Okazuje się, że czasem wystarczy dać sobie szansę, by zaczęły się dziać prawdziwe cuda…



Życie Blaise wydaje się perfekcyjne, ale to jedynie pozory. Jest piękna, bogata, inteligentna i od lat udaje się jej utrzymywać na szczycie dziennikarskiej kariery, ale zmaga się z trudną sytuacją rodzinną: jej córka, Salima, straciła wzrok w wyniku choroby.

Zarówno Blaise, jak i Salima muszą zmierzyć się ze swoim smutkiem i strachem. Ale coś zaczyna się zmieniać, kiedy w ich domu pojawia się nowy opiekun Salimy, Simon. Mężczyzna zrobi wszystko, żeby dać im nadzieję i przekonać, że zawsze warto cieszyć się życiem.

Danielle Steel
Idealne życie
Tłumaczenie: Agnieszka Myśliwy
Wydawnictwo Znak
Premiera: 25 sierpnia 2014

Rozdział 1

Tłum studentów zaczął zbierać się przed Royce Hall Auditorium na UCLA dwie godziny przed zaplanowanym wystąpieniem kongresmena Patricka Oldena i godzinę przed otwarciem drzwi. Kongresmena zaprosił przedsiębiorczy profesor wykładający społeczeństwo obywatelskie i służbę publiczną, kurs otwarty dla przedostatniego i ostatniego roku. Gdy tylko Olden przyjął zaproszenie, wykładowca rozesłał informację do wszystkich studentów nauk politycznych, spodziewano się więc pełnej sali, około dwóch tysięcy studentów. Sądząc po liczbie osób czekających na otwarcie drzwi, przybyło ich pewnie jeszcze więcej. Kongresmen był postacią popularną, miał liberalne poglądy, opowiadał się zawsze po stronie słabszych, był znanym orędownikiem mniejszości, w tym kobiet, a także młodzieży i osób starszych. Miał czworo własnych dzieci. Ożenił się ze swoją kochaną z dzieciństwa i cieszył powszechnym uwielbieniem. Studenci nie mogli się już doczekać jego przemówienia.
Tłum zdyscyplinował się, gdy tylko drzwi zostały otwarte w piękny, słoneczny, ciepły październikowy dzień. Wystąpienie Oldena zaplanowano na jedenastą, zarezerwowano też czas na pytania publiczności po przemówieniu. Następnie Olden miał zjeść lunch z rektorem i tego samego popołudnia wrócić do Waszyngtonu. Ściągnięcie go na uczelnię było wielkim osiągnięciem. Nie chodziło bowiem o mowę z okazji rozdania dyplomów ani też zakończenia szkoły prawniczej, lecz o zwykły wykład. Wszyscy byli podekscytowani jego wizytą. Na szczęście zaproszenie zbiegło się w czasie z jego spotkaniem z gubernatorem poprzedniego dnia i kolacją na jego cześć z okazji odebrania nagrody. Pata Oldena kochali wszyscy – starzy i młodzi.
Jego najstarszy syn uczył się na USC i zjadł z nim śniadanie tego ranka. Patrick Olden wszedł na scenę spóźniony mniej niż dziesięć minut, czekał bowiem za kulisami, by wszyscy usiedli. Stanął na podium z ciepłym uśmiechem, wodząc wzrokiem po zebranych. Gdy zaczął mówić, zapadła głucha cisza. Studenci, którzy nie zdobyli miejsca, siedzieli po turecku w przejściach i stali z tyłu. W nabożnym skupieniu słuchali słów Oldena o rządzie i o swoich obowiązkach, jeśli wybiorą karierę w polityce. Olden mówił o swoim okresie nauki w college’u, wyjaśniał, co próbował osiągnąć w różnych komitetach, do których się zapisywał, wdawał się w szczegóły. Pełnił urząd już trzy lata, przez ten czas zaproponował wiele dobrych ustaw, a ten rok nie był dla niego rokiem wyborczym. Wydawał się uczciwy i szczery, publiczność wsłuchiwała się więc w każde jego słowo i nagrodziła go gromkimi oklaskami, gdy skończył. To go ucieszyło. Był dla nich doskonałym wzorem. Profesor, który go zaprosił, otworzył dyskusję i natychmiast w górę wystrzeliło sto rąk. Pytania były zwięzłe, inteligentne i odnosiły się do jego wcześniejszych słów. Po dwudziestu minutach dyskusji kongresmen wskazał młodego mężczyznę siedzącego w trzecim rzędzie, spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się do niego z zachętą.
– Co pan sądzi o powszechnym dostępie do broni? – zapytał młody człowiek.
Kongresmen nie poruszył tego tematu w swoim wykładzie i nie zamierzał tego robić. Opowiadał się ostrożnie, acz stanowczo przeciwko powszechnemu dostępowi do broni, lecz była to drażliwa kwestia, dla której nie znalazł miejsca w swoim przemówieniu poświęconym perspektywom kariery w administracji rządowej. Chłopak, który zadał pytanie, miał schludnie uczesane jasne włosy, był gładko ogolony, miał na sobie niebieską koszulę i wojskową kurtkę. Wyglądał na zdyscyplinowanego i zadbanego, lecz nie odpowiedział uśmiechem na uśmiech Pata Oldena, a ktoś później powiedział, że wydawał się zaskakująco blady, jakby od wielu dni nie wychodził na słońce.
Pat Olden zaczął odpowiadać na pytanie z poważną miną:
– Myślę, że wszyscy znacie moje zdanie na ten temat. Mimo iż nasza konstytucja daje nam wszystkim prawo do noszenia broni, uważam, że terroryzm to istotny czynnik, którego nie możemy ignorować. Broń zbyt łatwo wpada w niepowołane ręce. Czuję…
Nie zdołał dokończyć zdania ani wytłumaczyć swojego stanowiska, ponieważ młody człowiek w niebieskiej koszuli i wojskowej kurtce wyjął broń z kieszeni i nawet nie mierząc, strzelił mu prosto w pierś, a potem w szyję. Kongresmen zatoczył się do przodu, po czym osunął się na ziemię w potoku krwi. Studenci zgromadzeni w sali zaczęli krzyczeć. Do przodu rzucili się strażnicy uniwersyteccy oraz ochroniarze towarzyszący kongresmenowi. Ludzie zaczęli cisnąć się do wyjścia, niektórzy padli plackiem na ziemię, a uzbrojony chłopak strzelił w głowę dziewczynie siedzącej obok niego, po czym zaczął oddawać przypadkowe strzały w kierunku tłumu. Zabił też dwóch biegnących ku niemu strażników. Gdy miejsca wokół niego opustoszały, przebiegł pomiędzy nimi i zaczął strzelać do studentów próbujących wydostać się z sali. Trafił trzy razy w plecy i raz w głowę. Wszędzie leżały ciała, tłum na scenie pochylał się nad kongresmenem. Krew lała się strumieniami; ludzie krzyczeli z przerażenia i rozpaczy, gdy na ich oczach mordowano ich kolegów i koleżanki. Z pełną świadomością swoich czynów strzelec ostatnią kulę zachował dla siebie. Umundurowany strażnik już miał chwycić go za ramię, gdy strzelec zawahał się na ułamek sekundy, po czym postanowił go nie zabijać i zamiast tego strzelić sobie w głowę, kładąc tym samym kres rzezi, która rozpoczęła się zaledwie parę minut temu. Wszystko to trwało dokładnie siedem minut, a zakończyło się śmiercią jedenaściorga studentów i dwóch strażników; osiem osób zostało rannych, a nieprzytomnego kongresmena zalanego krwią ratownicy medyczni wywieźli z auli na noszach. Przed budynkiem stał już tuzin karetek, kolejne nadjeżdżały, a straż uniwersytecka na próżno starała się zapanować nad tłumem. Kilka osób zostało stratowanych podczas ucieczki i im również należało udzielić pomocy. Wszędzie słychać było tylko płacz i krzyki dwóch tysięcy studentów próbujących wydostać się z sali.
Policja natychmiast otoczyła bezwładne ciało strzelca; jeden z funkcjonariuszy przejrzał jego kieszenie w poszukiwaniu dokumentu tożsamości. Chwilę później zabrali go ratownicy medyczni. Jego mózg rozprysnął się na siedzeniach wokół.
Minęło wiele godzin, zanim ranni studenci trafili do szpitali, ciała usunięto, oczyszczono teren i zaczęto wszystkich uspokajać. Kolejne dwie osoby zmarły w drodze do szpitala, co powiększyło liczbę ofiar do trzynaściorga studentów. Kampus stał się scenerią rzezi i rozpaczy, co niestety nie jest rzadkie we współczesnym pełnym przemocy świecie. Takie rzeczy się już zdarzały. Stacje telewizyjne przerwały program, by nadać relacje ze strzelaniny na UCLA. Kongresmen Olden był w stanie krytycznym, balansował na krawędzi życia i śmierci od ran w pierś i szyję; obecnie go operowano.
Po godzinie ujawniono tożsamość napastnika. Przygotowywał się do studiów prawniczych, lecz został skreślony z listy studentów rok wcześniej; był niestabilny psychicznie. Wykazywał objawy choroby psychicznej już na rok przed rzuceniem szkoły. Odmówił leczenia w trakcie studiów na UCLA, choć przebywał na oddziale psychiatrycznym szpitala w okresie liceum. Był notowany w college’u za grożenie bronią byłej dziewczynie za to, iż umawiała się z innym, lecz dotychczas nikogo nie skrzywdził. Miał dziewiętnaście lat, mieszkał sam, pracował w lombardzie, gdzie nabył broń, której tego dnia użył. Jego rodziców udało się poprosić o komentarz dopiero późnym popołudniem. Jego matka nie mogła dojść do siebie z rozpaczy, gdy policja wyprowadzała ją z domu na przesłuchanie, a ojciec wyjechał na ryby. Proszeni o komentarz sąsiedzi powtarzali, że był miłym chłopcem, zawsze uprzejmym, choć nieco dziwnym. Jego obsesją były komputery, rzadko wychodził z domu i nie miał żadnych przyjaciół. Przez całe życie był samotnikiem. Z opowieści tych, którzy go znali: nauczycieli, współpracowników z lombardu, sąsiadów, wyłaniał się klasyczny obraz niestabilnego psychicznie młodego mężczyzny, który zdołał się prześliznąć przez luki w systemie i dostał amoku, zabijając tego dnia szesnaście osób, w tym samego siebie, a także raniąc siedem innych, w tym kongresmena. Była to bezsensowna tragedia. Policja była przekonana, że przyszedł na wykład zabić Pata Oldena za jego stanowisko w sprawie powszechnego dostępu do broni, był bowiem uzbrojony i zajął miejsce w trzecim rzędzie.
Kampus został natychmiast zamknięty, zajęcia zawieszono. Wieści się roznosiły, zrozpaczeni studenci zbierali się w grupach, obejmowali się i opłakiwali utraconych przyjaciół.
Małżonkę Pata Oldena, która tego samego ranka wróciła do Waszyngtonu po ceremonii wręczenia nagród poprzedniego wieczoru, poinformowano o tym, co się wydarzyło. Natychmiast wsiadła w samolot, który wylądował w Denver. Pata Oldena nadal operowano, lecz rokowania były złe. Jego żona zadzwoniła do ich czworga dzieci po wylądowaniu, by przyjechały do LA. Jego najstarszy, studiujący na USC syn był już w szpitalu, czekał przed salą operacyjną. Miał zajęcia, gdy to się stało; przyjaciel z UCLA przesłał mu wiadomość, zanim tragedia trafiła do mediów.
Wszyscy byli w szoku. Późnym popołudniem w wyniku odniesionych obrażeń zmarła kolejna ofiara, funkcjonariusz straży uniwersyteckiej. Była to jedna z najtragiczniejszych strzelanin tego rodzaju w ostatnich latach – to właśnie z ich powodu Pat Olden opowiadał się przeciwko powszechnemu dostępowi do broni, która była łatwa do zdobycia i zbyt często w dzisiejszym świecie wpadała w niepowołane ręce. Chłopak w niebieskiej koszuli po raz kolejny dowiódł jego racji.

Blaise McCarthy siedziała w swoim biurze w nowojorskiej siedzibie stacji i oglądała zdjęcia płaczących, rozhisteryzowanych studentów oraz powtórki tego, co się wydarzyło, utrwalone kamerą telefonu przez jednego z uczestników. Była to bezładna mieszanina ujęć nagrana przez osobę ukrywającą się pod siedzeniem z tyłu sali. Tak naprawdę widać było na nich tylko biegnących ludzi i słychać potworne krzyki oraz strzały oddawane do tłumu.
Oglądała materiał z poważną miną, gdy do pokoju wszedł jej asystent Mark Spencer z naręczem sprawozdań dotyczących historii, które miała przedstawić następnego dnia. Blaise przez wiele lat była prezenterką w porannym dzienniku, lecz niedawno awansowała i teraz miała własny program, w którym poruszała najważniejsze aspekty krajowej i światowej polityki. Robiła edytoriale, przeprowadzała pogłębione wywiady ze sławnymi ludźmi. Przeszła długą drogę od swojej pierwszej posady pogodynki w Seattle, którą zdobyła zaraz po ukończeniu college’u w wieku dwudziestu dwóch lat. Dwadzieścia pięć lat później była najsłynniejszą prezenterką wiadomości w historii telewizji i symbolem branży. Mark pracował dla niej od dziesięciu lat. Był cichym, nieco nerwowym mężczyzną, który starał się odgadywać każdą jej myśl i pragnienie, a także darzył ją głębokim szacunkiem i uczuciem. Był perfekcjonistą, który szczycił się tym, że dobrze wykonuje swoją pracę. Uwielbiał ją za jej wartości, a także za jej talent.
– Pojedziesz tam? – zapytał, oczekując, że to zrobi.
Zaskoczyła go, kręcąc przecząco głową. Blaise miała bujne rude włosy, subtelnie rzeźbione rysy twarzy, ogromne zielone oczy i słynny podbródek z dołkiem, który karykaturowano od lat. Miała wyrazistą twarz, doskonałą figurę i wyglądała na dziesięć lat młodszą, niż była.
– Nie ma jeszcze takiej potrzeby – odparła zwięźle z ponurą miną.
Tak jak Pat Olden opowiadała się przeciwko powszechnemu dostępowi do broni, choć wiedziała, że to stracona sprawa. Lobby opowiadające się za dostępem było najpotężniejsze w kraju pomimo tego rodzaju incydentów. Znała Pata Oldena, lubiła jego i jego żonę i było jej przykro z powodu tego, co się stało. Wiedziała, że ma małe dzieci. Poza tym zawsze bardzo mocno odczuwała tego rodzaju tragiczne wypadki, w których ginęli niewinni ludzie. To było takie bezsensowne. Nienawidziła historii o chorych psychicznie studentach, którzy zdołali przecisnąć się przez luki w systemie i wpadali w morderczy szał. Po wszystkim ludzie rozpaczali na myśl o tym, co powinni byli przewidzieć i zrobić. Nie zrobili jednak tego i jak zwykle musieli uczyć się na błędach.
– Teraz wszystko spoczywa w rękach miejscowych reporterów – wyjaśniła Markowi – a oni świetnie sobie radzą. To, co chcę zrobić, nie będzie miało sensu, dopóki kurz trochę nie opadnie, może za parę dni. Poza tym jutro wieczorem lecę do Londynu – przypomniała mu.
Mark doskonale o tym wiedział, ponieważ to on drobiazgowo zaplanował dla niej tę podróż, jak zwykle zresztą. Za dwa dni miała przeprowadzić wywiad z nowym premierem Wielkiej Brytanii, a dzień później z potentatem naftowym z Dubaju. Blaise nigdy nie zostawała długo w jednym miejscu. Przeprowadziła wywiad z każdą głową państwa na całej planecie, z każdą wielką gwiazdą filmową, z każdym godnym uwagi kryminalistą, politykiem i tym, kogo warto znać, zarówno dla wiadomości, jak i poza nimi. Jej materiały specjalne były niezwykłe i unikatowe, a edytoriale w jej programie każdego ranka – zwięzłe i trafne. Blaise McCarthy była piękna w interesujący sposób, a co ważniejsze – była też mądra. Miała charakter i odwagę, jeździła na linię frontu i do pałaców, uczestniczyła w koronacjach i pogrzebach państwowych. Była po prostu jedyna w swoim rodzaju i Mark wiedział, że jeśli postanowi zrobić materiał o strzelaninie na UCLA, nie ograniczy się tylko do kongresmena i liczby ofiar. Stworzy ważne oświadczenie na temat dzisiejszego świata. Jej materiał na temat 11 września ze strefy zero wywoływał u widzów łzy podczas każdej emisji. Zdobyła niezliczone nagrody przez te wszystkie lata. Nie było tematu, którego by nie poruszyła. Publiczność ją kochała, a sondaże to potwierdzały. Blaise McCarthy wyznaczała w swojej branży standardy i jak dotąd była nietykalna. Nikt nie śmiał kwestionować jej sukcesów i choć od czasu do czasu próbowano umieścić w wiadomościach nową twarz, by przygotować ją powoli do przejęcia miejsca Blaise, nikomu się to dotychczas nie udało. Blaise wiedziała jednak, że pewnego dnia oddadzą jej posadę komuś innemu. Nie lubiła o tym myśleć, lecz taka właśnie była jej branża. Wiedziała, że kiedyś i ją to spotka.
Nie miała złudzeń co do pracy w telewizji. Był to prawdziwy wyścig szczurów. Wiedziała, że choćby była najlepsza, pewnego dnia zniknie. Na razie była jednak bezpieczna. Każdego dnia toczyła walkę, by utrzymać się na szczycie. Nigdy nie bała się ciężkiej pracy. Dzięki niej rozkwitała. Swój sukces zawdzięczała po części właśnie temu, że pracowała ciężej niż inni. Zawsze tak było, od samego początku. Zakochała się w swojej pracy i swojej karierze od pierwszego dnia. Może poza początkowym okresem tuż po ukończeniu college’u, gdy pracowała jako pogodynka w lokalnej stacji w Seattle, co uważała za niepoważne i żenujące. Gdy jednak trafiła do wiadomości, najpierw w Seattle, gdzie dostała swój pierwszy awans, a następnie w San Francisco dwa lata później, skąd przeniosła się po czterech latach do Nowego Jorku jako dwudziestoośmiolatka, każdy krok na tej drodze był dla niej ekscytujący. Nie nudziła się ani przez chwilę. Była gotowa poświęcić wszystko, by rozwijać karierę i chronić ją, gdy w końcu dotarła na szczyt. Blaise nigdy nie traciła celu z oczu. Była geniuszem w tym, co robiła – w doborze tematów, punktów widzenia i gości, z którymi przeprowadzała wywiady. To tym wyborom zawdzięczała to, kim się stała. Sama sława nigdy nie była jej celem, raczej doskonalenie się w swoim fachu. Nigdy się nie wahała, nawet przez chwilę. Sondaże nigdy nie przestawały jej kochać, a jeśli w stacji dochodziło od czasu do czasu do trzęsienia ziemi, Blaise utrzymywała stały grunt pod nogami. Była nie do ruszenia, niezmordowana. Miała więcej energii niż dziesięć osób o połowę od niej młodszych razem wziętych. W wieku czterdziestu siedmiu lat nadal wyglądała świetnie. W branży premiującej młodość i urodę ludzie już dawno przestali pytać ją o jej wiek, na który zresztą, na szczęście dla niej, nie wyglądała. Dbała o siebie, lecz przez większość czasu myślała tylko o pracy. Była nie do zdarcia, większą część roku spędzała w podróży, przeprowadzając wywiady z ważnymi, sławnymi, potężnymi, fascynującymi ludźmi i robiła to, co umiała najlepiej.
Zerknęła na telewizor, który zasłaniał Mark. Usłyszeli prezentera, donoszącego, że zmarły kolejne dwie ofiary strzelaniny. Kongresmen Olden nadal żył, choć pozostawał w stanie krytycznym. Wciąż go operowano w Cedars Sinai w LA, gdzie zebrała się jego rodzina. Pozostałe dzieci kongresmena przyjechały do miasta tego popołudnia. Wraz z jego żoną Rosemary Olden oczekiwały na wynik operacji w prywatnym pokoju, który oddano im do użytku.
Prezenter dodał, że kula, która przeszyła jego szyję, złamała kilka kręgów. Pojawiły się spekulacje, czy będzie sparaliżowany, jeśli przeżyje, lecz nikt nie wiedział niczego na pewno. Kula, którą strzelec wymierzył w jego pierś, kosztowała go płuco, lecz cudem ominęła serce. Istniała nikła szansa, że jednak przeżyje.
Blaise z ponurą miną włożyła do aktówki materiały dotyczące brytyjskiego premiera i skierowała się do wyjścia.

 
Wesprzyj nas