Wojna Ligi została wygrana, ludzkość ocalała. Zwycięstwo nad Formidami odniosło dziewięcioro dzieci – geniuszy strategii i taktyki – pod dowództwem Endera Wiggina.


Ender wyruszył w kosmos na statku kolonizacyjnym, nikt już go na Ziemi nie zobaczy. Dzieci ze Szkoły Bojowej wróciły do swoich domów, do rodziców. Starają się przystosować do zwykłego cywilnego życia.

Zapewne by im się to udało, ale są zbyt utalentowane, by nie chciał ich wykorzystać ktoś, kto pragnie sięgnąć po władzę nad światem.

Jak zawsze, uderzający jest opis dzieci, zawsze bardziej lub mniej ludzkich, doskonałych, ale zawodnych, tragicznych, ale pełnych nadziei, cudownych i niezwykłych.
„Publishers Weekly Starred Review”

Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Zadebiutował w wieku 26 lat opowiadaniem „Gra Endera”; zostało ono później rozbudowane do rozmiarów powieści, która zapoczątkowała jeden z najpopularniejszych cykli powieściowych autora – Sagę o Enderze. Równie popularną i powiązaną z nią fabularnie serią jest Saga Cienia. „Cień Hegemona” to jej druga część, kolejne ukażą się wkrótce nakładem Prószyński i S-ka.

Orson Scott Card
Cień Hegemona
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 19 sierpnia 2014

Część pierwsza
OCHOTNICY


Petra

Do: Chamrajnagar%sacredriver@ifcom.gov
Od: Locke%espinoza@polnet.gov
Temat: Co pan robi, żeby chronić dzieci?
Szanowny Admirale Chamrajnagar,
Pański ID uzyskałem od wspólnego znajomego, który kiedyś dla Pana pracował, teraz jednak zajmuje się głównie wysyłką. Jestem pewien, że wie Pan, o kogo chodzi. Zdaję sobie sprawę, że w tej chwili główne Pana zadania są raczej logistycznej niż militarnej natury i myśli Pan bardziej o kosmosie niż o sytuacji na Ziemi. W końcu to Pan zdołał w Wojnie Ligi pokonać grupy nacjonalistyczne dowodzone przez Pańskiego poprzednika. Ta sprawa wydaje się już załatwiona. MF pozostała niezależna i za to wszyscy jesteśmy wdzięczni.
Nikt chyba jednak nie rozumie, że pokój na Ziemi to zaledwie krótkotrwała iluzja. Nie tylko długo powstrzymywany ekspansjonizm Rosji wciąż pozostaje wielką siłą, ale też wiele innych narodów ma agresywne plany co do swych sąsiadów.
Siły Strategosa ulegają właśnie rozformowaniu, Hegemonia szybko traci wszelką realną władzę, a Ziemia stanęła na progu kataklizmu.
Najcenniejszymi zasobami każdego kraju w przyszłych wojnach są dzieci wyćwiczone w Szkole Bojowej, Taktycznej i Dowodzenia. Naturalnie dzieci te będą służyć swym narodom. Niestety, pewne kraje, pozbawione takich certyfikowanych przez MF geniuszy lub też wierzące, że przeciwnicy mają bardziej utalentowanych dowódców, z pewnością spróbują podjąć akcje uprzedzające w celu przejęcia zasobów przeciwnika, a przynajmniej uniemożliwienia mu ich wykorzystania. Krótko mówiąc, dzieciom tym grozi poważne niebezpieczeństwo porwania albo śmierci.
Uznaję, że nie chce się Pan mieszać do spraw na Ziemi. Jednak MF znalazła te dzieci i przeszkoliła je, tym samym czyniąc z nich cele. Cokolwiek im się przydarzy, w ostatecznym rachunku MF będzie za to odpowiedzialna. Łatwiej byłoby chronić te dzieci, gdyby wydał Pan rozkaz, w którym Flota bierze je pod opiekę. Mógłby pan zaznaczyć, że każdy kraj czy grupa osób, która spróbuje je skrzywdzić lub pozbawić swobody, spotka się z szybką i ostrą reakcją wojska.
Większość rządów z pewnością nie uzna tego za mieszanie się w ziemską politykę, raczej z radością powita taką decyzję. Zyska Pan też moje pełne poparcie na wszystkich publicznych forach dyskusyjnych – cokolwiek jest ono warte.
Mam nadzieję, że podejmie Pan działania natychmiast. Nie ma czasu do stracenia.
Z wyrazami szacunku
Locke

Nic w Armenii nie wyglądało tak jak powinno, gdy Petra Arkanian wróciła do domu. Góry były imponujące, to prawda, ale właściwie nie pamiętała ich z dzieciństwa. Dopiero kiedy dotarła do Maraliku, zaczęła trochę rozpoznawać otoczenie. Ojciec spotkał się z nią w Erewanie, matka czekała w domu z jedenastoletnim bratem Petry i z nowym dzieckiem, poczętym zanim jeszcze cofnięto restrykcje populacyjne, gdy skończyła się wojna. Oboje z pewnością oglądali Petrę w telewizji. Teraz, kiedy ojciec wiózł ją flivverem po wąskich uliczkach, zaczął się usprawiedliwiać.
– Widziałaś kawał świata, Petro. Nie wiem, czy ci się tutaj spodoba.
– Nie pokazywali nam świata zbyt często, tatusiu. W Szkole Bojowej nie było okien.
– Chodziło mi o kosmoport, o stolicę, ważnych ludzi i wspaniałe budynki…
– Nie jestem rozczarowana, tatusiu. – Musiała kłamać, żeby mu dodać otuchy. Zachowywał się, jakby dał jej Maralik w prezencie, a teraz nie był pewien, czy jej się spodoba. Na razie nie wiedziała, czy się spodoba, czy nie. Nie podobało jej się w Szkole Bojowej, ale zdążyła się przyzwyczaić. Nie można było się przyzwyczaić do Erosa, ale jakoś wytrzymała. Jak może się jej nie spodobać tutaj, pod otwartym niebem? I ludzie tu chodzą, gdzie mają ochotę.
A jednak czuła zawód. Wszystkie zapamiętane obrazy Maraliku były wspomnieniami pięciolatki patrzącej na szerokie ulice, gdzie z przerażającą szybkością pędzą jakieś ogromne pojazdy. Teraz wracała starsza, urosła; pojazdy wydawały się mniejsze, uliczki zupełnie wąskie, a domki – zaprojektowane tak, by wytrzymać kolejne trzęsienie ziemi, co nie udało się starym – niskie. Nie brzydkie, miały pewną grację mimo eklektycznego stylu łączącego wpływy tureckie i rosyjskie, hiszpańskie i francuskie oraz – co zadziwiające – japońskie. Łączył je dobór kolorów, bliskość ulicy, a także niemal równa wysokość, gdyż wszystkie ocierały się o prawnie dozwolone maksimum.
Czytała o tym na Erosie, gdy wraz z innymi dziećmi przeczekiwali Wojnę Ligi. Widziała w sieci zdjęcia. Ale nic nie przygotowało jej na fakt, że odeszła stąd jako pięciolatka, a teraz wracała w wieku lat czternastu.
– Słucham? – rzuciła odruchowo. Ojciec coś mówił, ale nie zrozumiała.
– Spytałem, czy chcesz się zatrzymać na lizaka, zanim wrócimy do domu. Tak jak dawniej.
Lizak. Jak mogła zapomnieć armeńskie słowo oznaczające lizak?
Och, mogła zapomnieć łatwo. Jedyny poza nią Ormianin w Szkole Bojowej był o trzy lata starszy i przeszedł do Szkoły Taktycznej, więc byli razem zaledwie kilka miesięcy. Miała siedem lat, kiedy ze Szkoły Naziemnej trafiła do Bojowej, a on miał dziesięć i odchodził, nie dowodząc nawet armią. Czy można się dziwić, że nie miał ochoty rozmawiać po armeńsku z takim jak ona dzieciakiem? W rezultacie nie mówiła w ojczystym języku przez dziewięć lat. A armeński, jaki znała, był mową pięcioletniego dziecka. Trudno wracać do niego teraz, trudno rozumieć.
Czy może poprosić ojca, żeby przeszedł na wspólny Floty, czyli praktycznie angielski? Znał angielski, naturalnie. Kiedy była mała, on i matka uważali, że należy mówić w domu po angielsku, by w Szkole Bojowej nie miała kłopotów językowych. Właściwie, kiedy się nad tym zastanowiła, na tym właśnie polegał problem.
Jak często ojciec proponował jej lizaka po armeńsku? Kiedy szła z nim przez miasto i wchodzili razem do sklepu, kazał jej prosić o lizaka po angielsku i po angielsku nazywać wszystkie słodycze. Chociaż to przecież bez sensu – na co miała się jej przydać w Szkole Bojowej znajomość angielskich nazw armeńskich słodyczy?
– Z czego się śmiejesz?
– W kosmosie straciłam chyba apetyt na lizaki, tatusiu. Chociaż mam nadzieję, że znajdziesz czas na spacer ze mną po mieście. Nie będziesz już taki wysoki jak ostatnim razem.
– Ani twoja rączka w mojej nie będzie tak mała. – Ojciec też się roześmiał. – Ukradziono nam te lata, których wspomnienie byłoby teraz takie cenne.
– To prawda – zgodziła się Petra. – Ale byłam tam, gdzie powinnam być.
Czy na pewno? Przecież ja pierwsza się załamałam. Przeszłam wszystkie testy aż do tego, który naprawdę się liczył, a wtedy nie wytrzymałam. Ender pocieszał mnie i tłumaczył, że na mnie najbardziej polegał i mnie kazał pracować najciężej, ale wszyscy pracowaliśmy i polegał na wszystkich, a to ja pękłam.
Nikt nigdy o tym nie wspominał; na Ziemi chyba nikt nie ma o tym pojęcia. Ale wiedzą inni, którzy walczyli wraz z nią. Do tamtej chwili, kiedy zasnęła w środku bitwy, była jedną z najlepszych. Potem, choć już nie zawiodła, Ender nigdy jej całkiem nie zaufał. Pozostali uważali na nią, bo gdyby nagle przestała kierować swoimi okrętami, byli gotowi zająć jej miejsce. Nigdy nie spytała, kto został do tego wyznaczony. Dink? Groszek? Tak, Groszek – czy Ender powierzył mu takie zadanie, czy nie, Petra wiedziała, że Groszek jej pilnuje, gotów przejąć komendę. Nie ufali jej. Sama sobie nie ufała.
Zachowa jednak ten sekret i nie zdradzi go rodzinie, tak jak nie zdradziła podczas rozmowy z premierem i prasą, z armeńską generalicją i dziećmi zebranymi, by powitać armeńską bohaterkę wojny z Formidami. Armenia potrzebowała bohatera, a Petra była jedyną kandydatką z tej wojny. Pokazali jej, że sieciowe informatory umieszczają ją pośród dziesięciu największych Ormian wszystkich czasów. Było tam jej zdjęcie, biografia, pochwały pułkownika Graffa, majora Andersona, Mazera Rackhama.
I Endera Wiggina.
„Petra pierwsza stanęła w mojej obronie, ryzykując własne bezpieczeństwo. Petra mnie trenowała, kiedy nikt inny nie chciał. Wszystko, czego dokonałem, jej zawdzięczam. A w ostatniej kampanii, w kolejnych bitwach, ona była dowódcą, na którym polegałem”.
Ender nie mógł wiedzieć, że te słowa ranią. Z pewnością chciał ją przekonać, że naprawdę na niej polegał. Ale że znała prawdę, jego słowa brzmiały dla niej współczująco. Brzmiały jak kłamstwo z litości.
A teraz wróciła do domu. Nigdzie na Ziemi nie była tak bardzo obca jak tutaj, ponieważ tutaj powinna czuć się jak w domu, a nie potrafiła. Znali tu inteligentną dziewczynkę, odesłaną daleko, wśród łzawych pożegnań i mężnych zapewnień o miłości. Znali bohaterkę, która wróciła w aureoli zwycięstwa rozświetlającej każde słowo i gest. Nie znali jednak i nigdy nie poznają dziewczyny, która załamała się pod napięciem i w samym środku bitwy zwyczajnie zasnęła. Kiedy wybuchały jej okręty, kiedy ginęli prawdziwi ludzie, spała, ponieważ jej ciało nie potrafiło dłużej zachować przytomności. Ta dziewczyna pozostanie na zawsze ukryta przed ich wzrokiem.
I pozostanie też ukryta dziewczyna, która obserwowała każdy ruch otaczających ją chłopców, oceniając ich możliwości, zgadując intencje, zdecydowana wykorzystać każdą możliwą przewagę, byle tylko nie uznać wyższości żadnego z nich. Tutaj oczekiwali, że znowu stanie się dzieckiem – starszym, ale jednak dzieckiem. Kimś zależnym.
Po dziewięciu latach czujności przyjemnie będzie oddać swe życie pod opiekę innych. Prawda?
– Mama chciała przyjechać. Ale bała się tego spotkania. – Ojciec parsknął, jakby to go rozbawiło. – Rozumiesz?
– Nie – przyznała Petra.
– Nie bała się ciebie – wyjaśnił ojciec. – Swojej pierworodnej córki nie mogłaby się lękać. Ale kamery… politycy… tłumy… Jest kobietą z kuchni, nie kobietą z targu. Rozumiesz?
Rozumiała po armeńsku, jeśli o to pytał, lecz zaczął mówić prostymi zdaniami, oddzielając od siebie słowa, by nie zagubiła się w rozmowie. Była mu za to wdzięczna, ale też zakłopotana, że jej problemy są aż tak wyraźne.
Nie rozumiała jednak lęku przed tłumami, lęku powstrzymującego matkę przed wyjazdem na spotkanie córki, której nie widziała od dziewięciu lat. Z pewnością nie tłumy ani kamery budziły obawę matki, lecz Petra. Utracona pięcioletnia córka, która już nigdy nie będzie miała pięciu lat, pierwszą menstruację przeżyła z pomocą pielęgniarki Floty, matka nigdy jej nie pomagała w lekcjach ani nie uczyła gotować. Nie, chwileczkę… Piekły przecież razem ciastka. Kiedy teraz o tym myślała, widziała jasno, że matka nie pozwalała jej robić nic ważnego. Ale Petrze wydawało się wtedy, że to ona piecze. Że matka jej ufa.
Te myśli znów przywołały wspomnienie, jak pod koniec Ender się nią opiekował, jak udawał, że na niej polega, ale w rzeczywistości zawsze zachowywał kontrolę. Pamięć o tym była trudna do zniesienia.
Petra wyjrzała przez okienko flivvera.
– Czy jesteśmy już w tej części, gdzie się kiedyś bawiłam?
– Jeszcze nie – odparł ojciec. – Ale prawie. Maralik to nieduże miasto.
– Wszystko wydaje mi się takie nowe…
– A nie jest. Nic się tutaj nie zmienia. Tylko architektura. Ormianie żyją na całym świecie, bo musieli stąd wyjechać, ratować życie, lecz w jakimś sensie zostają tutaj na zawsze. Te góry są jak macica, a my nie mamy ochoty na poród. – Parsknął śmiechem ze swego żartu.
Czy zawsze tak parskał? Petrze wydawało się, że to nie rozbawienie, ale zdenerwowanie. Nie tylko matka się jej bała.
Wreszcie dotarli do domu. I tutaj wreszcie poznała dawne miejsca. Domek był mały i zaniedbany w porównaniu z tym, jak go zapamiętała, ale nie myślała o nim od dawna. Przestał nawiedzać ją w snach, zanim jeszcze skończyła dziesięć lat. Teraz, kiedy znów tu była, wszystko nagle powróciło – łzy przelane w pierwszych tygodniach i miesiącach Szkoły Naziemnej, a potem znowu, kiedy odleciała do Szkoły Bojowej. Za tym wszystkim tęskniła i wreszcie to odzyskała… i wiedziała, że nie jest już jej potrzebne, nie jest upragnione. Nerwowy mężczyzna w wozie obok niej to już nie wysoki bóg, który z dumą prowadził ją ulicami Maraliku. A kobieta czekająca za drzwiami to nie bogini dająca ciepłe jedzenie i kładąca chłodną dłoń na czoło, kiedy Petra gorączkowała.
Tyle że nie miała dokąd pójść.
Matka stała w oknie i patrzyła, jak Petra wysiada z flivvera. Ojciec przyłożył dłoń do skanera, akceptując pobranie należności. Petra podniosła rękę i pomachała lekko do matki. Rzuciła zakłopotany uśmieszek, który szybko zmienił się w szeroki uśmiech. Matka odpowiedziała tym samym i także skinęła jej ręką. Petra ujęła dłoń ojca i wraz z nim ruszyła do domu. Drzwi otworzyły się przed nimi. To Stefan, jej brat. Nie poznałaby go – zapamiętała twarz dwulatka, po dziecinnemu jeszcze okrągłą. On, naturalnie, nie znał jej wcale. Patrzył na nią tak jak ci uczniowie, którzy ją witali – podniecony, że spotyka taką sławę, ale właściwie nie widzi w niej żywego człowieka. Ale był jej bratem, więc uściskała go, a on odpowiedział uściskiem.
– Naprawdę jesteś Petra! – wykrzyknął.
– A ty naprawdę jesteś Stefan! – odparła.
Matka wciąż stała przy oknie i wyglądała na zewnątrz. Kiedy odwróciła się, policzki miała mokre od łez.
– Tak się cieszę, że cię widzę, Petro – powiedziała.
Ale nie zrobiła nawet kroku w stronę córki, nie wyciągnęła rąk.
– Wciąż wypatrujesz tej dziewczynki, która odjechała dziewięć lat temu.
Matka wybuchnęła płaczem. Dopiero teraz rozłożyła ramiona, a Petra podbiegła do niej i dała się objąć mocnym uściskiem.
– Jesteś już kobietą – szepnęła matka. – Nie znam cię, ale cię kocham.
– Ja też cię kocham, mamo – odpowiedziała Petra. I z radością uświadomiła sobie, że to prawda.
Mieli jakąś godzinę we czworo – właściwie pięcioro, kiedy obudził się mały. Petra zbyła ich pytania.
– Przecież wszystko o mnie było już opublikowane albo pokazane. Ja chcę się czegoś o was dowiedzieć.
I dowiedziała się, że ojciec nadal redaguje podręczniki i dba o tłumaczenia, a matka nadal jest opiekunką, troszczy się o sąsiadów, przynosi jedzenie, kiedy ktoś zachoruje, pilnuje dzieci, kiedy rodzice muszą coś załatwić, i częstuje obiadem każde dziecko, które do niej zapuka.
– Kiedyś mama i ja jedliśmy obiad sami, tylko we dwoje – zażartował Stefan. – Nie wiedzieliśmy, co mówić. I tyle zostało jedzenia…
– To samo się działo, gdy byłam mała – przyznała Petra. – Pamiętam, byłam strasznie dumna, że inne dzieci kochają moją mamę. I zazdrosna, że ona je kocha.
– Nigdy tak bardzo jak moją córkę i syna – zapewniła matka. – Ale przyznaję, rzeczywiście kocham dzieci. Każde jest skarbem w oczach Boga i każde jest z radością witane w moim domu.
– Znałam kilka takich, których byś nie kochała – stwierdziła Petra.
– Możliwe… – Matka nie chciała się kłócić, lecz wyraźnie nie wierzyła, że może istnieć takie dziecko.
Niemowlę zaczęło gaworzyć, więc matka podniosła koszulę i przystawiła je sobie do piersi.
– Ja też tak głośno mlaskałam? – spytała Petra.
– Właściwie nie.
– Powiedz prawdę – wtrącił ojciec. – Budziła sąsiadów.
– Więc byłam łakomczuchem?
– Nie, tylko barbarzyńcą. Bez śladu dobrych manier.
Petra postanowiła śmiało zadać delikatne pytanie i załatwić problem.

 
Wesprzyj nas