I Wojna Światowa, pośród wielu skutków, doprowadziła także do przemiany sytuacji kobiet w Europie. Opowiada o tym historyczna powieść Jennifer Robson.



Lady Elizabeth Neville-Ashford, główną bohaterkę „Francuskiego romansu” czytelnik poznaje jako złaknioną niezależności brytyjską arystokratkę. Młoda kobieta chce studiować, podróżować i zrobić karierę zawodową, ale nie może, bo konwenanse sprowadzają ją do roli salonowej lalki, od której otoczenie oczekuje głównie tego by dobrze i zgodnie z wolą rodziny wyszła za mąż oraz świetnie wyglądała podczas wystawnych przyjęć.

Sytuację bohaterki, symbolizującą położenie wielu kobiet w 1914 roku w Europie, dobrze ilustruje scena, gdy rodzice postanawiają ją ukarać, gdyż doniesiono im, że podjęła próbę nauki jazdy samochodem. Jej, dorosłej osobie, nakazują zamknąć się w pokoju, oznajmiwszy przy tym, że nauczycielowi i całej jego rodzinie zostanie wymierzona dotkliwa kara. Elizabeth, Lily, postanawia się zbuntować wobec tej absurdalnej rzeczywistości. Osobliwie, z pomocą przychodzi jej wojna rozpoczęta niedawno na kontynencie.

Lily stworzona przez Jennifer Robson odzwierciedla losy europejskich kobiet z warstw średnich i wyższych w czasach poprzedzających I Wojnę Światową oraz w latach jej trwania. Wielka Wojna, jak ją wtedy nazywano, sprawiła, że w krajach zaangażowanych w konflikt z rodzin zniknęli ojcowie, bracia, mężowie powołani na front, a wiele z ich dotychczasowych ról musiały przejąć kobiety. Co więcej – kobiety, wcześniej całkiem bezwolne, trafiły nawet w kilku krajach do służby wojskowej.

Ta wolność zrodzona z konieczności, wspomagana przez aktywnie działające ruchy feministyczne stała się podwalinami trwałych zmian także w krajach neutralnych wobec działań wojennych. Czasy, gdy kobieta z przyzwoitego domu nie miała prawa pojawić się publicznie bez przyzwoitki, opiekunki albo sprawującego nad nią władzę mężczyzny odeszły wówczas w przeszłość. Książka Robson opowiada o tej przemianie i trudno powiedzieć dlaczego w polskiej wersji otrzymała tytuł „Francuski romans” (oryginalny tytuł to „Somewhere in France. A Novel of the Great War”), bo romans owszem występuje, ale sedna powieści nie stanowi. To dobrze napisana, rzetelna i drobiazgowa opowieść o osobistej przemianie na tle zmian dziejowych.

To dobrze napisana, rzetelna i drobiazgowa opowieść o osobistej przemianie na tle zmian dziejowych

Trudno zresztą byłoby spodziewać się płytkiej książki akurat po Jennifer Robson, która studiowała literaturę francuską i historię współczesną na Uniwersytecie w Ontario, a następnie na Uniwersytecie w Oxfordzie, gdzie zrobiła doktorat z ekonomii i historii. Do stworzenia powieści historycznej podeszła z pietyzmem typowym dla naukowca, ale nie brakuje jej też umiejętności zajmującego opowiadania, toteż do rąk czytelnika trafiła zarówno zajmująca jak i pouczająca książka.

Zapowiada się też jej ciąg dalszy – na początku 2015 roku ma ukazać się „After the War Is Over”, opowiadająca o powojennych losach bohaterów i świata, w którym przyszło im żyć.

(AK)

Jennifer Robson
Francuski romans
Wydawnictwo Imprint
Premiera: 11 sierpnia 2014

Rozdział trzydziesty drugi

Minęło kilka godzin, zanim Lilly i Constance uporały się z zadaniem, które wyznaczyła im siostra przełożona. Dała im kilka chwil na odpoczynek, wizytę w latrynie, która całe szczęście nie została uszkodzona, i wypicie kubka ledwo ciepłej herbaty, po czym kazała zająć się rannymi, którzy mogli chodzić o własnych siłach.
– Zaproponujcie herbatę każdemu, który wygląda na zdolnego do utrzymania kubka. Nie pozwólcie zasnąć żadnemu, który ma rany głowy. Gdyby któryś cierpiał z powodu bólu, poinformujcie mnie. Nocniki są tam w kącie.
– Przepraszam. Czy powiedziała pani…?
– Nocniki, panno Evans. Te emaliowane dzbanki na stole. Jeśli któryś z mężczyzn będzie musiał sobie ulżyć, skorzysta właśnie z nocnika. Są zbyt słabi, żeby iść do latryny. Nie denerwujcie się, raczej nie będą potrzebować waszej pomocy.
Bridget i Annie pokazały się dopiero wieczorem. Jak dowiedziała się Lilly, wysłano je do namiotu pierwszej pomocy. Kiedy Constance spytała, jak tam było, jedynie potrząsnęły głowami.
– Nie chcesz wiedzieć – stwierdziła stanowczo Bridget.
Lilly miała ochotę spytać, czy widziały Robbiego – nie pojawił się przez całe popołudnie. Szeregowy Gillespie powiedział, że żaden z lekarzy nie został ranny, ale może się pomylił? Czy Robbie mógł zostać uwięziony w pozostałościach namiotu przyjęć?
Minęła już dwudziesta druga, kiedy panna Jeff ries, która wcześniej zajmowała się kuchnią razem z Ethel i Rose, przyszła po WAAC. Kobiety ruszył w stronę swojego namiotu, który mieścił się na końcu obozu i nie został uszkodzony przez wybuchy.
Namiot szpitalny znajdował się po drugiej stronie. Czy odważyłaby się wyruszyć na poszukiwanie Robbiego? A może powinna zaczekać, aż on przyjdzie do niej?
Mógł wciąż operować, ale nigdy nie kładł się spać, zanim nie zajrzał do pacjentów. Postanowiła sprawdzić, czy tam był.
Droga poprowadziła ją obok namiotu pierwszej pomocy, tak blisko niewypału, że aż wstrzymała oddech, kiedy go mijała. Gdy podeszła bliżej, zauważyła migoczący blask w rogu namiotu. A jeśli to pożar?
Wkrótce jednak okazało się, że to nie ogień, lecz blask kilku lamp naft owych. Zbliżyła się, ostrożnie stąpając, by nie potknąć się o rozrzucone szczątki, i zatrzymała z dala od kręgu światła. Minęło kilka chwil, nim jej wzrok przyzwyczaił się do jasności, i jeszcze więcej, by pojęła grozę tego, co widziała. Szeregowy Dixon leżał na ziemi, jego nos i usta okrywała maseczka z gazy. Obok rannego kucał szeregowy Harris z butelką eteru. Siostra Greenhalgh klęczała na ziemi, w jednej ręce trzymała wielki kawał gazy, w drugiej emaliowaną miednicę. Nad nimi pochylał się szeregowy Gillespie z lampą naft ową w każdej ręce. I zobaczyła Robbiego, który skalpelem uwalniał zmiażdżone pozostałości lewej nogi szeregowego Dixona, przyszpilonego do jednego z drewnianych słupów przez powykręcany, poczerniały fragment łuski pocisku. Obok Robbiego znajdowała się taca z zakrwawionymi narzędziami pracy. Lilly zrobiło się niedobrze, ale zmusiła się, by patrzeć. To właśnie robił. Takie było jego życie.
W końcu szeregowy Dixon był wolny. Gillespie i Harris wciągnęli go na nosze, co było niezbyt proste, gdyż siostra Greenhalgh cały czas przyciskała gazę do kikuta. Cała grupka ruszyła powoli w stronę baraku operacyjnego. Robbie ściągnął rękawiczki i pozwolił, żeby spadły na stertę narzędzi. I podniósł wzrok. Bez chwili wahania spojrzał Lilly w oczy.
– Co ty tu, do diabła, robisz?
– Martwiłam się o ciebie. Nie widziałam cię od czasu, kiedy pociski…
– Cały dzień spędziłem w sali operacyjnej. Właśnie skończyłem, kiedy znaleźli Dixona. Leżał pod gruzami. – Zgasił latarnie, jedną po drugiej. – Idź, Lilly. Wracaj do namiotu. Później porozmawiamy.
Odszedł, nie odwracając się.
Nic nie mogła teraz zrobić – był zbyt zdenerwowany, i nie bez powodu. Zachowała się głupio, że za nim poszła. Zrobiła zaledwie kilka kroków w stronę swojego namiotu, kiedy uderzyła w nią fala powietrza i obaliła ją jak zawodowy bokser, brutalnie i bez trudu. Następnie uderzyła w nią fala dźwięku, głośny ryk wypełnił jej uszy, głowę, umysł. Zasypały ją żwir, ziemia i błoto, uniemożliwiając oddychanie, zmuszając do zamknięcia oczu. Próbowała odetchnąć głębiej, ale zakrztusiła się gryzącym, palącym powietrzem. Rozpaczliwie pragnąc uniknąć ataku, zwinęła się w kłębek, ale nie było ucieczki, nie było drogi wyjścia. To było beznadziejne, Boże, beznadziejne. Zostanie zasypana, wiedziała, że tak się stanie, i nikt jej nie odnajdzie.
– Lilly, otwórz oczy. Musisz otworzyć oczy. Ktoś klepał ją po twarzy, najpierw jeden policzek, później drugi, klepał i klepał – nigdy nie przestanie?
– Przestań, proszę – wymamrotała.
– Przestanę, jak tylko otworzysz oczy i spojrzysz na mnie. Otwórz oczy.
Z wielką niechęcią wypełniła polecenie. Robbie klęczał obok niej, pokryty błotem i kurzem, ale żywy i, jak się wydawało, w jednym kawałku.
– Niewypał wybuchł. Dzięki Bogu nie byłaś bliżej. Leż nieruchomo, aż sprawdzę, czy nic ci nie jest.
Nie odpowiedziała, jedynie wpatrywała się w niego uważnie.
Jego twarz była tak poważna, tak zmęczona. Dlaczego nie uśmiechał się do niej? Wyciągnęła drżącą rękę i przeciągnęła palcami wzdłuż jego czoła i po policzku.
On wziął jej dłoń i opuścił do jej boku.
– Nie ruszaj się, Lilly.
Wsunął palce w jej włosy, lecz w dotyku nie było namiętności, gdy sprawdzał czaszkę w poszukiwaniu obrażeń. Przeszedł ją dreszcz, gdy delikatnie przesunął dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa i ramion, a później nóg i rąk, szukając złamań lub odłamków.
Uniósł latarnię, którą trzymała Constance – ona, Bridget i Annie stały tuż za nim – i poprawił osłonę, by światło padało bezpośrednio na twarz Lilly.
– Patrz prosto na mnie – polecił. – Nie zamykaj oczu.
Najwyraźniej zadowolony z tego, co zobaczył, oddał latarnię Constance, wstał, po czym wziął Lilly za rękę i ją podniósł. Wtedy właśnie z ciemności ktoś zawołał:
– Kapitanie Fraser!
– Już idę! – odkrzyknął Robbie. Odwrócił się do przyjaciółek Lilly.
– Panno Evans?
– Tak, kapitanie Fraser?
– Musi pani pilnować panny Ashford. Niech jej pani nie pozwoli zasnąć, cokolwiek by się działo. Proszę ją ciepło okryć, przynieść jej herbatę, jeśli pani zechce, ale nie pozwalać jej spać. Rozumie pani?
– Tak jest, sir.
– Gdzie idziesz? – spytała Lilly.
– Skończyć to, co zacząłem z szeregowym Dixonem. Wrócę, kiedy będzie po wszystkim.
Lilly pozwoliła, by Constance odprowadziła ją do namiotu i umieściła na łóżku. Próbowała rozpiąć płaszcz, ale za bardzo drżały jej ręce. Przyjaciółka pomogła jej zdjąć ubranie i przebrać się w koszulę nocną.
– Nie jestem pewna, czy uda nam się doczyścić twoją spódnicę i ten żakiet – westchnęła Constance.
– Może uda nam się usunąć większość szczotką, kiedy już wyschną.
Lilly pokiwała głową, zaciskając dłonie na kubku herbaty.
– Constance?
– Tak, kochanie?
– Możesz mi dać jeszcze jeden koc? Tak mi zimno.
Constance przygotowała Lilly kokon z koców, ale to nic nie dawało. Czuła się przemarznięta do szpiku kości i choć bardzo starała się uspokoić, powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku – została tylko obalona na ziemię, nie była ranna – nie zdołała powstrzymać drżenia.
Nie mogła przestać myśleć o tym, jak na nią patrzył. Wyraz jego twarzy, jakby to on został rzucony na ziemię. Złamany.
Jakby się poddał.

 
Wesprzyj nas