Malownicza grecka wyspa, mity, magia i galeria barwnych postaci – oto wyjątkowo nastrojowa powieść.



Daphne, córka greckich imigrantów mieszkających w Nowym Jorku, po tragicznej śmierci męża zostaje sama z córeczką oraz stertą rachunków do zapłacenia. Inwestuje wszystko w otwarcie własnej, greckiej restauracji. Dostaje także drugą szansę w życiu osobistym – zaręcza się z bogatym i przystojnym bankierem, ale ślub chce wziąć na greckiej wysepce Erikusie.

Na tej magicznej wyspie mieszka Evangelia – babcia Daphne. To dzięki niej poznawała rytmy wyspiarskiego życia, przyprawionego mitami i opowieściami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.

Przeszłość i teraźniejszość ściśle się przeplatają w tej nastrojowej, pełnej ciepła historii o kobiecie uwięzionej między światem tradycji a wymaganiami, jakie stawia przed nią kariera zawodowa i związek z nowym mężczyzną. Evangelia wyjawia wnuczce niezwykłe dzieje swojego życia i opowiada poruszające historie z przeszłości.

Daphne wreszcie pojmuje, że najważniejsza magia, w jaką powinna uwierzyć, to magia jej samej. I że poczucie bezpieczeństwa nie jest równoznaczne z miłością…

Yvette Manessis Corporon jest zdobywczynią nagrody Emmy, autorką scenariuszy programów telewizyjnych, producentką i pisarką. Otrzymała również Silurian Award for Excellence in Journalism oraz została nagrodzona przez Radę Miasta Nowy Jork za działania na rzecz dziedzictwa greckiej kultury.

Yvette Manessis Corporon
Szept cyprysów
Przełożyła Agnieszka Jacewicz
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 16 sierpnia 2014

Prolog

Erikusa, Grecja
sierpień 1990

Ja su, jajá – zawołała Daphne, zbiegając po wiekowych kamiennych stopniach.
Do plaży miała pół kilometra piaszczystą ścieżką, ale niecierpliwej dwunastolatce wydawało się, że dotarcie tam trwa wieki. Biegiem pokonała całą drogę. Tylko raz przystanęła, żeby zerwać jeżynę z przydrożnego krzewu obsypanego wielkimi owocami, tak ciemnymi i dojrzałymi, że nikt nie mógłby minąć ich obojętnie – nawet dziewczyna, której tak się śpieszyło.
Gdy tylko jej stopy dotknęły karmelowego piasku, upuściła ręcznik na ziemię. Nie zatrzymała się nawet, żeby zdjąć tenisówki. Zrzuciła je w biegu. Najpierw prawy, potem lewy, płócienne buty bez sznurówek wylądowały na plaży. Daphne dawno odkryła, że sznurowadła jedynie przeszkadzają. Dopiero nad samą wodą zwolniła i dalej ruszyła ostrożnie, wyciągając ręce w bok dla równowagi, aby nie potknąć się na czarnych kamieniach, którymi usiany był brzeg. Głośno wypuściła powietrze, gdy poczuła przyjemnie chłodny dotyk obmywającego jej stopy Morza Jońskiego.
Zatrzymała się, kiedy woda sięgnęła do połowy jej szczupłych ud. Podniosła ręce nad głowę, niecierpliwie złączyła palce, ugięła kolana i odbiwszy się od dna, skoczyła do przodu idealnym łukiem. Zanurkowała w spokojną, przejrzystą toń i otworzyła oczy.
Wciąż tu były, tak jak poprzedniego lata – jej milczący podwodni towarzysze. Uśmiechnęła się do kolczastych czarnych jeżowców, po czym machnęła rękami i nogami, żeby się obrócić i obejrzeć kilkucentymetrowe pąkle przyrośnięte do podwodnych skał. Zewsząd otaczały ją ryby – mnóstwo ryb różnych kształtów i wielkości. Znała jedynie ich greckie nazwy. Tsipoúra. Barboúnia. Nie zawracała sobie głowy uczeniem się angielskich odpowiedników. Po co? Koleżanki i koledzy i tak nie pytali jej, gdzie spędziła wakacje ani tym bardziej, jak nazywają się ryby, które oglądała. Prawdę mówiąc, w ogóle się do niej nie odzywali.
Całymi godzinami pławiła się w morzu, nurkowała, pływała i marzyła. Ani przez chwilę nie czuła się samotna i nie bała się sama kąpać. W przeciwieństwie do innych dziewczynek nie lękała się tego, co czyhało pod powierzchnią. Uwielbiała samotnie spędzać czas w swojej zatoczce. Morze jej nie oceniało – zawsze czuła się tu mile widzianym gościem. Nie obchodziło go, że Daphne ma za duży kostium kąpielowy po kuzynce Popi, której nowe krągłości za bardzo rozciągnęły materiał. Nie dbało o to, że choć znajduje się tysiące kilometrów od smażalni rodziców, wciąż nie może się pozbyć z włosów nikłej, uporczywej woni tłuszczu.
Tutaj takie rzeczy nie miały znaczenia. Morze co roku chrzciło ją na nowo, sprawiając, że wszystko stawało się świeże i czyste. Wyobrażała sobie, że skały otaczające zatoczkę z obu stron są ramionami, w których może się ukryć. Tworzyły bezpieczną, niewielką przystań, gdzie mogła swobodnie pływać. Chroniły ją przed otwartym morzem i ciekawskimi spojrzeniami dziewcząt, których piegowata skóra pachniała truskawkowym balsamem do ciała. Nawet gdy poczuła skurcze mięśni, a płuca zaczęły boleśnie protestować – bo zawsze wstrzymywała oddech o kilka sekund za długo – nie była gotowa opuścić wodnego placu zabaw. Po prostu odwróciła się na plecy i przez jakiś czas unosiła na powierzchni, wpatrzona w niemożliwie niebieskie niebo usiane lekkimi strzępami obłoków. Wyglądały jak delikatne jedwabne nici na tle idealnego błękitu.
Nic dziwnego, że Atena wpadła we wściekłość. Założę się, że tak właśnie wyglądała jedwabna przędza Ariadny – pomyślała. Babcia opowiadała jej o pełnej pychy dziewczynie, która śmiała się przechwalać, że tka piękniej niż bogini. Daphne uśmiechnęła się, przypominając sobie historię Ariadny. Lekko poruszała dłońmi w wodzie, a przypływ delikatnie nią kołysał. Unosiła się na powierzchni, jak gdyby nic nie ważyła.
Dopiero po jakimś czasie przyjrzała się sobie i zobaczyła, że znowu przesadziła – kąpiel trwała za długo. Bardzo chciała wierzyć, że jest jedną z mitycznych nimf morskich, które pływają i dokazują w morzu, ale niestety była tylko zwykłą śmiertelniczką. Palce, które zwykle miały lekko oliwkową barwę, przybrały popielatobiały kolor, a skóra się pomarszczyła. Wiedziała, że pora wracać na brzeg.
Po kolei zebrała rozrzucone po plaży rzeczy i spojrzała na zegarek. Za kwadrans druga – później, niż sądziła. Wiedziała, że babcia – jej ukochana jajá – przygotowała już jedzenie i zaczęła niespokojnie krążyć przed domem, czekając na wnuczkę.
Jajá mnie zabije – powiedziała na głos, choć wokół nikogo nie było.
A może się myliła? Ociekająca wodą, rozejrzała się po niewielkiej plaży. Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby ktoś ją obserwował, jakby słyszała w oddali czyjś głos. Brzmiał jak kobiecy śpiew… łagodny i znajomy, ale tak cichy, że nie miała pewności, co to za dźwięki.
Jeszcze raz obejrzała się na morze, po czym podniosła ręcznik. Kilkakrotnie strzepnęła go, zaciskając oczy, aby ochronić je przed chmurą piasku. Materiał załopotał na wietrze jak skrzydła mewy w locie. Nagle gwałtowniejszy podmuch smagnął chłodem mokrą skórę Daphne. Zaparła się piętami w piach, żeby nie upaść, i mocniej zacisnęła w dłoniach ręcznik, który zafurkotał jak flaga w wietrzny zimowy dzień.
Nie otwierała oczu, bo drobinki piasku wciąż kłuły ją w twarz. Usłyszała szelest pobliskich cyprysów. Powiew wiatru wdarł się między gałęzie i poruszył łuskowatymi liśćmi. Znieruchomiała. Ten… ten głos. Słyszała go. Tym razem na pewno. Nie mogła się mylić. Jej palce puściły ręcznik. Uniosła powieki i patrzyła, jak wiatr niesie go nad plażą.
Czuła, że tym razem to nie złudzenie.
Jej serce zaczęło szybciej bić. Czy to możliwe? Naprawdę?
Od najwcześniejszego dzieciństwa słuchała babcinych opowieści o szeptach cyprysów. Jajá przyciszonym głosem, z powagą powtarzała, że drzewa mają własną, tajemną mowę, która niesie się wraz z łagodną bryzą poranka i milknie w popołudniowym bezruchu powietrza. Nieraz przytulała wnuczkę do siebie i kazała zamieniać się w słuch. Daphne wiele razy próbowała poznać ich sekrety, usłyszeć wyjawiane szeptem odpowiedzi, ale na próżno.
Proszę, odezwijcie się do mnie, błagała je teraz w myślach, wpatrując się w cyprysy z wyczekiwaniem i nadzieją. Przycisnęła dłonie do piersi i na wszelki wypadek wstrzy mała oddech, żeby nic jej nie przeszkadzało. Odwróciła się w stronę, skąd, jak jej się zdawało, coś słyszała – ku przeciwległemu krańcowi plaży, gdzie zieleniła się kępa drzew i zarośla tak gęste, że nawet ona nie śmiała skracać sobie tamtędy drogi do domu. Tak długo wstrzymywała oddech, że zakręciło jej się w głowie. Mimo to czekała, modląc się w duchu.
Tym razem usłyszała jedynie głuche burczenie pustego żołądka.
Wreszcie wypuściła powietrze z płuc. Jej drobne ramiona przygarbiły się od ciężaru kolejnego rozczarowania. Westchnęła i potrząsnęła burzą czarnych loków, posyłając wokół fontannę kropel. Wszystko na nic. Żadnego śpiewu. Żadnych opowieści. Żadnej serenady pięknej kobiety. Żadnych objaśnień tajemnic życia, które czekały, aż ona wyłowi je z szumu wiatru, jak dojrzały owoc spomiędzy jeżynowych pędów. Usłyszała tylko zwykłe odgłosy rozkołysanych gałęzi i drżących liści. Choć cyprysy uparcie milczały, Daphne ich szelest mówił jedno.
Czas iść do domu.
Wsunęła oblepione piaskiem stopy w tenisówki.
Jajá czeka. Pora wracać.

Rozdział pierwszy

Korfu
obecnie

Wreszcie jesteś! – Wołanie Popi niosło się po całym lotnisku, a ona sama rozpostarła szeroko ręce i ruszyła biegiem przez halę przylotów. Musiała odepchnąć kilkoro turystów, żeby utorować swoim bujnym kształtom drogę wśród tłumu i odpowiednio przywitać ulubioną kuzynkę. – Boże, jak ty wyglądasz? Jak ci się udało tak schudnąć? Wczoraj na kolację jadłam kurczaka większego od ciebie – mówiła po angielsku z silnym akcentem.
Daphne upuściła bagaże na ziemię pośrodku wyjścia. Słyszała krzyki i przekleństwa osób, które zmuszone były omijać jej walizki, ale nie przejmowała się tym. Ani trochę. Sześć lat upłynęło od jej ostatniej wizyty, sześć lat, odkąd po raz ostatni była w Grecji. Nie zamierzała zwlekać ani chwili dłużej. Padła w ciepłe objęcia kuzynki, nie zważając na protesty pozostałych pasażerów. Zawsze łączyła je wyjątkowa więź, tak jak ich babki – rodzone siostry. Babcia Popi zmarła, kiedy ona była niemowlęciem, i od tamtej pory jajá Daphne ją zastępowała. Wychowywała Popi i kochała jak własną wnuczkę.
– Tak się cieszę, że cię widzę! – zawołała Daphne. Objęła kuzynkę szczupłymi ramionami i poczuła, że zanurza się w jej miękkie ciało.
Popi pisnęła zachwycona. Stały tak dobrą chwilę, aż w końcu pulchna Greczynka odsunęła się, żeby lepiej się przyjrzeć przybyłej.
– Chuda, nie da się ukryć… ale i śliczna. Twój Stephen to szczęściarz. Będziesz piękną panną młodą. – Z podziwem klasnęła w dłonie, a potem niespodziewanie przekrzywiła głowę w prawo i spojrzała na kuzynkę spod przymrużonych powiek. – Zmieniłaś się.
– Zgubiłam kilka kilogramów.
– Nie. To nie to. – Popi wskazała jej twarz. Daphne dotknęła niedawno zoperowanego nosa. Razem ze Stephenem śmiali się, że ta korekcja to chirurgiczna wersja etnicznego odindywidualizowania.
– A! No tak. Mój nos. Poprawiłam go.
– Poprawiłaś? Wcześniej był zły?
– Nie, po prostu za duży. – Daphne też się zaczęła śmiać, a Popi dotknęła palcem własnego, greckiego nosa. – Miałam kłopoty z oddychaniem podczas snu i lekarz powiedział, że to pomoże.
Popi nie interesowały dalsze wyjaśnienia.
– Moja własna kuzynka wychodzi za mąż za prawdziwego Amerikanós. Stać ją na wszystko. Nawet na nowy nos – zachichotała. – Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Daphne mu. Ach… uszczypnij mnie, może trochę twojego szczęścia przejdzie na mnie. W Grecji nie mogę znaleźć żadnego porządnego faceta. – Z odrazą splunęła na podłogę.
Daphne rozśmieszyło przedstawienie kuzynki, ale wiedziała, że w jej skardze jest sporo prawdy. Trzydziestoczteroletnia Popi nie wyszła za mąż i według greckich zwyczajów była starą panną. Spotykała się z różnymi mężczyznami, ale żaden nie zdołał jej zainteresować na dłużej niż kilka tygodni. Wprawdzie uwielbiała narzekać na brak towarzysza życia, ale nie zamierzała, tak jak inne wyspiarki, zrezygnować z wymagań i wziąć sobie jakiegokolwiek męża. Zawsze pragnęła czegoś więcej, tak jak jej kuzynka.
Daphne sięgnęła ręką za siebie i pociągnęła do przodu pięcioletnią Evie, która chowała się za spódnicą mamy.
– Popi, poznaj Evie.
– Ahu. Prawdziwy z ciebie aniołek! – wykrzyknęła Popi jeszcze głośniej. Zanurzyła dłoń w torebce i pochyliła się nad dziewczynką. – Gdzie to się podziało? Musi tu gdzieś być – mamrotała, przerzucając w środku klucze, paczki papierosów i papierki od cukierków, które zaśmiecały przepastną skórzaną torbę.
Evie niepewnie przyglądała się obcej pani, która bardzo przypominała jej mamę, tylko była pod każdym względem większa. Kurczowo trzymała Daphne za rękę i próbowała się znowu za nią schować.
– Jesteś trochę nieśmiała. Nic nie szkodzi – powiedziała do niej Popi. W końcu znalazła to, czego szukała. Wyciągnęła z torby małego pluszowego pieska. – Pomyślałam, że ci się spodoba.
Gdy Evie zobaczyła zabawkę, niepewność wyparowała i dziewczynka powoli podeszła do Popi. Wzięła od niej pieska, uśmiechnęła się i przytuliła go do piersi.
– Co się mówi, Evie? – upomniała ją Daphne.
– Dziękuję – posłusznie powiedziała pięciolatka.
– Evie, jestem kuzynką twojej mamy. Mam na imię Penelopa, ale możesz mówić na mnie fíja Popi.
W Stanach Zjednoczonych Popi uważano by za kuzynkę Evie, ale w Grecji była jej ciotką. Taki zwyczaj panuje wśród Greków. Zawsze respektuje się różnicę pokoleniową. Zwracanie się do starszych fíja lub fíjos – ciotka lub wuj – bywa oznaką szacunku, a nie więzów pokrewieństwa.
– Zabawne zdrobnienie, prawda? – ciągnęła Popi. – Twoja mama tak na mnie wołała. Wszystko przez ciebie, Daphne. – Krągła kobieta pogroziła kuzynce pulchnym palcem i znowu przeniosła wzrok na Evie. – Kiedy twoja mama i ja byłyśmy małymi dziewczynkami… takimi jak ty… – Popi dotknęła opuszkiem palca nosa Evie – …moja rodzina na kilka lat przeprowadziła się do Nowego Jorku. Twoja mama i ja byłyśmy sobie bardzo bliskie. Jak siostry. – Popi się rozpromieniła. – Ale choć twoja mama bardzo się starała, nijak nie potrafiła wymówić mojego imienia. Pe-ne-lo-pa. A ty potrafisz powiedzieć Penelopa?
– Pe-ne-lo-pa – powtórzyła Evie.
– Doskonale.
Dziewczynka wyprężyła się jak struna, gdy usłyszała pochwałę. Dosłownie urosła o kilka centymetrów.
– Niestety, twojej mamie… hm, no cóż, jej nie szło tak dobrze. – Popi pochyliła się nad Evie. – Nie umiała tego wymówić i dlatego zaczęła wołać na mnie Popi. A teraz wszyscy mnie tak nazywają.
Evie zerknęła na mamę.
– Naprawdę byłaś kiedyś małą dziewczynką, mamusiu?
– Tak, kochanie, ale to było bardzo dawno temu. – Daphne spojrzała na córkę, przypominając sobie siebie w jej wieku, niewinną i ciekawą wszystkich opowieści dorosłych.
– Chodźmy już. – Popi wyprostowała się i otrzepała czarną koszulę. W porcie lotniczym na Korfu pełno było szarego pyłu. – Pojedziemy prosto do mieszkania, żebyście mogły wziąć prysznic i trochę odpocząć. Jesteś zmęczona, Evie?
Dziewczynka pokręciła głową i ujęła rączkę małej różowej walizki.
– Prawdę mówiąc, wyspałyśmy się w samolocie – przyznała Daphne, zbierając bagaże. – Leciałyśmy pierwszą klasą. Tam z siedzień można zrobić łóżka. Fotele rozkładają się zupełnie poziomo. – Pod pachę wetknęła zapakowaną suknię ślubną i oplotła palcami uchwyty dwóch dużych czarnych waliz na kółkach.
– Pomogę ci – zaoferowała się Popi, biorąc od kuzynki pokrowiec z suknią.
– Ale się wszystko pozmieniało od czasów naszego dzieciństwa, co, Popi?
– Bogaty amerykański mąż zmieni jeszcze więcej – stwierdziła Popi, wyciągając rękę do Evie.
Dziewczynka po chwili wahania wsunęła małą rączkę w dłoń cioci.
– Ja też muszę sobie znaleźć męża – oznajmiła Popi. – Zamożnego Amerykanina. Pomożesz mi?
– Takiego jak Stephen? – spytała Evie.
Popi przytaknęła.
– Właśnie takiego jak Stephen. Marzy mi się przystojny i bogaty Americanós, który da mi szczęście i sprawi, że cały czas będę miała ochotę się śmiać – powiedziała i połaskotała wnętrze dłoni dziewczynki.
Trzymając się za ręce, skierowały się do wyjścia. Daphne stała nieruchomo w dusznej hali, obracała diamentowy pierścionek na palcu i patrzyła, jak jej córka i kuzynka wychodzą przez rozsuwane drzwi prosto w słońce. Właśnie zamierzała ruszyć za nimi, kiedy w czeluściach jej torby zadzwonił telefon. Po chwili poszukiwań zdołała znaleźć komórkę. Zdążyła, zanim włączyła się poczta głosowa.
– Ja su, pozdrowienia z Korfu.
– Domyślam się, że już jesteście na miejscu. Mam nadzieję, że całe i zdrowe. – To był Stephen. Dzwonił z Nowego Jorku.
– Całe, zdrowe i stęsknione. Już nie mogę się doczekać twojego przyjazdu – odparła. Przytrzymała telefon ramieniem i ponownie ujęła rączkę walizy. Przechyliła ją na kółkach i wyszła z hali w popołudniową spiekotę.
Daphne i Evie zachwycone wyglądały przez szyby podczas dziesięciominutowej jazdy do mieszkania Popi w Korfu. Po drodze kuzynki pokazywały dziewczynce wyjątkowe miejsca.
– Widzisz tamtą maleńką zieloną wysepkę na morzu? – spytała Daphne, celując palcem przez okno.
– Widzę – odparła Evie.
– To Pontikonisi.
– Co to znaczy?
Popi odezwała się, zanim Daphne zdążyła cokolwiek córce wyjaśnić.
– Rozumiem, że mała nie mówi po grecku biegle, ale nie uwierzę, że w ogóle nie zna naszego języka. – Na moment oderwała wzrok od drogi i posłała kuzynce wymowne spojrzenie.
Daphne puściła mimo uszu jej uwagę i odpowiedziała na pytanie Evie.
– Po grecku to znaczy „mysia wyspa”, kochanie. Widzisz tamten długi, jasny szlak, który prowadzi do starego klasztoru? Ludzie mówią, że wygląda jak mysi ogon.
Sama, gdy była mała, wyobrażała sobie, że wyspę nazwano tak, ponieważ mieszkały na niej olbrzymie myszy. Roześmiała się na to wspomnienie. Później, już jako nastolatka, z zachwytem słuchała opowieści o tym, że właśnie u jej brzegów rozbił się okręt Odyseusza. Uwielbiała odwiedzać tę wyspę, wędrować wiekowymi szlakami i marzyć w cieniu majestatycznych cyprysów… z nadzieją, że w końcu po wierzą jej swoje tajemnice. Ale ich szept, podobnie jak opowieść o Odyseuszu, okazał się jedynie kolejną miejscową legendą.
– A tam jest moja kafejka. – Popi wskazała kawiarnię pod gołym niebem, w której od dziesięciu lat pracowała jako kelnerka. Przy stolikach tłoczyli się turyści i miejscowi.
– Jak do mnie przyjdziesz, podam ci największe i najlepsze lody na Korfu. Będą takie wielkie jak twoja głowa. I specjalnie dla ciebie wetknę w środek nie jedną, a dwie tortowe fontanny.
– Naprawdę jak moja głowa? – Evie przytknęła dłonie do skroni, żeby się przekonać, jak duże będą te wyjątkowe lody.
– Może nawet większe. – Popi się zaśmiała, zerkając na dziewczynkę w lusterku wstecznym.
– A tam, wyżej, jest zamek? – Evie podskoczyła na siedzeniu, pokazując warownię na szczycie skalistego półwyspu.
– To Frurio – wyjaśniła Popi. – Stara forteca. Zbudowano ją bardzo dawno temu, żeby chroniła naszą wyspę przed piratami.
– Przed piratami? – wykrzyknęła Evie, robiąc wielkie oczy. – To tu są piraci?
– Nie, już nie ma, Evie mu – zapewniła ją Popi. – Ale kiedyś mama opowiadała mi, że jeśli pójdzie się do Frurio nocą, czasami można usłyszeć duchy.
Daphne zakasłała znacząco, próbując przerwać kuzynce, ale na próżno. Popi, niezrażona, ciągnęła opowieść.
– Mówiła, że czasem słychać dusze, które proszą o litość, a nawet małe dzieci, które płaczą do swoich matek.
Evie jęknęła cicho.
– Kochanie, to tylko stare, głupie bajanie wyspiarzy – wtrąciła Daphne. – Nie masz się czego bać.

 
Wesprzyj nas