Multidyscyplinarna, przekrojowa książka popularnonaukowa obejmująca historię ludzkości od wyewoluowania gatunku homo sapiens w plejstoceńskiej Wschodniej Afryce aż po multitechnologiczną rewolucję XXI wieku.



Około 100 tysięcy lat temu homo sapiens było nic nieznaczącym zwierzęciem żyjącym gdzieś na skraju Afryki. Nasi przodkowie dzielili planetę z przynajmniej pięcioma innymi gatunkami ludzkimi, a ich rola w ekosystemie była nie większa niż goryli, świetlików czy meduz.

Jednak około 70 tysięcy lat temu nastąpiła dziwna transformacja w umyśle homo sapiens, w wyniku której stał się on panem całej planety – a zarazem jej postrachem.

Książka odpowiada na pytania: w jaki sposób homo sapiens podbił planetę? Co się stało z pozostałymi gatunkami ludzkimi? Kiedy i po co pojawiły się pieniądze i religia? Czy kapitalizm jest religią? Dlaczego staliśmy się tacy grubi? Jakie są szanse, że homo sapiens nadal będzie istniał za setki lat?

Yuval Noah Harari
Od zwierząt do bogów
Wydawnicwto Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 21 lipca 2014

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
…i żyli długo i szczęśliwie

Ostatnie 500 lat zaznaczyło się oszałamiającym pasmem rewolucji. Ziemia zespoliła się w jedną sferę ekologiczną i historyczną. Gospodarka notowała gwałtowny wzrost, dzięki czemu ludzkość cieszy się dziś bogactwem, o jakim wcześniej opowiadano w bajkach. Nauka i rewolucja przemysłowa wyposażyła człowieka w nadludzkie moce i praktycznie niewyczerpane zasoby energii. Porządek społeczny, polityka, życie codzienne i ludzka psychika uległy gruntownej przemianie.

Czy jesteśmy jednak szczęśliwsi? Czy bogactwo nagromadzone w ciągu ostatnich pięciu stuleci przełożyło się na poczucie zadowolenia z życia? Czy odkrycie niewyczerpanych źródeł energii otworzyło nam wrota do niekończącego się błogostanu? Sięgając dalej w przeszłość, czy te 70 burzliwych mileniów, jakie upłynęły od rewolucji poznawczej, uczyniły świat lepszym miejscem do życia? Czy nieżyjący już Neil Armstrong, którego odcisk stopy uwiecznił się na powierzchni bezwietrznego Księżyca, był szczęśliwszy od bezimiennego zbieracza-łowcy, który 30 tysięcy lat wcześniej odbił swą dłoń na ścianie jaskini Chauveta? Bo jeśli nie był, to jaki był sens tworzenia rolnictwa, miast, pisma, pieniądza, imperiów, nauki i przemysłu?

Historycy rzadko kiedy podnoszą takie kwestie. Nie pytają, czy mieszkańcy Uruk bądź Babilonu byli szczęśliwsi od ich parających się łowiectwem i zbieractwem przodków, czy nadejście islamu sprawiło, że Egipcjanie stali się bardziej zadowoleni z życia, lub też czy rozkład europejskich imperiów w Afryce wpłynął na poczucie szczęścia milionów mieszkańców kontynentu. A przecież to są najważniejsze pytania, jakie powinna stawiać historia. Najbardziej rozpowszechnione ideologie i programy polityczne opierają się na cokolwiek wątpliwych wyobrażeniach na temat prawdziwego źródła ludzkiego szczęścia. Nacjonaliści uważają, że do szczęścia niezbędne nam jest polityczne samostanowienie. Komuniści głoszą, że dyktatura proletariatu zaprowadzi powszechną szczęśliwość. Kapitaliści utrzymują, że tylko wolny rynek może zapewnić największe szczęście największej liczbie ludzi, kreując wzrost gospodarczy i materialny dobrobyt oraz ucząc ludzi inicjatywy i przedsiębiorczości.

Co by się stało, gdyby poważne badania obaliły te hipotezy? Gdyby wzrost gospodarczy i poleganie na sobie nie czyniły ludzi szczęśliwszymi, to jaki byłby pożytek z kapitalizmu? A co, gdyby się okazało, że poddani wielkich imperiów na ogół są szczęśliwsi od obywateli niepodległych państw i że na przykład Algierczycy byli szczęśliwsi pod rządami Francuzów niż pod własnymi? Co powiedziałoby nam to o procesie dekolonizacji i wartości samostanowienia narodów? A co wtedy, jeśli badania wykażą ponad wszelką wątpliwość, że wyzwolenie kobiet nie miało dobroczynnego wpływu na ich szczęście i że współczesna kobieta w istocie jest mniej szczęśliwa od swojej babki, która poświęciła swoje życie opiece nad dziećmi, mężem i rodzicami? Jaki więc jest sens być feministką?

To tylko możliwości hipotetyczne, jak dotąd bowiem historycy unikali stawiania tych pytań, nie mówiąc już o odpowiadaniu na nie. Badają historię niemal wszystkiego – polityki, społeczeństwa, gospodarki, płci kulturowej, chorób, seksualności, jedzenia, ubioru – rzadko jednak zdobywają się na dociekanie, jak to wszystko przekłada się na ludzkie szczęście. Oto największa luka we współczesnej wiedzy historycznej.

Mimo iż historia szczęścia na przestrzeni epok jest słabo zbadana, niemal każdy uczony i laik ma jakieś mgliste wyobrażenie na ten temat. Potocznie uważa się na przykład, że na przestrzeni dziejów pula możliwości człowieka nieprzerwanie wzrastała. Ponieważ przeważnie ludzie zużytkują swoje możliwości do poprawy własnego losu i urzeczywistniania aspiracji, to wynika stąd, że musimy być szczęśliwsi od naszych średniowiecznych przodków, ci zaś musieli być szczęśliwsi od zbieraczy-łowców epoki kamiennej.

Wszelako takie progresywistyczne ujęcie jest nieprzekonujące. Jak już wspomniano, nowe zdolności, zachowania i umiejętności niekoniecznie prowadzą do lepszego życia. Kiedy ludzie w toku rewolucji agrarnej nauczyli się uprawiać rolę, ich kolektywna zdolność przekształcania otaczającego ich środowiska wzrosła, lecz życie wielkiej liczby jednostek pogorszyło się. Chłopi musieli pracować ciężej niż zbieracze-łowcy, mieli mniej zróżnicowaną i pożywną dietę i byli o wiele bardziej narażeni na choroby i wyzysk. Na analogicznej zasadzie ekspansja europejskich imperiów wydatnie zwiększyła ogólną moc sprawczą ludzkości, pobudzając wymianę idei, technologii i płodów rolnych oraz sprzyjając rozwojowi handlu. Lecz dla milionów Afrykanów, rdzennych mieszkańców Ameryk i australijskich Aborygenów nie była to dobra wiadomość. Zważywszy na ludzką predylekcję do nadużywania władzy, naiwne wydaje się przekonanie, że czym większą mocą będą dysponować ludzie, tym bardziej będą szczęśliwi.

Niektórzy przeciwnicy tego poglądu stoją na biegunowo odmiennym stanowisku. Przekonują o istnieniu korelacji ujemnej między mocą sprawczą i szczęściem człowieka. Władza demoralizuje. W miarę jak rodzaj ludzki wzrastał w potęgę, tworzył zimny mechanistyczny świat rozmijający się z jego prawdziwymi potrzebami. Ewolucja przystosowała nasze umysły i ciała do życia zbieracko-łowieckiego. Przejście najpierw do rolnictwa, a potem do przemysłu skazało nas na nienaturalne życie, które nie pozwala nam wyrażać w pełni naszych przyrodzonych skłonności i instynktów i tym samym nie może zaspokajać naszych najgłębszych pragnień. W egzystencji miejskiej klasy średniej nie ma niczego, co dałoby się porównać z dziką ekscytacją i radością doświadczanymi przez gromadę zbieraczy-łowców w chwili upolowania mamuta. Każdy nowy wynalazek oddala nas od Edenu.

Ta romantyczna skłonność do dopatrywania się ciemnej strony w każdym wynalazku jest równie dogmatyczna jak wiara w nieuchronność postępu. Może i zatraciliśmy kontakt ze swoją naturą, ale nie jest aż tak źle. Na przykład w ciągu ostatnich dwóch stuleci medycyna współczesna obniżyła umieralność niemowląt z 33 do mniej niż 5 procent. Czy ktokolwiek może powątpiewać w to, że w ten sposób wydatnie wzrosło szczęście owych ratowanych przed śmiercią dzieci, a także ich rodzin i przyjaciół?

Istnieje też bardziej zniuansowane stanowisko, które sytuuje się pomiędzy tymi dwiema skrajnościami. Aż do rewolucji naukowej między mocą sprawczą a szczęściem nie zachodziła wyraźna zależność. Średniowiecznym chłopom zapewne powodziło się gorzej niż ich zbieracko-łowieckim antenatom. Jednakże na przestrzeni kilku ostatnich stuleci ludzie nauczyli się mądrzej pożytkować swoje możliwości. Triumfy medycyny współczesnej to tylko jeden z przykładów. Do innych bezprecedensowych dokonań należą niezwykłe obniżenie poziomu przemocy, zanik wojen międzynarodowych i niemal całkowite wyeliminowanie klęsk głodu na wielką skalę.

Lecz i tu popadamy w nadmierne uproszczenie. Po pierwsze, ta optymistyczna ocena opiera się na bardzo krótkim odcinku czasu. Większość ludzi zaczęła korzystać z dobrodziejstw medycyny nie wcześniej niż w 1850 roku, a niezwykły spadek śmiertelności dzieci nastąpił w XX wieku. Masowe klęski głodu nękały przeważającą część ludzkości aż do połowy XX wieku. Podczas kampanii „wielkiego skoku” w Chinach (1958–1961) z głodu umarło między 10 a 50 milionami ludzi. Wojny międzynarodowe stały się rzadkością dopiero po 1945 roku, głównie dzięki nowo powstałej groźbie zagłady nuklearnej. Dlatego też choć przez kilka ostatnich dziesięcioleci ludzkość przeżywała niespotykany wcześniej okres pomyślności, to jest jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, że mamy tu do czynienia z fundamentalną zmianą biegu dziejów czy raczej z krótkotrwałym uśmiechem losu. Kiedy próbujemy podsumować epokę nowoczesną, zbyt duża jest pokusa przyjęcia punktu widzenia żyjącego w XX wieku przedstawiciela amerykańskiej klasy średniej. Nie wolno tracić z pola widzenia perspektywy dziewiętnastowiecznego walijskiego górnika, uzależnionego od opium Chińczyka czy rdzennego mieszkańca Tasmanii. Truganini jest nie mniej ważna niż Homer Simpson1.

Po drugie, może okazać się, że nawet ten trwający zaledwie od półwiecza okres prosperity zasiał ziarna przyszłej katastrofy. W ciągu kilku ostatnich dekad na niespotykane wcześniej liczne sposoby zaburzaliśmy równowagę ekologiczną naszej planety, co może mieć zgubne konsekwencje. Wiele dowodów wskazuje na to, że w orgii rozpasanej konsumpcji podcinamy korzenie naszej pomyślności.

Po trzecie, gratulować sobie bezprecedensowych dokonań współczesnych homo sapiens możemy tylko, jeśli zupełnie zignorujemy los innych zwierząt. Znaczna część tak wychwalanego bogactwa materialnego, które chroni nas przed chorobami i głodem, została zgromadzona kosztem trzymanych w laboratoriach małpek, krów mlecznych i kurcząt z taśm produkcyjnych. Na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci dziesiątki miliardów zwierząt poddano reżimowi przemysłowej eksploatacji, którego okrucieństwo nie ma precedensu w historii planety. Jeśli uznamy za prawdziwą zaledwie dziesiątą część tego, co twierdzą obrońcy praw zwierząt, to współczesne rolnictwo przemysłowe może okazać się największą zbrodnią w dziejach. Kiedy rozpatrujemy poziom globalnego szczęścia, błędem jest skupianie się na szczęściu tylko warstw wyższych, Europejczyków czy mężczyzn. Być może błędem jest także rozważanie wyłącznie szczęścia ludzi.

 
Wesprzyj nas