Rytm życia polskiego ziemiaństwa wyznaczały nie tylko zmieniające się pory roku i doroczne święta, lecz także zestaw ściśle przestrzeganych reguł.



Tomasz Adam Pruszak rekonstruuje niepisany kodeks postępowania i etykietę, które obowiązywały w przeszłości i są respektowane aż po dziś dzień. Zasady ziemiańskiego savoir-vivre’u ilustruje barwnymi wspomnieniami oraz anegdotami.

Podróż w świat dobrych manier sfery ziemiańskiej służy przekazaniu pewnych wartości i zasad poprzednich pokoleń, które możemy uznać za ważne i potrzebne także współcześnie.

Tomasz Adam Pruszak
Ziemiański savoir-vivre
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 19 maja 2014

Powitania i pożegnania

Polacy od dawien dawna umieli się pięknie witać, pozdrawiać i żegnać. Wszystkie grupy społeczne miały swoje ustalone gesty i słowa. Szczególnie szlachta, ziemianie i arystokracja słynęli z kurtuazyjnych zachowań wobec bliźnich, a przede wszystkim wobec kobiet. Dorośli i dzieci musieli zatem umieć się kłaniać.
W złym tonie były towarzyszące temu podejrzana nonszalancja mężczyzny lub rozkoszne „krygowanie się” kobiety. Mężczyzna – polski ziemianin i arystokrata – bezwzględnie musiał całować kobiety w rękę. Należało to robić szarmancko, z odpowiednią gracją. Jak pisał z przymrużeniem oka Jerzy Odrowąż-Pieniążek: „[…] trzeba było cmokać bez blefu w rękę. Można zresztą było sobie pozwolić w zamieszaniu na pocałowanie we własny palec […]”.
W stosunku do najstarszych osób w rodzinie, zarówno mężczyzn, a więc dziadka lub pradziadka czy wuja, jak i starszych od siebie kobiet, babki i ciotki, obowiązek całowania w rękę dotyczył mężczyzn, kobiet i dzieci, przy czym chyba najwięcej osób musiały całować dzieci, bo wszystkie starsze osoby z rodziny.
Dzieci i młodzież, ale także już dorośli ludzie, na powitanie i pożegnanie przede wszystkim całowali w rękę matkę i ojca. Jeśli mieszkali razem z nimi, tak jak i z innymi wymienionymi starszymi osobami, robili to codziennie rano i wieczorem, czasem także na zakończenie obiadu. Zdaniem Anny Branickiej-Wolskiej: „[…] był to bardzo dobry zwyczaj. Utrzymywał jakiś dystans, wyrażał szacunek, stawiał nas o stopień niżej wobec powagi starszego pokolenia”.
Rodzice rewanżowali się dzieciom pocałunkiem w czoło. Dzieci, witając się z dziadkiem lub babcią, mówiły Dzień dobry, dziadku lub Dzień dobry, babciu, ale także mogły użyć bardziej wysublimowanej formy francuskiej, mówiąc Bonjour grand papa lub Bonjour grand maman. Dorosły mężczyzna starszego od siebie wuja mógł pocałować w ramię. Wziąwszy pod uwagę powyższe zasady, nic dziwnego, że mogła mieć miejsce sytuacja opisana przez Zdzisława Morawskiego z czasów jego dzieciństwa. Wspominał on: „pamiętam moje zaskoczenie, kiedy babka, wydająca się nam staruszką […], weszła do pokoju ciotki Róży, przy wejściu wykonała głęboki dyg i pocałowała ją w rękę”. Z całowaniem w rękę wiązało się jeszcze kilka ważnych zasad, o których należy pamiętać także dzisiaj. W rękę można całować tylko kobiety dojrzałe. Witana i całowana w rękę kobieta miała prawo siedzieć263. Ponadto jeśli kobieta miała rękawiczki, to podawała rękę w rękawiczce, a mężczyzna nie powinien odwijać jej, ale pocałować dłoń w rękawiczce lub swój palec, ściskający jej dłoń. Obecnie obyczaj ten bardzo się rozluźnił, ponieważ dotyczy już tylko całowania w rękę kobiet przez mężczyzn. Zwyczaj okazjonalnego całowania kobiet w rękę przez mężczyzn w środowisku ziemiańskim powinien być zachowywany także obecnie, zwłaszcza wobec kobiet starszych. Mężczyzna nie musi jednak całować kobiet w codziennym życiu rodzinnym i zawodowym. W innych środowiskach, jak wiadomo, ten zwyczaj może nawet spotkać się z dezaprobatą.

W latach przedwojennych, witając się z dostojnikiem Kościoła katolickiego, należało zachować się stosownie do jego rangi, a więc jeśli był biskupem, dygnąć jednym kolanem, jeśli był arcybiskupem, należało pochylić się głębiej, a gdy był kardynałem, uklęknąć. Za każdym razem temu gestowi towarzyszył pocałunek w pierścień. Taki sposób powitania oraz okazania szacunku hierarsze dotyczył wszystkich – dzieci i dorosłych. Duchowni niesprawujący wysokich funkcji z mężczyznami witali się przez wzajemne symboliczne pocałowanie się w ramię. Kobiety natomiast takim duchownym podawały rękę, której oni nie całowali. Obecnie sposób witania się z hierarchami uprościł się, ograniczając się do zrobienia ukłonu, uścisku dłoni i ewentualnie, w przypadku najwyższych dostojników, pocałowania pierścienia.

Po wejściu do salonu osoba przybyła w gości powinna była przywitać się z szacunkiem ze wszystkimi osobami, podchodząc osobiście do każdej z nich, a zwłaszcza pań siedzących. Kolejność witania się wygądała następująco: najpierw obowiązkowo z panią domu, a następnie z osobami starszymi, najbliżej siedzącymi znajomymi i dopiero na końcu z nieznajomymi. Wobec nieznajomych należało dokonać prezentacji, której zasady wyjaśnię w dalszej części. Dzieci, witając się z gośćmi rodziców, po wejściu do salonu także musiały podejść do każdego z nich, ładnie się ukłonić, przywitać, kobiety całować w rękę, a w razie pytań odpowiedzieć na nie. Jednak po kilkunastu minutach przebywania w tym gronie dzieciom pozwalano się oddalić. Dopuszczano też ogólne przywitanie gości przez dzieci, ale jeśli nie było ich wielu i wszyscy mogli malców widzieć i słyszeć.
W takim wypadku musiały wykonać „ładny dyg” i powiedzieć głośno „dzień dobry”. Mimo to i tak poszczególni goście na ogół chcieli chwilę porozmawiać z dziećmi, które po jakimś czasie ponownie robiły „dyg” i mogły wyjść z salonu.
Opuszczając towarzystwo zebrane w salonie, należało pożegnać się także zgodnie z kolejnością. Najpierw z domownikami, a więc przede wszystkim z panią domu, następnie z pozostałymi osobami tak jak przy powitaniu. Wychodząc wcześniej lub jeśli przyjęcie odbywało się z udziałem większej liczby gości, najlepiej było opuścić salon dyskretnie, czyli „po angielsku”, żegnając się tylko z gospodarzami, a zwłaszcza panią domu, i ewentualnie z osobami, z którymi w bardziej bezpośredni sposób spędziło się czas. Pan domu odprowadzał wychodzących gości do holu w przypadku małych spotkań, a do drzwi salonu w sytuacji dużych przyjęć. Pani domu zostawała w salonie. Uroczyste i bardzo liczne przyjęcia można było opuścić bez żegnania nikogo, nawet gospodarzy.

Nieco inne zasady obowiązywały osoby spotykające się na ulicy. Poza tym, że ukłon powinien być poprawny, a więc niezbyt głęboki, ale i nie powściągliwy, to towarzyszyć mu mogły też inne gesty, a ważne też było, kto komu pierwszy się kłaniał. Mężczyzna, widząc na ulicy znajomą kobietę, powinien ukłonić się pierwszy, zdejmując kapelusz. Kapelusz ten trzymał tym dłużej, im starsza i bardziej nobliwa była kobieta. Zatrzymywał się tylko wtedy, jeśli kobieta zrobiła w tym celu odpowiedni gest. Mężczyźni też się sobie kłaniali na ulicy, przy czym zazwyczaj pierwszy kłaniał się młodszy lub niższy rangą. Jest od tych zasad wyjątek. A mianowicie starszy mężczyzna pierwszy kłaniał się młodszemu idącemu z kobietą. Jeśli mijające się osoby zechciały się zatrzymać, robiły to na chwilę, witały przez krótkie podanie ręki (na ulicy kobiet nie całowało się w rękę), przez moment rozmawiały.
Przed wojną utrzymywał się jeszcze w niektórych rejonach zwyczaj całowania w rękę na powitanie właścicieli (zwłaszcza panówi panie domu) przez służbę i pracowników majątku, w tym przez kobiety. O ile dla starszych dziedziców było to normalne zjawisko, o tyle dla młodych paniczów – już krępujące i niedające się zaakceptować. Zdarzali się też, choć sporadycznie, ludzie starszego pokolenia, którzy witając dziedzica, schylali się do ziemi i obłapywali go za kolana lub powyżej kostek. Z drugiej strony, panicze i panny, aż do dorosłości, całowali w rękę starsze kobiety, które były wcześniej ich nianiami lub opiekunkami.

Przedstawianie

„Nikt w towarzystwie nie może być nieznanym” – pouczała Maria Wielopolska. W większej grupie osób, na spotkaniach, nie wypadało samemu się przedstawiać, ale należało zostać przedstawionym. Człowiek przybywający na przyjęcie, na którym było wielu nieznanych mu jeszcze gości, po przywitaniu się z państwem domu musiał odbyć obowiązkową prezentację. Oprowadzający mężczyznę po pokojach pan domu, a kobietę pani domu prezentowali ich z imienia i nazwiska lub tylko nazwiska wszystkim, których ci jeszcze nie znali. Pan domu mówił na przykład: „Pani pozwoli, pan Wołkowicki”, „Pani pozwoli, książę Sapieha”. Pani domu, przedstawiając kobietę, mówiła zaś: „Pani generałowa pozwoli, że jej przedstawię panią Iksińską”. Ta forma była przyjęta, jeśli przedstawianym się było osobie powszechnie znanej w środowisku lub pełniącej znaczącą funkcję, także wiekowej kobiecie. Natomiast we wszystkich innych sytuacjach należało wymienić najpierw nazwisko osoby przedstawianej, następnie nazwisko tej, której się przedstawiało pierwszą. Ponadto nie przedstawiało się w ogóle osób publicznych, powszechnie znanych, jak prezydenta, kardynała itp.
(…)

 
Wesprzyj nas