„Dom na plaży” to wybuchowa mieszanka uczuć. Na szczycie listy widnieje miłość, silna i niezwyciężona, choć niełatwa i zawiła. Czy spełniona?


Główną bohaterką „Domu na plaży” jest Anne, która przełożyła własny ślub pod wpływem słów swojej służącej Maxine („Nigdy nie ignoruj tego, co dyktuje ci serce”) i przyjaciółki Kitty, która zapragnęła przestać tkwić w jednym miejscu i wreszcie zrobić coś, co nada sens jej życiu.

Dziewczyny, wykształcone pielęgniarki, w 1942 poleciały na wyspy Bora-Bora, by wspomagać amerykańskich żołnierzy w bazie morskiej i lądowej. Od razu wzbudziły zainteresowanie mężczyzn. Zauroczenie Kitty okazało się tragiczne w skutkach. Anne długo pozostawała w cieniu, obracając tylko na palcu zaręczynowy pierścionek.

W końcu się poddała – pochłonęło ją uczucie do Westry’ego, rozkwitające w bungalowie – domku, w którym niegdyś tworzył wielki artysta Gauguin i który mimo iż znajdował się blisko bazy, wydawał się niewidzialny, niczym przeznaczony wyłącznie dla pary kochanków. Czy związek Anne i Westry’ego miał szansę przetrwać poza tym rajem, wypełnionym szumem fal i intensywnym zapachem kwiatów?

„Dom na plaży” to wybuchowa mieszanka uczuć. Na szczycie listy widnieje miłość, silna i niezwyciężona, choć niełatwa i zawiła. Czy spełniona? Jednoznaczna odpowiedź nie istnieje. Każda z czytelniczek znajdzie ją sama.

Powieść Sarah Jio nie należy do tych, które się zamyka, odkłada na półkę i zapomina. Namiętne historie, bolesne relacje, trudne rozstania, a wszystko to z okrutną wojną w tle i ze świadomością, że nie wiadomo, co przyniesie jutro, nasuwają wiele pytań i przemyśleń, które powracają do czytelniczek jak bumerang. Tak jak w życiu, które też nie jest czarno-białe.

Nasza codzienność, mimo że osadzona w całkiem odmiennych realiach, również jest pełna skrajnych emocji, skomplikowanych relacji międzyludzkich, marzeń i nadziei. Niby wszyscy o tym wiemy. Sarah Jio też, jednak ona jako jedna z nielicznych pokazuje to w sposób wyjątkowy, wartościowy i do granic poruszający. Tak bardzo, że dla większości lektura „Domu na plaży” skończy się zarwaniem nocy. Nade wszystko w letniej, wakacyjnej aurze, która rozgrzewa nie tylko ciało, ale i umysł.

Fani Nicholasa Sparksa pokochają tę książkę.
„Library Journal”

Wspaniała historia miłosna.
„Marie Claire”

Uznanie polskich czytelników to dla mnie zaszczyt! Każdego dnia wielu Polaków kontaktuje się ze mną za pomocą Facebooka, Twittera, Instagramu i poczty elektronicznej, a ich opowieści o tym, jak przeżywali moje książki, dostarczają mi dużo emocji. Bardzo chciałabym kiedyś przyjechać do Polski, by móc osobiście okazać, jak bardzo ważne jest dla mnie ich uznanie!
Sarah Jio

Sarah Jio – nieco mniej formalna biografia:
1978–1983: błogie lata dzieciństwa. Kucyki. Dobierane warkocze. Króliczki. Ciasteczka czekoladowe prosto z pieca. Sandałki. (…)
1983–1988: Lata pod znakiem trampek i gumowej bransoletki. Pierwsza napisana książka, pod tytułem Sen holownika. Leginsy noszone do długich swetrów z paskiem. Kolorowe T-shirty. Różowe magnetofony. Motyle danaidy. Tańce norweskie. Spanie u przyjaciółek. Lalki Cabbage Patch. Tęczowe naklejki. Jazda na rolkach. Domek na prerii. Eksperymenty z fryzurą, w tym pióra i trwała na pudla. Wyprowadzka najlepszej przyjaciółki. Życzenia do spadającej gwiazdy. Pierwsze miłości. Wszystkie szczegóły uwiecznione w pamiętniku, który przeczytał młodszy brat.
1988–1993: Lata zarzucania włosami. Chłopcy. Szkolne traumy. Rolki. Tenis. Kolejne okropne fryzury. Trzęsienie ziemi przeżyte w Kalifornii. Znaleziona wiadomość w butelce. Mnóstwo pochłoniętego fettuccine alfredo. Przeprowadzka do nowego domu. Klub Babysitterek. Kolorowe lemoniady w centrum handlowym.
1993–1996: Fanka zespołów muzycznych. Chłopak z irokezem. Złamane serce. Włosy ogolone na krótko i zafarbowane na platynowy blond. Obozy kościelne. Chłopcy. Prywatna szkoła. Uziemiona. Tenis. Meksyk. Klub dyskusyjny. Zielony garbus, rocznik 1969. Uziemiona. Nancy Drew. Supermarkety Safeway. (…)
1996–2000: Studia. Dziennikarstwo. Kształtowanie charakteru. Terminy. Wyjazdy do Kanady. Trzy dorywcze prace. Randki z piłkarzem, modelem bielizny Calvina Kleina. Wakacje na Alasce. Pierwsze mieszkanie w Seattle. IKEA. Stan Getz. Poszukiwanie sensu życia.
2000–2005: Gorący okres. Ślub (artykuł oddany na ostatnią chwilę w noc przed uroczystością). Miodowy miesiąc na Tahiti. Kupno domu. Remont. Szajba na punkcie ogrodu. Zostanie pańcią Paisleya, golden retrievera, który ryje dziury w wypieszczonym ogrodzie. Kurs gotowania w Prowansji i dwie noce solo w Paryżu. Zylion artykułów do gazet. Otwieranie szampana, kiedy moje nazwisko pojawia się w O, The Oprah Magazine. Pierwsza książka. Nie sprzedaje się (szczęście w nieszczęściu). Umiera ukochany dziadek. Amok na punkcie dzieci. Wicie gniazdka.
2005–2013: Lata rodzenia dzieci i pisania książek. Kupno nowego domu. Remont kuchni. Zmywanie naczyń w wannie. Regularna współpraca z Glamour. Pierwsze dziecko. Kolki. Zero snu. Płacz. Organiczne słoiczki dla niemowląt. Równowaga. Terminy na artykuły. Drugi poród. Nowa książka. Umiera ukochana babcia. Współpraca z agencją literacką. Książka sprzedana na aukcji w Stanach, a potem za granicę do 14 krajów. Druga książka się sprzedaje. Trzecie dziecko. Poziom domowego chaosu sięga eksplozji. Współpraca z agentem filmowym. Wywiad z Gwyneth Paltrow (przez telefon, karmiąc piersią), Mayą Angelou i innymi gwiazdami. Sprzedaje się trzecia i czwarta książka. Tournée autorskie. Z dzieckiem. Trzech chłopczyków poniżej szóstego roku życia. Dużo kawy, czasem wino. Kupno nowego domu. Marzenia o wielkiej lodówce i gabinecie do pracy, zamykanym na klucz. Piąta, szósta i siódma książka. Wycieczka z dziećmi do Disneylandu. Biegi na długie dystanse. Wielkie marzenia. Zdrowie. Nowe rozdziały. Wdzięczność.

Sarah Jio
Dom na plaży
Wydawnictwo Między Słowami
Premiera: 17 lipca 2014

Rozdział pierwszy
Sierpień 1942

– Kitty Morgan, nie wierzę, że to powiedziałaś! – Odstawiłam pucharek z mrożoną herbatą miętową ruchem dość mocnym, żeby go stłuc. Matka ucieszy się na wieść, że nie naruszyłam jej zastawy z weneckiego kryształu.
– Nie inaczej – odparła ze zwycięskim uśmieszkiem. Trudno było gniewać się na Kitty z jej buzią w kształcie serca i burzą nieujarzmionych blond loczków uciekających ze wsuwek, które upinała tak starannie. Jednak w tej kwestii nie miałam zamiaru ustąpić.
– Pan Gelfman jest żonaty! – Nasyciłam głos całą dezaprobatą, na jaką było mnie stać.
– James – odpowiedziała, przeciągając jego imię dla efektu – jest straszliwie nieszczęśliwy. Wiesz, że jego żona znika na całe tygodnie? Nie mówi mu nawet, dokąd jedzie. Bardziej dba o ich koty niż o niego.
Westchnęłam i odchyliłam się na oparcie drewnianej huśtawki, zawieszonej na konarze potężnego orzechowca w ogrodzie za domem moich rodziców. Kitty usiadła przy mnie, tak jak robiła to w podstawówce. Spojrzałam w górę na drzewo: jego liście zaczęły zabarwiać się na żółto, co zapowiadało nadejście jesieni. Dlaczego wszystko musi się zmieniać? Miałam wrażenie, że nie dalej jak wczoraj wracałyśmy pod rękę ze szkoły, odkładałyśmy książki na stół kuchenny i pędziłyśmy na huśtawkę, gdzie opowiadałyśmy sobie sekrety aż do kolacji. Teraz, kiedy miałyśmy po dwadzieścia jeden lat, byłyśmy dorosłymi kobietami na granicy… czegoś – żadna z nas nie potrafiła przewidzieć czego.
– Kitty – odwróciłam się w jej stronę. – Nie rozumiesz?
– Czego? – Wyglądała jak płatek róży w sukience kipiącej od różowych falban, z tymi dzikimi lokami, które w wilgoci późnego popołudnia jeszcze bardziej wymykały się spod kontroli. Chciałam ochronić ją przed panem Gelfmanem i przed każdym mężczyzną, w którym miała zamiar się zakochać, ponieważ nikt nie był dość dobry dla mojej najlepszej przyjaciółki – a na pewno nikt żonaty.
Odchrząknęłam. Czy nie słyszała o reputacji pana Gelfmana? Z pewnością pamiętała całe hordy licealistek, które się przed nim popisywały; był najprzystojniejszym nauczycielem w całym Lakeside. Każda uczennica na zajęciach z literatury angielskiej miała nadzieję, że spojrzy właśnie na nią, kiedy będzie recytował How Do I Love Thee Elizabeth Barrett Browning. Twierdziłam, że wszystko to były dziewczyńskie zabawy. Ale czyżby Kitty zapomniała o incydencie z Kathleen Mansfield sprzed pięciu lat? Jak mogła zapomnieć? Nieśmiała, biuściasta, okropnie tępa Kathleen zaczęła się podkochiwać w panu Gelfmanie. Podczas przerwy obiadowej wystawała pod pokojem nauczycielskim, czekała na niego po szkole. Wszyscy zastanawiali się, co ich łączy, szczególnie po tym jak jedna z naszych koleżanek dojrzała ich w parku po zmroku. Potem Kathleen niespodziewanie przestała przychodzić do szkoły. Jej starszy brat powiedział, że przeprowadziła się do babci, do stanu Iowa. Wszystkie znałyśmy powód.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Kitty, mężczyźni pokroju pana Gelfmana myślą tylko o jednym, i sądzę, że obie wiemy, o czym.
Kitty oblała się rumieńcem.
– Anne Calloway! Jak śmiesz sugerować, że James nie byłby…
– Ja nic nie sugeruję – odparłam. – Po prostu kocham cię, jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie chcę, żeby ktoś cię zranił.
Huśtałyśmy się przez kilka chwil w milczeniu. Spochmurniała Kitty machała nogami. Sięgnęłam do kieszeni sukienki i ukradkiem ścisnęłam palcami tkwiący w niej list. Wcześniej tego dnia odebrałam go z poczty i nie mogłam się doczekać, żeby wymknąć się do sypialni i go przeczytać. Napisała go Norah, koleżanka ze szkoły pielęgniarskiej, która co tydzień zdawała mi relację z wysp południowego Pacyfiku, gdzie odbywała służbę. Była równie wybuchowa jak Kitty i podczas naszego ostatniego wspólnego semestru w szkole pokłóciły się, więc nie wspominałam przyjaciółce o jej listach. Poza tym nie mogłam zdradzić się przed nią z tym, jak bardzo byłam urzeczona opowieściami Norah o wojnie i tropikach. Czytało się je jak powieść, do tego stopnia, że czasami marzyłam, aby wziąć swój świeżo zdobyty dyplom pielęgniarki i dołączyć do niej, uciec od domu i decyzji, które mnie czekały. Wiedziałam jednak, że to tylko fantazja. Przecież mogłam włączyć się do akcji pomocy na miejscu, zgłaszając się na ochotniczkę w urzędzie miasta, zbierając puszki albo pomagając przy ochronie przyrody. Pokręciłam głową na myśl o wyjeździe na wojnę w tropiki na kilka tygodni przed własnym ślubem. Westchnęłam zadowolona, że nie wspominałam o tym ani słowem przy Kitty.
– Jesteś zwyczajnie zazdrosna – powiedziała w końcu Kitty zarozumiałym tonem.
– Bzdury – odcięłam się, wpychając list Norah głębiej do kieszeni. Promienie słońca zawieszonego wysoko na letnim niebie odbiły się od diamentowego pierścionka na mojej lewej dłoni, aż zalśnił żywym blaskiem jak latarnia ciemną nocą, przypominając mi, że jestem zaręczona. Kupiona i opłacona. – Wychodzę za Gerarda za niecały miesiąc i tryskam szczęściem.
Kitty zmarszczyła czoło.
– Nie chcesz zrobić w życiu czegoś innego, zanim… – urwała, jakby jej następne słowa miały być bardzo trudne i nieprzyjemne do wymówienia – zanim staniesz się panią Gerardową Godfrey?
Pokręciłam głową.
– Moja droga, małżeństwo to nie samobójstwo.
Kitty odwróciła się ode mnie i wlepiła wzrok w krzak róży.
– Równie dobrze mogłoby nim być – mruknęła pod nosem.
Westchnęłam, rozsiadając się na huśtawce.
– Przepraszam – szepnęła, na powrót patrząc na mnie. – Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa.
Dotknęłam jej ręki.
– Ależ będę, Kitty. Szkoda, że tego nie dostrzegasz.
Usłyszałam kroki i zobaczyłam, że nadchodzi nasza gospodyni Maxine. Mimo wysokich obcasów sunęła pewnie po trawniku, podtrzymując jedną ręką wyładowaną srebrną tacę. Papa nazwał ją kiedyś „pełną gracji” i faktycznie: niemal płynęła.
– Czy czegoś wam trzeba, dziewczęta? – zapytała Maxine. Miała piękny głos i silny akcent. Od mojego dzieciństwa zmieniła się niewiele: była drobna, miała miękkie rysy, wielkie, skrzące się zielone oczy i policzki pachnące wanilią. Siwiejące już lekko włosy spinała w schludny kok, z którego nigdy nie wymykał się ani jeden kosmyk. Jej biały fartuch był zawsze czysty i wykrochmalony do nienagannej sztywności, ciasno zawiązany dookoła smukłej talii. Wiele rodzin w okolicy miało służbę, ale tylko u nas pracowała francuska gospodyni, co matka zawsze podkreślała podczas spotkań brydżowych.
– Nie, Maxine, dziękuję – powiedziałam, biorąc ją pod ramię.
– Jest jedna sprawa – odezwała się Kitty konspiracyjnym szeptem. – Możesz przekonać Anne, żeby nie wychodziła za Gerarda. Nie kocha go.
– Czy to prawda, Antoinette? – zapytała Maxine. Miałam pięć lat, kiedy zaczęła u nas pracę; rzuciła na mnie okiem i stwierdziła stanowczo: „Twoja buzia nie pasuje do imienia Anne. Będę cię nazywać Antoinette”. Poczułam się wtedy bardzo elegancko.
– Oczywiście, że nie – odparłam szybko. – Kitty jest po prostu nie w humorze – rzuciłam przyjaciółce ukradkowe, pełne przygany spojrzenie. – Jestem najszczęśliwszą dziewczyną w Seattle. Wychodzę za Gerarda Godfreya.
Naprawdę miałam szczęście. Gerard był wysoki i niemożliwie przystojny: miał mocno zarysowaną żuchwę i ciemnobrązowe włosy oraz oczy. Był też dość zamożny, choć to nie miało dla mnie znaczenia. Matka natomiast często przypominała mi, że jako dwudziestosiedmiolatkowi przypada mu zaszczyt bycia najmłodszym wiceprezesem banku First Marine – oznaczało to, że kiedy przejmie stanowisko ojca, odziedziczy fortunę. Tylko niemądra kobieta odrzuciłaby oświadczyny Gerarda Godfreya i kiedy pod tym właśnie orzechowcem poprosił mnie o rękę, skinęłam głową bez wahania.
Na wieść o tym matka nie posiadała się z radości. Oczywiście planowała to z panią Godfrey od mojego dzieciństwa. Nasze rody miało połączyć małżeństwo: pasowały do siebie jak kawa do śmietanki.
Maxine ponownie napełniła nasze puchary mrożoną herbatą z dzbanka.
– Antoinette – odezwała się powoli – czy opowiadałam ci kiedyś historię mojej siostry Jeanette?
– Nie, nie wiedziałam nawet, że masz siostrę. – Zdałam sobie sprawę, że niewiele wiem o Maxine.
– Tak – powiedziała cicho, w zamyśleniu. – Zakochała się w prostym chłopcu, rolniku z Lyonu. Kochali się do szaleństwa. Ale nasi rodzice pchnęli ją w stronę innego mężczyzny, który zarabiał przyzwoite pieniądze w fabryce. Rozstała się więc ze swoim chłopcem i wyszła za robotnika.
– To okropne. Czy jeszcze kiedyś go spotkała?
– Nie – odparła Maxine. – I była nieszczęśliwa.
Wyprostowałam się i przygładziłam sukienkę z niebieskiej krepy; miała w talii delikatny pasek i była odrobinkę za ciasna. Matka przywiozła mi ją z jednej ze swoich europejskich wycieczek po zakupy. Miała zwyczaj kupowania mi ubrań, które były na mnie za małe.
– No cóż, to bardzo smutne, i przykro mi ze względu na Jeanette. Ale to ma się nijak do mojego życia. Widzisz, ja kocham Gerarda. Nie ma dla mnie nikogo innego.
– Oczywiście, że kochasz Gerarda – rzekła Maxine, schylając się po serwetkę, która spadła na trawę. – Dorastałaś z nim. Jest dla ciebie jak brat.
Brat. Słowo to miało przedziwny wydźwięk, szczególnie w odniesieniu do człowieka, za którego miałam wyjść. Przebiegł mnie dreszcz.
– Kochanie – ciągnęła Maxine, patrząc mi w oczy z uśmiechem – chodzi o twoje życie i serce. Mówisz, że nie ma dla ciebie nikogo innego, i to może być prawdą. Mam na myśli tylko to, że może nie dałaś sobie dość czasu na znalezienie go.
– Kogo?
– Tego, kto jest ci pisany – powiedziała z prostotą. Naturalny i rzeczowy ton, jakim wypowiedziała te kilka słów, sugerował, że tak głębokie uczucie może zdobyć każdy, kto go poszuka, że jest ono jak kołysząca się na gałęzi dojrzała śliwka, którą wystarczy tylko zerwać.
Poczułam chłód, który zrzuciłam na karb wiatru, i pokręciłam głową.
– Nie wierzę w bajki ani rycerzy na białych koniach. Sądzę, że miłość jest wyborem. Spotykasz kogoś. Lubisz go. Postanawiasz, że go pokochasz. To proste.
Kitty wywróciła oczami.
– Jakie to strasznie nieromantyczne – jęknęła.
– Maxine, a ty? – zapytałam. – Byłaś kiedykolwiek zakochana?
Przesunęła szmatką po skraju tacy, wycierając kręgi, które zostawiły po sobie nasze pucharki.
– Tak – odparła, nie podnosząc wzroku.
Zaślepiona ciekawością, nie wpadłam nawet na to, że wspominanie tego mężczyzny może być dla niej bolesne.
– Był Amerykaninem czy Francuzem? Dlaczego za niego nie
wyszłaś?
Maxine nie odpowiedziała od razu. Natychmiast pożałowałam swoich pytań, ale wtedy otworzyła usta.
– Ponieważ był żonaty.
Wszystkie się obejrzałyśmy, kiedy usłyszałyśmy kroki papy na tarasie. Podszedł do nas z cygarem w ręce.
– Cześć, mała – uśmiechnął się do mnie pod gęstym siwym wąsem. – Myślałem, że wracasz dopiero we wtorek.
Odwzajemniłam jego uśmiech.
– Kitty namówiła mnie na powrót wcześniejszym pociągiem.
Zajęcia na uniwersytecie stanowym Portland skończyłam wiosną, ale Kitty i ja zostałyśmy na kolejne dwa miesiące szkolenia, żeby uzyskać dyplomy pielęgniarek. Nasi rodzice bardzo martwili się o to, co zrobimy z tymi uprawnieniami. Nie daj Boże, żebyśmy zrobiły z nich użytek.
Uczucia Gerarda w kwestii tego, że jego narzeczona jest pielęgniarką, można by było natomiast podsumować jako rozbawienie. Nasze matki i inne znane nam kobiety nie pracowały. Żartował, że koszt wynajęcia szofera, który będzie mnie zawoził do szpitala, przewyższy wszystkie moje zarobki, ale obiecał, że jeśli zechcę założyć biały czepek i zajmować się chorymi, będzie mnie wspierał.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czego chcę. Wybrałam pielęgniarstwo, ponieważ stanowiło przeciwieństwo wszystkiego, czego nienawidziłam w życiu otaczających mnie kobiet – matki, która zajmowała się wyłącznie eleganckimi lunchami i obowiązującą długością sukienek, oraz koleżanek, które po skończeniu szkoły średniej całymi miesiącami pławiły się w luksusach Paryża lub Wenecji, nie martwiąc się o nic poza tym, żeby znaleźć bogatego męża i spędzić resztę życia na tym samym poziomie.
Nie, nie pasowałam do tego modelu. Dusiłam się w jego ograniczeniach. Przemawiało do mnie zaś pielęgniarstwo i cały jego surowy świat. Mógł on wypełnić część mnie, która leżała odłogiem przez większość mojego życia, część pragnącą nieść pomoc innym w sposób, który nie miał nic wspólnego z pieniędzmi.
Maxine odchrząknęła.
– Właśnie się zbierałam – zwróciła się do papy, podnosząc tacę płynnym ruchem. – Czy mogę coś panu przynieść, panie Calloway?
– Nie, Maxine, niczego mi nie trzeba. Dziękuję. – Podobało mi się, jak zwracał się do Maxine: zawsze miło i łagodnie, nie z irytacją i pośpiechem jak matka.
Maxine kiwnęła głową i odeszła szmaragdowym trawnikiem, po czym zniknęła w domu.
Kitty spojrzała na papę zmartwiona.
– Panie Calloway?
– Tak, Kitty?
– Słyszałam o kolejnej grupie mężczyzn wysłanych… – przełknęła ślinę – na wojnę. Czytałam o tym w gazecie w pociągu. Wie pan, czy zaciągnięto kogokolwiek ze Seattle?
– To dopiero pierwsze dni, Kitku – użył przezwiska, które nadał Kitty, kiedy byłyśmy w podstawówce. – Ale biorąc pod uwagę rozwój sytuacji w Europie, myślę, że bardzo wielu żołnierzy wyjedzie na front. Niedawno wpadłem w mieście na Stephena Radcliffe’a i dowiedziałem się, że bliźniacy Larsonów wyruszają w czwartek.
Ścisnęło mnie w piersi.
– Terry i Larry?
Papa skinął głową z powagą.
Bliźniacy, młodsi o rok od Kitty i mnie, jechali na wojnę. Trudno było w to uwierzyć. Czyż nieledwie wczoraj ciągnęli mnie za warkocze na szkolnym podwórku? Policzki nieśmiałego Terry’ego były usiane piegami. Larry, nieco wyższy i mniej piegowaty, był urodzonym komikiem. Mieli rude włosy i rzadko się rozstawali. Zaczęłam się zastanawiać, czy będą mogli stać obok siebie na polu bitwy. Zamknęłam oczy, jakby usiłując stłumić tę myśl, ale nie dawała mi spokoju. Pole bitwy.
Papa czytał mi w myślach.
– Jeśli myślisz o tym, czy Gerard wyjedzie, nie musisz się martwić – oznajmił.
Gerard był z pewnością równie silny i waleczny jak inni, ale choć próbowałam ze wszystkich sił, nie potrafiłam wyobrazić go sobie nigdzie indziej niż w banku, ubranego w garnitur. A jednak mimo że pragnęłam, aby oszczędzono mu walki, w głębi serca chciałam zobaczyć, jak w mundurze staje po stronie wartości innych niż dolary i centy.
– Pozycja jego rodziny w naszej społeczności jest zbyt znacząca – ciągnął papa. – George Godfrey zadba o to, żeby go nie zaciągnięto.
W moim sercu rozgorzał okropny dylemat: z jednej strony cieszyłam się, że Gerard jest chroniony, ale z drugiej – wzbudzało to moją odrazę. To niesprawiedliwe, że mężczyźni z biednych rodzin muszą walczyć za kraj, a garstka uprzywilejowanych uniknie poboru z błahych powodów. Jasne, George Godfrey, podupadający na zdrowiu magnat finansjery, zajmował kiedyś stanowisko senatora, a Gerard miał przejąć po nim obowiązki w banku. A jednak myśl o tym, że bliźniacy Larsonów będą walczyć w europejskim bunkrze w środku zimy, podczas gdy Gerard będzie odpoczywał w ogrzewanym biurze na obrotowym fotelu ze skóry, nie dawała mi spokoju.
Papa dostrzegł niepokój w moim spojrzeniu.
– Niech cię to nie trapi. Nie mogę znieść myśli o tym, że się martwisz.
Kitty wlepiła wzrok w swoje splecione na podołku dłonie. Byłam ciekawa, czy myśli o panu Gelfmanie. Czy i on pojedzie na front? Mógł mieć najwyżej trzydzieści osiem lat, z pewnością był na tyle młody, żeby walczyć. Westchnęłam, żałując, że nie mogę zakończyć wojny siłą woli. Złe wieści o konflikcie wisiały nad nami, spowijając nas i psując nawet najpiękniejsze letnie popołudnie.
– Twoja matka je dziś w mieście – powiedział papa i obejrzał się na dom z niepewnością w oczach, która prawie zdążyła zniknąć, kiedy przeniósł je z powrotem na mnie. – Czy będę miał tego wieczora przyjemność zjedzenia kolacji z wami, drogie panie?
Kitty pokręciła głową.
– Jestem umówiona – odparła wymijająco.
– Przepraszam, papo, jem kolację z Gerardem.
Kiwnął głową i nagle zrobił sentymentalną minę.
– Patrzcie państwo, jesteście całkiem dorosłe i macie własne plany. Mam wrażenie, jakbyście ledwie chwilę temu siedziały tutaj, bawiąc się lalkami.
Prawdę mówiąc, tęskniłam za tymi nieskomplikowanymi dniami, kiedy wszystko obracało się wokół papierowych lalek, przebieranek i herbatek na werandzie. Zapięłam sweter, czując na skórze wiatr – wiatr zmian.
– Wejdźmy do środka – powiedziałam, sięgając po dłoń Kitty.
– Dobrze – odparła miłym tonem. I tak po prostu znów stałyśmy się Kitty i Anne.

 
Wesprzyj nas