Epicka opowieść, w której namiętny romans przeplata się z wielką historią.


W roku 1869 grupa Walijczyków pod przywództwem charyzmatycznego Johna Hughesa wyrusza na wschodni step, by spełnić marzenie cara Aleksandra II i uczynić z Rosji przemysłową potęgę. Jedni biorą udział w wyprawie, by zapewnić sobie lepszy byt i realizować ambicje, inni uciekają od ponurej rzeczywistości i tragicznych doświadczeń. Od tej chwili wiodą życie w luksusie, o jakim dotąd mogli tylko pomarzyć − mieszkają w apartamentach, jeżdżą powozami, korzystają z pomocy służby i biorą udział w wystawnych przyjęciach.

Ludzkie historie krzyżują się tu w zawrotnym tempie, to, co niemożliwe, staje się osiągalne. Żądze i ambicje popychają bohaterów niemal do kresu możliwości. Poznają ból straty, kosztują zakazanej miłości, w walce o własne spełnienie są w stanie przekroczyć każdą granicę…

Catrin Collier urodziła się i wychowała w Pontypridd w Walii. Pracowała w Ameryce i Europie, by w końcu wrócić do rodzinnej krainy i tam rozpocząć karierę pisarki. Stała się najbardziej znaną walijską autorką dzięki swoim popularnym powieściom historycznym dla kobiet.

Catrin Collier
Carski smok
Tłumaczenie: Magda Witkowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 17 kwietnia 2014


„Gdy nie zostaje już nic… tylko wspomnienia, człowiek strzeże ich i dba o nie w sposób szczególny”.
Saki (H.H. Munro), The Wolves of Cernogratz

Notka prasowa
Dziesięciodniowa wizyta państwa Chruszczowów w Wielkiej Brytanii
Kwiecień 1956 r.

Premier Chruszczow wraz z małżonką wystąpili wczoraj jako goście honorowi oficjalnego państwowego bankietu zorganizowanego w Buckingham Palace.
W trakcie wieczoru pan Chruszczow wypytywał księcia Edynburga oraz premiera sir Anthony’ego Edena o życiorys Walijczyka nazwiskiem John Hughes, który założył jego rodzinne miasto – Donieck na Ukrainie. Ani książę, ani premier nigdy nie słyszeli o Johnie Hughesie, nie mogli więc udzielić panu Chruszczowowi żadnych informacji ani nawet potwierdzić, że taki człowiek istniał.

Prolog

Wkrótce przyjdzie mi wziąć ostatni oddech.
Stanie się to w tym samym miejscu, w którym wzięłam pierwszy. Na razie jednak ten pokój jest moim królestwem, a to łóżko w dębowej ramie – moją domeną.
Przebywanie w tej skromnej, ale przyjaznej przestrzeni utwierdza mnie w przekonaniu, że na starość nie ma nic ważniejszego niż wygoda. Jestem czysta, mam co jeść, nie narzekam na zimno ani na brak opieki… A opiekę mam naprawdę wspaniałą. Mam też swoje wspomnienia, które po utracie sił i samodzielności stanowią dla mnie nie lada pociechę.
Przeszłość to ostatnie i najcenniejsze, co mi pozostało. Pamiętam wszystko dokładnie, choć nie mam już do końca pewności, co widziałam na własne oczy, a o czym wiem jedynie z opowiadań. Muszę się przyznać, że niektóre sprawy i wydarzenia znam jedynie z drugiej ręki, lecz relacje dotyczące tych, których sama byłam świadkiem, nie uległy przeinaczeniu w trakcie kolejnych rozmów. Cóż jest złego w tym, że uwzględniam w swojej opowieści pewne rzeczy, o których wielokrotnie słyszałam od naocznych świadków tych zdarzeń? Przeszłość nie stanie się od tego mniej prawdziwa.
Często myślę o tym, czy wspomnienia i emocje mogą przenosić się z człowieka na człowieka – jak choroba. Może gdyby tak było, zrozumiałabym, dlaczego zawsze tak wyraźnie wyczuwałam radość i ból moich bliskich.
Miałam dobre i długie życie, pod wszelkimi względami bogatsze niż biedota, pośród której się urodziłam, a której losy pozostają nierozerwalnie związane z węglem i stalą. Widziałam i robiłam rzeczy, które większości ludzi po prostu nie mieściłyby się głowie. Żyłam jak król w pałacu w Petersburgu i kryłam się jak zaszczute zwierzę w jakiejś norze, nie mając grosza przy duszy czy choćby okrucha chleba. Najtrudniejszy etap wspinaczki pokonałam jednak wtedy, gdy wydostawałam się z rudery w Merthyr, gdzie straciłam cnotę i pożegnałam dzieciństwo. Robiłam rzeczy, których teraz srogo się wstydzę, a przykazania łamałam częściej, niż chciałabym pamiętać. Złamałam nawet to, które mówi „Nie zabijaj”. Ten grzech, o ile to był grzech, nie budzi we mnie jednak wyrzutów sumienia, niektórzy ludzie są bowiem źli i zasługują na śmierć. I jeśli nawet słowa te źle świadczą o mnie jako o chrześcijance, trudno.
Być może to właśnie z tego powodu przyszło mi tak długo żyć. Stąpam po tej ziemi od dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, a Bóg nadal nie chce mnie widzieć w bramach niebios. Może poprosił już szatana, by przygotował dla mnie miejsce u siebie, ale ten też nie kwapi się z wystosowaniem zaproszenia.
Moje rozmyślania wkraczają powoli na grunt filozofii – będącej konikiem starożytnych i zmorą młodzieży. Pomimo upływu lat pamiętam dobrze, jak bardzo irytowała mnie konieczność wysłuchiwania wykładów wygłaszanych przez starszych. Wtedy wydawało mi się, że wszystko wiem – i tak samo myślą dziś moje wnuki i prawnuki. Siedzą przy moim łóżku z ponurym wyrazem na swoich gładkich obliczach, przyglądają się mojej twarzy, w której widzą nieuchronnie nadchodzącą śmierć, z powagą w oczach, z niezbitą pewnością co do własnej wiedzy i własnych możliwości.
Usiłują wmawiać sobie i mnie, że mam przed sobą przyszłość, że moje życie nie dobiega jeszcze końca. Dobiega, choć jeszcze się nie skończyło… Jeszcze nie… Dopóki ciągle mogę przenosić się do krainy marzeń… Snop światła przecina mrok. Otwierają się drzwi.
Oczy mam ciągle zamknięte, ale wyczuwam, że wchodzi, pomimo że bardzo stara się mi nie przeszkadzać. Jest zbyt ciemno, bym mogła dostrzec jego twarz, ale wcale nie potrzebuję światła. Jego rysy zapisały się trwale w mojej pamięci. To rysy jego pradziadka. Ponownie ożyły. Wystarczy, że zamknę oczy, i znów go widzę. Po cichutku podchodzi do łóżka, wyjmuje mi z rąk album ze zdjęciami i delikatnie kładzie dłoń na moim czole.
Jego dotyk jest miękki i chłodny niczym szept wiosennego wiatru głaszczącego rosyjski step.

Rozdział 1

Poranek, barak robotników huty Owena Parry’ego, Broadway, Treforest, Pontypridd 1956 r.

Tyle papierów do uporządkowania. Tyle historii do zachowania.
Przeglądam wyschnięte i kruche listy, pamiętniki, plany i nagryzione zębem czasu albumy i fotografie. Fotografie Glyna. Powietrze wypełnia woń wydobywająca się spośród kartek, między które włożono kiedyś zasuszone kwiaty. Otacza mnie zapach lata, który rozwiewa mgłę spowijającą miniony czas i przywołuje obraz mojej Rosji – obraz żywszy i pełniejszy niż ten, który zarysowuje się pod wpływem samych tylko słów.
Od czego by tu zacząć?
Przypominam sobie o dwóch listach Glyna Edwardsa. Oba zostały napisane w ten sam dzień, w tym samym domu, a jednak tak bardzo się od siebie różnią. Szukam ich i jeszcze raz spoglądam na jego zdecydowany charakter pisma.
Pierwszy to długi i szczegółowy list adresowany do jego brata, Petera, i szwagierki, Sary. Drugi, znacznie krótszy, to dosłownie kilka słów skierowanych do Betty, żony Glyna.
Aż trudno uwierzyć, że napisał te listy, jeszcze zanim położono pierwszą cegłę pod hutę stali. Jeszcze zanim John Hughes sprowadził walijskich hutników i górników i na długo przed tym, jak nowe miasto magnata stalowego zaczęli kolonizować hazardziści i awanturnicy. Przeróżni ludzie dostrzegli w tym nowym przedsięwzięciu pana Hughesa – Nowej Kompanii Rosyjskiej – szansę na zarobek, przybywali więc na miejsce tłumami liczącymi setki, a z czasem tysiące. Sprzedawcy, sklepikarze, hotelarze, księża, prostytutki i alfonsi, mordercy, złodzieje, ludzie zacni i pospolici, przestępcy wszelkich narodowości – wszyscy tłoczyli się na kilku kilometrach kwadratowych powierzchni. Zmuszeni byli żyć obok siebie, nawet jeśli nie żywili do siebie nawzajem szacunku. Wszystkich skusiła wizja jednego człowieka, który zamyślił sobie nowe miasto przemysłowe. Wizja ta niosła obietnicę wolności, równości, bogactwa i lepszego życia dla każdego, kto ma siłę pracować i odwagę podjąć wyzwanie, bez względu na pochodzenie, przynależność klasową czy wyznanie.
John Hughes miał wizję, ale nie byłby jej w stanie urzeczywistnić, gdyby nie Glyn. To Glyn wziął na siebie ciężar rekrutacji ludzi, którzy zbudowali to miasto. Spoglądam na słowa nakreślone na grubej kremowej papeterii z Domu Wdowy położonego na terenie majątku Bieleckich i dostrzegam pośród nich tamtych ludzi.
Glyn Edwards, mierzący dobrze ponad metr osiemdziesiąt, solidnie zbudowany i przystojny mężczyzna o śniadej cerze i ciemnych włosach, z cygańskim błyskiem w oku. Mój młodziutki brat, Richard Parry, ze swoimi loczkami i niebieskimi oczami Irlandczyka. Rosyjski arystokrata Aleksiej, niebieskooki blondyn o szelmowskim spojrzeniu, które nijak się miało do jego anielskiej twarzy. Natan Charber i jego siostra Rut, para szczupłych Żydów o wyraźnych rysach i przenikliwych oczach, które zdawały się przewiercać duszę na wskroś. Huw Thomas, który urodził się poddanym – podobny do myszy z wyglądu i zachowania. Doktor Peter Edwards, hrabia i hrabina Bieleccy. Wreszcie ja, Anna Parry, najdrobniejsza i najmłodsza spośród emigrantów, zabrana do Rosji z litości, ponieważ w Merthyr stałam się obiektem lubieżnych spojrzeń i niedwuznacznych plotek. Poza tym kobiety, które stały się dla mnie bliższe niż siostry: Sara Edwards, uzdrowicielka i mentorka, Kozaczka Praskowia, która z racji swoich zmysłowych kształtów, rudych włosów i szmaragdowych oczu mogłaby służyć Tycjanowi za modelkę, oraz Sonia, której bezwarunkowa miłość i poświęcenie miały nas wszystkich ocalić.
Wszyscy żyliśmy w cieniu Johna Hughesa, idącego przez step i przez życie krokiem właściwym raczej średniowiecznemu królowi, któremu przyrodzone jest rządzić i rozkazywać. Znów był silny, znów żył…

List Glyna Edwardsa do brata – doktora Petera Edwardsa i szwagierki Sary Edwards, wysłany na adres:
Oakleigh, High Street Merthyr Tydfil.
Dom Wdowy
Majątek Bieleckich
Donbas, Ukraina

Sobota, 10 kwietnia 1869 r.
Drodzy Peterze i Saro, jesteśmy na miejscu od czterech dni, ale dopiero teraz udało mi się w końcu znaleźć czas, żeby do Was napisać. Podróż z panem Hughesem okazuje się przygodą życia. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak wielkim krajem jest Rosja. Tam, gdzie będziemy mieszkać, nie ma gór – ani jednej – nic więc nie zatrzymuje wiatru, który hula po równinach (Rosjanie nazywają je stepem, bo powierzchnia ziemi jest płaska jak naleśnik), rozciągających się jak okiem sięgnąć w każdym kierunku. Nie ma się co dziwić, że tutejsi chłopi – zwani tu mużykami – wierzą, że ziemia jest płaska.
Pan Hughes zatrudnił niemieckiego architekta i kierownika budowy do stworzenia projektów budynków, w tym szpitala na dwanaście łóżek i mieszkań dla głównych pracowników (dla Was, ale też dla kierowników). Widziałem wstępne plany i mogę śmiało powiedzieć, że gdy już te nasze domy powstaną, to będą naprawdę niczego sobie. Będą miały dziesięć pokoi, a do tego łazienki, kuchnie, spiżarnie i osobne pomieszczenia nawet dla sześciu stałych służących.
Poza tym będą też zabudowania gospodarcze, a nad nimi pomieszczenia dla woźnicy oraz służby pracującej poza domem. Zgodnie z ustaleniami Betty i ja będziemy mieszkać z Wami, ale tylko do momentu zakończenia prac budowlanych nad pozostałymi mieszkaniami dla kierownictwa.
Pan Hughes tak to wszystko zorganizował z hipotekami dla członków ścisłego kierownictwa Nowej Kompanii Rosyjskiej, że spłaty będą odciągane bezpośrednio od naszych pensji. Nie chce budować mieszkań służbowych, ponieważ uważa, że ludzie bardziej dbają o swoją własność niż o cudzą. Prosił mnie natomiast, aby przestrzec, że piece, budynki fabryczne, kopalnie węgla oraz szpital będą miały pierwszeństwo przed budynkami mieszkalnymi.
Powiedziałem mu, że my oraz nasze żony jesteśmy skłonni znosić wstępne niedogodności, ponieważ radość życia w obcym kraju, a przede wszystkim radość uczestniczenia w jego przedsięwzięciu wynagrodzi nam to z nawiązką.
Jutro rano będziemy wizytować miejsce, w którym pan Hughes zamierza budować swoje nowe miasto. Wybieramy się tam grupą trzydziestu osób, „bardzo elitarną” zresztą, jak powiedziałaby żona pastora. Jedzie kniaź, dwóch hrabiów, trzech książąt (w tym jeden wielki – pan Hughes wyjaśniał, na czym polega różnica, przekażę Wam, kiedy się zobaczymy), kilku właścicieli ziemskich oraz dwóch rosyjskich przemysłowców, pan Pastukow i pan Lewski. Poza mną i prawą ręką pana Hughesa, Huwem Thomasem, wszyscy są zamożni. Z wyjątkiem pana Hughesa, Huwa i mnie, wszyscy są też wysoko urodzeni.
Pan Hughes, Huw i ja korzystamy z gościny przemiłej wdowy po miejscowym właścicielu ziemskim, pani Katarzyny Ignatowej. Jej dom znajduje się w niedużej odległości od rezydencji Bieleckich, gdzie mieszka jej córka Olga oraz zięć, hrabia Mikołaj Bielecki. Towarzystwa pani Ignatowej dotrzymuje osierocona daleka krewna, Sonia, młoda dziewczyna, uderzająco podobna do Wenus Botticellego. Ma zaledwie szesnaście lat i wszelkie zadatki na prawdziwą piękność, a pani Ignatowa dba o jej wykształcenie, więc dziewczyna mówi biegle po rosyjsku, francusku, angielsku i polsku.
Rodziny Bieleckich i Ignatowów będą naszymi najbliższymi sąsiadami. Hrabia Bielecki to człowiek obyty, wykształcony, zadbany i dobrze ubrany. Zna kilka języków, w tym angielski, francuski, niemiecki i rosyjski. Niemniej on i pan Hughes stanowią swoje dokładne przeciwieństwo. Hrabia oczekuje od wszystkich, że podporządkują się jego woli jako wyżej urodzonego. Nie czyni go to bynajmniej złym człowiekiem, a jedynie nieco ograniczonym, aroganckim i apodyktycznym.
Jego żona zaprosiła pana Hughesa, Huwa i mnie na jutro na obiad do swojego domu. Wydaje się być doskonałą gospodynią i matką, ale ma do pomocy czterdziestoosobową służbę oraz szereg woźniców, stajennych, ogrodników i pracowników, którzy dbają o utrzymanie posiadłości w idealnym stanie. Hrabia i hrabina mają sześciu synów, ale tylko najstarszy, Aleksiej, nadal z nimi mieszka. Gdy widzę tego błyskotliwego i dociekliwego chłopaka, od razu myślę o biednym synu Mary, Richardzie. Pięciu młodszych synów pobiera nauki w akademii wojskowej w Olsztynie w Prusach Wschodnich. Hrabiostwo mają również cztery córki, które uczą się w domu pod kierunkiem angielskiej guwernantki, panny Smith. Dla uczczenia naszej wizyty zarówno ona, jak i ich najstarsza córka Katia zasiądą z nami przy stole. Gdy hrabia i hrabina przybyli do nas w odwiedziny, Katia tłumaczyła matce treść naszej rozmowy, ponieważ hrabina (w przeciwieństwie do swojej matki) nie mówi po angielsku, a jedynie po francusku, niemiecku i rosyjsku.
Mikołaj Bielecki sprzedał panu Hughesowi kilka działek, dając mu przy tym wyraźnie do zrozumienia, że przemysłem powinni się parać przedstawiciele niższych klas, a nie arystokracja. Hrabia oprócz tej rezydencji, którą jego żona odziedziczyła po ojcu, ma również domy w Petersburgu i Moskwie. Rezydencja zaś jest ogromna jak pół zamku Cyfarthfa. Ja tego nie robię, ale pan Hughes ubiera się teraz po rosyjsku. Nosi płaszcz i czapkę z soboli, które nawet tu kosztują krocie, ale jak twierdzi, dobrze grzeją. Garnitury szyje sobie na miarę w Londynie, nie szczędząc na tym, a nosi je jak robotnik kombinezon.
Nie wiem, czy rzuciło Wam się to w oczy, gdy się z nim spotykaliście w Greenwich, ale nie ma w nim sztuczności. Między innymi dlatego podziwiam go i szanuję. Nigdy nie zapomina, że wywodzi się z nizin tak jak my.
Czy wspominał Wam, że pierwszą pracę w hucie stali w Cyfarthfa podjął jeszcze przed ukończeniem trzynastu lat, tak samo jak ja i mój brat Edward? Ale zboczyłem nieco z tematu. Piszę ten list, żeby opowiedzieć Wam trochę o Rosji. Ten kraj pod wieloma względami przypomina Wielką Brytanię sprzed wieków. Poza granicami Moskwy i Petersburga, skądinąd pięknych miast, rzadko spotyka się współczesne udogodnienia, które większość z nas traktuje jako rzecz zupełnie normalną, takie jak choćby możliwość odbywania podróży koleją, dobre drogi, porządnie zaopatrzone sklepy czy miasta oferujące możliwość korzystania z hoteli, karczem, restauracji, bibliotek, muzeów czy szpitali. Mam nadzieję, że po przyjeździe na miejsce nie będziecie tęsknić za atrakcjami życia w Londynie. Gdy się jednak nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że pewnie nie, bo przecież od kilku miesięcy mieszkacie w Merthyr. Muszę Was jednak przestrzec, że sama podróż i pierwszych kilka lat tutaj nie będą należeć do najłatwiejszych.
Organizacja dostaw ogromnych ilości surowców i materiałów, których potrzebujemy do budowy zakładów, okazuje się nie lada wyzwaniem. Wszystko jest wytwarzane w Wielkiej Brytanii i przewożone do Southampton. Tam pan Hughes wyczarterował flotę statków, które transportują te towary i wszystkich jego pracowników (również nas) przez Zatokę Biskajską i Morze Śródziemne aż na Morze Azowskie, do portu Taganrog. Tam ładunek zostaje przeniesiony na wozy zaprzężone w woły, na których pokonuje ostatni osiemdziesięciomilowy odcinek drogi. Pan Hughes kupił na rzecz firmy tysiące zwierząt, na których ma się opierać nasz transport, przynajmniej dopóki nie wyprodukujemy dostatecznej ilości torów, by położyć linię do Donbasu.
Pan Hughes ma nadzieję, że do przyszłego lata wszelkie uzgodnienia zostaną poczynione, licencje zdobyte, a materiały dostarczone, więc Ty i Sara możecie się przygotowywać do wyjazdu z Merthyr wczesną wiosną przyszłego roku. Muszę kończyć, gdyż właśnie rozległ się gong wzywający na kolację. Prawnicy przygotowują kolejne formularze i umowy dzierżawy do podpisania w imieniu Nowej Kompanii Rosyjskiej, więc pod koniec miesiąca ponownie wybieramy się wspólnie z panem Hughesem do biura w Moskwie. Proszę Was zatem, żebyście tam skierowali list do mnie. Chciałbym Was zapewnić, że pan Hughes pomyślał o wszystkim. Ty i Sara będziecie sypiać w naszym rosyjskim miasteczku równie spokojnie jak w Merthyr, jeśli nie spokojniej, a na pewno równie wygodnie.
Dobrej nocy, niech Wam Bóg błogosławi i niech Was zachowa aż do naszego ponownego spotkania. Jeśli znajdziesz sposobność, zajrzyj od czasu do czasu do Betty w moim zastępstwie.
Wasz kochający brat
Glyn

PS Po kolacji rozmawiałem z panem Hughesem o naszych planach otwarcia niezależnej kopalni węgla. Zgodził się udzielić nam w imieniu firmy preferencyjnej pożyczki, a także odbierać cały urobek, o ile materiał będzie odpowiedniej jakości. Zapoznałem się z raportami geologicznymi dotyczącymi wybranego przeze mnie obszaru i jutro zamierzam podjąć rozmowy z Kozakami, do których ta ziemia należy, w sprawie pięćdziesięcioletniej opcji na wydobycie surowców mineralnych. Słowem – u boku hut stali należących do Nowej Kompanii Rosyjskiej może teraz wzrosnąć Kopalnia Węgla Braci Edwards. Jeśli Bóg da, proroctwo pana Hughesa się spełni i zostaniemy rosyjskimi Crawshayami. Kto by pomyślał, gdy dorastaliśmy w Georgetown, że pewnego dnia staniemy przed szansą zdobycia majątku na miarę walijskich baronów węgla i stali?

Wyobrażałam sobie Glyna, jak pisze ten list z wielkim entuzjazmem i ambitnymi planami na przyszłość. Wyobrażałam sobie ludzi, którzy wiele lat później wyjmowali ten list z koperty, aby po raz kolejny wczytać się w jego słowa i dowiedzieć się, w jaki sposób John Hughes rozpoczynał swoją drogę do urzeczywistnienia marzeń stworzenia w Rosji przemysłowego miasta.
Pod tą kopertą znalazłam drugi list, którego szukałam. Była to jedna kartka, zapisana tego samego dnia. List był krótki i utrzymany w oficjalnym tonie. Czegoś takiego nie pisze amant do wybranki serca, ale raczej trzydziestolatek do żony, z którą żyje od dziesięciu lat.

List Glyna Edwardsa do żony Betty Edwards, wysłany na adres: Karczma Boot Inn, High Street, Merthyr Tydfil.
Dom Wdowy
Majątek Bieleckich
Donbas, Ukraina
Sobota, 10 kwietnia 1869 r.

Moja droga żono!
Widziałem plany naszego domu i zapewniam Cię, że będzie on wygodny i przestronny. W ostatnim liście pytasz, czy w Rosji jest zimno. Tak, jest zimno, ale tylko zimą. Obiecuję Ci zresztą kupić futro, zanim spadną pierwsze śniegi. Nasz nowy kraj może Ci się wydać z początku jałowy i nieprzyjazny, ale nie mam wątpliwości, że z czasem ułożymy sobie tu życie dla nas samych, a jeśli Bóg da, to również dla naszych dzieci.
Muszę wcześnie wstać, aby towarzyszyć panu Hughesowi podczas wizytacji w terenie, więc pożegnam się już, Betty. Chciałem Cię tylko zapewnić, że jeśli chodzi o wygodę i bezpieczeństwo, pan Hughes pomyślał absolutnie o wszystkim.
Dobranoc, niech Ci Bóg błogosławi i zachowa Cię do naszego następnego spotkania, które zważywszy na moją pracę tu, w Rosji, w Greenwich oraz w związku z rekrutacją pracowników dla pana Hughesa, przypadnie prawdopodobnie dopiero w Boże Narodzenie. Przygotuj się do wyjazdu z Merthyr do Rosji na wiosnę przyszłego roku. Pisałem również do Petera i Sary, prosząc ich o to samo. Jeśli będzie to możliwe, przyjadę po Ciebie do Merthyr, żebyśmy tę podróż w stronę naszego nowego życia mogli odbyć razem.
Twój mąż
Glyn

Listy… Słowa na papierze…
Listy stanowią nośnik myśli, uczuć i emocji. Wystarczy jednak, że zamknę oczy, i od razu mogę powrócić w tamto miejsce, aby ponownie doświadczyć narodzin Hughesowki.

 
Wesprzyj nas