W kinach można aktualnie obejrzeć film „Grace księżna Monako”. Przed seansem polecamy lekturę biografii autorstwa Wendy Leigh. Jej książka została uznana przez krytyków za najpełniejsze dzieło poświęcone księżnej Monako.


Życie Grace Kelly to gotowy materiał na film – bez konieczności wnoszenia poprawek. Jako dorastająca dziewczyna musiała stoczyć bój z rodzicami o realizację swoich aktorskich marzeń (rodzice posłali ją do szkoły zakonnej). Gdy dopięła swego i została aktorką, szybko została doceniona i zdobyła znaczące role, zaś za występ w filmie George’a Seatona „Dziewczyna z prowincji” otrzymała Oscara. Następnie zaś, u szczytu kariery, porzuciła Hollywood z miłości do księcia Rainiera, dziedzica korony Monako.
Byłaby to piękna baśń, gdyby życie nie dopisało do niej innego zakończenia niż „i żyli długo i szczęśliwie” – księżna Grace zginęła bowiem w wypadku samochodowym.

Od przedwczesnej śmierci Grace Kelly minęło ponad ćwierć wieku, a jej historia wciąż fascynuje. W tym roku na ekrany kin wszedł film Oliviera Dahana „Grace księżna z Monako” opowiadający o kryzysie w jej małżeństwie z księciem, który nastąpił w latach 60. XX wieku.

W jego przypadku trudno jednak mówić o całkowitej wierności wydarzeniom historycznym. Rodzina książęca wydała nawet oświadczenie, w którym jej członkowie oznajmiają, że nie chcą być kojarzeni z tym filmem i wyrażają smutek, że historia księstwa została zmieniona dla celów komercyjnych.

Kto ma ochotę porównać na ile wizja reżysera trzyma się rzeczywistości ten może sięgnąć po biografię Grace Kelly autorstwa Wendy Leigh. Ta praca została uznana przez krytyków za najbardziej wyczerpującą, także z tej przyczyny, że Leigh sięga do źródeł nie uwzględnianych we wcześniejszych opracowaniach, a do tego przeprowadziła liczne rozmowy ze stu dwudziestoma pięcioma osobami znającymi księżnę osobiście. Dziewięćdziesiąt osiem z nich nie rozmawiało z żadnym z wcześniejszych biografów Grace.

O tym, że Wendy Leigh poważnie traktuje swoją pracę biografki świadczą nie tylko słowa krytyków, ale też uznanie ze strony czytelników. Jak dotychczas Leigh napisała jedenaście biografii słynnych osób z czego większość trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa”. Cechą charakterystyczną jej książek jest wielka staranność. Leigh nie gloryfikuje swoich bohaterów – przeciwnie, stara się uzyskać możliwie najpełniejszy obraz opisywanych osób, nie pomijając żadnych faktów z ich życia. Dzięki temu do rąk czytelników trafiają dopracowane literackie portrety wyjątkowych postaci – i trzeba przyznać, że czyta się je z przyjemnością.

Wanda Pawlik

Wendy Leigh to autorka jedenastu biografii. W jej dorobku znajdują się m.in. „Sekretne listy Marilyn Monroe i Jacqueline Kennedy” oraz „Prince Charming: The John F. Kennedy Jr. Story”. Jej najnowsza i najbardziej kontrowersyjna biografia, opisująca życie Grace Kelly, została szybko uznana za najpełniejsze dzieło poświęcone księżnej Monako.

Wendy Leigh
Grace Kelly
Tłumaczenie: Anna Maria Nowak
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 6 maja 2014

Wstęp

Chociaż od przedwczesnej śmierci Grace Kelly minęło ponad ćwierć wieku, wciąż pozostaje ona niedościgłym wzorem dla gwiazd Hollywood. Niezliczone aktorki – od Sharon Stone, przez Gwyneth Paltrow, po Madonnę – naśladowały jej nienaganny wizerunek i styl. Bezskutecznie.
W samym listopadzie 2006 roku jej nazwisko wpisywano w internetowe wyszukiwarki ponad 25 milionów razy. W ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych pojawiła się moda, by nazywać córeczki Princes Grace – Księżną Grace. Turyści nadal tłumnie odwiedzają jej grób w Monte Carlo. Można się tylko dziwić, dlaczego Monako – które dzisiejszą sławę w dużej mierze zawdzięcza przecież Grace – wciąż nie dorobiło się jej muzeum.
Ci, którzy wielbią jej pamięć, uważają Jej Wysokość księżną Monako za świętą. Co więcej, gdzieś w watykańskich gabinetach wciąż leży petycja, by włączyć ją do grona świętych Kościoła katolickiego.
Spędziwszy trzy lata na szperaniu w dokumentach i rozmowach z ponad setką ludzi, którzy dobrze znali Grace, poznałam jednak pewne elementy jej życiorysu, które całkowicie wykluczają kanonizację. Co zatem powinnam zrobić z tymi nowymi informacjami, które jej zagorzali wielbiciele z pewnością uznają za niepochlebne?
Cóż, nie muszę poddawać się autocenzurze. Co więcej, jako biograf mam obowiązek podawać rzetelne i prawdziwe informacje. Dlatego nie mam wyjścia. Muszę je ujawnić.
Tych, którzy pragną zachować w wyobraźni nieskalany wizerunek świętej Grace, lojalnie uprzedzam: nie czytajcie dalej. Nie chcę pozbawić was złudzeń ani kalać jej pamięci – a tak byście potraktowali moją książkę.
Pozostałych jednak zachęcam do lektury. Po trzech latach studiowania losów Grace mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że była silną, wyjątkową kobietą, a jej życiorys to fantastyczna amerykańska saga, którą naprawdę warto poznać. Saga spełniająca wszelkie wymogi gatunku. Heroiną jest piękna gwiazda Hollywood, niedościgły wzór klasy i elegancji; legenda XX wieku urodzona – tu pojawia się nieodzowny wątek powieści łotrzykowskiej – w rodzinie imigrantów. Jej ojciec to symbol amerykańskiej kariery od pucybuta do milionera. Ona sama zaś poznała powojenną Filadelfię, Broadway, Hollywood lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, Lazurowe Wybrzeże, Londyn lat siedemdziesiątych, wyższe sfery Paryża i, oczywiście, Monte Carlo. A choć żyła otoczona luksusem i sławą, nie ominęły jej rozterki i dramaty, którym także dziś stawiają czoło samotne dziewczyny, kochanki, żony i matki.
Życie Grace Kelly można podzielić na cztery etapy: córka nowobogackiego z Filadelfii, aktorka z Broadwayu, hollywoodzka gwiazda, księżna europejskiego państwa. Tu warto podkreślić coś, na co wcześniej nikt nie zwrócił uwagi. Na każdym etapie jej ścieżki krzyżowały się z najwybitniejszymi osobowościami tamtych czasów. Na liście znajdują się Frank Sinatra, Ava Gardner, Rudolf Nuriejew, Salvador Dali, Michaił Barysznikow, Marc Chagall, Josephine Baker, Greta Garbo, Gloria Swanson, Joan Collins, księżna Soraya, Sammy Davis junior, Lauren Bacal, Judy Garland, Edith Piaf, Gregory Peck, król Faruk I, Laurence Olivier, Maria Callas, księżna Diana, książę Filip, królowa Elżbieta II , Clark Gable, William Holden, Gary Cooper, Bing Crosby, Richard Burton, Elizabeth Taylor, księstwo Windsoru, Aristotelis Onassis, Jackie Kennedy, John F. Kennedy, Joe Kennedy, Peter Lawford, David Niven, Charles de Gaulle, Winston Churchill, Gunther Sachs, Andy Warhol, John Wayne, Tony Curtis, Aga Khan, szach Iranu, Ray Milland, Robert Evans, Lee Radziwill, Marlon Brando, Jean-Pierre Aumont, Cary Grant, Alfred Hitchcock, Louis Mountbatten, Rock Hudson, Bob Hope, Zsa Zsa Gabor, Hedy Lamarr, Dwight Eisenhower, Lyndon Johnson i książę Karol.
Właściwie żaden z największych przystojniaków tamtej epoki nie oparł się wyjątkowej, naturalnej urodzie Grace. Kelly mogła przebierać w mężczyznach jak w ulęgałkach i robiła to. Najważniejszego wyboru zaś dokonała, przyjmując oświadczyny swojego przyszłego męża. Tą decyzją zmieniła życie nie tylko swoje, ale i swoich poddanych. Jako księżna bardzo angażowała się w działalność dobroczynną, troszczyła się o losy mieszkańców Monako, była oddaną matką, kochaną przez swoje dzieci.
Kiedy w poniedziałek 6 marca 1978 roku o dwudziestej w Princeton wystąpiła w programie zatytułowanym Ptaki, zwierzyna i kwiaty. Wieczór poezji i prozy, zaczęła od Proroctw niewinności Williama Blake’a: „O, ujrzeć świat w ziarnku piasku…”.
Ja również głęboko wierzę, że każdy ma w swoim życiu moment „ziarnka piasku”. Jedną chwilę bądź wydarzenie, które objawia nam prawdę o danym człowieku. Poniższa opowieść, mam nadzieję, stanie się takim „ziarnkiem piasku” Grace.

Monte Carlo, sierpień 1975
Przyjaciel księżnej Grace, baron Enrico di Portanova – dla najbliższych znajomych po prostu Ricky – aż kipiał z wściekłości. Trzy dni wcześniej arystokrata, który szczycił się nienagannymi manierami, zadzwonił do jednej z najlepszych kwiaciarni Monte Carlo i zamówił olbrzymi bukiet, który miał zostać wysłany do Estée Lauder w podziękowaniu za wykwintne drugie śniadanie, jakim podjęła barona z małżonką w swojej willi Bel Abri w Cap Ferrat.
Dziś tymczasem natknął się na Estée, która nawet słowem nie podziękowała za kwiaty. Wniosek narzucał się sam: mimo jego wyraźnych instrukcji florystka nie wysłała bukietu.
Ricky di Portanova przywykł, że jego życzenie było rozkazem. Za sprawą trustu, przynoszącego miesięcznie milion dolarów, żył jak nabab, spełniając każdą zachciankę, krążąc między dwudziestoośmiopokojową willą w Acapulco, rezydencją w stylu Regencji w Houston a luksusowym apartamentem w Hôtel de Paris w Monte Carlo.
Ricky i Sandra słynęli z wystawnych przyjęć, na których podawali gościom – Frankowi Sinatrze, Rudolfowi Nuriejewowi, Avie Gardner i księżnej Grace – makaron z bieługą. Baronostwo za bardzo cenili wykwintne towarzystwo, w jakim się obracali, by popełnić nietakt i obrazić Estée Lauder, nie dziękując jej za gościnę.
Nic więc dziwnego, że kiedy Ricky połączył się z florystką, nie bawił się w uprzejmości. Ostro zapytał, co się stało z „tymi pieprzonymi kwiatami”, po czym, nie przebierając w słowach, objechał nieszczęsną kobietę, która słuchała w milczeniu. Kiedy wreszcie skończył, poprosiła, by powtórzył, co miało się znaleźć w liściku dołączonym do bukietu, i obiecała, że osobiście dopilnuje, by podarunek trafił do Estée Lauder.
Następnego wieczoru Ricky i Sandra wraz z przyjaciółmi: Barrym Landauem i księżną Sorayą, byłą cesarzową Iranu, bawili się na balu Czerwonego Krzyża. W pewnym momencie podeszła do nich księżna Grace.
– Estée spodobały się kwiaty? – zwróciła się do Ricky’ego, uśmiechając się szelmowsko.
– Skąd wiedziałaś? – spytał zaskoczony.
– Źle wybrałeś numer, Ricky. Omyłkowo zadzwoniłeś do mnie i wziąłeś mnie za florystkę. Ale i tak wysłałam bukiet w twoim imieniu.
Moim zdaniem ta anegdotka znakomicie pokazuje, jaka była Grace Kelly, księżna Monako.

Prolog

Czwartek 19 kwietnia 1956 roku, godzina 10.25, katedra w Monako

Grace Kelly wstąpiła na czerwony dywan w nawie głównej neoromańskiej katedry św. Mikołaja wdzięcznym, płynnym krokiem, choć za nią sześć druhen podtrzymywało tren upięty z trzech metrów satyny w kolorze kości słoniowej. Zdążyła tylko powieść wzrokiem po olbrzymich koszach białych lwich paszcz wiszących między kolumnami, ołtarzu ozdobionym kiściami bzów, białymi liliami oraz hortensjami, a oświetlonym długimi, smukłymi świecami w złotych kandelabrach – kiedy oślepiły ją lampy błyskowe niezliczonych nikonów i hasselbladów.
Wszyscy chcieli uwiecznić jej ślub. W tle terkotały kamery telewizyjne, transmitujące uroczystość dla trzydziestu milionów widzów zebranych przed odbiornikami na całym świecie. Po raz trzeci już Grace Kelly występowała w telewizji jako panna młoda. Najpierw w dwóch hollywoodzkich produkcjach. W pierwszej, W samo południe, poślubiła Gary’ego Coopera. W drugiej, zatytułowanej Wyższe sfery, wyszła za Binga Crosby’ego.
W prawdziwym życiu też kochała swoich celuloidowych oblubieńców. Zadurzyła się w Garym, a na punkcie Binga wprost oszalała. Tak bardzo chciała go poślubić, że – jeśli wierzyć Kathryn, wdowie po nim – groziła mu pozwem za zerwanie obietnicy małżeństwa.
Dwa filmowe śluby można nazwać hollywoodzką bajką z domieszką rzeczywistości. Trzeci był rzeczywistością ulepioną na wzór hollywoodzkiej bajki i później pojawił się na ekranach jako dokument wytwórni MGM zatytułowany The Wedding of the Century (Ślub stulecia). Uroczystość zarejestrowano za zgodą obojga zainteresowanych. Grace liczyła, że w ten sposób wywiąże się ze zobowiązań, jakie nakładał na nią kontrakt z MGM, Rainier zaś chciał odświeżyć przygasły blask Monako. Zatem w katedrze rozstawiono reflektory i w ich oślepiającym świetle Grace odgrywała rolę idealnej panny młodej, cudowny finał bajki, o którym marzy każda dziewczyna.
Trzeba jednak przyznać, że dla Grace to nie była rola. Nie udawała. Brała męża na dobre i na złe, póki śmierci ich nie rozłączy. Mimo całej hollywoodzkiej otoczki wchodziła w ten związek z autentycznym zaangażowaniem i głęboką powagą. Szczerość i uczciwość stanowiły bowiem fundament jej charakteru. Tak było zawsze i tak już pozostało.
Owszem, w przeszłości zdarzało się, że miewała po kilka romansów naraz i stawała na głowie, żeby jeden kochanek nie dowiedział się o istnieniu drugiego, ale w sprawach naprawdę ważnych zawsze postępowała uczciwie.
Tamtego pamiętnego dnia 1956 roku w monakijskiej katedrze siedziała też kobieta, której przyjdzie zapłacić wysoką cenę za konsekwencję, z jaką Grace wybierała szczerość i uczciwość. Kobieta tak zauroczona Grace, że gdy w 1949 roku młoda aktorka debiutowała na Broadwayu w Ojcu Strindberga, zachwycała się: „Kiedy wyszła na scenę – tak świeża, młodziutka, zjawiskowo piękna – zalałam się łzami. Chyba wtedy uświadomiłam sobie, że podbije świat”.
Proroctwo kobiety się ziściło. W ciągu sześciu lat Grace zagrała w jedenastu filmach, zdobyła Oscara i rzeszę wielbicieli oczarowanych jej wdziękiem, klasą i niezwykłą urodą. Teraz zaś miała poślubić europejskiego monarchę i zostać księżną.
Patrząc na pannę młodą sunącą do ołtarza, kobieta nie domyślała się – bo i skąd? – że cztery i pół roku później dostanie od Grace list z otwartym, nieupiększonym wyznaniem, które złamie jej serce. A mimo to nadzwyczajna charyzma Grace Kelly, jej wyjątkowa lojalność oraz miłość i oddanie jej przyjaciół były tak wielkie, że kiedy w kwietniu 2005 roku rozmawiałam z Carolyn Reybold, ta przyznała, jaką krzywdę wyrządziła jej Grace, ale natychmiast dodała: „To nie jej wina”. Widać było, że dawno jej wybaczyła.

Część pierwsza

Kto zakochuje się w miłości, łapie się na lep iluzji.
Lorenz Hart i Richard Rodgers, The Boys from Syracuse

Rozdział 1
Rodzina Kellych

Jack Kelly był stuprocentowym amerykańskim macho w stylu Johna Wayne’a, Gary’ego Coopera i Clarka Gable’a. Miał 185 centymetrów wzrostu, muskularną sylwetkę i cierpkie poczucie humoru. Emanował charyzmą i pewnością siebie człowieka, który nawet przez ułamek sekundy nie wątpi, że został powołany do tego, by rządzić wszystkim i wszystkimi w swoim małym wszechświecie.
„Jack Kelly przytłaczał siłą, nie tylko fizyczną. Niezwykle przystojny, obdarzony fantastyczną osobowością. Zawsze musiał znajdować się w centrum uwagi. Traktował wszystkich jak drugoplanowe postacie w przedstawieniu swojego życia”, wspominała go przyjaciółka i druhna Grace, aktorka Rita Gam.
Nawet kiedy Grace została księżną Monako, ojciec wciąż widział w niej nic nieznaczącą osóbkę, która swoje życie i pragnienia musiała dostosowywać do jego zachcianek.
Ona jednak kochała go tak bardzo, że akceptowała poślednią rolę, jaką odgrywała w jego życiu, a kiedy zmarł, uparcie twierdziła: „Zachowałam o nim wyłącznie najlepsze, cudowne wspomnienia. Wyznawał zasadę: »W życiu nie wolno jedynie brać, niczego nie dając w zamian. Na wszystko trzeba zasłużyć. Pracą, uporem, uczciwością«”.
A chociaż John Brendan Kelly – demokrata i polityk aż po końce zadbanych, wypieszczonych dłoni – chętnie budował mit, jakoby sukces zawdzięczał wyłącznie własnej ciężkiej pracy, oprócz szczęścia miał też solidny fundament: dobrze sytuowaną irlandzką rodzinę. To głównie dzięki niej ten niedoszły burmistrz Filadelfii stał się legendą, żywą do dziś. O jej sile niech świadczy fakt, że Kelly Drive biegnąca przez Filadelfię upamiętnia właśnie Jacka, a nie zmarłą aktorkę, laureatkę Oscara.
Jack był mistrzem autopromocji, podobnie jak jego rodak i przyjaciel Joe Kennedy. Chętnie i ze swadą opowiadał dziennikarzom o rodzinie, która jeszcze na początku XIX wieku klepała biedę na irlandzkim wygwizdowie w Drimurli w hrabstwie Mayo na zachodzie wyspy, a sto lat później współtworzyła elitę Filadelfii. W 1956 roku w wywiadzie wspominał: „W rodzinie było pięciu chłopców, a w domu się nie przelewało. Dziadek wiedział, że nie wykształci ich wszystkich, więc pewnego dnia skrzyknął ich i oświadczył: »Chłopcy, najstarszego jeszcze przepchniemy przez szkołę, ale pozostali muszą zostać na gospodarstwie i pracować, by opłacić naukę Pata. Niech chociaż jeden Kelly zdobędzie wykształcenie«.
Tak oto Pat poszedł na studia, a potem został dziekanem Uniwersytetu Dublińskiego. Mój ojciec, John Henry Kelly, nie spędził nawet godziny w ławie szkolnej, ale miał znakomitą pamięć”. Jak się okazało, Grace wrodziła się w dziadka. Błyskawicznie uczyła się roli, a jej fotograficzna pamięć budziła zazdrość kolegów z telewizji, teatru i Hollywood. Po dziadku odziedziczyła też wytrwałość i upór, by bez względu na przeszkody i cenę, jaką przyjdzie jej za to zapłacić, iść własną drogę.
W 1868 roku ten sam dziadek, John Henry Kelly, wykupił bilet trzeciej klasy i niezrażony koszmarnymi warunkami podróży pokonał Atlantyk. Osiedlił się w Rutland w stanie Vermont, gdzie rok później ożenił się z siedemnastoletnią Mary Ann Costello, która, podobnie jak on, emigrowała z hrabstwa Mayo, by w Nowym Świecie szukać lepszego życia.
Na początku lat siedemdziesiątych John Henry, który nie przestał marzyć o sukcesie w nowej ojczyźnie, harował na kolei, a potem przeniósł się z rodziną do Filadelfii, gdzie zatrudnił się w fabryce wykładzin Dobsonów w dzielnicy Falls of Schuylkill, osiem kilometrów od centrum miasta.
Jego syn, John Brendan Kelly – nazywany Jackiem – urodził się 4 października 1890 roku jako najmłodszy z dziesiątki dzieci Johna Henry’ego i Mary Ann, krzepkiej kobiety, która szczyciła się tym, że nigdy nie chorowała i nie leżała w łóżku z wyjątkiem dni, kiedy rodziła. Mary Ann kochała lekturę. Często siadywała na ganku z książką w jednej ręce, drugą bujając kołyskę z kolejnym maleństwem. Z pamięci recytowała całe sceny z Szekspira. Czyżby zaraziła tą fascynacją wnuczkę? W programach, z którymi u schyłku życia Grace podróżowała po świecie, zawsze znajdował się Szekspir. Księżna złożyła też różę na grobie „barda z Avonu”.
Na początku nowego wieku w rodzinie Kellych wciąż się nie przelewało, więc dziesięcioletni Jack razem z ojcem i kilkorgiem rodzeństwa pracował u Dobsonów. Skończywszy trzynaście lat, rzucił szkołę i zatrudnił się w firmie budowlanej założonej przez brata, o osiemnaście lat starszego Patricka Henry’ego. Spędził tam trzy lata jako pomocnik murarza, każdą wolną chwilę poświęcając boksowi. Muskularny nastolatek ważył prawie 85 kilogramów i był na najlepszej drodze, by zostać czempionem wagi junior ciężkiej, ale wtedy doszła do głosu próżność, z której po latach zasłynie w Filadelfii. Obawiając się, że przeciwnik może zniszczyć mu idealne rysy twarzy, zamienił ring na łódź. Zaczął od jedynek. Malutką i kruchą jak łupina orzecha łódką w niecałe dziesięć minut pokonywał ponadpółtorakilometrowy odcinek rzeki.
Wkrótce wioślarstwo stało się jego pasją. Po latach wspominał: „Całe dnie spędzałem nad brzegiem rzeki. Nie posiadałem się z radości, jeśli udało mi się schwytać wiosło albo przytrzymać bluzę jednego z moich idoli”.
Karierę wioślarską na jakiś czas przerwała pierwsza wojna światowa. Jack zgłosił się do lotnictwa, ale został odrzucony ze względu na słaby wzrok – który zresztą odziedziczyła po nim Grace. I on, i córka notorycznie nie nosili okularów, a potem nie rozpoznawali znajomych. U obojga krótkowzroczność nieodmiennie przegrywała w starciu z próżnością. Ostatecznie Jack trafił do korpusu sanitarnego i spędził wojnę we Francji, nie wyróżniając się niczym szczególnym. Czas upływał mu głównie na snuciu marzeń o karierze w wioślarstwie i interesach. Tymczasem w drodze powrotnej do Stanów omal nie zaprzepaścił tych pięknych planów, kiedy kompletnie się spłukał, grając w kości. Na szczęście rodzina nie odwróciła się od niego w potrzebie.
Jack był ulubieńcem wszystkich, oczkiem w głowie matki. Bracia nie mogli dopuścić, żeby świat nie usłyszał o Jacku. Walter pożyczył mu niebagatelną kwotę pięciu tysięcy dolarów, a George dorzucił jeszcze dwa tysiące. To wystarczyło Jackowi na założenie własnej firmy budowlanej Jack for Brickworks. Tak rozpoczął wędrówkę do pierwszego miliona.
I George’a, i Waltera stać było na hojność wobec najmłodszego. Jak to później ujęła matka Grace, Margaret: „Wszyscy czterej bracia Kelly zdobyli sławę”. Rzeczywiście, Patrick Henry – najstarszy z nich – porzucił fabrykę Dobsonów i zajął się budownictwem. Z czasem jego firma zaczęła dostawać coraz większe zlecenia. Wybudowała nie tylko bibliotekę publiczną, ale również największe kościoły i szkoły Filadelfii. Młodszy Walter – pierwszy w rodzinie, u którego pojawił się talent aktorski odziedziczony przez Grace – zyskał sławę za sprawą wodewilu The Virginia Judge (Sędzia z Wirginii). Monologi z tego przedstawienia przyniosły mu miano „najzabawniejszego człowieka w Ameryce”.
A choć wygłupy sędziego bawiły publiczność do łez, dzisiejszy odbiorca uznałby je za obrzydliwie rasistowskie. „Czarnuch” nieodmiennie był w nich przedstawiany jako bezmózgi tępak i ofiara losu. Trzeba jednak podkreślić, że w życiu prywatnym zarówno Waltera, jak i jego braci nie znajdziemy przejawów rasizmu.
Wręcz przeciwnie, dla Grace, jej rodzeństwa i rodziców kwintesencją domu był czarnoskóry Godfrey „Fordie” Ford. Jack poznał go jeszcze jako początkujący murarz. „Próbowałem pobić rekord liczby przewożonych cegieł, a Fordie dorzucał mi kolejne na taczki”, wspominał po latach Kelly, który z czasem zatrudnił Fordiego jako człowieka do wszystkiego: lokaja, szofera, złotą rączkę, a w czwartkowe wieczory także niańkę. Fordie pilnował wtedy dzieci i kładł je wszystkie spać. Był tak zżyty z rodziną, że obwieszczał każdemu, kto słuchał: „Pan Kelly mógłby robić sobie papierosy z banknotów, ale pani Kelly nie lubi zapachu dymu”. Traktowano go jak członka rodziny. Grace bardzo się z nim zaprzyjaźniła. Nawet kiedy wyprowadziła się z domu, utrzymywała z nim kontakt aż do jego śmierci.
Być może właśnie dzięki tej serdecznej więzi zrodzonej w dzieciństwie Grace zawsze była tolerancyjna. Nawet w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – u szczytu segregacjonizmu – nie można by się u niej doszukać ani krzty rasizmu. Kiedy w latach sześćdziesiątych amerykańska telewizja kręciła w Monako program o księżnej, w jednej ze scen pojawiły się czarne i białe dzieci pracowników bawiące się wspólnie na terenie pałacu. Reżyser oświadczył, że film będzie pokazywany w południowych stanach i scena z pewnością wywoła oburzenie, więc trzeba usunąć z niej czarne dzieci. „Wykluczone”, ucięła dyskusję Grace. Scena pozostała w pierwotnym kształcie.
Jeśli zaś chodzi o Żydów… Kiedy Grace romansowała ze swoim nauczycielem ze szkoły teatralnej, Donem Richardsonem, Jack, jej brat Kell oraz jego przyjaciele opowiadali dowcipy żydowskie, ilekroć absztyfikant pojawiał się w domu przy Henry Avenue. Równocześnie jednak młodsza siostra Grace, Lizanne, wyszła za Żyda, Donalda Le Vine’a, a w gronie najbliższych przyjaciół Jacka znajdowali się żydowscy szefowie Columbia Records, Emmanuel „Manie” Sacks, rodzina Levych – sąsiedzi Kellych – oraz prezes CBS William S. Paley.
W tamtych czasach jednak wciąż jeszcze – nawet w liberalnej rodzinie Kellych – nie tolerowano homoseksualizmu. Choć starszy brat Jacka George, jako autor znakomitych sztuk teatralnych (za Craig’s Wife dostał nagrodę Pulitzera, a The Torchbearers przynieśli mu uznanie krytyków) cieszył się dużą popularnością, jego homoseksualizm stanowił tajemnicę rodzinną, o której nie rozmawiano z obcymi.
Ilekroć dramatopisarz, który zamieszkał na stałe w Los Angeles, odwiedzał dom rodzinny przy Henry Avenue, towarzyszącego mu Williama Weagleya (którego poznał w Nowym Jorku, gdy tamten pracował jako boy hotelowy) przedstawiano jako jego pokojowca. Choć George przeżył z nim pięćdziesiąt pięć lat, po jego śmierci w 1974 roku kochanka nie zaproszono na pogrzeb. Weagley musiał wślizgnąć się do ostatniej ławki kościoła św. Brygidy, gdzie przepłakał całe nabożeństwo. A choć rodzina konsekwentnie nie przyjmowała do wiadomości homoseksualizmu George’a, Grace musiała wiedzieć, że wuj woli mężczyzn. Przepadała za nim, godzinami słuchała, jak czytał na głos poezję albo snuł opowieści o życiu w teatrze. Ten erudyta o znakomitych manierach, wielbiciel kultury europejskiej, miłośnik teatru i poezji wywarł ogromny wpływ na Grace. On zachęcił bratanicę, by spróbowała sił w aktorstwie, równocześnie ostrzegając przed systemem studyjnym funkcjonującym w Hollywood. I wreszcie to on wpoił jej, by nie kierowała się uprzedzeniami wobec homoseksualistów.
Prawdopodobnie za jego sprawą Grace nie podzielała homofobicznych postaw rodziny. Przeciwnie, w kwestiach związanych z mniejszościami seksualnymi i problemem przynależności płciowej zawsze wykazywała ogromną tolerancję. W połowie lat siedemdziesiątych jej brat na przykład wdał się w romans z piękną, dwudziestoośmioletnią blondynką, właścicielką klubu nocnego i transseksualistką, Rachel Harlow, która przyszła na świat jako Richard Finnochio. „Kiedy księżna Grace przyjechała do Filadelfii, razem z księżniczką Karoliną umówiły się na lunch, a potem na kolację z Kellem i Harlow – wspomina kuzyn Harlow, Anthony Cozzi. – Harlow później chwaliła się, że Grace nazwała ją śliczną. Księżna była nią zauroczona i całkowicie ją zaakceptowała”.

 
Wesprzyj nas