Porywająca opowieść o niezwykłej przygodzie, ale przede wszystkim o przyjaźni – szczerej, prawdziwej i zdolnej pokonywać największe przeszkody


Trzech przyjaciół – Raphael, Gardo i Szczur – żyje na ogromnym wysypisku. Utrzymują się z codziennego grzebania w śmieciach. Pewnego dnia Raphael przypadkiem znajduje w jednym z worków coś – coś unikatowego i bardzo tajemniczego. Na tyle niezwykłego, że decyduje się to zachować nawet wtedy, gdy miejska policja zaczyna oferować za znalezisko pokaźną nagrodę.

I wtedy zaczynają się kłopoty.

Wkrótce chłopcy z wysypiska będą musieli wykorzystać całą swoją odwagę i spryt, by ocalić głowy przed prześladowcami, depczącymi im po piętach. To od nich będzie zależało, czy wielki sekret rządzących ujrzy światło dzienne…

Na podstawie tej niezwykłej, przetłumaczonej na 25 języków historii, powstaje film Stephena Daldry’ego, twórcy „Billy’ego Elliota” i „Godzin”. W obsadzie m.in. Rooney Mara oraz Martin Sheen.

Andy Mulligan – popularny angielski autor powieści dla młodzieży. Pracował jako reżyser teatralny, a następnie został wolontariuszem w Kalkucie, w Indiach. Wreszcie podjął pracę nauczyciela języka angielskiego i dramatu. Uczył w Brazylii, Wietnamie, na Filipinach i w Anglii, co – jak podkreśla – zainspirowało go do pisania. Laureat prestiżowej nagrody w dziedzinie literatury młodzieżowej, Guardian Children’s Fiction Prize.

Andy Mulligan
Śmieć
przekład: Martyna Plisenko
Wydawnictwo Replika
Premiera: 15 kwietnia 2014


Nazywam się Raphael Fernández i jestem zbieraczem śmieci. Ludzie mówią mi: „Pewnie nigdy nie wiesz, co znajdziesz, grzebiąc w tych śmieciach! Dziś może ci się poszczęścić”. Odpowiadam im: „Przyjacielu, sądzę, że wiem, co znajduję”. I wiem, co znajduje każdy, bo wiem, co znajdowaliśmy przez cały ten czas, gdy tu pracuję, całych jedenaście lat. Jest na to jedno słowo: stuppa, które oznacza… przepraszam, jeśli ktoś poczuje się urażony — to nasze słowo na określenie ludzkiej kupy. Nie chcę nikogo zdenerwować, nie o to mi chodzi. W naszym uroczym mieście jest wiele rzeczy trudnych do zdobycia. Wielu ludzi nie ma toalet i bieżącej wody, więc kiedy muszą skorzystać, robią to, gdzie się da. Większość z tych ludzi mieszka w klitkach, wznoszących się wysoko i ciasno upakowanych. Kiedy więc korzystają z toalety, robią to na kawałek papieru, który potem zawijają i wyrzucają do śmieci. Worki ze śmieciami przyjeżdżają hurtem. W całym mieście ładuje się je na wózki, a z wózków na ciężarówki lub nawet pociągi — bylibyście zdumieni, ile śmieci produkuje to miasto. Całe góry — a wszystkie trafiają tutaj, do nas. Ciężarówki i pociągi nigdy nie kończą pracy, tak samo, jak my. Transport i transport, sortowanie i sortowanie. To jest właśnie Behala, miasteczko ze śmieci. Trzy lata temu takim miasteczkiem było Smoky Mountain, ale zrobiło się tam tak źle, że je zamknęli i przenieśli nas dalej wzdłuż drogi. Sterty się wypiętrzają; mam na myśli to, że są jak Himalaje: można się po nich wspinać i wielu ludzi to robi… w górę i w dół, w doliny. Góry rozciągają się od portu po bagniska; to cały długi świat parujących śmieci. Jestem jednym ze zbieraczy, którzy przekopują się przez wszystko, co wyrzuca to miasto.
„Ale musicie znajdować jakieś ciekawe rzeczy? — zapytał mnie kiedyś ktoś. — Choć czasami, prawda?”
Widzicie, miewamy gości. Zazwyczaj są to cudzoziemcy odwiedzający Szkołę Misyjną. Ufundowano ją lata temu i wciąż jest otwarta. Zawsze się uśmiecham i odpowiadam: „Czasami, proszę pana! Czasami, proszę pani!”.
Ale tak naprawdę myślę: nie, nigdy — bo najczęściej znajdujemy stupp.
— Co tam masz? — pytam Garda.
— A jak myślisz, mały? — odpowiada pytaniem on.
I już wiem. Interesująca paczka, jakby ładnie zapakowana? Co za niespodzianka! To stupp, a Gardo przekopuje się dalej, ocierając dłonie o koszulę i mając nadzieję, że znajdzie coś, co będziemy mogli sprzedać. Całymi dniami, słońce czy deszcz, chodzimy po wzgórzach.
Chcecie przyjechać i to zobaczyć? No, Behalę wyczujecie na długo przed tym, zanim ją ujrzycie. Zajmuje powierzchnię ze dwóch tysięcy boisk piłkarskich albo może tysiąca do koszykówki — nie wiem: wydaje się rozciągać w nieskończoność. Nie, żebym miał pojęcie, ile z tego to stupp, ale w gorszy dzień wydaje się, że większość. A gdy spędzasz życie, brodząc w nim, oddychając nim, śpiąc obok niego — cóż… może któregoś dnia znajdziesz „coś miłego”. Na pewno.
I nagle któregoś dnia znalazłem.
Zbierałem śmieci, odkąd byłem dość duży, żeby poruszać się bez pomocy i móc podnosić różne rzeczy. Kiedy to było? Miałem trzy lata i przebierałem śmieci.
Opowiem wam, czego szukamy. Plastiku, bo plastik można zamienić na gotówkę, szybko, za kilogram. Biały plastik jest najlepszy i odkłada się go na jedną stertę; niebieski na drugą. Papier, jeżeli jest biały i czysty, to znaczy: o ile go wyczyścimy i wysuszymy. Karton także.
Cynowe puszki; wszystko, co z metalu. Szkło, o ile to butelka. Wszelkie ubrania i szmaty — to oznacza od czasu do czasu t-shirty, parę spodni, kawałek worka, w który coś owinięto. Połowa ciuchów tutejszych dzieciaków to takie znaleziska, ale większość zbieramy na sterty, ważymy i sprzedajemy. Powinniście zobaczyć, jak sam jestem ubrany. Noszę poszarpane jeansy i o wiele za dużą koszulkę, którą mogę zawinąć sobie na głowie, gdy słońce robi się za ostre. Nie noszę butów — raz, bo żadnych nie mam, a dwa, że musisz czuć, co masz pod stopami. Szkoła Misyjna miała duże parcie na to, żebyśmy nosili buty, ale większość dzieciaków je sprzedała. Śmieci są miękkie, a nasze stopy twarde jak kopyta.
Guma jest niezła. Raptem w zeszłym tygodniu skądś przyjechał do nas potężny transport starych opon. Rozdrapali je w minutę; dorośli dorwali się do nich pierwsi i nas przegonili. Za w miarę dobrą oponę można dostać pół dolara, a zniszczona posłuży za dach domu. Mamy też fast foody, a śmieci stamtąd to pewny biznes. Nie trafiły się w pobliżu miejsca, w którym byliśmy z Gardem, ale daleko na końcu, i jakaś setka dzieciaków przebierała tam słomki, pudełka i kurze kości. Wszystko, co dało się odzyskać, oczyścić i spakować, trafiło do ważenia i zostało sprzedane. Ciężarówki zabierają to z powrotem do miasta i tak to się toczy. W dobry dzień zarabiam dwieście peso. W zły… może z pięćdziesiąt? Więc żyjesz z dnia na dzień i masz nadzieję, że się nie rozchorujesz. Całe twoje życie to trzymany w ręce hak do odwracania śmieci.
— Co tam masz, Gardo?
— Stupp. A ty?
Odwracam papier.
— Stupp.
Muszę jednak powiedzieć: jestem śmieciowym chłopcem z szortami. Przez większość czasu pracuję z Gardem i ruszamy się bardzo szybko. Niektóre z małych dzieci i starców nic, tylko szturchają i szturchają, jakby wszystko trzeba było odwrócić — ale ja spomiędzy stupp potrafię szybko wyciągnąć papier oraz plastik, więc radzę sobie całkiem nieźle. Gardo to mój partner i zawsze pracujemy razem. Opiekuje się mną.

 
Wesprzyj nas