Bohaterowie najnowszej książki Sylwii Chutnik to zwyczajni ludzie, którzy muszą sobie radzić w niezwyczajnych sytuacjach.



Ich życie jest pełne kontrastów i nieoczywistości, a wybory nigdy nie są łatwe. We wspaniałym literackim stylu, pisarka odkrywa przed czytelnikiem pulsujący obraz codzienności, który ani przez chwilę nie jest zwyczajny i nie przestaje zaskakiwać.

Śmierć, strata, ból. Kiedy ostatecznie wychodzimy z bezpiecznego ogrodu dzieciństwa? Stajemy się dorośli, odpowiedzialni, dojrzali? Kiedy i od kogo uczymy się jak radzić sobie z trudnymi emocjami, ze sobą?

Sylwia Chutnik pisze o swoich bohaterach z czułością i empatią tak, jakby właśnie wysłuchała ich historii w jednej z tych warszawskich kawiarni, do której nie zaglądają modni ludzie, a herbatę pije się w szklankach. Te opowieści są jak alternatywna mapa miasta, które poznaje się z zaciekawieniem, choć często nie bez bólu. Chutnik już wie, że nie wszystkim da się pomóc, ale każdego można spróbować zrozumieć.
– Joanna Bator

Sylwia Chutnik (ur. 1979r.) – jedna z najbardziej uznanych polskich pisarek. Autorka między innymi: Kieszonkowego atlasu kobiet, Dzidzi, Cwaniar.
Laureatka „Paszportu Polityki”, dwukrotnie nominowana do literackiej nagrody Nike. Prezeska fundacji Mama walczącej o prawa kobiet, w szczególności matek. Działaczka społeczna – laureatka społecznego Nobla ASHOKI. Pracuje nad nową powieścią, która ukaże się w 2015 roku nakładem ZNAK Literanova.

W ogóle można odnieść wrażenie, że jako pisarka Chutnik wyspecjalizowała się w wyrażaniu historycznej i kulturowej traumy.
– Paweł Kozioł, Culture.pl

Sylwia Chutnik
W krainie czarów
Wydawnictwo Znak
Premiera: 21 maja 2014

Wszystko zależy od Pani

Siedziałam na krześle biurowym i odpychałam się nogami. Do przodu, do tyłu, w kółeczko. Przede mną laska, chyba młodsza ode mnie, ale zrobiona na dorosłą, z frencz manikiur. Z oczu jej patrzyło, że ma dwa fakultety i cztery języki. Do tego szczupła, pięknie szczupła, ubrana w sieciówce, ale z gustem. Bezpretensjonalnie. Element alternatywny: ręcznie zrobione kolczyki z kulek filcu. Jej zęby błyszczały, jej oczy błyszczały, skóra – nie zgadniecie – błyszczała jak wydrukowana na kredzie. Takie kobiety jak ona podobają się mężczynom w barze, kiedy jest wieczór. Można iść po pracy i się wyluzować, spotkać, popić. I takie właśnie osoby pasują idealnie do piwa. Jak orzeszki lub czipsy. Są szczęśliwe.
Nawet jeśli nie są szczęśliwe, to one właśnie teraz pokażą, że są szczęśliwe. Beztroskie. Ich śmiech jest śmiechem wybuchającym, niekończącym się. Całą sobą się śmieją, całym swoim byciem, tu i teraz, i na wieki wieków. Po prostu coś je cały czas bawi, więc chichoczą nawet długo po anegdocie. Smukłe ramiona mówią „a kuku”, bo im ramiączko bluzki spada notorycznie, taki krój. To sobie czasem poprawiają, ale głównie nie. Jezu, no, to ramiączko mi spada, taka dzisiaj jestem. Sorry, muszę na chwilę do toalety. I ciało ładne znika, mężczyźni milkną, suną wzrokiem. Przy stole cisza. A przy kiblowym lustrze cmok błyszczyka do ust. Szum włosów z reklamy, długie piękne włosy doskonale współgrają z regularnymi rysami twarzy. Patrzy się na nią, jakby się czytało pismo kobiece. Tam zawsze są sformułowania-mantry: „lśniąca fryzurka”, „zadbana cera”. Mój Boże, tam się nawet czasem pojawia słowo „kibić”. A przecież cizia ma chude wszystko, na tym wygrywa.
Amerykańscy naukowcy i rosyjskie KGB dowiodło, że chudzi ludzie są wspaniali.
Piwo dla nich nie ma żadnych pustych kalorii. Nawet sobie batonika czasem schrupią i też nic. Innym dziewczynom byle kanapka nadaje kształt wypukłej bani, ale cizi nie. No i nosi stringi. Bo ma ogolone, wiecie co. Bo jej zwyczajnie tam nic nie wystaje, więc bieliznę nosi spokojnie.
Można nawet pomyśleć, że to sztuczny twór wycięty z gazety, ale ona żyje. I to jest właśnie problem. Wraca do stołu, ludzie oddychają z ulgą. Znowu jest zabawnie. O rany, wiecie, co mi się w łazience zdarzyło? Normalnie patrzę i nie wiem, gdzie iść, bo zapomniałam, czy kobieta ma kółeczko, czy trójkącik. No to wchodzę do pierwszych lepszych drzwi, a tam normalnie facet stoi i sika. Si-ka! Boże, to ja w nogi i tylko przepraszam rzuciłam. Tak mi się śmiać chciało, Jezu, normalnie, że szok. Ale głupia jestem! Ale przecież nie jest głupia, skoro skończyła te dwa fakultety. No to dlaczego tak o sobie mówi, może ma do siebie dystans? Nie jest tumanem, zna większość literatury kanonicznej, obowiązkowej do rozmów. Chodzi na wystawy, ma znajomych intelektualnych. Słucha muzyki i jest zadbana.
Siedzę naprzeciwko niej i wcale nie jesteśmy w zabawnym klubie, tylko w boksie jednego z biurowców. Aż mnie boli, kiedy na nią patrzę. Zazdrość i żal. Że nie jest po prostu głupią dziewczyną. Że jest za fajna i za ładna. I że jest mądrzejsza ode mnie – no bo w końcu ma pracę, a ja nie. Wolałabym na nią nie patrzeć. Wolałabym nic. Próbuję się śmiać tak jak ona, w tych samych momentach. Nie wychodzi, za późno się orientuję, usta składają się w debilny grymas. Do tego czuję, że nie ubrałam się dziś adekwatnie. Mam przecież kilka spódnic, nie wiem, czemu założyłam dżinsy. A, bo zimno. Tak, tamta ma samochód, to może zimą przyjść do pracy w balerinach. Ja też mogłabym mieć samochód, ale tak się składa, że nie mam. Boję się, że zginęłabym w wypadku, mam koszmary senne z flakami na wierzchu.
Stare baby jeżdżą, zakonnice jeżdżą, a ja nie jeżdżę, bo się boję. Oczywiście ona się nie boi, bo już miała dwie stłuczki, ale nic jej się nie stało, i podjechała do mechanika, i on powiedział, że jej za darmo lakier poprawi. I ona podała mu cieniutką dłoń z takim cudownie pachnącym nadgarstkiem ze złotą, ale dosłownie najzłotszą bransoletką. Ma w samochodzie odświeżacz powietrza i pluszowego misia, ale takiego freakowego, ze sklepu internetowego w Stanach. Miś nie ma jednej nóż ki, zamiast oczu ma czerwone kule. Jaki słodki misio, ale ekstra.
Ona ma nawet niesamowite zabawki, takie osoby nigdy się nie pocą i nie mają problemów gastrycznych. Nie proszą w aptece ściszonym głosem o lactovaginal. „Na upławy?!” – krzyczy głośno pani magister. O mamuniu, na upławy.
Cizia przegląda moje CV i list motywacyjny. „Chciałabym pracować w Państwa firmie, ponieważ interesuję się reklamą”. Zastanawiam się, jak wysoką miałam gorączkę, żeby napisać taką bzdurę. Może to CV powstało w szkole podstawowej, może to była jakaś praca domowa w Ia? Dlaczego nie poszłam na kurs zawodowy, dlaczego nie kupiłam książki Twoja kariera zrobi z ciebie bohatera? Jestem leniwa, nic nie umiem, a ona w tym czasie notuje coś na kartce. Ma skończony kurs przygotowawczy do rozmów kwalifikacyjnych połączony z masażem reiki drugiego stopnia i zaawansowanym niemieckim. Ona wie, co powiedzieć. A jak nie wie, to się śmieje. Ja nic nie wiem i jeżdżę krzesłem po wykładzinie.
Ode-zwie-my-się-do-pa-ni.
No to świetnie. Już nie mam tej pracy. Patrzę na dziewczynę przez szybę oddzielająca plebs od ludzi pracy zamkniętych w plastikowych boksach. Czuję potworną nienawiść, czuję niesprawiedliwość, czuję zażenowanie. Obok mnie przechodzi jakaś garsonka i przyjacielsko ściska za ramię. Proszę nie płakać, jeszcze znajdzie pani pracę. Jak nie tu, to gdzieś poniżej kwalifikacji. Pani myśli o zdrowiu, jest ono naszym skarbem. Wychodzę z biurowca i idę kupić coś do picia. W sklepie sprzedawca przyjmuje towar. Na ladzie ma rozłożone kartony z owocami i część z nich przekłada na półki. Ach, być taką sprzedawczynią w małej budce przy przystanku. Ważyć, liczyć, pakować w siateczkę. Pytam, czy mogę wybrać sobie jabłka.
– Wszystko zależy od pani – odpowiada sprzedawca, nie patrząc mi w oczy. Więc to tak. Wszystko zależy ode mnie. Podniecające. Jakim on to głosem powiedział. A co on miał na myśli? Wszystko, czyli co? Im dłużej stoję tam oszołomiona, tym bardziej nie wiem, co zrobić.
Nagle mały sklepik zamienia się w wielką scenę, gdzie każda z nas musi przejść goła przed tłumem ludzi. Mężczyzn, kobiet, może nawet naszych własnych zwierząt domowych. Z drewnianego sufitu zjeżdża dyskotekowa kula, błyszczą światła, a facet w peruce afro szepcze do mikrofonu refren „wszystko zależy od, oh yeah, od pani”. Chórek starszych pań czekających za mną w kolejce gibie się na wszystkie strony. Tak, zależy to od ciebie, dziecko.
Kobiety defilują na wybiegu. Przez głośniki leci obłąkańcza muzyka, do której trzeba dostosować swoje kroki. Iść w jej rytmie, kłaniać się do jej rytmu. I mnie to cieszy, ja nigdy tak nie chodziłam, przed cudzymi spojrzeniami, do ich taktu. A przecież to wspaniałe, jak nas tu dużo, jakie my jednak wszystkie ładne, bo mamy to coś. Jeśli nieładne, to pan z głośników mówi, że oryginalna uroda. Niebanalna uroda, ciekawa i wiele wyrażająca twarz. Ciało ze skrytą tajemnicą.
Chcę być taka jak te, które znają tę muzykę od lat. Potrafią same sobie w ciszy zanucić i odpowiednio się wygiąć – w każdym momencie swojego życia. Pytam siebie gorączkowo, dlaczego do tej pory nie bawiłam się z innymi, tylko na szarym końcu, z potarganymi włosami.
Nic się nie interesowałam modami, zabiegami estetycznymi, zupełnie nic! „Wszystko zależy od pani”, jak zaklęcie. Jedno zdanie wyzwala mnie z szarości jednoosobowych wycieczek do kina, pizzy Biesiada Serowa na telefon, podpasek zamiast tamponów. Czyli mogę być taka jak cizia? Mogę pomalować paznokcie i śmiać się przy każdej okazji. Używać błyszczyku i brylować w towarzystwie. Ode mnie to zależy, mogę sobie wybrać mnie. W stylu sportowym, eleganckim, domowym.
Jak lalka. Mieć życie proste, kolorowe i zwyczajne. Mieć proste zęby. Przestać słuchać hard core’u i zacząć słuchać smooth jazzu. Się nie zamartwiać. Nie obgryzać skórki do krwi.
Wolałabym żyć właśnie tak, oj, wolałabym! A tu sprzedawca pyta, niecierpliwi się:
– Kupuje pani te jabłka czy nie? Wybrała już pani?
Wybrałam. Zaraz polecę do kosmetyczki na depilację wszystkiego, co wystaje i ma cebulkę. Kupię na przecenach ciuchy zasłaniające tatuaże. Nie będę spała w starym tiszercie, zainwestuję w koronkę. Wszystko się zmieni, dostanę pracę. Już nigdy nie zajadę pod kasę sklepową z wózkiem i nie wysłucham „cóż, bank odrzucił żądanie”. Nie wezmę karty od baby i nie udam, że ojej, to musi być jakaś awaria terminalu, no bo przecież mam na koncie pieniążki, no to trudno, najwyżej wypłacę z bankomatu, ojej. Ta, mam pieniądze, jasne. Nic nie mam i znowu myślałam, że mi tych resztek starczy na zakupy. Wychodzę ze sklepu pełna mocnych postanowień. Słońce jakby mocniej świeci, świat się śmieje, wiatr szaleje, podwiewając starą kurtkę. Gdyby to było Bollywood, to już bym tańcowała w pięknym sari na środku ulicy. Tymczasem jest to melodramat w stylu filmowym, z wypadkiem. W tym całym oszołomieniu zmianami, które nadejść mają w moim życiu, chciałam szybko podbiec do tramwaju.
Nagle coś mną wstrząsnęło, huk i zgrzyt hamulców. Z rąk wyleciał papieros, bez śladu szminki. I jeszcze pamiętam, że próbowałam wyrwać się sanitariuszom z karetki. Nie miałam przecież ubezpieczenia, więc nie mogłam jechać do szpitala i płacić. Chwilę przed tym, jak zemdlałam (zmiażdżyło mi nogę, to miałam prawo), przemknęła mi myśl o jakiejś słusznej karze za to, że źle życzyłam lasce z biurowca. Drwiłam z niej, zazdrościłam żółcią. I że planowałam się odpicować, a tak naprawdę nie zasłużyłam na te wszystkie zmiany. Nic z tego, proszę pana w budce z warzywami. Jak sobie człowiek ułoży choćby zarys scenariusza, to mu nogę urywa, walec go przejeżdża, samolot bombarduje. To mu ukradną w biały dzień głowę z dupą i jeszcze spuszczą w toalecie.
Jedni rodzą się na ładnie, drudzy na kocmołucha. Możesz stanąć na głowie, iść do chirurga plastycznego, a brzydota wypłynie na wazelinie. Wielki bunt szpetoty przeciwko pięknu jest z góry skazany na porażkę, ponieważ zanim brzydcy wyjdą z domu, pudrując te swoje popękane naczynka, to piękni już dawno będą śmiać się perliście przy szklance wody. Niegazowanej. Bez kalorii, bez konserwantów, bez składników prosto od szatana. Ja już to sobie zapamiętałam – decydować o sobie, zmieniać coś, upiększać – u mnie to nie wyjdzie. Ja prenatalnie zostałam zaprogramowana na szmatę do podłogi. A gdzie pani kupiła sobie taką twarz, na wyprzedaży, na Allegro, na targu od dziadków ze śmietnika? Zasłonięte lustro w łazience i zgaszone światło nie kłamią.
Dlatego stoję teraz na skrzyżowaniu i rozdaję ulotki reklamujące dermatologię kosmetyczną. Drenaż, lifting, masaż, amputacja całego ciała. Gniją mi dłonie, zszarzała twarz wykrzywia się boleśnie na myśl o dotknięciu samej siebie. Śmierdzę, chociaż się myję; wyję, chociaż uśmiecham się bezzębnie do przechodzącej właśnie dziewczyny, podając jej ulotkę. Ta, starając się na mnie nie patrzeć, wyrzuca kartkę do kosza. Wszystko zależy ode mnie, więc usuwam się w cień, liżąc rany gdzieś pod brukiem. Zawijam się na noc w wielkoformatową reklamę i zamykam oczy, które pewnie też wymagają odchudzenia i botoksu.
Czekam na rozwiązania ostateczne.

 
Wesprzyj nas