Intrygująca, poruszająca i świetnie udokumentowana opowieść o jednej z najciekawszych i najbardziej kontrowersyjnych władczyń.



Nikt nie wierzył, że Izabela była stworzona do wielkich rzeczy. Drobna i niepozorna, miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy niespodziewanie została dziedziczką tronu Kastylii.

Nagle z pionka w dworskich rozgrywkach stała się jednym z kluczowych graczy. Musiała nauczyć się lawirować wśród licznych pułapek w niebezpiecznej walce o koronę i postawić wszystko na jedną kartę, by poślubić mężczyznę, którego wybrała.

Izabela Kastylijska przeszła do historii jako władczyni, która doprowadziła do zjednoczenia Hiszpanii, i wizjonerka, dzięki której Krzysztof Kolumb dopłynął do wybrzeży Ameryki.

Fakty i wielka polityka a dworskie życie i intrygi. Fascynująca historia oczami niezwykłej władczyni, kobiety, która własnymi siłami i determinacją zdobyła i utrzymała koronę, choć nikt nie wierzył, że zostanie wielką królową.

Burzliwe czasy, dworskie intrygi i skandale: czasy inkwizycji, początki zjednoczenia Hiszpanii, walka o sukcesję, wyprawy Kolumba oraz historia miłości i małżeństwa z Ferdynandem Aragońskim.

Wspaniały kawał historycznego pisarstwa (…). Żywe detale w połączeniu z rzetelnymi badaniami historycznymi pomagają pisarzowi odtworzyć sylwetkę Izabeli Kastylijskiej w sposób, który zawładnie wyobraźnią każdego czytelnika. Gortner potrafi tchnąć życie nie tylko w królową, ale też w cały opisywany przez niego świat.
„RT Book Reviews”

Namiętna, naładowana polityką, intrygująca, świetnie udokumentowana powieść historyczna.
„Bookreporter”

C.W. Gortner jest autorem poczytnych powieści historycznych i miłośnikiem historii. Zbierając materiały do książek, odbył liczne podróże, uczył się dworskich tańców i zamieszkał w zamku w Hiszpanii. Jego powieści przetłumaczono na kilkanaście języków.

C.W. Gortner
Przysięga królowej
Opowieść o Izabeli Kastylijskiej
Wydawnictwo Znak Między Słowami
Premiera: 30 kwietnia 2014


Nikt nie wierzył, że zostałam stworzona do rzeczy wielkich.
Urodziłam się w miasteczku Madrigal de las Altas Torres jako pierwsze dziecko z drugiego małżeństwa Jana II z Izabelą Portugalską, po której otrzymałam imię. Byłam zdrową i nadzwyczaj cichą infantką, a mojemu przyjściu na świat towarzyszyły bicie dzwonów i zdawkowe gratulacje, ale nie fanfary. Pierwsza żona powiła już ojcu dziedzica, mojego przyrodniego brata Henryka, a kiedy dwa lata po moim urodzeniu matka wydała na świat mojego braciszka Alfonsa, zabezpieczając tym samym przetrwanie dynastii Trastamara, wszyscy spodziewali się, że zostanę odesłana do klasztoru i kądzieli do czasu, aż nie pojawi się jakiś intratny dla Kastylii kandydat na męża.
Jak to często bywa, Bóg miał inne plany.
Nadal pamiętam godzinę, w której wszystko się zmieniło.
Nie skończyłam jeszcze czterech lat. Ojciec od wielu tygodni chorował, leżał w okropnej gorączce zamknięty w swoim alkazarze w Valladolid. Nie znałam dobrze tego czterdziestodziewięcioletniego króla, którego poddani przezywali El Inutil, Beznadziejny, ze względu na to, jak rządził. Do dziś pamiętam tylko wysokiego, szczupłego mężczyznę o smutnych oczach i bladym uśmiechu, który wezwał mnie raz do swoich prywatnych komnat i ofiarował mi wysadzany klejnotami grzebień z emalii w stylu mauretańskim. Za tronem ojca stał cały czas niski, śniady szlachcic – dłoń z krótkimi grubymi palcami trzymał zaborczo na oparciu i uważnie mi się przyglądał.
Kilka miesięcy później usłyszałam, jak kobiety w domu mojej matki szepczą, że mały szlachcic został stracony, a jego śmierć pogrążyła ojca w głębokiej żałobie.
– Lo mato esa loba portuguesa – mówiły. – Portugalska wilczyca kazała zamordować konetabla de Lunę, bo był faworytem króla.
Potem jedna z nich syknęła:
– Cicho! Dziecko słucha.
Kiedy zauważyły, że siedzę we wnęce obok i wytężam słuch, zamarły wszystkie równocześnie, jak postaci utkane na gobelinie. Ledwie kilka dni po podsłuchaniu tej rozmowy zostałam naprędce obudzona, otulona płaszczem i przegnana szybkim truchtem przez korytarze alkazaru.
Tym razem jednak wprowadzono mnie do dusznej komnaty z ogniem na paleniskach.
W pomieszczeniu rozbrzmiewały przytłumione psalmy klęczących mnichów i wypełniał go dym kadzideł. Z sufitu na złoconych łańcuchach zwisały miedziane lampy, a blask palącej się w nich oliwy oświetlał migotliwie ponurych szlachciców w kosztownych ciemnych szatach.
Stojące przede mną wielkie łoże miało rozsunięte kotary.
Zatrzymałam się w progu, instynktownie rozglądając się za niskim szlachcicem, choć wiedziałam, że nie żyje. Następnie spostrzegłam w alkowie ulubionego sokoła ojca. Był przykuty łańcuchem do srebrnego słupka od łoża. Ptak odwrócił się w moją stronę i wbił we mnie rozszerzone źrenice ciemnych oczu, w których odbijały się płomienie. Zamarłam. Czułam, że w komnacie znajduje się coś strasznego, czego nie chcę oglądać.
– Chodź, moje dziecko – powiedziała moja aya, doña Clara. – Jego Wysokość twój ojciec cię wzywa.
Nie chciałam się nigdzie ruszać – uczepiłam się jej spódnicy i schowałam twarz w zakurzonych fałdach. Słyszałam zbliżające się od tyłu ciężkie kroki.
– Czy to nasza mała infantka Izabela? Podejdź, moje dziecko, niech cię zobaczę – powiedział ktoś głębokim basem. Coś w tym głosie sprawiło, że podniosłam wzrok.
Zamarłam, przygotowując się na najgorsze. Matka jednak nie zaczęła, jak przy poprzednich atakach, krzyczeć, zawodzić ani dziko się drapać. Sięgnęła tylko za stanik swej sukni i rzuciła we mnie zmiętym pergaminem. Podniosłam go z ziemi i zbliżyłam się do świecy. Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech. Kiedy zaczęłam czytać, komnata pogrążyła się w ciszy, którą zakłócało jedynie wycie wiatru za oknem. Nadawcą listu był król Henryk. Jego żona, królowa Joanna, urodziła córkę. Nadano jej imię Joanna, po matce.
– Henryk dokonał niemożliwego. Doczekał się następcy – odezwała się matka.
Zdumiona podniosłam wzrok znad pergaminu.
– To chyba powód do radości?
Zaśmiała się.
– O tak, będzie radość i świętowanie! Będą świętować moją klęskę. Wszystko, o co walczyłam, przepadło: nie mam korony, nie mam dworu, a twój brat Alfons zostanie wydziedziczony. I przyjdą po was. Zabiorą ciebie i Alfonsa. Zostawią mnie tu samą, żebym sczezła, zapomniana przez wszystkich.
– Mamo, to nieprawda. Ten list zawiadamia tylko o narodzinach dziecka. Nie ma tu nic o tym, że mamy się gdzieś przenosić. Chodź, jesteś roztrzęsiona. Razem poszukamy ukojenia.
Wsunęłam list do kieszeni i podeszłam do klęcznika. Był to przynoszący pokrzepienie zwyczaj, który zaszczepiła mi w dzieciństwie, wspólny rytuał, który bardzo ceniłyśmy – co wieczór razem odmawiałyśmy modlitwę. Sięgałam właśnie po szkatułkę z macicy perłowej, w której matka trzymała różaniec, kiedy oświadczyła:
– Koniec z modlitwami. Bóg już mnie nie słucha.
Znieruchomiałam.
– To… bluźnierstwo. Bóg zawsze słucha.
W moich słowach nie słychać było jednak przekonania i to mnie przeraziło. Czułam, jak przytłaczają mnie sprawy, które ledwo rozumiem, a które tworzą między nami przepaść. Już miałam głośno westchnąć, kiedy rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Przed komnatą stała doña Elvira z czarką w ręce. Podając mi ją, popatrzyła na mnie pytająco. Gdy się odwróciłam, matka znów stała przy łożu i przyglądała mi się.
– Aha – odezwała się – przynieśli mój eliksir zapomnienia.
– To napar, który pomoże ci zasnąć. Mamo, musisz teraz odpocząć.
Podeszłam do niej, a ona nie protestowała. Wypiła zawartość czarki i położyła się na skotłowanej pościeli. Wyglądała bardzo staro – jej oczy były o wiele za duże w stosunku do wychudzonej twarzy, a jędrne niegdyś usta otaczały teraz zmarszczki. Miała trzydzieści trzy lata, była jeszcze młoda, a wyglądała tak, jakby od wieków przebywała w tej samotnej twierdzy.

 
Wesprzyj nas