Nowy thriller bestsellerowego duetu Prestona i Childa. Krwawa tajemnica sprzed lat w pełnej napięcia powieści.


„Biały ogień” to pełna napięcia powieść, w której przeszłość doskonale łączy się z teraźniejszością, a odkrycie starej, starannie zatuszowanej zbrodni stawia bohaterkę w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Najnowsza książka Douglasa Prestona i Lincolna Childa ukazała się 16 kwietnia nakładem Wydawnictwa Burda Książki. Czytelnicy znajdą w niej specjalny dodatek: opowiadanie „Dom Zębów”.

Corrie Swanson, podopieczna agenta Pendergasta, postanawia rozwiązać zapomnianą tajemnicę z zamierzchłej przeszłości. W 1876 roku, na dawnych terenach wydobycia srebra w górach Kolorado, kilku górników zostało zabitych w atakach niedźwiedzi grizzly. Teraz miasto przeistoczyło się w ekskluzywny kurort narciarski, a historyczny cmentarz został rozkopany, by zrobić miejsce na rozbudowę. Po zbadaniu szczątków górników, Corrie dokonuje szokującego odkrycia i natrafia na trop dokładnie zatuszowanego, seryjnego morderstwa.

Łącząc ze sobą poszczególne tropy, odnajduje coś, co może zagrozić jej życiu. Pewni ludzie chcą bowiem uciszyć Corrie i powstrzymać ją od odkrycia wstydliwej i krwawej tajemnicy z przeszłości, która może zagrozić istnieniu całego kurortu. Tym razem nawet sam agent Pendergast, zajęty poszukiwaniem ostatniego, zaginionego opowiadania o Sherlocku Holmesie oraz grasującego w ekskluzywnym kurorcie piromana-sadysty, może nie zdążyć pomóc Corrie.

Oto w czym Preston i Child są najlepsi – solidna baza materiałowa, świetny język i zakręcona fabuła. Usiądźcie do lektury i bawcie się tak dobrze jak ja – David Baldacci, amerykański prawnik i pisarz

Doskonały thriller z wielowątkową fabułą i wspaniałymi postaciami, który nie pozwala przerwać lektury, aż do trzymającego w napięciu finału
– Diana Gabaldon, amerykańska pisarka fantastyczna

Miłośnikom Sherlocka Holmesa na pewno spodoba się nowa powieść Prestona i Childa z agentem Pendergastem, jedna z najlepszych w ich dorobku
– „Publishers Weekly”, amerykański magazyn książkowy

Douglas Preston i Lincoln Child – autorzy wielu intrygujących, uznanych przez krytykę i czytelników, bestsellerowych thrillerów, m.in. „Relikt”, „Relikwiarz”, „Siarka”, „Taniec śmierci”, „Księga Umarłych”, „Granice szaleństwa”, „Laboratorium”.

Douglas Preston i Lincoln Child
Biały ogień
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera: 16 kwietnia 2014


str. 69-74

Śnieg przestał sypać o północy, pozostawiając krystalicznie czyste nocne niebo z księżycem w trzeciej kwadrze. Było wyjątkowo chłodno, zgodnie ze wskazaniem aplikacji WeatherBug w jej iPadzie, minus trzynaście stopni Celsjusza. Na zewnątrz wydawało się, że jest jeszcze zimniej. Droga dojazdowa okazała się przejezdna tylko dla skuterów śnieżnych, pokryta warstwą ubitego śniegu, ale dało się po niej przejść.
Corrie zostawiła samochód na poboczu drogi, pod drzewami, by nie rzucał się w oczy, i zaczęła wspinać się pod górę z ciężkim od różnych narzędzi plecakiem. Miała w nim aparat Canon z trójnogiem i wielkim makroobiektywem, przenośny zestaw oświetleniowy z akumulatorem, lupy, latarkę, przecinak do metalu, foliowe zamykane torebki i iPada, do którego załadowała całą masę podręczników i monografii na temat analizy uszkodzeń kości. Rozrzedzone górskie powietrze sprawiło, że szybko zaczęła się męczyć; mgiełka oddechu wydobywającego się z jej ust zdawała się lśnić w blasku księżyca, gdy Corrie mozolnie brnęła naprzód, a przy każdym kroku pod jej stopami cicho skrzypiał zbity śnieg. Poniżej niczym czarodziejski dywan rozpościerało się roziskrzone światłami miasteczko, powyżej Corrie dostrzegała już magazyn oświetlony lampami na długich tyczkach, których żółta poświata przesączała się pomiędzy jodłami. Była druga w nocy, dokoła panowały spokój i cisza. Jedyną aktywność można było dostrzec wysoko na szczycie góry, gdzie wciąż pracowały ekipy budowlane.
Raz po raz powtarzała w myślach kolejne kroki, które będzie musiała przedsięwziąć, poprawiając je i usprawniając, aby udało jej się spędzić wewnątrz pomieszczenia jak najmniej czasu. Pięć minut, góra dziesięć – i zaraz stamtąd zniknie.

Podchodząc ostrożnie do magazynu, przeprowadziła drobiazgowy zwiad; musiała upewnić się, że w pobliżu nikogo nie ma. Następnie zakradła się do furtki w parkanie i zajrzała ponad nią. Po lewej stronie znajdowały się drzwi, przez które weszła tu wcześniej w towarzystwie komendanta policji, jasno oświetlone blaskiem lamp, śnieg przed nimi był mocno ubity i wydeptany. Drzwi były zamknięte na kłódkę. Z przyzwyczajenia Corrie miała przy sobie zestaw wytrychów. W liceum niemal wykuła na pamięć „podziemny” podręcznik znany jako Przewodnik forsowania zamków i bardzo się szczyciła swoimi umiejętnościami. Kłódka okazała się tania, za dziesięć dolców, kupiona w pierwszym lepszym sklepie z artykułami żelaznymi – nie stanowiła dla niej żadnej przeszkody. Corrie musiała jednak prześlizgnąć się przez oświetlony teren, aby dostać się do drzwi. No i będzie na widoku podczas forsowania kłódki. To jeden z dwóch niemożliwych do uniknięcia niebezpiecznych elementów w całym jej planie.
Czekała, nasłuchując, ale wokoło panowała niezmącona cisza. Ciężki sprzęt wciąż pracował na szczycie góry i nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie coś miało się zmienić.
Wzięła głęboki oddech, przeskoczyła przez ogrodzenie i przemknęła przez oświetlony plac. Miała już przygotowany zestaw wytrychów. Kłódka była zimna, a jej palce szybko zaczęły drętwieć na mrozie. Mimo to uporanie się z kłódką zajęło jej tylko dwadzieścia sekund. Uchyliła drzwi, wślizgnęła się do środka i delikatnie zamknęła drzwi za sobą.

Wewnątrz magazynu było bardzo zimno. Wyjęła z plecaka małą LED-ową latarkę, włączyła ją i szybko przeszła pomiędzy rzędami skuterów śnieżnych i starych śniegołazów na drugi koniec pomieszczenia. Trumny, ułożone w równych rzędach, zalśniły słabo w blasku latarki. Potrzebowała tylko paru chwil, by odnaleźć trumnę Emmetta Bowdreego. Zdjęła ostrożnie wieko, starając się ograniczyć hałas do minimum, po czym uklękła i poświeciła na kości. Jej głos wewnętrzny raz jeszcze dał jej do zrozumienia, że robi jedną z najgłupszych rzeczy w całym swoim życiu, a inny głos ponownie odpowiedział, że to jedyne, co może zrobić.
Weź się w garść, wyszeptała do siebie. Skup się.
Realizując kolejne punkty swojego planu, Corrie znów zdjęła rękawiczki, postawiła plecak na ziemi i go otworzyła. Szybko przyłożyła lupę do oka, wsunęła dłonie w rękawiczki, wyjęła złamaną kość udową, która wcześniej zwróciła jej uwagę, i przyjrzała się jej w świetle. Na powierzchni kości widać było kilka długich równoległych rys. Corrie szukała oznak gojenia, zmiany kształtu kości albo podniesienia okostnowego, ale nic takiego nie odnalazła. Podłużne ślady były czyste, świeże i nie przejawiały żadnych oznak reakcji kostnej. To świadczyło, że rysy powstały tuż przed albo wkrótce po śmierci tego mężczyzny.
Żaden niedźwiedź nie mógłby pozostawić takiego śladu. Wykonano go prymitywnym narzędziem, być może ostrzem stępionego noża, najwyraźniej po to, aby oddzielić mięso od kości.

Skąd jednak mogła mieć pewność? Jej doświadczenie w tym zakresie było bardzo ograniczone. Ponownie zdjąwszy rękawiczki, wyjęła iPada i przywołała na ekranie wyświetlacza treść podręcznika uczelnianego zatytułowanego Analiza uszkodzeń ciała. Zaczęła przeglądać ilustracje przedstawiające obrażenia przed i pośmiertne, w tym kilka takich, na których widniały podobne rysy jak te na badanej przez nią kości udowej, i porównała ilustracje z obrazem kości, którą trzymała w ręku. Potwierdziły jej pierwsze wrażenie. Próbowała ogrzać skostniałe palce, chuchając na nie, ale bez powodzenia, więc znów włożyła rękawiczki i zaczęła możliwie jak najciszej uderzać w dłonie. To pozwoliło jej odzyskać w nich trochę czucia.
Teraz musiała sfotografować uszkodzoną kość. Znów trzeba było zdjąć rękawiczki. Wyciągnęła z plecaka przenośne oświetlenie, akumulator i niewielki trójnóg. Potem przyszła kolej na cyfrowy aparat z ogromnym makroobiektywem, który kosztował ją fortunę. Zamontowała aparat na statywie i włączyła sprzęt. Ułożyła kość na podłodze, najlepiej jak mogła po ciemku, i włączyła światło.
To było drugie z zagrożeń, na które nic nie mogła poradzić – światło na pewno widać z zewnątrz. Ale nie dało się tego uniknąć. Przygotowała wszystko tak, by pozostałe czynności wykonać jak najszybciej, bez dodatkowego włączania i wyłączania, aby, gdy tylko się z tym upora, mogła pozbierać swoje rzeczy i zwinąć się stąd błyskawicznie.

Boże, ależ zrobiło się jasno, wszystko spowił silny blask. Pospiesznie ustawiła aparat i wyregulowała ostrość. Zrobiła kilkanaście zdjęć, za każdym razem nieznacznie zmieniając ułożenie kości i dostrajając oświetlenie dla lepszego efektu. Dostrzegła na kości coś jeszcze: wyraźne ślady zębów. Przerwała na chwilę, aby przyjrzeć się im przez lupę. Były to bez wątpienia ślady zębów, nie kłów grizzly; były zbyt drobne, zbyt do siebie zbliżone i ze zbyt płaską koroną. Sfotografowała je pod różnymi kątami.
Odłożyła kość na powrót do trumny, po czym skupiła się na kolejnym nietypowym śladzie, który zwrócił jej uwagę podczas wcześniejszej wizyty w magazynie – zdeformowanej czaszce. Czerep wykazywał ślady potężnego uszkodzenia, twarzoczaszka była dosłownie zmiażdżona. Najsilniejszy i przypuszczalnie pierwszy cios musiał trafić na prawo od kości ciemieniowej, rozłupując czaszkę w gwiaździsty wzorzec i rozdzielając ją wzdłuż szwów. To także musiały być obrażenia przedśmiertne, bo tak silnego i druzgocącego ciosu nie sposób przeżyć. Niedźwiedź niewątpliwie mógł zmiażdżyć ludzką czaszkę uderzeniem łapy lub zgruchotać ją w uścisku swych potężnych szczęk. Jednak ten ślad nie wyglądał na dzieło jego kłów ani pazurów. Był nieregularny, z licznymi wgnieceniami.

Posiłkując się lupą, potwierdziła swoje przypuszczenia. Ranę zadano jakimś ciężkim, nieregularnym przedmiotem – przypuszczalnie kamieniem.
Teraz, pracując z jeszcze większą szybkością i precyzją, wykonała serię zdjęć fragmentów czaszki, ponownie używając do tego celu teleobiektywu w aparacie. To mogło stanowić wystarczający dowód. Ale czy na pewno? Odczekała chwilę, po czym pod wpływem impulsu wyjęła kilka zamykanych foliowych torebek i włożyła do nich fragment kości udowej oraz jeden z odłamków uszkodzonej czaszki. To na pewno były dowody.
Gotowe. Wyłączyła oświetlenie. Teraz miała niezbite dowody, że Emmett Bowdree nie został zabity i pożarty przez niedźwiedzia. Za to został zabity i zjedzony przez człowieka. Zważywszy na rozległe obrażenia, w zabójstwie mogło tak naprawdę uczestniczyć dwóch, trzech, a może nawet więcej sprawców. Najpierw ogłuszyli ofiarę uderzeniem w głowę, miażdżąc czaszkę mężczyzny, pogruchotali mu kości, a następnie rozdarli go na strzępy gołymi rękami. Potem tępym nożem albo kawałkiem jakiegoś metalu odarli mięso z kości. Na koniec zjedli go na surowo, o czym mogły świadczyć ślady zębów oraz brak osmaleń kości czy innych znamion, jakie powinny towarzyszyć na przykład gotowaniu.

Przerażające. Niewiarygodne. Odkryła morderstwo sprzed stu pięćdziesięciu lat. Nasunęło jej się następne pytanie: Czy pozostałych dziesięciu górników zostało zabitych w ten sam sposób, przez ludzi?

 
Wesprzyj nas