„419. Wielki przekręt” to intrygujący thriller, którego oś stanowi historia jednego maila wysłanego z Afryki do Kanady. Książka Willa Fergusona trafiła do rąk czytelników w kwietniu 2014 roku.


Artykuł 419 nigeryjskiego kodeksu karnego dotyczy przestępstwa nazywanego potocznie afrykańskim przekrętem. Polega ono na wysyłaniu e-maili do zupełnie przypadkowych bądź wyszukanych w internecie osób z prośbą o „drobną” pomoc w zawiłej operacji finansowej. W zamian za to oszuści obiecują ogromne zyski. W efekcie ofiara, jeśli już raz da się wciągnąć w tę niebezpieczną grę, zmuszona jest prośbą, groźbą, szantażem i podstępem do wpłacania kolejnych kwot na konto oszusta.

Oszust Winston, który mieszka w Nigerii, podszywa się pod szanowanego mecenasa. W imieniu pewnej osieroconej nigeryjskiej dziedziczki fortuny pisze e-mail z prośbą o pomoc w przekazaniu milionowego spadku. Wiadomość trafia do skrzynki Henry’ego Curtisa, emerytowanego nauczyciela, dorabiającego jako stróż nocny.

Tak zaczyna się dramatyczna historia internetowej korespondencji i skomplikowanych międzynarodowych interesów. Ukrywane przed rodziną bankructwo Henry’ego i jego tragiczna śmierć są tylko początkiem historii, która przenosi czytelnika do współczesnej Afryki. Córka Henry’ego dla zemsty jest w stanie zrobić wszystko. Wyrusza do Nigerii i tam zostaje wciągnięta w niebezpieczną sieć mafijnych rozgrywek. Czy pozostawiona samotnie na Czarnym Kontynencie znajdzie choć jednego przyjaciela, który będzie mógł jej pomóc?

Akcja powieści „419” rozpoczyna się od pozornie niezwiązanych ze sobą scen-klisz, rozgrywających się na dwóch kontynentach. Stopniowo zdarzenia te zaczynają się splatać, ukazując nie tylko mechanizm afrykańskiego oszustwa, ale również motywacje ludzi za nim stojących. Powieść oparta została na rzeczywistym procederze, przed którym od lat ostrzegają władze niemalże wszystkich krajów. W tę grę dają się wciągnąć tysiące ludzi na świecie, a niepozorny e-mail staje się początkiem prawdziwej tragedii.

„419. Wielki przekręt” to także opowieść o Afryce. Ferguson zabiera czytelnika w podróż po egzotycznym i niebezpiecznym świecie. Z jednej strony ważną rolę odgrywa tu tradycja, z drugiej korupcja, władza sprawowana przez mafię i nielegalne kradzieże na niewyobrażalną skalę.

Czy jeden mail może zniszczyć życie całej rodziny?

„Najlepsza powieść o świecie jako całości – od Kanady do Nigerii – jaką czytałem od lat. Pamięć o niej zostaje, gdyż książka ta zmusza do myślenia i boli” – mówi o książce Gary Shteyngart, autor bestsellerowej „Supersmutnej i prawdziwej historii miłosnej”.

Will Ferguson – kanadyjski pisarz, autor książek podróżniczych i humorystycznych powieści obrazujących życie w Kanadzie. Książką „419” udowadnia, że bliskie są mu również ważne i trudne tematy. W 2012 roku za powieść „419. Wielki przekręt” otrzymał kanadyjską nagrodę literacką Giller’s Prize, której laureatką jest również Alice Munro. W ubiegłym roku nagrodzono go Libris Award przyznawaną przez Kanadyjskie Stowarzyszenie Sprzedawców Książek.

Will Ferguson
419. Wielki przekręt
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Wydawnictwo: MUZA SA
Premiera: 9 kwietnia 2014

20

„Mówią na nas czarodzieje, i nie bez powodu”. To jest alchemia, a nie nauka. Policyjny specjalista od internetu od razu się domyślił, domyślił się instynktownie. Posługiwał się w równej mierze magią, przepisowym protokołem i wyczuciem na równi z wyszkoleniem. Odnajdywał drogę w pamięci.
Pamięć była jak zamknięta cela, ale specjalista miał czarodziejską różdżkę, która ją otwierała, a kiedy to się stało, na powierzchnię wypłynęły dziesiątki skasowanych plików. Wyłoniły się z twardego dysku niczym duchy. E-mail po e-mailu. Ślady w eterze.
Schwytał w sieć cienie, wyciągnął je z głębin – i się uśmiechnął.

TEMAT: Pilna wiadomość dla Pana Henry’ego Curtisa. Proszę przeczytać!
DATA: 12 września, 11:42 PM

Serdeczne pożyczenia! Przesyłam najszczersze pozdrowienia z Afryki. Piszę dziś do Pana w sprawie pilnej propozycji biznesowej, a choć ten list może Pana zaskoczyć, nalegam, aby przeczytał go Pan uważnie, gdyż podjęte przez Pana decyzje mogą mieć ogromny wpływ na przyszłość oraz dobro pewnej młodej osoby.
Zwracam się dziś do Pana na imię panny Sandry, córki doktora Atty, nieżyjącego dyrektora i przewodniczącego Komitetu Zawierania Kontraktów Nigeryjskiej Państwowej Korporacji Naftowej. Jak Pan zapewne słyszał, doktor Atta zginął tragicznie w wypadku helikoptera w Delcie Nigru w bardzo podejrzanych okolicznościach. Opiekę nad panną Sandrą miał przejąć jej stryj, który również naraził się zbrodniarzom wspieranym przez rząd. Stryj był dyrektorem wykonawczym Agencji Rozwoju Delty Nigru, współpracującej z Państwową Komisją Naftową przy wydobyciu ropy naftowej, eksportowanej do rafinerii OPEC i zagranicznych portów.
Dzięki pracy ojca i stryja panna Sandra, co nie powinno dziwić, odziedziczyła pokaźny majątek. Po tragicznym wypadku, w którym zginęli ojciec i stryj panny Sandry, jej matka pogrążyła się w nieutulonej żałobie, a dobro i życie panny Sandry znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie. Panna Sandra ma zaledwie dwadzieścia jeden lat i słynie z urody, mimo to nie może znaleźć kandydata na męża, gdyż musi się ukrywać przed wysoko postawionymi wrogami rodziny.
Zostałem przez nią upoważniony, by skontaktować się z Panem HENRYM CURTISEM i poprosić go o pomoc. Panna Sandra nie może zwrócić się do policji, gdyż policja bierze czynny udział w tym morderczym sprzysiężeniu. Panna Sandra błaga Pana na kolanach o ocalenie jej przed najstraszniejszą przyszłością.
Z wyrazami szacunku
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Pomyłka
DATA: 13 września, 12:06 AM

Przypuszczam, że z kimś mnie Pan pomylił. Proszę sprawdzić adres i wysłać ponowie wiadomość.

TEMAT: Przeprosiny dla Pana Curtisa!
DATA: 13 września, 10:49 PM

Och, mnóstwo przeprosin! Nie będę już Pana niepokoił w tej sprawie. Proszę tylko, aby nie dzielił się Pan z nikim szczegółami naszej korespondencji, gdyż nie chcę narażać życia panny Sandry bardziej, niż to konieczne. Niebezpieczeństwa czyhają na nią, jak można sobie wyobrazić, wszędzie.
Przepraszam najserdeczniej, iż ośmieliłem się Pana niepokoić. Kierowałem mój list do Pana Henry’ego Curtisa, absolwenta Uniwersytetu Athabasca, emerytowanego dyplomowanego nauczyciela, aktywnego członka Amatorskiego Stowarzyszenia Stolarskiego z Hounsfield Heights, subskrybenta „Briar Hill Beacon Community Newspaper”, męża Helen Curtis, dziadka bliźniaczek, godnego szacunku członka swojej społeczności, znanego z uczciwości i prawości. Jeszcze raz przepraszam za tę pomyłkę pocztową.
Żegnam Pana
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Skonfundowany
DATA: 14 września, 12:11 AM

No cóż, napisał Pan o mnie, wyjąwszy tę część o szacunku społeczności (ha, ha). Jednak nadal uważam, że z kimś mnie Pan pomylił. Nie znam nikogo w Afryce.

TEMAT: Ale Afryka zna Pana!
DATA: 15 września, 12:04 AM

A więc to Pan! Jestem uszczęśliwiony, potwierdziwszy Pańską tożsamość! Pannę Sandrę próbował ocalić Pański kolega z Regionalnego Związku Zawodowego Nauczycieli Chinook, ale obawiam się, że zawiódł nas zupełnie, poinformowawszy o wszystkim swoją małżonkę i policję! Czy jest Pan w stanie wyobrazić sobie, czym grozi taki błąd? Informowaliśmy Pańskiego kolegę o niebezpieczeństwach grożących pannie Sandrze z rąk siepaczy, którzy zamordowali jej ojca, błagaliśmy go o ciszę, lecz mimo to rozpowiedział wszystkim o naszej sprawie, co panna Sandra może przypłacić życiem. Ze zrozumiałych względów nie możemy podać Panu nazwiska Pańskiego kolegi, ale na szczęście człowiek ów okazał się na tyle uprzejmy, że skontaktował nas z Panem, wyrażając przy tym nadzieję, że nie zawiedzie Pan w sytuacji, której on sam nie sprostał.
Co zrozumiałe, nie powiadomił Pana o niczym, nie wyjaśnił Pana roli ani nie poinformował o nadziejach, jakie w Panu pokładamy, zatem proszę o wybaczenie, iż ośmieliłem się Pana niepokoić. Zapewniam, że nie będę już zwracał się do Pana na imię panny Sandry. Proszę tylko, aby skasował Pan naszą wcześniejszą korespondencję i nie rozmawiał z NIKIM o tej sprawie. Panna Sandra nie prosi o pieniądze. Przeciwnie! Ma własny majątek. Potrzebuje natomiast osoby zaufanej w obcym kraju. Rozumiem, że jest Pan zbyt zajęty, aby jej pomóc. Wyjaśnię pannie Sandrze tę sytuację, kiedy tylko ją zobaczę.
Zasmucony
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Panna Sandra
DATA: 15 września, 11:02 PM

Jeśli nie chodzi o pieniądze, to o co chodzi?

TEMAT: Wybawca
DATA: 15 września, 11:54 PM

Panna Sandra nie chce dla siebie niczego, ale potrzebuje pomocy. Potrzebuje kogoś, kto odbierze pieniądze, a nie podaruje jej pieniądze. Przypuszczam, że będę musiał wyjaśnić Panu, dlaczego ta sprawa jest taka pilna.
Nie tak dawno temu zdiagnozowano u mnie raka prostaty i przełyku, nie wspominając o nadciśnieniu. Lekarze nie pozostawili najmniejszej wątpliwości, że moje schorzenia zakończą się śmiercią. Zdaję sobie sprawę ze spustoszeń, jakie choroba już we mnie poczyniła, i znalazłem się na łasce chemicznych koktajli, jakie są mi podawane. Lekarstwa te łagodzą w znacznym stopniu ból, ale mój stan zdrowia się nie poprawia. Cały mój majątek nie jest w stanie zapewnić mi powrotu do zdrowia. Moje schorzenia nie podjadają się żadnym kuracjom, a lekarze liczą czas, jaki mi pozostał, w tygodniach.
Dla mnie jest już za późno, ale nie dla panny Sandry. Ostatnim dobrym uczynkiem, jakiego chcę dokonać na tej ziemi, jest ocalenie mojej ukochanej chrzestniaczki, panny Sandry, jedynej córki mego przyjaciela od najwcześniejszych lat, doktora Atty.
Proszę zrozumieć, że panna Sandra nie chce niczego, poza szansą na spokojne życie. Czyż nie pragniemy tego wszyscy? Ma ogromną nadzieję, że będzie mogła rozpocząć wszystko od nowa w Pańskim kraju. Jest całkowicie niezależna finansowo, a odziedziczony majątek pozwoli jej nawet inwestować, być może w Pańskim mieście. Być może będzie Pan mógł jej doradzać w tej materii.
Jedyne, co trzeba zrobić, to wydobyć pieniądze z okowów Centralnego Banku Nigerii. Chodzi o najprostszy przelew funduszy, o nic więcej. Mogę przesłać Panu przy pierwszej sposobności opis wszystkich procedur. Ważny jest natomiast czas. Jeśli się nie pospieszymy, majątek odziedziczony przez pannę Sandrę zostanie skonfiskowany przez skorumpowany rząd nigeryjski oraz jego wojskowych zauszników marzących tylko o tym, by odegrać się na pannie Sandrze. By pozbawić ją dóbr i godności, ukraść jej majątek, odebrać przyszłość i przeznaczyć odziedziczone przez nią pieniądze na nierząd i nepotyzm. Jako chrześcijanin stojący u bram Królestwa Niebieskiego, jako ostatni żyjący opiekun mej chrzestniaczki, nie mogę pozwolić, aby do tego doszło.
Mój drogi Henry (Czy mogę tak się do Pana zwracać? Przypuszczam, że tak, gdyż wyczuwam w nas pokrewieństwo dusz). Musimy dokonać transferu pieniędzy panny Sandry na konto bankowe poza Afryką. To wszystko. To całkiem proste. Musimy jednak zrobić to diskretnie i jak najszybciej. Dokonałbym tego sam, nawet znękany chorobą, i nie prosił nikogo o pomoc, ale jestem nigeryjskim urzędnikiem państwowym, a tutejszy kodeks służby cywilnej nie zezwala urzędnikom na posiadanie zagranicznych kont. Dlatego potrzebuję Twojej pomocy.
Jedyną rzeczą, jakiej od Ciebie oczekujemy, jest pozwolenie na zdepozytowanie i przechowanie pieniędzy na Twoim koncie. Będzie to jednorazowa transakcja, która ocali życie młodej dziewczyny! Za tę pomoc proponuję Ci, Henry, wynagrodzenie wysokości 15 procent przelanej kwoty. Będziesz mógł je potrącić natychmiast, gdy tylko pieniądze trafią na Twoje konto. Jeśli się nie zgodzisz, poinformuj nas, proszę, jak najprędzej, byśmy zdążyli znaleźć inną osobę.
Jak zawsze będę nalegał, abyś zachował największą dyskrecję w tej sprawie i dochował tajemnicy bez względu na podjętą decyzję. Musimy wystrzegać się złoczyńców i ludzi niegodnych, gotowych do oszustw pod byle pozorem.
Z nadzieją
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Panna Sandra
DATA: 16 września, 12:14 AM

Doprawdy nie wiem, czy zdołam pomóc. O jakiej kwocie mówimy?

TEMAT: Ściśle tajne!
DATA: 16 września, 1:19 AM

Kwota, według płynnego kursu wymiany, szacowanego przez niezależny fundusz sekurytyzacyjny, wynosi $35,600,000, słownie: TRZYDZIEŚCI PIĘĆ MILIONÓW SZEŚĆSET TYSIĘCY dolarów amerykańskich.
Z dużą serdecznością
mecenas Victor Okechukwu

21

Na dworze chinook dzieli niebo – jasny błękit spycha ciemne chmury szerokim łukowatym frontem. W centrum handlowym ojciec Laury siedzi na ławce i wpatruje się w posadzkę, marszcząc w zamyśleniu czoło.
Laura właśnie wprowadziła się do mieszkania nad Northill Plaza i ciągle gromadzi najpotrzebniejsze sprzęty: wszystko, począwszy od elektrycznego czajnika do szczotki do ubikacji. Tata przyjechał pomóc córce. Co w tym przypadku oznacza „pomoc finansową i długie okresy oczekiwania przed sklepami”.
– Możesz tu chwilę zaczekać? – zapytała przed Searsem. – Muszę jeszcze kupić parę rzeczy.
„Chwila” to bardzo nieprecyzyjna jednostka miary upływu czasu. Wyłoniła się z Searsa z pełnymi torbami dobre pół godziny później i odnalazła wzrokiem tatę wpatrzonego w posadzkę.
– Skamieniałości – powiedział. – Spójrz.
Usiadła obok niego i zdmuchnęła grzywkę z oczu.
– Przepraszam, że to tak długo trwało.
– O, tu… widzisz? Skamieniałości na płytkach. – Rozejrzał się. – Ale tylko tutaj. I nigdzie indziej.
Skamieniałości? Potrzebowała długiej chwili, żeby domyślić się, o czym mówi. Nie były to, oczywiście, prawdziwe skamieniałości. Sztuczne. Wtopione w płytki wokół ławki. Skamieniałości dekoracyjne.
Tata wstał i uśmiechnął się do niej.
– Początkowo myślałem, że to ma coś wspólnego z… no, wiesz… przemysłem naftowym. Naftowe Miasto i tak dalej. Ale potem zauważyłem następne… – Był podekscytowany, to znaczy na tyle podekscytowany, na ile mógł być jej ojciec. – Chodź, pokażę ci.
Poprowadził ją przez centrum handlowe do drugiego zestawu ławek.
– Tutaj też, widzisz? – Wskazał zawijas wtopiony w posadzkę. – Wiatr.
No jasne! Nieco abstrakcyjne chmurki przypominające bajkową ilustrację zefirka.
– I jest tego więcej! – wykrzyknął, gnając przed siebie, gdy Laura starała się dotrzymać mu kroku z ciężkimi torbami w rękach. Tata należał do mężczyzn, którzy zawsze noszą ciężkie torby i odbierają je od kobiet. Skoro zachował się inaczej, to musiało znaczyć, że coś go zafascynowało. – Widzisz! – Wskazał palcem fale układające się koncentrycznie w kręgach, jakby ktoś wrzucił kamyk do stawu. – Fale – powiedział z dumą.
– Masz rację, tato – mruknęła Laura. – Nigdy tego nie zauważyłam.
Miał roziskrzone oczy.
– Potrzebowałem trochę czasu, żeby to rozgryźć. Co przedstawiają te skamieniałości. Ale to proste: ziemia, powietrze i woda. Żywioły. – Zmarszczył czoło. – Tylko nie mogę znaleźć ognia. A sprawdzałem wszędzie.
– Tato… – powiedziała cicho. – Mam ciężkie torby…
– Och, przepraszam! Daj mi je! – Dotarli już niemal do części restauracyjnej. – Co zjesz? – zapytał. – Ja stawiam.
– Nie jestem za bardzo głodna – powiedziała. – Choć pewnie powinnam. Chińszczyzna? Coś greckiego?
– Może być. Choć ja mam dziś ochotę na coś włoskiego – odrzekł z uśmiechem.
Jedli pizzę. Rozmawiali o jej nowym mieszkaniu i widoku z okien na miasto. Tata podniósł wzrok ku świetlikom i nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Znalazłem – powiedział. Wcześniej patrzył w ziemię i na tym polegał jego problem.
Spojrzała w górę. Złocisty rozbłysk wokół świetlika nad ich głowami, nad całą częścią restauracyjną. To nie był ogień, ale słońce! Ktoś zadał sobie wiele trudu, by włączyć cztery żywioły w wystrój centrum handlowego. By dowieść, że coś się za nim kryje.
– Ale nie ma śniegu. – Laura się roześmiała. – Zawsze myślałam, że śnieg jest piątym żywiołem, przynajmniej w tej części świata.
Zastanowił się nad tym.
– Śnieg. To woda plus powietrze. Minus słońce, żeby zamarzł. – A potem, wciąż rozpromieniony, jakby odnalazł skarb, dodał: – Mamy je wszystkie!
Chciała powiedzieć: „Nie my! Ty!”. Ale uśmiechnęła się tylko i rzuciła:
– Jasne.

22

Młody mężczyzna w jedwabnej koszuli, sączący herbatę imbirową, przewijający e-maile w kawiarence internetowej. To jest Festac Town w kontynentalnym Lagos. Wioska w mieście. Labirynt splątanych ulic, uliczek wiodących do zaułków, zaułków kończących się ślepo za zakrętem. W Festac Town zawsze wraca się po własnych śladach.
W kafejce: rzędy ekranów komputerowych. Przygarbione sylwetki, papierosy. Terkoczący wiatrak u sufitu. Ruch na dworze: klaksony i wyjące auta, zepsute tłumiki.
Młody mężczyzna trafił na ojca Laury przez internetowe forum dla emerytowanych nauczycieli i tygodniami śledził go w cyberprzestrzeni. A choć miał parę innych potencjalnych ofiar, które urabiał jak glinę – przedsiębiorcę z Tallahassee, pastora z hrabstwa Wicklow – jego uwagę zwrócił ten emerytowany nauczyciel: stary nudziarz, wnosząc po tym, co pisał w komentarzach na stronach dla stolarzy amatorów i internetowych forach, komentujący komentarze własnych komentarzy, udostępniający w sieci zdjęcia wnuczek i doradzający, jak posługiwać się przebijakiem i lutować.
„Jestem kominiarzem”, powtarzał często Henry.
„Przyniesiesz mi szczęście, jeśli cię pocałuję?”, pytała Helen.
„Sobie tak – odpowiadał. – Ale nie wiem, czy Tobie”.
„Jestem kominiarzem”.
Początkowo mówił tak o sobie ze śmiechem, a potem poważniej. „Czyszczę kominy. Skręcam baciki na konie. Szyję fiszbinowe gorsety. Dostarczam mleko pod drzwi. Jestem rodzinnym lekarzem”.
Nauczyciel (emeryt) robót ręcznych w szkole średniej poświęcił większość życia na zdobywanie umiejętności, których nikt już nie potrzebował. „Czy ktoś uczy jeszcze robót ręcznych? – pytał żonę. – Poza szkołami zawodowymi i tym podobnymi?” Umiejętności, które doskonale opanował i przekazywał innym, traktuje się obecnie jak „rzemiosło”, a nie jak wiedzę podstawową.
„Och, przestań narzekać – mówiła Helen. – Henry zawsze brał wszystko zbyt poważnie. Myślisz, że roboty ręczne to sztuka na wymarciu? To spójrz na gospodarstwo domowe! Kiedyś bycie dobrą gospodynią było powodem do dumy. A teraz? Pieczenie chleba, ciast, szycie, cerowanie… to wszystko stało się hobby”.
„Myślisz, że staliśmy się kimś takim – hobbystami?”
„Moja babcia przędła wełnę, skręcała włókna z kądzieli na kołowrotku. Nie mam pojęcia jak. A ty, mój drogi, nie zbudowałeś nam wiatraka ani koła wodnego”.
Ale Henry’emu właśnie o to chodziło. Henry Curtis potrafił rozłożyć gaźnik i złożyć go z zamkniętymi oczyma – do tego naoliwić i ustawić ręcznie urządzenie biegu jałowego. Ale dziś już nikt nie produkuje gaźników, gaźniki przestały mieć znaczenie. Jego żona celowała w kaligrafii, lecz kaligrafia również przestała się liczyć. Lutownica i ręcznie pisane zaproszenia. Gaźniki i kruszonka.
„Odchodzimy w przeszłość”, stwierdził.
„Nie pleć bzdur”, odpowiedziała.
„Znikamy, Helen. Rozpuszczamy się po kawałku i nawet o tym nie wiemy. Rano, kiedy się golę, dziwię się, że nie widzę przez siebie na wylot”.
Zawsze był ponurakiem. Laura odziedziczyła to po nim. Ale od czasu, gdy przeszedł na emeryturę, jego melancholia się nasiliła. Więc pewnego wieczoru, kiedy „znikający człowiek” szukał czegoś w kuchni – najpewniej czegoś, co leżało w tym samym miejscu od dwudziestu lat – i zanim krzyknął: „Helen, gdzie jest…”, jego żona odłożyła czasopismo i powiedziała: „Henry, ucieknijmy dokądś razem. Gdzieś, gdzie jest ciepło”.
Postawienie przed Henrym jakiegoś zadania zawsze poprawiało mu humor. Włączył komputer, wrzucił do wyszukiwarki parę haseł i… możliwości zaparły mu dech w piersiach. Zwrócił się więc o pomoc do znajomych z Facebooka. Oni z kolei zasugerowali „pytanie do społeczności”. Więc Henry zadał pytanie na forum dla emerytowanych nauczycieli. ŻONA I JA MYŚLIMY O DŁUŻSZYCH WAKACJACH. ZASTANAWIAMY SIĘ NAD REJSEM. JAKIEŚ PROPOZYCJE? „Alaska była wspaniała”. „Norweskie fiordy. Polecam! Przyślę link”.
MYŚLAŁEM O CZYMŚ CIEPLEJSZYM.
„Zastanawialiście się nad Afryką?”
NIGDY TAM NIE BYŁEM. POPŁYNĄŁBYM Z PRZYJEMNOŚCIĄ, ALE BOJĘ SIĘ PIRATÓW, HA, HA.
„Dzieciom spodoba się w Afryce”.
RACZEJ WNUCZKOM.
„Masz wnuczki? Szczęściarz z ciebie! Są na tyle duże, by zabrać je na safari?”
MAJĄ DOPIERO CZTERY I PÓŁ ROKU. BLIŹNIACZKI. HELEN (MOJA ŻONA) CHCE JE ZABRAĆ DO DISNEYLANDU, ZANIM Z TEGO WYROSNĄ. JA JUŻ CHYBA WYROSŁEM, HA, HA.
Młody mężczyzna w jedwabnej koszuli wytarł szyję złożoną chusteczką. Lagos nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć, na tym polega problem. Mimo herbaty imbirowej i terkoczącego wiatraka dla ochłody lepki upał odnalazł do niego drogę.
Dwa komputery dalej siedział jakiś lamer o tępym spojrzeniu, który rzucił głośno pytanie:
– Jak się pisze „dziedzictwo”? Mój słownik tego nie wie.
– Napisałeś to tak, że nawet słownik nie potrafi rozpoznać! Co za wstyd! – W kafejce rozległy się śmiechy, a ktoś inny krzyknął: – Potrzebował dwóch tygodni, żeby znaleźć klawisz ze znakiem dolara!
Jeszcze głośniejsze śmiechy. Winston westchnął. Upił łyk herbaty. Cytryna i imbir. Gdzieś w głębi kafejki grało radio:

Oyibo, pytam cię,
Kto jest teraz dey mugu?
Kto jest teraz dey mastah?

Hałas i wrzawa na ulicy. Zapach wołowiny i ciepłego piwa. Kawiarnie internetowe są w Festac Town tak liczne jak stragany z suya1 i uliczni naganiacze. Podróż z miejsca, w którym mieszkał, trwała bardzo długo, codziennie spędzał godziny w minibusach danfo albo – gdy zbyt wolny ruch całkiem zakorkował ulice – na motocyklach okada zastępujących taksówki. Długa codzienna podróż. Ale podróż konieczna, bo uliczki Festac Town roją się od kawiarni z internetowymi antenami satelitarnymi, a kiedy nie ma wolnych miejsc w tych kawiarniach – od mniej niezawodnych kafejek z dostępem do sieci przez NITEL.
NITEL był państwowym dostawcą, zatem kafejki, w których zapewniał dostęp do internetu, musiały wywieszać na ścianach tabliczki: „Wayo Man, znikajcie!”. Niektóre z tych tabliczek były bardziej konkretne: „Żadnych e-mailowych naciągaczy!” albo „Zabrania się masowego e-mailingu!”. Ale to była czysta formalność, bo Winston nigdy nie spotkał właściciela kafejki, który przechadzałby się między rzędami yahoo boys i pilnował, żeby jakaś babcia oyibo po drugiej stronie świata nie dała im się nabrać. Wystarczyło parę dodatkowych naira dla właściciela, a cały internet stał otworem.
Dzisiaj Winston siedział przed komputerem w Cyber Hunt Net Trakker Café. Płaciło się tu więcej, ale podawano wodę mineralną i herbatę (do woli, choć nie za darmo, bo w Lagos nic nie jest za darmo), okna wychodziły na ulicę, a u sufitu wisiały wiatraki dające przynajmniej złudzenie wiatru. Pocił się w tylu cyberpiecach z żużlobetonowych pustaków, że wolał wydać parę dodatkowych kobo, by cieszyć się dopływem świeżego powietrza, nawet jeśli było parne i śmierdziało spalinami.
Winston rozpoczął jednoosobową działalność gospodarczą od zakupu prostego programu do wyszukiwania adresów e-mailowych. Wpisywał przypadkowe nazwiska do wyszukiwarki, klikał prawym przyciskiem myszy ZAZNACZ WSZYSTKO i wrzucał całą zawartość do programu, który oddzielał adresy e-mailowe od całej reszty. Adresy te wklejał do pola UDW – Ukryte do wiadomości – na stronie, na której miał konta internetowe, dołączał standardowy list Szanowny Panie, Szanowna Pani, jestem synem przebywającego na wygnaniu nigeryjskiego dyplomaty…, a także oddzielny adres zwrotny, i wysyłał. To była nauka, a nie sztuka. Wiedział o tym. Im więcej wysyła się wiadomości, tym większe szanse na złowienie odpowiedzi. Takie są brutalne prawa matematyki.

 
Wesprzyj nas