Wzruszająca, chwilami zabawna, chwilami nostalgiczna opowieść o losach hinduskiej diaspory w Afryce.


Rodzina Yasmin Alibhai-Brown przybyła do Ugandy w poszukiwaniu lepszego życia, skuszona perspektywami rozwijającego się imperium brytyjskiego. Czekała tam na nich jednak pogarda Brytyjczyków i nieufność miejscowych.

Miejsce na nowym kontynencie pomagają znaleźć silne więzi rodzinne i tradycja, w tym kulinarna. Jednak wraz z upadkiem kolonializmu i dojściem do władzy Idiego Amina rodzina Yasmin znów musi ruszyć w drogę. Nie zabiera jednak z sobą zdjęć ani innych pamiątek dawnego życia, tylko smaki ulubionych potraw.

To właśnie w kuchni – zapiekance pasterskiej z dodatkiem chili czy domowym curry — kondensuje się skomplikowana historia zmierzchu imperium brytyjskiego.

Doskonała proza o diasporach; bezpretensjonalna i dziwaczna w swojej wielokulturowej perspektywie, poruszający szeroki zakres tematów… autorka wykazuje się błyskotliwą erudycją.
„Irish Times”

Niezwykła biografia o podróżach i kuchni, w której jedzenie to emocjonalny papierek lakmusowy dla wspomnień i historii kultury.
„Metro”

W „Kuchni osadników” znajduje się ponad sto receptur, ale czytelnicy mniej zainteresowani gotowaniem nie powinni odkładać na bok tej wspaniałej książki. Gdyby usunąć przepisy, i tak pozostaną fascynujące wspomnienia… To nie tylko rekord, ale także wciągająca, poruszająca opowieść o zmianie tożsamości, walce o przeżycie i sile matczynej miłości. Prawdziwe wspomnienia i cudowna książka.
„Independent”

Alibhai-Brown przedstawia pełen życia obraz społeczności, która tkwiła w przeszłości tak długo, aż było za późno na zmianę… chwyta za serce, kiedy opowiada o najbardziej dramatycznym momencie – wydaleniu z Ugandy. […] Członkowie ugandyjskiej diaspory azjatyckiej prowadzą obecnie mniej uprzywilejowane, a bardziej anonimowe życie… Za to dzięki tej odważnej książce zostali też nieco lepiej opisani niż dotąd.
„Guardian”

Yasmin Alibhai-Brown
Kuchnia osadników
O miłości, wędrówkach i jedzeniu

Przekład z języka angielskiego Dobromiła Jankowska
Wydawnictwo Czarne
Premiera: 8 kwietnia 2014

Czarująca Anglia, 1972

Ląduję na Heathrow w marcu 1972 roku i wiem, że mi się poszczęściło. Mam zacząć studia podyplomowe na Oksfordzie i wyjść za moją Prawdziwą Miłość, która jest w Anglii już od roku. PM twierdzi, że pełno tu mądrych ludzi oraz, z czego się cieszy, jeżdżących na rowerach dziewczyn w bardzo krótkich spódniczkach. PM jest zoologiem, rozpoczyna przewód doktorski na temat zwyczajów rozrodczych nornic w niedalekich Wytham Woods. Nie wiem, co to są nornice. Na zdjęciach, które przysłał mi PM, wyglądają jak szczury. Zwykłe nornice w spokojnych lasach zamiast dzikich, ryczących afrykańskich bestii to niemal nauka w domowym zaciszu. Ale do diabła, przecież to Oksford!

Przysadzisty ojciec PM (który umarł wychudzony w Kanadzie w 1988 roku) nigdy nie potrafił opisać, co studiuje jego syn, ale wszystkim się chwalił: „Słyszałeś? Mój syn numer cztery jest w Anglii, na Oksfordzie, najlepszym uniwersytecie świata, jest tam, gdzie synowie królów i premierów”. Ugandyjscy Azjaci łatwo popadają w pychę. I dopóki nie wyprowadzono nas z błędu, wierzyliśmy, że Anglia to uporządkowane i spokojne niebo, antyteza afrykańskiego piekła.

W latach sześćdziesiątych, kiedy wszystkim wschodnioafrykańskim Azjatom zaproponowano przyjęcie brytyjskiego obywatelstwa, niektórzy grzecznie podziękowali i zarejestrowali się jako obywatele swoich wyzwolonych krajów, choćby tylko po to, by nie dyskryminowały ich później czarne rządy. Członkowie mojej rodziny natychmiast stali się poddanymi Jej Królewskiej Mości, nie zdając sobie sprawy, że z własnej woli wybrali niewyobrażalnie niski status w ścisłym systemie kastowym. Ta decyzja miała wystawić naszą lojalność na bolesną próbę. W lutym 1962 roku papa otrzymał konieczne formularze, wypełnił je w ciągu jednego dnia, zaprowadził nas do fotografa, by zrobić zdjęcia paszportowe, i polecił nam, byśmy wyglądali poważnie, jak ludzie godni tego zaszczytu.

Jena i ja zaniosłyśmy formularze do Wysokiej Komisji i stanęłyśmy w kolejce na zewnątrz, choć dzień był gorący i słoneczny. Moja skóra koloru pszenicy niedawno pociemniała, co wywołało wielką konsternację u Jeny. Ciemna skóra przynosiła zgubę. Chodziłyśmy do urzędu coraz wcześniej i wcześniej, ale przed nami zawsze stała już długa kolejka innych Azjatów.

Mama próbowała wejść szybciej, tłumacząc się wysokim ciśnieniem, ale bezskutecznie. Na trawniku rozgrywały się tam prawdziwie dantejskie sceny: ludzie mdleli, szlochali, błagali, rzucali się pod nogi niewzruszonych strażników, kazali płakać dzieciom (najskuteczniejsze było ukradkowe podszczypywanie ich), organizowali zamieszanie w iście bollywoodzkim stylu. Wszystko to odbywało się przy udziale zupełnie obojętnej publiczności.

Przez pięć koszmarnych dni drzwi się zatrzaskiwały, zanim zdążyłyśmy z mamą się przez nie przecisnąć. W kolejny poniedziałek udało nam się stanąć przy ladzie, zapłaciłyśmy po trzydzieści pięć ugandyjskich szylingów za osobę i otrzymałyśmy w zamian wyłącznie oficjalną pogardę. Przesłuchujący nas Szkot z potarganą rudą brodą i wydatnymi brwiami niespodziewanie zażądał na naszych podaniach podpisu kolejnego polecającego; trzech szanowanych ludzi nie wystarczyło. Wyjaśnił, że te same osoby podpisały zbyt wiele formularzy i przestały być godne zaufania:

– Nie można wam ufać, a z pewnością sporo sobie liczą za te podpisy. Kasa, kasa, kasa, tylko na tym wam, brązowym, zależy. Ciął głosem jak żyletką. Mama udała, że mdleje, i osunęła się na podłogę. Czarnoskórzy ochroniarze podnieśli ją i posadzili na krześle (wzdrygnęła się, gdy jej dotknęli), a ja zaczęłam wrzeszczeć. Zbliżała się długa przerwa na lunch. Czerwony diabeł uznał, że robimy za dużo zamieszania, i podbił dokumenty. Podziękowałyśmy mu wylewnie, jak było trzeba. Kiedy wychodziłyśmy, mama wyszeptała do mnie w kaććhi, bym pamiętała, że ten człowiek nigdy się nie podmywa, biali tego nie robią.
– Oni jedzą świnie, więc ich pot bardzo śmierdzi i zawsze są pozbawieni serca. Coś w świńskim mięsie sprawia, że człowiek traci serce, dlatego Allah zakazał nam go jeść.

Nasze niebiesko-czarne paszporty nadeszły trzy tygodnie później, piękne, miłe w dotyku. Papa owinął je w czerwony aksamit i zamknął w bankowym sejfie. W październiku 1962 roku, kiedy niepodległość Ugandy była już coraz bliżej, tysiące Azjatów, wiernych żołnierzy piechoty kolonialnej władzy, przyjęło brytyjskie obywatelstwo. W Kenii i innych dawnych koloniach również było wielu takich lojalistów. To wirtualne imperium miało połechtać brytyjską próżność narodową zagrożoną wraz z końcem kolonializmu. Władcy tracili ziemie, ale zatrzymywali poddanych. Niektórzy Azjaci wierzyli, że brytyjski paszport zapewni im bezpieczeństwo. Czarni Afrykanie uważali to za oznakę braku lojalności.

Wrogość między czarnymi i brązowymi Ugandyjczykami narastała. Silne podziały rasowe i klasowe między rdzennymi Afrykanami i azjatyckimi osadnikami były w tej części kontynentu normalne i zinstytucjonalizowane przez Brytyjczyków. Azjatom pozwolono wierzyć, że jaśniejsza skóra i status klasy średniej czynią ich lepszymi od czarnych, którzy mieli teraz władzę w swoich bezlitosnych rękach.

Rasistowscy czarni politycy robili z Azjatów kozłów ofiarnych. „Kenia nie będzie tolerować tych ludzi, tych Azjatów, którzy udają przyjaźń między kotem i myszą”, ostrzegał Jomo Kenyatta w 1967 roku. Jego zastępca Daniel Arap Moi (jeden z najbardziej zdeprawowanych afrykańskich polityków w historii) dodawał własne inwektywy: „Słuchajcie, Azjaci, nie możecie stać jedną nogą w Indiach, a drugą w Kenii. Nie będziemy tego tolerować”.

Czarni politycy żądali łapówek od azjatyckich przedsiębiorców, a potem nie ustawali w publicznym dręczeniu ich. Były to lata zimnej wojny, kiedy marksistowski socjalizm zyskiwał zwolenników w całej Afryce Wschodniej. Państwowe posady były obsadzane czarnymi. Azjaci podtrzymywali ekonomię i infrastrukturę, ale brakowało im umiejętności politycznych, wielu również nosiło w sobie uprzedzenia w stosunku do czarnych. Ci, którzy mogli, zaczęli emigrować do Wielkiej Brytanii, a gdy liczba przybywających rosła, Enoch Powell potępił napływ uchodźców.
I stawał się coraz popularniejszy: w 1968 roku maksymalnie ograniczono wydawanie pozwoleń na wjazd do Wielkiej Brytanii posiadającym obywatelstwo Azjatom z Afryki Wschodniej. Prawo było okrutne i jasne: tylko osoby z rdzennym brytyjskim pochodzeniem miały prawo do wolnego wjazdu.
(…)

 
Wesprzyj nas