„Tajemnica Filomeny” jest poruszającą opowieścią o matce i synu rozdzielonych przez bezduszne instytucje oraz morze urzędniczej hipokryzji po obu stronach Atlantyku.


Irlandia, rok 1952. Nastoletnia Filomena Lee zachodzi w przypadkową ciążę, rodzina wysyła ją do klasztoru w miejscowości Roscrea, w hrabstwie Limerick, do miejsca gdzie zakonnice „opiekują się upadłymi kobietami”. Kiedy chłopiec, którego urodziła, kończy trzy lata, zostaje odebrany matce, „sprzedany” przez zakonnice do adopcji amerykańskiej rodzinie i wywieziony z Irlandii. Zmuszona do formalnego zrzeczenia się wszelkich praw do dziecka, nigdy więcej go nie zobaczyła, kolejne pięćdziesiąt lat spędziła na poszukiwaniach. Przez te wszystkie lata nie miała pojęcia, że i syn szukał jej przez całe swoje życie.

Michael – jak nazwali go przybrani rodzice – Hess wyrósł na jednego z najlepszych waszyngtońskich prawników. Zajmował wysokie stanowisko w strukturach Partii Republikańskiej za czasów administracji George’a Busha Seniora. Ale syn Filomeny miał pewną tajemnicę: był gejem. Waszyngton w latach osiemdziesiątych nie należał do miejsc gdzie można było otwarcie i z dumą mówić o swojej odmiennej orientacji seksualnej. Kiedy zachorował na AIDS, starał się to ukryć tak długo, jak to było możliwe. Wiedząc, że zostało mu niewiele czasu, powrócił do Irlandii, by błagać zakonnice o pomoc w odnalezieniu matki, którą pragnął zobaczyć przed śmiercią. Odmówiły.

„Tajemnica Filomeny” jest poruszającą opowieścią o matce i synu rozdzielonych przez bezduszne instytucje oraz morze urzędniczej hipokryzji po obu stronach Atlantyku. Martin Sixsmith w fascynujący sposób opisuje miłość i stratę, wywołując łzy wzruszenia, ale i uśmiech nadziei, ponieważ jest to historia także o przebaczeniu.

Na ekrany polskich kin 21 lutego 2014 roku trafił film w reżyserii Stephena Frearse’a. W rolach głównych: Judi Dench i Steve Coogan.

Niezwykła opowieść o nadzwyczajnej kobiecie (…) Historia Filomeny jest wyjątkowa (…) Ukazuje obraz osoby o niebywałej sile ducha i zdolności do wybaczania (…) mam nadzieję, że heroiczne poszukiwania Filomeny i jej odwaga, by opowiedzieć o swoich zmaganiach doda otuchy osobom w podobnej sytuacji.
Judi Dench

Przejmujące losy matki i dziecka, którzy zostali rozdzieleni.
„Kirkus Reviews”

Pasjonująca lektura. Rodzinny dramat opisany w sposób mrożący krew w żyłach.
„Publishers Weekly”

Wyjątkowo mocno angażująca emocjonalnie historia.
„Library Journal”

Poruszające świadectwo siły matczynej miłości.
Shelf-Awareness

Świat powinien poznać tę historię.
„The Independent”

Autor opowiada o rozpaczy matki po stracie dziecka z wyczuciem i wrażliwością.
„Independent on Sunday”

Wzruszająca opowieść o kobiecie, która przez pięćdziesiąt lat szukała utraconego syna.
„Sunday Times”

Martin Sixsmith (ur. w 1954) studiował w Oxfordzie, na Harvardzie i Sorbonie. W latach 1980–1997 był korespondentem BBC w Moskwie, Waszyngtonie, Brukseli oraz Warszawie. Od 1997 do 2002 roku pracował dla brytyjskiego rządu jako specjalista od public relations. Obecnie jest pisarzem, prezenterem i dziennikarzem.

Martin Sixsmith
Tajemnica Filomeny
Tłumaczenie: Magdalena Rychlik
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 18 lutego 2014

Przedmowa

Tajemnica Filomeny to niezwykła opowieść o nadzwyczajnej kobiecie. Filomena Lee jako naiwna nastolatka popełniła jeden jedyny grzech, za który została „zesłana” do klasztoru w zdominowanej przez Kościół katolicki Irlandii. Zaszła w ciążę, nie będąc mężatką. Urodziła ślicznego chłopczyka i opiekowała się nim przez trzy lata, jednocześnie pracując niewolniczo w klasztornej pralni. Ostatecznie, jak tysiące innych „upadłych kobiet”, została zmuszona do zrzeczenia się praw do dziecka w zamian za odzyskanie wolności.
Taki sam los spotkał wiele samotnych matek w Irlandii. Irlandzki rząd dopiero niedawno przeprosił je za potworne nadużycia, jakich doznały ze strony systemu. Jednakże historia Filomeny jest wyjątkowa. Książka Martina Sixsmitha, która posłużyła za kanwę scenariusza filmu, opowiada o jej trwających kilka dekad poszukiwaniach utraconego syna. Opisuje momenty niepewności, nadziei i rozpaczy. Przede wszystkim jednak ukazuje obraz niezwykłej osoby o niebywałej sile ducha i zdolności do wybaczania. Wydaje mi się absolutnie zadziwiające, iż po wszystkim, czego doświadczyła ze strony Kościoła, Filomena pozostała wierna swoim przekonaniom religijnym. Otwarcie mówi o nieprawidłowościach w działaniu instytucji, która ją skrzywdziła, lecz jej wiara pozostała niezłomna – tak samo silna jak zawsze.

Kiedy zaproponowano mi wcielenie się w rolę Filomeny w cudownym filmie Stephena Frearsa, pomyślałam o własnych powiązaniach z Irlandią. Moja matka była Irlandką urodzoną w Dublinie, cała rodzina ze strony matki to Irlandczycy. Mój ojciec urodził się w Dorset, lecz jego rodzice przenieśli się do Dublina, gdy miał zaledwie trzy lata. Tam się wychował i skończył studia w Trinity College, podobnie jak wszyscy moi kuzyni.
Moja matka, choć wychowana w rodzinie metodystów, została posłana do katolickiej szkoły. Z czułością wspominała niektóre zakonnice. Zamiast uczestniczyć w katolickich obrzędach, wycierała kurze z posągów, gdyż takie jej przydzielono zadanie, z szacunku dla jej odmiennego wyznania. Żartowała sobie często, że przypadł jej miły obowiązek dbania o czystość Maryi Dziewicy.
Bardzo się cieszę, że ani książka napisana przez Martina Sixsmitha, ani oparty na niej film nie upraszczają problemów i nie przedstawiają Kościoła jako karykaturalnego wroga. Oczywiście – całkiem słusznie – jego rola w tym, co się wydarzyło, jest bardzo dokładnie przedstawiona, lecz z dbałością o zachowanie realistycznych proporcji. To były inne czasy. To był okropny system. Jednak same zakonnice często były dobrymi osobami i nie wszystkie dziewczęta doświadczyły okrutnego traktowania.

Moja rodzina, podobnie jak większość ludzi w Irlandii w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, nie miała świadomości tego, co się działo. Co nie zmienia faktu, iż przypadek Filomeny bynajmniej nie zalicza się do odosobnionych. Rozdzielono wtedy tysiące matek z ich dziećmi, wiele z tych osób próbuje się odnaleźć nawzajem po dziś dzień. To potworne i szokujące, dlatego mam nadzieję, że heroiczne poszukiwania Filomeny i jej odwaga, by opowiedzieć o swoich zmaganiach, dodadzą otuchy osobom w podobnej sytuacji.

Podczas realizacji filmu, którego scenariusz został oparty na książce Martina Sixsmitha, czułam bardzo silną więź z odgrywaną postacią. Praca była dla mnie pozytywnym wyzwaniem. Obecność Filomeny i możliwość porozmawiania z nią w razie jakichkolwiek wątpliwości okazały się nieocenione, pozwoliły mi przygotować się do roli w sposób, jaki był niemożliwy, kiedy wcielałam się w rolę Elżbiety I czy Iris Murdoch. Przedstawienie na ekranie żyjącej osoby to bardzo duża odpowiedzialność, którą potraktowałam niezmiernie poważnie i która czasem mocno mi ciążyła. Najbardziej zależało mi na tym, aby film oddał sprawiedliwość Filomenie Lee oraz książce Martina Sixsmitha. Wcześniej wielokrotnie współpracowałam ze Stephenem Frearsem jako reżyserem, wiedziałam więc, że jesteśmy wszyscy w dobrych rękach. Bardzo zadbał o to, aby historia Filomeny została opowiedziana prawdziwie i zgodnie z tym, co opisał Martin Sixsmith.

Cóż za niezwykłe uczucie: oglądać nakręcone sceny w towarzystwie głównej bohaterki, trzymającej rękę na moim ramieniu. To doświadczenie przyniosło mi ogromną satysfakcję. Widziałam z bliska reakcję Filomeny na film i przyglądałam się jej uważnie, kiedy na ekranie pojawił się chłopiec grający jej utraconego syna. Jestem zadowolona z efektów swojej pracy. I mam nadzieję, że Filomena Lee jest nie mniej zadowolona z tego, jak przedstawiliśmy historię jej życia.
Dame Judi Dench
2013

Wstęp

Rozpoczął się nowy rok 2004, zabawa sylwestrowa dobiegała końca, byłem zmęczony i właśnie zamierzałem wracać do domu, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciwszy się, zobaczyłem nieznajomą czterdziestoparoletnią kobietę w stanie lekkiego upojenia alkoholowego. Przedstawiła się jako żona brata wspólnego znajomego, przy czym zaznaczyła z naciskiem, iż nie zamierza nią długo pozostać. Uśmiechnąłem się uprzejmie.
Znów kładąc rękę na moim ramieniu, powiedziała, że ma dla mnie interesujący temat.
– Jesteś dziennikarzem, prawda?
– Byłem.
– Potrafisz przeprowadzić coś takiego jak śledztwo dziennikarskie?
– To zależy…
– Koniecznie musisz poznać moją znajomą, która potrzebuje pomocy w rozwiązaniu pewnej zagadki.

Zaintrygowała mnie na tyle, że umówiłem się z nią na spotkanie w kawiarni Brytyjskiej Biblioteki Narodowej. Zjawiła się w towarzystwie czterdziestoletniej ekonomistki o czarnych jak smoła włosach i przenikliwych niebieskich oczach, którą dręczyła pewna rodzinna tajemnica. Otóż jej matka, Filomena, pod wpływem solidnej dawki sherry w minione Boże Narodzenie z płaczem wyznała rodzinie sekret chroniony przez pięćdziesiąt lat.
Chyba każdy z nas skrycie marzy o okazji, by wcielić się w rolę detektywa. Spotkanie w Bibliotece Narodowej zapoczątkowało pięcioletnie poszukiwania obejmujące Londyn, Irlandię i Stany Zjednoczone. Moje biurko tonie teraz pod stosem starych fotografii, listów, pamiętników, dokumentów… Pospieszny podpis zadowolonej gospodyni domowej, zroszone łzami podpisy na smutnych formularzach, zdjęcie zagubionego chłopczyka w niebieskim płaszczyku kurczowo ściskającego blaszany samolocik…
Opisane przeze mnie sytuacje zdarzyły się w rzeczywistości, zrekonstruowałem je najlepiej, jak potrafiłem na podstawie dostępnych informacji. Wielu bohaterów tej opowieści prowadziło pamiętniki lub bogatą korespondencję, kilku jeszcze żyje i zgodziło się ze mną porozmawiać, o innych opowiedzieli mi ich potomkowie i przyjaciele. Luki zostały uzupełnione, niektóre osobowości i wydarzenia skonstruowane drogą dedukcji. Czyż nie na tym polega praca detektywa?

Część pierwsza
I
Sobota, 5 lipca 1952
Sean Ross Abbey, Roscrea, Hrabstwo Tipperary, Irlandia

Siostra Anuncjata przeklinała instalację elektryczną, bo migotała przy każdym uderzeniu pioruna i była mniej użyteczna niż stare lampy naftowe. Akurat tej nocy potrzebowano dobrego oświetlenia. Próbowała biec, ale potykała się o habit. Ręce jej drżały, gorąca woda wylewała się z emaliowanej miski na kamienną podłogę ciemnego korytarza. Od Anuncjaty oczekiwano praktycznych działań, reszta sióstr tylko modliła się do Świętej Panienki.
Tymczasem dziewczyna umierała na ich oczach, a Anuncjata nie miała pojęcia, jak ją ratować. W prowizorycznej salce szpitalnej nad kaplicą uklękła przy pacjentce i szepnęła słowa otuchy. Dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem i odpowiedziała coś niezrozumiale. Błysk za oknem rozświetlił na sekundę mroczne pomieszczenie. Anuncjata czym prędzej zasłoniła kołdrą przesiąknięte krwią prześcieradło, aby ukryć je przed wzrokiem chorej.
Obie dziewczyny, prawie w tym samym wieku, pochodziły z hrabstwa Limerick, obie urodziły się na wsi. Jednak Anuncjata była akuszerką i wszyscy liczyli na to, że coś zrobi.

Matka Barbara zebrała pozostałe dziewczęta w kaplicy na dole i nakazała im się modlić za umierającą nad ich głowami grzesznicę. Recytowały modlitwę, ale głosy brzmiały obco, chłodno i ponuro. Anuncjata, ścisnąwszy pokrzepiająco dłoń dziewczyny, powiedziała, żeby nie zwracała na nie uwagi. Uniosła białą bawełnianą koszulę pacjentki, by przetrzeć jej nogi szmatką umoczoną w ciepłej wodzie. Dziecko było już widoczne, odwrócone nieprawidłowo. Anuncjata słyszała o porodach pośladkowych i obawiała się, że ani matka, ani dziecko nie przeżyją kolejnej godziny. Pacjentka gorączkowała.
Miała wypieki na policzkach, mówiła krótkimi, urywanymi zdaniami: „Nie pozwól im położyć go na podłodze… Tam na dole jest ciemno… Zimno”. Niebieskie oczy spoglądały z przerażeniem, kruczoczarne włosy leżały rozrzucone na białej poduszce. Siostra akuszerka pochyliła się i otarła zroszone potem czoło. Dziewczyna nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Ojciec i brat oddali ją pod opiekę zakonnic dwa miesiące temu i od tamtej pory nie odwiedzili ani razu, a teraz umierała.
Anuncjata, prosta i praktyczna wiejska dziewczyna, dziękowała Bogu, że to nie ona jest na miejscu konającej. Dotknęła dziecięcego ciałka. Było ciepłe i żywe. Dziewczyna krzyczała przeraźliwie z bólu, lecz matka Barbara uważała, że grzesznice nie zasługują na jego uśmierzanie.
– Nie pozwólcie im go pogrzebać… Oni go pogrzebią w klasztorze – krzyczała w malignie rodząca.
Akuszerka odwróciła maleńkie ciałko – najpierw rękami, potem zimnymi szczypcami. Poruszyło się niechętnie, niespieszno mu było opuszczać ciepłe schronienie. Na prześcieradło chlusnął zabarwiony na czerwono płyn. Odnalazła główkę dziecka i ciągnęła za nią, wydostając na boży świat nowe życie.

Dwudziestotrzyletnia Anuncjata nosiła swoje imię od pięciu lat. Przed wstąpieniem do zakonu nazywała się Mary Kelly, mieszkała w mieście Limerick z ojcem i sześcioma siostrami. Pewnego wieczoru Kelly, popijając whiskey z księdzem, użalał się nad złym losem, który pokarał go brakiem męskiego potomstwa. Po trzeciej szklaneczce ksiądz pochylił się i powiedział cicho:
– Słuchaj, Tom, wiem, że kochasz swoje córki i troszczysz się o ich przyszłość. Nie zastanowiłbyś się nad oddaniem jednej z nich w służbę Bogu?
Pięć lat po tej rozmowie Mary trafiła do klasztoru i została siostrą Anuncjatą.
Przez pierwsze dni Anuncjata opiekowała się chłopczykiem, jakby był jej własnym dzieckiem. Uratowała mu życie, sprowadziła na ten świat, dzięki niej ujrzał światło słońca. Połączyła ich szczególna więź. Nadała mu imię Anthony. Uspokajała go, kiedy był głodny, i marzyła, by móc go nakarmić własną piersią. Matkę chłopca nazywano Marcelą, nikt w zakonie nie miał prawa do swojego własnego imienia. Osamotniona i odrzucona przez rodzinę Marcela przylgnęła do Anuncjaty, która okazywała jej zrozumienie i ciepło, nie potępiała w odróżnieniu od innych zakonnic. Dziewczęta łamały śluby milczenia, opowiadając sobie szeptem o doświadczeniach spoza klasztornych murów, zwierzały się sobie z sekretów ukryte w zakamarkach zimnego gmachu. Anuncjata zasłoniła usta dłońmi i wyszemrała do ucha Marceli:
– Opowiedz mi o tym mężczyźnie. Jak to było…
Marcela zachichotała, Anuncjata pochyliła się ku niej z ciekawością. Bardzo chciała wiedzieć, zrozumieć.
– Powiedz, proszę… Był przystojny?
Marcela uśmiechnęła się, myśląc o godzinach spędzonych z Johnem McIrneyem, które teraz jawiły się jako przebłysk światła w mrocznym życiu. Pielęgnowała wspomnienia o nim od chwili przybycia do klasztoru. W marzeniach na nowo przeżywała ich wspólne chwile. Uległa naleganiom Anuncjaty i opowiedziała o tamtej nocy, kiedy zostało poczęte jej dziecko – gdy wciąż jeszcze była wolna i szczęśliwa, gdy nazywała się Filomena Lee. Pamiętała ciepły wieczór, rozświetlony światłami wesołego miasteczka, rozedrgany muzyką i śmiechem, pachnący watą cukrową i pieczonymi jabłkami. Wszystko to razem stwarzało aurę przygody.
Filomena zatrzymała wzrok na wysokim chłopaku z poczty, a on popatrzył na nią i roześmieli się oboje. Podzielił się z nią piwem. Wpatrywali się w siebie z mieszaniną ostrożności i podniecenia. A potem… potem…

 
Wesprzyj nas