Patti Smith zastanawiała się, czy nie zostać malarką, ale ostatecznie uznała, że nie ma do tego drygu…


A jednak Obłokobujanie to obraz namalowany słowami – jest w nim czułość i wrażliwość poetki, bogactwo szczegółów właściwe dziełom flamandzkich mistrzów i odrobina szaleństwa nowojorskiej bohemy, prozatorsko-poetycka opowieść o stawaniu się artystką.

Autorka Poniedziałkowych dzieci zastrzega, że również w tej książce wszystko jest prawdą. Pierwszy egzemplarz podarowała ojcu. Zdążył przeczytać, zanim umarł. Powiedział swej córce, że dobrze się spisała.

W „Obłokobujaniu” jest wszak duch, jest żar, jest siła konfesyjnego wyznania. Niezły zestaw jak na matkę chrzestną punk rocka.
Maciej Robert, polityka.pl

Patti Smith (ur. w 1946 roku w Chicago) jest pisarką, poetką, wokalistką i artystką wizualną, jedną z najważniejszych kobiet w historii rocka. Zdobyła uznanie w latach siedemdziesiątych dzięki pionierskiemu łączeniu poezji i muzyki. Jej pamiętną płytę Horses, ze słynnym zdjęciem wykonanym przez Roberta Mapplethorpe’a, okrzyknięto jedną ze stu najważniejszych płyt wszech czasów.

Pierwsza wystawa rysunków Smith odbyła się w Gotham Book Mart w 1973 roku. Od 1978 roku jej prace są wystawiane przez galerię Roberta Millera. W 2002 roku Muzeum Andy’ego Warhola zrealizowało projekt Strange Messenger, będący retrospektywną wystawą jej rysunków, sitodruków i zdjęć. Obszerną wystawę jej rysunków, fotografii i instalacji zorganizowała w 2008 roku Fondation Cartier pour l’Art Contemporain w Paryżu.
Patti Smith jest autorką wielu książek, m.in. Just kids (polski tytuł: Poniedziałkowe dzieci), Woolfgathering (polski tytuł: Obłokobujanie), The Coral Sea, Auguries of Innocence, Witt, Babel.
W 2005 roku francuskie Ministerstwo Kultury przyznało Patti Smith prestiżowy tytuł Komandora Orderu Sztuki i Literatury, najwyższe wyróżnienie przyznawane artystom przez Republikę Francuską. W 2007 została przyjęta do Galerii Sław Rock and Rolla.
Spośród książek największy sukces odniosła książka Poniedziałkowe dzieci, która została nagrodzona National Book Award oraz znalazła się w finale wielu innych nagród literackich (m.in. Los Angeles Times Book Prize oraz National Book Critics Circle Award). Przez 37 tygodni utrzymywała się także na liście bestsellerów „New York Timesa”.

Patti Smith
Obłokobujanie
Przekład z języka angielskiego Maciej Świerkocki
Wydawnictwo Czarne
Premiera: 11 lutego 2014

Obłokobujacze-wełnozbieracze

Była sobie łąka. I był żywopłot, składający się z rozłożystych krzewów, który kadrował mi widok na nią. Ten żywopłot uważałam za święty – za bastion ducha. Czciłam również łąkę o wysokiej, rozkołysanej trawie i potężnym zakolu.
Dalej, po prawej stronie, był sad, a po lewej pobielona wapnem stodoła, nad której dwuskrzydłowymi drzwiami widniał napis HOEDOWN HALL. Spotykaliśmy się tutaj wszyscy w niedzielne wieczory, żeby tańczyć do muzyki skrzypiec i na wezwanie skrzypka.
Później, już po kąpieli, mama czesała mi włosy. Odmawiałam pacierz, a potem ona mnie opatulała. Czekałam, aż wszystko ucichnie. Następnie wstawałam, wchodziłam na krzesło, odciągałam sukno, zasłaniające moje okno, i modliłam się dalej, wędrując w myślach na spotkanie mojego Boga.
W bezchmurne, dziwne noce czasami dostrzegałam jakiś ruch w trawie. Z początku sądziłam, że to trzepot polującej sowy śnieżnej albo wielkie, blade skrzydła księżycówki amerykańskiej, które rozkładają się i składają jak średniowieczny czepek. Ale pewnej nocy przyszło mi do głowy, że są to ludzie, jakich nigdy wcześniej nie widziałam, w dziwnych, starodawnych czepcach i kostiumach.
Wydawało mi się, że dostrzegam biel ich nakryć głowy, a chwilami rękę, która coś chwyta, oświetloną księżycem i gwiazdami albo reflektorem przejeżdżającego nieopodal auta.
Ranek zastawał łąkę jasną, w obfitości polnych kwiatów, które często zbieraliśmy i z których pletliśmy wianki. Najważniejszym miejscem na łące była stara czarna stodoła, zamieszkana przez nietoperze. Dawno już poszła z dymem, lecz w tamtych latach stała jeszcze niczym sfatygowany cylinder, który mógłby nosić jedynie jakiś bohater albo nędzarz.
Mój brat, siostra i ja mijaliśmy tę stodołę w drodze na spacer. Byłam najstarsza, najmłodszego z nas nie było jeszcze na świecie. Szliśmy do centrum miasta i wdrapywaliśmy się na kamienny mur, który niczym matczyne ramiona osłaniał Cmentarz Towarzystwa Przyjaciół. Pod wielkimi drzewami – orzechami włoskimi – spoczywali tu kwakrzy, a nam nawet za dnia to miejsce wydawało się najbardziej odosobnionym i najcichszym zakątkiem na ziemi. Tutaj w atmosferze powagi, na świeżym powietrzu, rozdmuchiwaliśmy rogoże, wycinane na bagnach, porozumiewając się całymi godzinami, lecz bez jednego słowa. Te chwile dawały nam radość. Wielką radość, którą nadal odczuwam, czytając te słowa.
Wracając w podskokach do domu, pozdrawialiśmy wszystko, co nas urzekało. Starca, który sprzedawał rybną drobnicę. Strumień, który wydawał się tak szeroki, że mógłby się rozlać w ujście Delaware. Z kolei nas, zdawałoby się, wołając po imieniu, witały zbrojownia, ratusz, a potem Thomas’ Field.
Ścigaliśmy się w trawie, biegnąc na spotkanie koleżanek i kolegów. Czasami po prostu zapadałam się w tę łąkę i gapiłam na niebo. Wydawało mi się, że cały boży świat został rozrysowany w górze niczym mapa, a mnie od śmiechu pozostałych dzieci ciągnęło coś w tę ciszę, do której opanowania dążyłam. Bo w niej było słychać, jak kiełkuje ziarno albo jak dusza składa się w kostkę niczym chusteczka do nosa.
Wierzyłam, że oni – że ci ludzie – tam są. Słyszałam ich od czasu do czasu, szepczących i szemrzących niczym za ścianą z waty. Słyszałam ich, ale nigdy nie udało mi się zrozumieć języka, w którym mówili, ani zapamiętać melodii, które układali.
Kiedy wracałam do siebie, wszystko było jak zawsze, biegłam, dołączałam do pozostałych dzieci i bawiliśmy się w sklep albo w berka, a jeśli mieliśmy odwagę, zapuszczaliśmy się do stodoły i obrzucaliśmy nietoperze patykami. Gdy przechodziliśmy później na drugą stronę drogi, wracając do domu, nigdy nie zapominałam, żeby schylić głowę, kiedy mijaliśmy zarośla.

Pewnego popołudnia rodzice wysłali mnie samą do miasta. Byłam poruszona, postanowiłam bowiem zapytać tego starca, który sprzedawał drobne rybki, o tamtych ludzi na łące. Dzieci bały się starego sprzedawcy, ale mnie wydawał się w pewnym sensie i świetle niemal błogosławiony, odwieczny. Najstarszy człowiek w najstarszym domu – w walącej się chałupie, pomalowanej na czarno i stojącej na gęsto zarośniętej działce na uboczu. Spadzisty dach dźwigał wypisane za pomocą szablonu słowo PRZYNĘTA, a starzec siedział przed domem bez względu na pogodę, nosił ogrodniczki, długie siwe włosy i zarost i trzymał straż nad światem oraz grobem swojej żony, którą pochował w przydomowym cieniu.
Stałam tak koło niego i wydawało mi się, że przecież o nic go nie zapytałam. Moje myśli, krążące to tu, to tam, nie chciały współpracować z językiem, chyba wymknęło mi się jednak choć kilka słów, bo starzec odpowiedział, odwracając fajkę główką do dołu, nie otwierając oczu i prawie nie poruszając ustami:
– Toć będą obłokobujacze-wełnozbieracze… Dalej już nie pytałam. Sprawa wydawała mi się za delikatna, zbyt ważna. Po prostu dałam nogę, dosłownie zwiałam, o mało nie zapominając się pożegnać. Odwróciłam się jednak już w biegu, by pomachać starcowi, a kiedy zauważył moje spojrzenie, wydało mi się, że dostrzegam w jego oczach coś, czego nie można byłoby nazwać inaczej jak tylko wspaniałością.
W gruncie rzeczy nie miałam zielonego pojęcia, kim mogą być obłokobujacze-wełnozbieracze, lecz wydawało mi się, że idą za szlachetnym powołaniem, stanowiącym też odpowiednie zajęcie dla mnie. Z tego powodu miałam na nich oko. W każdą pogodę. Potem opuszczałam sukienną zasłonę i kładłam się na łóżku. Nie mogłam zasnąć, zabawiałam się więc nadawaniem imion tym ludziom, a przyświecając sobie kieszonkową latarką, projektowałam dla nich peleryny, buty i obłoki, które nazywali swoim domem.
Wizje obłokobujaczy-wełnozbieraczy na śpiącej łące usypiały również mnie. Błąkałam się między nimi, pośród ostów i cierni, nie mając nic lepszego do roboty, niż tylko ocalić jakąś ulotną myśl niczym kłaczek wełny ze zgrzebła wiatru.
(…)

 
Wesprzyj nas