Książkę czytajmy na trzeźwo, by nie uronić ani kropli tej fascynującej opowieści.



Wiele można powiedzieć o dziejach kultury polskiej, ale nie to, że były bezalkoholowe.

Gałczyńskiemu zdarzyło się pić przez dwie doby na cmentarzu, Leśmian słynął z wyjątkowo twardej głowy, Szymanowskiemu nawet do sanatorium przemycano wódkę, a jabłecznik Berezowskiej upijał na długo.

Najstarsze wzmianki zawierające słowo „wódka” pochodzą z początku XV wieku. Początkowo używano go do określenia lekarstw i kosmetyków, a następnie, wymiennie ze słowem „gorzałka”, nazywano nim wysokoprocentowy napój alkoholowy. Natomiast staropolska nazwa „okowita” wzięła się od łacińskiego zwrotu aqua vitae, czyli „woda życia”. „Wódka” jest zresztą typowo polskim określeniem i zostało przejęte z naszego języka przez inne narody. Początkowo gorzałka była uważana za trunek plebejski i dopiero z czasem trafiła do szlacheckich dworów…

Sławomir Koper
Alkohol i muzy. Wódka w życiu polskich artystów
Wydawnictwo Czerwone i Czarne
Premiera: październik 2013

Od autora

Pierwsza wersja książki, którą mają Państwo przed sobą, powstała kilka lat temu. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło – część gotowego już tekstu wykorzystałem w innych swoich publikacjach, a w zamian wprowadziłem do niego nowe fragmenty. Poza tym prawie dziesięć lat w życiu autora to bardzo dużo czasu – piszę teraz zupełnie inaczej, dlatego książka uległa gruntownemu przeredagowaniu.
Tak się ostatnio składa, że we wstępach do swoich kolejnych książek tłumaczę się głównie z doboru tematów i bohaterów. Jako autor z pewnym już dorobkiem o wielu sprawach pisałem już wcześniej, a przecież nie chciałbym się powtarzać. Czasami jednak, kiedy jest to nieuniknione, staram się wykorzystać materiały wcześniej niepublikowane. I tak właśnie postąpiłem, pisząc w tej książce o Witkacym i Jaraczu. Nie sposób bowiem ukazać obrazu międzywojennego Zakopanego, pomijając postać Witkiewicza, albo pisać o alkoholu w środowisku aktorskim, nie wspominając o Jaraczu. W innych przypadkach nie było takich problemów. Kazimierz Wierzyński był jedynym ze skamandrytów, którym bliżej się nie zajmowałem, natomiast Konstanty Ildefons Gałczyński, Stanisław Przybyszewski i Ireneusz Iredyński w ogóle nie zaistnieli w moich wcześniejszych książkach.

Oddzielną sprawą jest lista nieobecnych w tej książce. Z rozmysłem pominąłem Władysława Broniewskiego i Marka Hłaskę. Przeznaczam dla nich miejsce w jednej ze swoich następnych książek – Skandaliści PRL. Podobnie jest w przypadku Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza. Co prawda wszyscy czterej panowie idealnie pasowaliby do książki o roli alkoholu w dziejach polskiej kultury, jednak ze względu na szczupłość miejsca, jakie mógłbym im w tej pracy poświęcić, zostaliby przedstawieni skrótowo. A zasługują przecież na znacznie więcej. Dokonałem zatem pewnego wyboru i mam nadzieję, że Czytelnicy wykażą zrozumienie.

O alkoholu w dziejach polskiej kultury można pisać bez końca. Wódka oraz inne trunki zawsze były obecne w życiu artystów i tak już chyba zostanie. To kwestia pewnej wrażliwości, sposobu życia. Zapewne nie bez powodu związki rodzinne artystów z reguły należały do wyjątkowo skomplikowanych, a życie pod jednym dachem z geniuszem nigdy nie było łatwe. Inna sprawa, że pikantne historie z życia prywatnego zawsze pobudzały ciekawość, stając się tematem licznych plotek w biurach i kawiarniach. Do niedawna nie było przecież tabloidów.

W naszym społeczeństwie panuje dziwna ambiwalencja postaw. Z jednej strony z zainteresowaniem (czasami niezdrowym) śledzimy skandale obyczajowe z udziałem artystów i prominentów (również te alkoholowe), a z drugiej mamy skłonność do stawiania spiżowych pomników i do tworzenia papierowych bohaterów. A kiedy jest mowa o zmarłych, to należy o nich mówić dobrze i tylko dobrze, aż do znudzenia. I tak oto podczas pogrzebu Stanisława Przybyszewskiego jeden z dostojników państwowych wygłosił nad trumną pisarza całą serię konwencjonalnych pochwał, po czym, opuszczając już cmentarz, powiedział do swojego otoczenia, że Przybyszewski był demoralizatorem społeczeństwa. Ale oficjalnie, na pokaz wszystko odbyło się tak, „jak Pan Bóg przykazał”.

Gdy jeden z polskich emigrantów paryskich wspomniał pewne wesele, na którym Adam Mickiewicz nadużył alkoholu i śpiewał nieprzyzwoite piosenki, natychmiast napadła na niego córka wieszcza, zarzucając mu „kalanie pamięci poety”. Przytaczanie niewygodnych faktów jest zajęciem ryzykownym, o czym przekonałem się na własnej skórze. Gdy przypomniałem, że Józef Piłsudski miał dwie nieślubne córki, posypała się na mnie lawina oskarżeń. A przecież to prawda, która dla historyków nigdy nie była tajemnicą. Wanda i Jadwiga urodziły się w związku pozamałżeńskim, a marszałek poślubił ich matkę dopiero po śmierci swojej pierwszej żony. Od razu jednak dał im swoje nazwisko, a nieprawe pochodzenie w niczym nie odbierało dziewczynkom miłości ojca. Stosunki międzyludzkie bywają bowiem o wiele bardziej skomplikowane, niż chcieliby domorośli autorzy moralizatorskich książeczek.

Oddzielny problem dla badaczy stanowią dzieci występujące w charakterze biografów swoich rodziców. Co prawda posiadają one materiały, do których inni nie mają dostępu, jednak bardzo często dokonują ich cenzury. Rekordy na tym polu pobił Władysław Mickiewicz, który większość życia poświęcił na tropienie i niszczenie dokumentów przedstawiających ojca w złym świetle. W efekcie dzisiejsi badacze biografii wieszcza zamieniają się w detektywów, a rekonstrukcja życia Adama Mickiewicza przypomina pracę specjalistów od kryminalistyki.

Kira Gałczyńska nie niszczyła wprawdzie dokumentów, ale z premedytacją pomijała lub naginała fakty z życia Konstantego Ildefonsa. Jako córka miała do tego prawo, natomiast jako badaczka – nie. A przecież Gałczyński opisany bez żadnej cenzury może tylko zyskać, bo zostaje ukazany w pełni swojego człowieczeństwa. Dotyczy to również jego największych ekscesów alkoholowych. Równie barwnej postaci próżno by szukać w dziejach naszej literatury, z czego już jego współcześni zdawali sobie sprawę. Rysownik Zdzisław Czermański po raz pierwszy zetknął się z pijanym Gałczyńskim na warszawskim Powiślu i spotkanie to nie wywarło na nim najlepszego wrażenia. Wziął go za „tamtejszego człowieka”, za przedstawiciela miejscowego lumpenproletariatu. I dlatego nie potrafił ukryć zdumienia, gdy kilka dni później zobaczył na Mazowieckiej „tego morusa znad Wisły” idącego pod rękę z Tuwimem. Czy w tej anegdocie nie ma więcej prawdy o czasach i ludziach niż w pewnej teorii, według której permanentny stan upojenia Gałczyńskiego był spowodowany jego niespotykanie niską odpornością na działanie alkoholu?

„U innych narodów, nie obciążonych naszymi niedolami – pisał Tadeusz Boy-Żeleński – ta część krytyki literackiej przybrała od dawna charakter bardziej, można by powiedzieć, przyrodniczy. Obchodzi się i okrąża, bada i opisuje wielkiego pisarza jak np. lwa albo tygrysa. Naukowa bezinteresowność spojrzenia – też, oczywiście, o ile polityka nie zrobi swoich spustoszeń. Chowają geniusza w Panteonie, ale nie darowują mu żadnej słabostki. Profanacja? Nie sądzę. Raczej poczucie, że tajemnica geniuszu tkwi w czym innym niż w konwencjonalnej doskonałości. Że to »ziemskie, arcyziemskie«, z którego rodzi się boskie, to jest najbardziej wzruszające misterium: schwytać na gorącym uczynku owo skraplanie się geniuszu jest najpiękniejszym zadaniem krytyki. Ta pasja ducha łamiącego się, przedzierającego się przez ciemności, potykającego się w drodze, wybuchającego dziełami często ponad jego własną miarę – to najdziwniejsze, najciekawsze zjawisko. Żywot pisarza to księga, która zawsze działa budująco, ale niekoniecznie przez same swoje cnoty”.

Z całego serca podpisuję się pod tym stwierdzeniem Boya. Do ludzi obdarzonych niezwykłym talentem, dotkniętych palcem Boga, należy przykładać inną miarę. A prawdziwy geniusz krytyk i tak się nie boi…
Sławomir Koper

Rozdział 1.
Zamiast wstępu

Piwo, wino i okowita
Alkohol zawsze towarzyszył ludzkości i nic w tej kwestii nie zmieniło się przez tysiąclecia. Zdarzały się kultury, które nie wynalazły koła, lecz bez problemu opanowały proces fermentacji alkoholowej. Badacze odnajdywali w głębi Amazonii plemiona, które nigdy wcześniej nie widziały białego człowieka, ale wytwarzały na własne potrzeby wysokoprocentowe trunki.

Nie można sobie wyobrazić dziejów kultury polskiej bez alkoholu. Nie wiadomo, co pijali Gall Anonim, Wincenty Kadłubek czy Jan Długosz, ale na pewno mieli do dyspozycji piwo, wino i miód. Najpopularniejsze było piwo, a że zawierało znacznie mniej alkoholu niż jego dzisiejszy odpowiednik, to wypijano go ogromne ilości. Wielbiono je ponad wszelką miarę, a książę krakowski Leszek Biały z powodu tej miłości został nawet zwolniony z udziału w krucjacie do Ziemi Świętej. Wyjaśnił bowiem papieżowi, że nie może walczyć z niewiernymi na Bliskim Wschodzie, albowiem tam nie ma piwa, a bez tego napoju nie potrafi funkcjonować. Papież okazał wyrozumiałość i zezwolił Leszkowi na zorganizowanie wyprawy na ziemie nadbałtyckich Prusów. Tam piwa nie brakowało. Inny piastowski wielbiciel tego trunku, książę śląski Władysław, był scholastykiem wrocławskim. Kiedy wybrano go na biskupa w Pasawie, nie przyjął tej godności, ponieważ uważał, że tamtejsze piwo jest podłej jakości. Podobny problem pojawił się, gdy mianowano go arcybiskupem Salzburga. Przez dwa lata nie objął swojej stolicy – oficjalnie z powodu oczekiwania na osiągnięcie wymaganych trzydziestu lat – aż wreszcie dał się przekonać. Z radością jednak przyjął dodatkową funkcję administratora rodzimej diecezji, tam bowiem mógł do woli raczyć się ulubionym trunkiem.

Dla ludzi epoki średniowiecza sporym problemem był okres Wielkiego Postu, gdy przez czterdzieści dni nie jedzono mięsa i ściśle przestrzegano zakazu spożywania alkoholu. Podczas śniadania wielkanocnego starano się sobie to powetować – nie inaczej postąpił książę legnicki Bolesław III Rozrzutny, który zjadł trzynaście kurczaków, popił je ogromną ilością piwa i wina, a następnie wyzionął ducha. Upodobanie do pokaźnych dawek alkoholu nie przeszkadzało Bolesławowi Chrobremu w odnoszeniu sukcesów politycznych. Czasami jednak władca zapominał się na polu walki i potrafił nawet wydać ucztę, podczas której przyglądał się oblężeniu wrogiego grodu. Z podobnego powodu o mało nie doszło do tragedii w czeskiej Pradze, bo nasz władca, zajęty zakrapianą zabawą, zignorował meldunki o idących na miasto nieprzyjacielskich wojskach. Niemiecki kronikarz Thietmar nazywał Chrobrego „opojem”, a Nestor z Rusi dodawał, że Bolesław był tak otyły, iż „ledwo na koniu mógł usiedzieć, ale umysłu bystrego”.

Alkohol nie przeszkadzał Kazimierzowi Wielkiemu w jego politycznym i gospodarczym dziele, jednak pośrednio przyczynił się do jego śmierci. Król nie zachował bowiem abstynencji, gdy wieziono go do Krakowa ze złamaną na polowaniu nogą. Lekarze ostrzegali, władca to zignorował, a wszystko zakończyło się wysoką gorączką, zapaleniem płuc i zgonem. Konsekwentnym alkoholikiem był następca Kazimierza, Ludwik Węgierski, który z reguły pijał w samotności. Natomiast Władysław Jagiełło w ogóle nie brał alkoholu do ust. Przezorny Litwin tak bardzo bał się otrucia, że pijał tylko wodę. Wiedział bowiem, że w wysokoprocentowych trunkach łatwo jest zamaskować obecność trucizny. Żył wprawdzie wyjątkowo długo jak na ówczesne standardy (84 lata), ale za to nie zaznał szczęścia w życiu prywatnym.

Skłonność do napojów wyskokowych skróciła panowanie Piastów na Mazowszu. Dwaj ostatni przedstawiciele tej linii rodu (Stanisław i Janusz III ) prowadzili wesołe życie i zmarli wyjątkowo młodo (w wieku 24 i 25 lat). W przypadku Janusza III podejrzewano wprawdzie otrucie, ale bardziej prawdopodobna jest informacja podana przez jednego z kronikarzy, że książę po prostu zapił się na śmierć. Alkohol był również dużym problemem w pomorskiej dynastii Gryfitów. Wśród tamtejszych książąt nie brakowało regularnych alkoholików, a Kazimierz, syn Bogusława X, poniósł śmierć, gdy w stanie nietrzeźwym spadł z drabiny.

Polskie piwo w tamtych czasach musiało być wyjątkowo dobrej jakości, bardzo zachwycali się nim cudzoziemcy. Szczególną reklamę naszemu piwu zrobił papież Klemens VIII , który w latach 1588–1589 przebywał w Polsce jako nuncjusz apostolski. Upodobał sobie wówczas piwo z browaru w Warce. Uważał, że „było wyborne, szczypiące, z koloru i smaku do wina podobne”. A gdy już będąc głową Kościoła, poważnie zachorował, w gorączce przypomniał sobie o zimnym napoju z Polski i wyszeptał: sancta piva di Polonia (święte piwo z Polski). Otaczający go duchowni uznali, że papież odwołuje się do nieznanej im patronki znad Wisły, wobec czego uklękli i zaczęli się modlić o wstawiennictwo do świętej Piwy…

Najstarsze wzmianki zawierające słowo „wódka” pochodzą z początku XV wieku. Początkowo używano go do określenia lekarstw i kosmetyków, a następnie, wymiennie ze słowem „gorzałka”, nazywano nim wysokoprocentowy napój alkoholowy. Natomiast staropolska nazwa „okowita” wzięła się od łacińskiego zwrotu aqua vitae, czyli „woda życia”. „Wódka” jest zresztą typowo polskim określeniem i zostało przejęte z naszego języka przez inne narody.
Początkowo gorzałka była uważana za trunek plebejski i dopiero z czasem trafiła do szlacheckich dworów. Zapotrzebowanie było duże, więc gorzelnictwo rozwijało się intensywnie, a zachowane dokumenty podatkowe świadczą o prężnym eksporcie. Mieszkańcy Rosji zapoznali się z wódką dzięki polskim wyrobom, albowiem kupcy moskiewscy nabywali je w naszym kraju w niemal hurtowych ilościach. Znakomicie rozwijał się również polski eksport na Śląsk i do Czech.

Niestety, upodobanie do okowity przyczyniło się do co najmniej dwóch katastrof militarnych Rzeczpospolitej. W maju 1648 roku armia kozacko-tatarska rozbiła pod Korsuniem wojska koronne, a głównymi winowajcami klęski okazali się polscy dowódcy. „Więcej radził o kieliszkach i szklannicach – opisywał zachowanie hetmana Mikołaja Potockiego pamiętnikarz Joachim Jerlicz – niżeli o dobru Rzecz[y]p[ospo]litej i całości onej; jakoż w nocy radził o pannach albo dziewkach młodych, i nadobnych żonkach, będąc sam w starości lat podeszłych, nie znosząc się ani radząc kolegi swego, Marcina Kalinowskiego Hetmana Polnego, ani innych pułkowników i rotmistrzów, tak też Towarzystwa. Z powodu pijaństwa ustawicznego i wielkiego wszeteczeństwa zatracił wojsko, uczynił hańbę i niesławę wieczną koronie Polskiej, potracił synów koronnych, żołnierzy starych i czeladzi niemało”.
Mikołaj Potocki nadużywał alkoholu nawet podczas bitwy, a jego zastępca hetman polny Marcin Kalinowski, mający poważną wadę wzroku, wydawał absurdalne rozkazy. Cztery miesiące później alkohol stał się jedną z przyczyn kolejnej klęski armii polskiej. Pod Piławcami zdemoralizowane oddziały pod wodzą nietrzeźwych dowódców rozbiegły się na samą wieść o przybyciu Tatarów.
„[…] starszyzna, bez ujawniania komukolwiek tego zamiaru, potajemnie rzuciła się do ucieczki – zanotował książę Albrycht Radziwiłł – wszyscy rozbiegli się: wozy, żywność, uzbrojenie, łupy zostawiono pierwszemu, któremu posłuży szczęście… Działo się to w takim przerażeniu i pośpiechu, że niektórzy do obiadu ubiegli 18 mil [ponad 100 kilometrów – S.K.]. Uciekali więc, przez nikogo nie ścigani, niepomni na szlachectwo, na wstyd, na to, w jakim stanie pozostaje Rzeczypospolita”.

Najgorsze były psychologiczne skutki tych porażek. Nikt na Ukrainie nie czuł już respektu przed Rzeczpospolitą.
„Już minęły te czasy, kiedy nas siodłali Lachy – mówił pół roku później niejaki pułkownik Jaszewski. – […] Teper się ich nie boimy. Doznaliśmy my pod Piławcami: nie oni to Lachowie, co przedtem bywali i bijali Turki, Moskwę, Tatary, Niemce. Nie Zamojscy, Żółkiewscy, Chodkiewiczowie, Chmieleccy, Koniecpolscy; ale Tchórzewscy, Zajączkowscy, detynie [dzieci – S.K.] w żelazu poubierane. Pomerli od strachu, skoro nas ujrzeli, i pouciekali, choć Tatar więcej nie było z razu we środę, tylko 3000. Kiedy by, och, byli do piątku poczekali i jeden by był do Lwowa żyw nie uszedł”.

Symbolem alkoholizmu elit Rzeczypospolitej Obojga Narodów są czasy saskie, ale wcześniej też nie było wiele lepiej. Wystarczy przypomnieć sobie obyczaje z dworu Jana III Sobieskiego w Jaworowie. Pod wpływem alkoholu dochodziło tam do najróżniejszych ekscesów, co pozwala stwierdzić, że był to sarmatyzm w najgorszym wydaniu. Oto kilka relacji pochodzących z zapisków posła francuskiego:
„W czasie wesela którejś z dworek królowej, podczas gdy król tańczył, dworzanin wojewody ruskiego ciął drugiego szablą w głowę”.
„Wojewoda Jabłonowski i marszałek dworu Sieniawski nawymyślali sobie przy królu i omal się nie pobili; poszło o jakiegoś dworzanina wojewody, który jakoby obraził marszałka. Nazajutrz przy uczcie, podczas gdy król siedział przy stole, marszałek dworu widząc tego dworzanina, wyrżnął go w łeb maczugą”.
Jan III Sobieski przejawiał czasami specyficzne poczucie humoru i pewnego dnia polecił przebudować mostki nad pobliskimi kanałami na huśtawki. Potem, stojąc w oknie rezydencji, zaśmiewał się do łez, kiedy wszyscy, bez względu na wiek, stan czy płeć, niespodziewanie wpadali do wody. Zapewne nie był wówczas specjalnie trzeźwy…

Alkohol, miłość i poezja
Artyści, a szczególnie poeci, zawsze mieli skłonność do trunków. Znakomitym tego przykładem jest fraszka Jana Kochanowskiego O doktorze Hiszpanie, dokumentująca radosną atmosferę na dworze ostatnich Jagiellonów. Wesoła kompania, budząca w nocy lekarza, przyniosła ze sobą alkohol w dzbanie, wyłamała drzwi („Doktor nie puścił, ale drzwi puściły”), a w końcu z jednego dzbana wina zrobiło się dziewięć. W finale nieszczęsny Hiszpan konstatuje, że poszedł „spać trzeźwo, a wstanie pijany”.
Wydawać by się mogło, że literaci epoki romantyzmu powinni być bardziej odporni na alkoholowe pokusy. W rzeczywistości jednak niczym nie różnili się od Kochanowskiego i jego kompanów. Nawet filomaci, owi młodzieńcy wielbiący cnotę i „estetyczne” uczucia, w swoim własnym, wąskim gronie wcale nie spożywali bułek z masłem, do czego tak zachęcali innych. Być może decydujący wpływ na ich postawę życiową miały nieustanne braki finansowe. Jak nie ma pieniędzy, to nie ma zabawy. Potwierdza to list Jana Czeczota do Onufrego Pietraszkiewicza, w którym opisuje swoje przygody w jakimś podejrzanym zajeździe w Warszawie.
„Byłem w wannie. Po korytarzu hałasują i skaczą wszeteczne. Wytrzymałem najspokojniej pokuszenie […] aż przychodzi Francuz rajfur […] rekomenduje […] wdowy, panny, rozwódki, mężatki. Cena najniższa dukat. Wymoralizowałem Francuza (może bym, mówiąc między nami, i dopuścił się winy za tańsze pieniądze)”. Wygląda na to, że cnotę poczciwego Czeczota ocaliła wyłącznie pusta sakiewka…

Zachowały się dokładne informacje na temat liczby lokali z wyszynkiem w Wilnie w czasach Adama Mickiewicza. Na 20 tysięcy mieszkańców przypadało ich ponad 800 (!), a wśród nich 29 zajazdów, 45 jadłodajni, 19 restauracji, 61 kawiarni, 35 piwiarni i 614 szynków. A Wilno nie było wcale wyjątkowym miejscem, bo właśnie tak wyglądały w tym czasie polskie miasta.
Głównym wodzirejem filomatów był Onufry Pietraszkiewicz. Zawsze wiedział, gdzie w Wilnie można najtaniej zakupić alkohol (miał wyjątkowo mocną głowę) albo jakie zioła należy zażyć po wieczornym pijaństwie. Doskonale orientował się w topografii miasta – znał miejsca, w których można niedrogo i dobrze zjeść, wiedział, które domy uciech seksualnych są dostępne dla studenckiej kieszeni. Podobno sprowadził na złą drogę niewinnego Czeczota, pan Janek miewał bowiem po wypadach z Onufrym poważne wyrzuty sumienia („proszę mi więcej, na miłość braterską, trunkiem rozumu nie durzyć”).

Z powodów finansowych imprezy alkoholowe odbywały się jednak rzadko i praktycznie tylko imieniny lub urodziny któregoś z filomatów były okazją do ich organizowania. Odbywały się w warunkach domowych lub na łonie natury. Spożywano wówczas najtańsze wino muszkatołowe (osiemdziesiąt kopiejek za garniec, czyli około trzech litrów) i faktycznie hucznie świętowano. Pod wpływem trunków rozluźniała się atmosfera, a Tomasz Zan tańczył z Pietraszkiewiczem. Recytowano wiersze bardziej swobodne niż zwykle, nie szczędząc sobie żartobliwych docinków. Nawet poważny Zan z przyjemnością wspominał wesołe chwile spędzone przy kielichu na imieninach Pietraszkiewicza:
„Ach, długo pamiętam: Owe Onufrowie.
Pod stół wyskakują korki,
Z szyjek butlicy wychodzi para,
Pijane na wierzchu skaczą paciorki”.

Kilka lat później powstała słynna Pieśń filaretów pozostająca do dzisiaj symbolem młodzieńczej beztroski i swobody. Nie bez powodu wykorzystano ją w ekranizacji „Lalki” Bolesława Prusa – studenci wynajmujący pokój w kamienicy Wokulskiego tak oto drażnili głośnym śpiewem baronową Krzeszowską:
„Hej, użyjmy żywota!
Wszak żyjem tylko raz;
Niechaj ta czara złota
Nie próżno wabi nas”.

Nieoceniony Jan Czeczot, nawet na imprezach okolicznościowych filomatów notował improwizacje Adama Mickiewicza, których ten nie szczędził swoim przyjaciołom, podekscytowany atmosferą i winem.
„Rysunki, wina daliście łaskawie;
Ja cóż wam przydam jeszcze?…
Co mam, to wystawię,
Oczy wytrzeszczę,
Gębę rozdziawię”.

„Słuchajcie! Adam zaczyna,
Bo się dobrze napił wina,
I coś wam powie…
Wiwat, Towarzystwa zdrowie!
Niech się mu tak szczęście uśmiecha
I tak ciągle płynie,
Jak, wąs umoczywszy w winie,
Adam wychylił kielicha”.

Mickiewicz powoli stawał się pierwszym autorem stowarzyszenia i nawet Tomasz Zan zorientował się, że nie dorównuje mu talentem. Nie protestował też, kiedy przyszły wieszcz żartobliwie dawał mu odczuć swoją przewagę:
„Natura między nami
Wielką położyła miedzę,
Zan trzeźwy pisze wierszami,
A ja cedzę, a ja cedzę.
Lecz gdy winem łeb naleję,
Wiersz się składny wtenczas kupi…
Zan milczy tak jak głupi,
Adam jak wulkan zieje!”.

Pan Tomasz nigdy nie przekroczył przeciętnego poziomu twórczości, natomiast Adam dawał dowody talentu zarówno na trzeźwo, jak i pod wpływem alkoholu.
Mickiewicz improwizował po alkoholu również w późniejszych latach. Zachował się zapis jednego z takich jego popisów w Moskwie, a tym razem wieszcz nie był specjalnie subtelny:
„Lejcie do szklanki!
Bijcie w kieliszki!
Wszyscy mężczyźni
Moi braciszki,
Wszyscy mężczyźni
Każdy mój bliźni,
Wszystkie kobiety
Moje kochanki
Bijcie w kieliszki!
Lejcie do szklanki!
Wśród szczęśliwości
Nie masz zazdrości,
Porzućmy plotki,
Śmieszki, zgryzotki,
K to tam gdzie szlocha,
K to się gdzie kocha,
Wszystkie tam gaszki,
Wszystko to fraszki!
Smutki porzućmy,
Tu się nie smućmy,
Wśród szczęśliwości
Nie ma zazdrości,
Wszystko to fraszki,
Dalej do flaszki!”.

 
Wesprzyj nas