„Limeryki zbrodni” Janusza Miki to kryminał, któremu wiele można zarzucić, ale lepiej skupić się na tym, że mamy do czynienia z debiutem naprawdę obiecującego autora. Powieść z akcją osadzoną w Krakowie wciąga i zarazem powoduje poczucie niedosytu. Dlaczego?

Seryjny morderca na swoje ofiary wybiera staruszków. Przy ciele pozostawia kartkę z limerykiem nie najwyższych lotów, lecz odnoszącym się do zamordowanej osoby. Do akcji wkracza policja i, jednocześnie, doświadczony dziennikarz śledczy Kornel Rączy. On sam ma do rozwiązania – i to pilnie – także inną zagadkę: jego nastoletnia córka najwyraźniej wpadła w nienajlepsze towarzystwo. Przed ojcem stoi zadanie dowiedzenia się kim są tajemniczy znajomi dziewczyny i co może jej grozić. Już tylko te dwa główne wątki „Limeryków zbrodni” zapowiadają miłośnikom kryminałów coś smakowitego. Tajemnica mająca swe korzenie kilkadziesiąt lat wcześniej, możliwość badania i odkrywania przez czytelników powiązań między ofiarami, poszukiwanie motywu przyświecającego zabójcy – to wszystko miało szansę w pełni rozkwitnąć w tej powieści, a zostało jedynie pobieżnie zasygnalizowane.

Radość z zagłębiania się w tajemnicę trwa tutaj niezwykle krótko: jeden z bohaterów, wyjaśnia drugiemu, kawa na ławę, powiązania pierwszej ofiary z potencjalnymi kolejnymi, z przemyśleń innego bohatera dowiadujemy się na samym początku książki, że skarb, na którego poszukiwanie czytelnik ma (lub powinien mieć) nadzieję, prawdopodobnie w ogóle nie istniał, więc zduszony w zarodku zostaje potencjalny finansowy motyw zbrodni, a śledztwo, które powinno powoli odsłaniać kolejne elementy układanki, właściwie nie istnieje: ot wydarzenia następują po sobie, a policjanci i główny bohater dziennikarz po prostu je rejestrują nie dokonując żadnej skomplikowanej analizy. Nie ma łamigłówki, a potencjalnie mogłaby być znakomita. Przez cały czas lektury zastanawiałem się: dlaczego, dlaczego, dlaczego ktoś pozwolił debiutującemu autorowi wydać tak pospiesznie i po łebkach napisaną powieść, podczas gdy był to materiał na świetny kryminał. Dlaczego tak żałuję? Już wyjaśniam.

Po pierwsze Janusz Mika wziął na warsztat motywy ze współczesnej historii Polski: działalność ubecji, nagarnianie sobie różnorakich korzyści przez jej członków, koleje emigracyjne i emerycki dobrobyt niedawnych zbrodniarzy, brak transparentnych rozliczeń z przeszłością i usankcjonowanych prawnie sądów nad komunistycznymi oprawcami, wynikające z tego samosądy lub ich próby. A zatem temat wciąż pełen niedopowiedzeń, budzący emocje i aktualny. Ciekawy dla Polaków, a w razie zagranicznej edycji książki zajmujący dla wszystkich osób zainteresowanych historią Europy Środkowej i także możliwy do zrozumienia dla tych czytelników, który nigdy wcześniej nie zetknęli się z powojenną historią Polski.

Po drugie autor nie poskąpił wyobraźni na stworzenie galerii niejednoznacznych postaci – bohaterów głównych i epizodycznych, z których każdy to osobna historia, budząca zdumienie, uśmiech, politowanie – różnie. Każda postać ma potencjał, czytelnik chce ją poznać bliżej. Niewielka objętość książki sprawia, że nie jest mu to dane i zarazem prowadzi do nadmiernej kumulacji danych o osobach. Informacja za informacją, brak przerwy i przestrzeni na ich satysfakcjonujące przemyślenie. Poza tym z interesującymi bohaterami chciałoby się pobyć odrobinę dłużej, nieprawdaż? A jak tego dokonać, gdy sumienne przeczytanie całej książki zajmuje ledwie dwie godziny?

autor nie poskąpił wyobraźni na stworzenie galerii niejednoznacznych postaci

Czas na trzeci nie do końca spożytkowany przez autora pozytyw: umiejętność tworzenia mocnych zwrotów akcji. Naraz okazuje się, że postać zupełnie poboczna ma poważny motyw i brak alibi na czas popełnienia morderstw. Czytelnikowi zaskakuje w głowie iskra: tak, to byłoby możliwe! Odrobina uciechy, że może dedukcja jeszcze się przyda. Niestety, efekt zaskoczenia nie zostaje przez autora wykorzystany. Wątek umiera tak szybko, jak się pojawił. Z finałem tak samo: świetny pomysł na zaskakującą pointę, a niestety zaledwie zarysowany, nie prowokujący czytelnika do logicznych konkluzji, podany na tacy. Podejrzany opowiada policjantowi, że to nie on, tylko ktoś inny, policjant mu wierzy, kurtyna opada, czytelnik znów jęczy: dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Dlaczego w tak uproszczony sposób potraktowano tak zgrabny i zaskakujący pomysł?

Zostało mi jeszcze „po czwarte”. W tym miejscu chcę wspomnieć o mrocznym klimacie „Limeryków zbrodni”, tak dobrze znanym z kryminałów skandynawskich. Mroczne są zbrodnie i życie bohaterów. Nic nie układa się ładnie, przykre doświadczenia procentują, przewijają się wyraziście problemy osobiste bohaterów, ukazuje ponura egzystencja. Rozwody, trauma po śmierci bliskich, powikłane relacje dzieci z rodzicami, brak szczerości w rodzinie – to tylko kilka tematów jakie pojawiają się na kartach tej powieści. Czynią bohaterów bliskimi czytelnikowi, łatwo się z nimi związać, z zaciekawieniem śledzić ich los. Tylko znów huczy w głowie: dlaczego tak krótko, tak pobieżnie?! Autor, dla którego ta powieść jest pierwszą w dorobku miał prawo nie wiedzieć, jak wyważyć proporcje pomiędzy akcją, a analizą psychologiczną bohaterów, ale doświadczony redaktor powinien potrafić wskazać obszary powieści absolutnie warte rozwinięcia. Czyli w gruncie rzeczy wszystkie.

Na koniec pozostawiłem sobie do omówienia jeszcze jeden element powieści: Kraków, miejsce akcji. Miasto odmalowane przez Janusza Mikę jest bowiem bardzo prawdziwe i to mi się niezwykle podobało. To nie jest wreszcie cukierkowo-przesłodzony, rozpoetyzowany Kraków z pocztówek i rozkosznych, a niepodyktowanych doświadczeniem, wyobrażeń 90% Polaków, tylko ponure, przygnębiające miejsce, gnijące w oparach lejącego się strumieniami alkoholu. Kraków kryminalnie idealny. I jeszcze Kraków z lokalnymi smaczkami. Autor puszcza oko do czytelnika, który wie, kto pisał filmowe recenzje do lokalnego dziennika na starodawnej maszynie, uśmiecha się do osób mających pojęcie czym zajmowali się z entuzjazmem fani pewnej rozgłośni radiowej, opisuje pragnienie przygody polegającej na zakradnięciu się do zlokalizowanego w centrum miasta, powojennego bunkra, uwieczniając w powieści mimochodem członków stowarzyszenia opiekującego się tym zabytkiem. To są drobiazgi, fragmenty naszej lokalnej rzeczywistości, znane temu kto się tutaj urodził i spędził życie. Dla czytelnika spoza Krakowa będą stanowić po prostu epizodyczne elementy fabuły. Cóż, taki ekskluzywny bonus, dla tych, którzy długotrwale związali swą egzystencję z tym ponurym miastem.

Sumując wrażenia po lekturze muszę przyznać, że „Limeryki zbrodni” w formie w jakiej trafiły do rąk czytelników, przypominają bardziej szkic powieści niż ukończoną kryminalną fabułę. Niemniej nie żałuję czasu spędzonego z książką Janusza Miki, a raczej notuję w pamięci by śledzić dalsze poczynania literackie tego pisarza. Ulepszenie warsztatu przy tak dobrych pomysłach i zmyśle obserwacji może zaowocować narodzinami nowego mistrza kryminału. Warto być czujnym.

Robert Wiśniewski

Janusz Mika
Limeryki zbrodni
Wydawnictwo editio/Helion
Premiera: 3 czerwca 2013

 

 
Wesprzyj nas