Miłość bez daty ważności – wybitny debiut brytyjskiej pisarki, który stał się głośnym wydarzeniem


Co by było, gdyby mężczyzna, który przez trzydzieści lat jest twoim mężem, nagle wyprowadził się do pokoju obok? To właśnie przytrafiło się sześćdziesięcioletniej Jeanie, sympatycznej właścicielce sklepu ze zdrową żywnością. Czuje się zraniona, oszukana, szuka winy w sobie, a mąż milczy jak zaklęty i nie zdradza powodów swojej decyzji.

Pełna serdeczności i uroku kobieta znajduje wreszcie wytchnienie w czwartkowych wyprawach do parku z ukochaną wnuczką. Spotyka tam Raya – wrażliwego (i przystojnego) mężczyznę po przejściach, który odwiedza park z własnym wnuczkiem. Ray jest całkowitym zaprzeczeniem jej męża: powściągliwego i nieustannie mającego wszystko pod kontrolą. Jeanie zaczyna łapać się na tym, że z coraz większym utęsknieniem wyczekuje na spotkania w parku. Czy podejmie wyzwanie rzucone jej przez los?

Od czasów „Spóźnionych kochanków” nie było takiej książki o kochaniu i byciu kochanym.

Hilary Boyd jest brytyjską dziennikarką zajmująca się problemami zdrowotnymi. „Czwartki w parku” to jej debiut powieściowy, który stał się nieoczekiwaną sensacją na liście bestsellerów Kindla, wyprzedzając E.L.James i Kena Folleta. Ponad 1 600 czytelników zamieściło o niej pełne zachwytu opinie w sklepie internetowym Amazon. Prawa do tłumaczenia sprzedano do ponad dziesięciu krajów. Jest również zainteresowanie ze strony studia filmowego.

Hilary Boyd
Czwartki w parku
Przełożył Łukasz Małecki
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 21 listopada 2013


1

– Nie powinnaś tyle pić! – syk George’a przeciął upał letniej nocy, kiedy szli cichym chodnikiem w stronę domu.
– Wypiłam najwyżej trzy drinki – zaprotestowała Jeanie. – Na pewno nie jestem pijana.
Otworzywszy drzwi, ruszyła prosto do kuchni. Było gorąco, zbyt gorąco, mimo że dochodziła dwudziesta druga trzydzieści. Rzuciła klucze i torebkę na stół, po czym pchnęła okna francuskie wychodzące na taras.
– To po prostu żenujące, kiedy robisz się piskliwa i głośna – ciągnął George, jakby nie usłyszał jej odpowiedzi. – Tak jakby kogoś interesowały testy witaminowe. Gdybyś nie była taka pijana, być może zauważyłabyś, że facet umierał z nudów.
Jeanie spojrzała na męża, urażona zjadliwością w jego głosie. Przez cały wieczór wydawał się nienaturalnie spięty, jeszcze przed wyjściem od Marii i Tony’ego. Zanim zdążyli dopić kawę, George zerwał się i powiedział, że muszą już iść, wymawiając się mało przekonująco spotkaniem, którego wcale nie miał.
– George, ja naprawdę nie byłam pijana. Nie jestem pijana. To on ciągle zadawał mi pytania – odezwała się cicho, próbując go udobruchać.

George podniósł klucze, które cisnęła na blat, i powiesił je na wieszaczku w przejściu. Nad każdym haczykiem widniał staranny opis, wykaligrafowany jego ręką: George D, Jeanie D, George S, Jeanie S, Zapasowe D, Zapasowe S – oznaczenia kluczy do domu i samochodu.
– Napijmy się czegoś na dworze. Jest za gorąco, żeby spać. – Jeanie uważnie przyjrzała się twarzy męża, by sprawdzić, czy już jej wybaczono, lecz za szkłami grubych okularów w szylkretowych oprawkach oczy George’a wciąż były nieprzejednane.
– Facet musiał sobie pomyśleć, że z nim flirtujesz – upierał się George, świdrując żonę wymownym wzrokiem.
– Na litość boską… – Oddech uwiązł jej w gardle. Odwróciła wzrok, czując, że na policzki występują jej rumieńce. Nie wywołało ich jednak poczucie winy; mężczyzna, o którym rozmawiali, był cherlawy, wysuszony i miał przebarwione zęby. Miły gość, ale z pewnością nie obiekt pożądania seksualnego. Nie, Jeanie czuła lęk. Nie znosiła konfrontacji. Wychowywana w zatęchłym, norfolskim wikariacie, każdego dnia patrzyła, jak jej matka pokornie wysłuchuje szorstkich, apodyktycznych rozkazów ojca, nie kwestionując jego prawa do podobnych zachowań. Jeanie żyła w strachu przed tym człowiekiem, pamiętała jednak, jak kibicowała matce, z nadzieją, że pewnego dnia się przełamie i w końcu sprzeciwi tyranii. Poprzysięgła wówczas, że sama nigdy nie pozwoli się traktować w taki sposób. Wciąż wierzyła, że łagodny, dobrze wychowany George w niczym nie przypomina jej ojca.

George uniósł brew.
– Jesteś cała czerwona.
Jeanie wzięła głęboki oddech.
– Chodź, nalejesz nam armaniaku. Posiedzimy trochę na zewnątrz, żeby ochłonąć. – Usłyszała pojednawczy ton w swoim głosie i natychmiast go pożałowała. – Przecież widziałeś, co to za facet – dodała bez przekonania, po czym wyszła na taras. Adrenalina buzowała w jej ciele i Jeanie nagle poczuła się zmęczona.
– Chyba pójdę na górę – odparł George, chociaż nie ruszył się z miejsca. Jego wysoka, tyczkowata sylwetka wydawała się zapadnięta, wrośnięta w podłogę kuchni. Sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby napięcie związane z przyjęciem w końcu uleciało.
– George… Coś nie tak? – Podeszła i przyjrzała mu się uważnie. Zaskoczona, zobaczyła w brązowych oczach męża desperację, której nigdy tam nie było. – George?
Przez sekundę wytrzymał jej spojrzenie. Już miał coś powiedzieć, ale zamiast tego obrócił się na pięcie.
– Czy coś się dzisiaj stało? – zapytała raz jeszcze.
– Nie, wszystko w porządku – uciął. – Co miało się stać? – Jego rysy wyostrzyły się, jakby rozmyślnie próbował ukryć prawdziwe emocje. Ruszył po schodach. – To co, idziesz? – wymamrotał, znikając jej z oczu.

Po gorącym dniu w sypialni panował zaduch, mimo że okno było otwarte na oścież. W łóżku George odwrócił się do żony i przeciągnął długim palcem po jej policzku i ustach. Jego dłoń w stanowczym geście przesunęła się powoli niżej. Jeanie nie pragnęła go, ale w pieszczotach George’a była determinacja, która nie pozwalała jej odmówić. Wiedziała jednak, że to nie miłość – w rzeczywistości ten stosunek nie ma nic wspólnego z nią samą, a na jej miejscu mogłaby leżeć jakakolwiek kobieta. W zasadzie czuła, że nie ma tam ani jej, ani jego – nagich na ciepłej, wilgotnej pościeli, jakby łączyli się na odległość w zupełnie mechanicznym, anonimowym akcie seksualnym.
Aż nagle, bez żadnego ostrzeżenia, George odsunął się od niej i usiadł, opierając plecy o drewniane wezgłowie, jakby spod kołdry wypełznął skorpion.
Jeanie zamrugała, patrząc w ciemnościach na męża.
– Co się stało? O co chodzi?
George wyskoczył z łóżka i włączył lampkę na szafce. Stał milczący, nagi, z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na nią z góry. Jeanie robiła wszystko, żeby się nie wzdrygnąć, tak zimne i puste były jego oczy.
Natychmiast wyciągnął przed siebie rękę, broniąc się przed dotykiem, mimo że nawet nie przesunęła się na jego połowę łóżka. Drugą ręką podniósł granatowe spodnie od piżamy i zasłonił się nimi jak tarczą.
– Nie rozumiem, George. Powiedz mi. Powiedz, o co chodzi. – Poczuła nieprzyjemny ścisk w gardle, kiedy siadała, żeby spojrzeć mu w oczy.
George ociągał się z odpowiedzią, wciąż stojąc nieruchomo.
– Chodzi o to… – zaczął w końcu jak tonący, który nie chce już pomocy. – Chodzi o to, że ja już po prostu nie mogę.
– Ale czego nie możesz, George?
Odwróciwszy się od niej, wziął okulary z szafki i podszedł do drzwi.
Jeanie zerwała się z łóżka, by za nim pobiec.
– George! Gdzie idziesz? Nie możesz mnie tak zostawić! Zrobiłam coś nie tak? Proszę, powiedz mi.
Ale George tylko machnął ręką, nawet na nią nie patrząc.
– Prześpię się w pokoju gościnnym.

„Ja już po prostu nie mogę”. Słowa George’a dręczyły ją, kiedy kładła się sama w zmiętej pościeli, zszokowana i, chyba przede wszystkim, zdezorientowana. Ich wspólne życie, które trwało już dwadzieścia dwa lata, było uporządkowane, może nawet nieco nudne. Nigdy się nie kłócili, jeśli tylko Jeanie była w stanie zaakceptować potrzebę kontroli męża, płynącą z jego dobrodusznej natury. Dzisiaj zaś poczuła się tak, jakby nieświadomie usiadła na wulkanie, który postanowił wybuchnąć. Co w niego wstąpiło?
Następnego dnia George udawał, że wszystko jest w porządku. Kiedy Jeanie zeszła do słonecznej kuchni, ubrana w koszulę nocną, rozstawiał na stoliku filiżanki, talerze, słoik z marmoladą i maselnicę z pokrywką w kształcie krowy, dokładnie tak samo jak każdego ranka.
– Co się stało wczoraj w nocy? – Opadła wycieńczona na krzesło.
George podniósł wzrok znad czajnika ze stali nierdzewnej, który napełniał wodą, jakby zdziwiło go to pytanie.
– Nic się nie stało. Byłem zmęczony.
– To wszystko? – dociekała zaspana. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
Wciąż trzymając czajnik, zmarszczył brwi.
– Jeanie, proszę cię, nie rób z tego dramatu. Mam ostatnio mnóstwo pracy. Już mówiłem, jestem przemęczony.

Odstawił czajnik na stojak i włączył go, by zagotować wodę, po czym wygładził krawat w kolorze burgunda na nieskazitelnie białej koszuli i wcisnął go za pasek szarych, prążkowanych spodni na szkarłatnych szelkach.
Jeanie czekała, zastanawiając się, czy nie wyśniła sobie całej tej sytuacji.
– George, uciekłeś wczoraj z łóżka, jakby nagle wyrosło mi dziesięć głów. Ja naprawdę nie muszę już robić dramatu.
Podszedł nonszalancko do okrągłego stolika, a ona wyczuła niewyraźną woń mydła do golenia, które kupiła mu pod choinkę, kiedy pocałował ją przelotnie w czubek głowy.
– Nie chcę o tym rozmawiać. – Otworzył lodówkę. – Soku? Gotuję ci jajka.

***

George nigdy już nie wrócił do jej łóżka, a teraz, niemal dziesięć lat później, Jeanie leżała, wsłuchując się w odgłosy krzątaniny piętro wyżej. Było prawie wpół do szóstej, choć dla George’a była to późna pora. Śledziła echo jego kroków, gdy szedł do łazienki; rurami spłynęła spuszczana woda, a on wrócił do sypialni w poszukiwaniu ubrań. Przyzwyczajenia George’a nie zmieniły się przez trzydzieści dwa lata małżeństwa, lecz od tamtej pamiętnej nocy już nie miała prawa brać w nich udziału. Co gorsza, po dziesięciu latach Jeanie wiedziała równie mało na temat jego reakcji, co wtedy. Z początku nagabywała go o wyjaśnienia niemal codziennie. Jeśli chodziło o problemy ze sprawnością, mogli je przecież jakoś rozwiązać. Skoro to ona zrobiła coś nie tak, niech tylko powie. „Błagam cię, George, chodź do łóżka”, prosiła, nakłaniała i poniżała się, byle życie wróciło na utarte szlaki.

Mimo że tamto wydarzenie odciskało się bolesnym piętnem na każdej rozmowie, George nie powiedział ani słowa – bezceremonialnie zbywał wszelkie próby podjęcia tematu. Nie było żadnego powodu, to nie jej wina, a on nie chce, czy raczej nie może o tym rozma­wiać. W końcu Jeanie tak bardzo się tym wszystkim zmęczyła, że dała za wygraną. Nikomu jednak nie wspomniała o swoim kłopocie, nawet najlepszej przyjaciółce Ricie, bo w dziwny sposób czuła się skrępowana; bez wątpienia – pomimo zapewnień George’a, że jest inaczej – Jeanie błędnie postrzegała własną seksualność.

Ponieważ jej pewność siebie znikła, po tamtej feralnej nocy nigdy więcej nie próbowała uwodzić męża. Tylko raz, mniej więcej rok temu, gdy oboje za dużo wypili, George poszedł za żoną do pokoju, który teraz był jej sypialnią, i zaczął obłapiać ją nieprzytomnie. Jednakże niemal natychmiast, pomimo alkoholowego zamroczenia, wyczuła bolesne niezdecydowanie w pieszczotach męża. Jego dłonie błądziły po jej skórze niemal bez zaangażowania, a ciało było zdystansowane, nawet kiedy całował ją w usta. Aż wreszcie, tak jak poprzednio, coś pękło i odepchnął ją stanowczo, jakby była wyuzdaną kusicielką, po czym szybko i cicho wygrzebał się z łóżka. Chwilę później już go nie było.

Małżeństwo przystosowało się do sytuacji. Oczywiście nie od razu; wręcz przeciwnie, był to proces długotrwały, przykre wygasanie uczuć, gdy Jeanie próbowała poskramiać i racjonalizować gniew na milczenie męża – które wydawało się gorsze od samego incydentu – jako konieczne poświęcenie dla dobra związku. Jej dzieciństwo zostało zdefiniowane przez poświęcenie: „Jezus umarł, żebyśmy mogli żyć. Pamiętaj o tym i bądź Mu wdzięczna!” – tak brzmiała ulubiona modlitwa jej ojca przed posiłkiem. Żarliwie pobożny wielebny Dickenson zbudował swoje życie na surowej, pozbawionej radości służbie i oczekiwał tego samego od rodziny, a w wikariacie panowała cisza pełna wyczekiwania na kolejny akt nieugiętej woli.

Niedługo później George, być może kierowany jakąś bzdurną ideą zadośćuczynienia, kupił żonie lokal, gdzie mogłaby prowadzić własny interes, a Jeanie rzuciła się w wir pracy z energią i zapałem. Dzięki temu odniosła sukces. Jej sklep ze zdrową żywnością, Pomegranate, znajdował się w połowie drogi na szczyt Highgate Hill. Można w nim było dostać to, co wszędzie: witaminy, mieszanki ziołowe i produkty suszone, ale też warzywa organiczne, ser, świeże soki i koktajle mleczne, pyszne pełnoziarniste chlebki i inne produkty delikatesowe. Jeanie powoli budowała bazę stałych klientów – a niektórzy musieli przyjeżdżać do niej z daleka – choć, szczególnie w lecie, swoimi kanapkami przyciągała wielu przypadkowych łakomczuchów, którzy tłumnie zmierzali do Hampstead Heath na pikniki.

Musiała ponownie zapaść w sen, bo następne, co usłyszała, to powitanie George’a.
– Dzień dobry.
Patrzyła, jak ostrożnie stawia kubek z gorącą herbatą na stoliku przy łóżku.
– Zapowiada się cudowny dzień! – Z entuzjazmem odsunął ciężkie zasłony, a blask wczesnowiosennego słońca zalał pomieszczenie. Stanął uśmiechnięty nad Jeanie i oparł ręce na biodrach. Siwe włosy miał starannie uczesane, a okulary w szylkretowych oprawkach jak zwykle lekko przekrzywione, co nadawało mu wyraz trochę nieporadnego i wrażliwego. Lata temu zauważyli, że jeden zausznik jest mocniej wygięty od drugiego, choć po założeniu nie było tego widać. – Jakieś plany na dziś?
Ziewnęła.
– Rozmowa kwalifikacyjna w sklepie. Po wpadce z poprzednią dziewczyną Jola przestała sobie ufać. A później spotkanie z nowym dostawcą paczkowanych lunchów wegańskich. Chcę też obejrzeć używaną gablotę chłodzącą, bo ta, która stoi przy oknie, lata świetności ma dawno za sobą. No i jeszcze Ellie. – Oboje uśmiechnęli się na myśl o wnuczce. – A ty?
George przesunął się do drzwi swoim typowym, patykowatym krokiem.
– Cóż, na pewno nie będę aż tak zajęty jak ty, staruszko. Po południu golf. Wyściskaj tę uroczą dziewczynkę od dziadka, dobrze?

Celowo nadawał swojemu głosowi radosne brzmienie, ale Jeanie zorientowała się, że próbuje sprawiać wrażenie bardziej zajętego, niż był w rzeczywistości – zdarzało mu się to dość często, odkąd firma ubezpieczeniowa, dla której pracował przez całe życie, pięć lat temu „zaproponowała” mu przejście na emeryturę. Tylko raz odniósł się do tej sytuacji, kilka miesięcy po odejściu z pracy: czuł, że stał się „zwykłą częścią zamienną”, jak sam to określił. Mimo to przymusowa emerytura wiele między nimi zmieniła. Z początku Jeanie czuła się niemal winna, kiedy każdego ranka wychodziła z entuzjazmem do pracy, zostawiając męża samotnego i znudzonego między kolejnymi partyjkami golfa. W końcu jednak doszedł do siebie; oddał się chłopięcemu hobby kupowania starych zegarów, rozbierania ich na części i ponownego składania. Teraz wprost roiło się od nich w domu: każda dostępna powierzchnia tykała, najczęściej niesynchronicznie, jakby regały i biurka zyskały własne życie. Tylko w sypialni panowała cisza. Mimo to Jeanie czuła, że obsesyjna natura George’a, wcześniej utrzymywana w ryzach przez pożyteczną karierę, zaczyna wychylać swój paskudny łeb – a razem z nią nieprzyjemnie znajoma potrzeba kontrolowania żony. Prawdę mówiąc, takie napięcie istniało między nimi od zawsze, tylko że ostatnio stawało się coraz mniej zabawne.

 
Wesprzyj nas