Trzecia powieść afgańskiego pisarza mieszkającego w USA Khaleda Hosseiniego – czy również stanie się światowym bestsellerem?


Kolejna książka autora bestsellerowej powieści “Chłopiec z latawcem”. “I góry odpowiedziały echem” to historia o tym, jak kochamy, jak dbamy o siebie nawzajem, a także o tym, jak nasze wybory wpływają na następne pokolenia.

Rodzeństwo, Pari i Abdullah, zostaje rozdzielone i musi przeżyć życie osobno. Podążamy za bohaterami do Kabulu, Paryża, San Francisco i na grecką wyspę Timos, widząc, jak ta rozłąka wpłynęła na losy rodziny. Książka rozpoczyna się opowieścią o mężczyźnie, który musi poświęcić jedno ze swoich dzieci, aby ocalić resztę. Wybiera najmłodszego syna, ale myśl ta prześladuje go przez całe życie. W końcu udaje się w podróż, by uratować swoje ukochane dziecko…

Hosseini ukazuje złożoność rodzinnych relacji, przedstawiając poruszającą historię o zdradzie, oddaniu dla bliskich i honorze.

Khaled Hosseini – amerykański powieściopisarz i lekarz medycyny pochodzenia afgańskiego. Urodzony 4 marca 1965 roku w Kabulu. Zadebiutował w 2003 roku powieścią Chłopiec z latawcem, która przyniosła mu międzynarodową sławę i została przeniesiona na duży ekran. W maju 2007 roku ukazała się jego druga powieść Tysiąc wspaniałych słońc, która w 20 krajach trafiła na szczyt listy bestsellerów i sprzedała się w nakładzie ponad 10 milionów egzemplarzy.

Jego ojciec był zatrudniony w afgańskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a matka była nauczycielką w żeńskiej szkole w Kabulu. W 1970 roku Hosseini wraz z rodziną przeniósł się do Teheranu w Iranie, gdzie jego ojciec pracował w Ambasadzie Afganistanu. W 1976 roku, po wcześniejszym powrocie do Kabulu, wraz z rodziną przeprowadził się do Paryża, a 4 lata później do USA.

Khaled Hosseini
I góry odpowiedziały echem
Tłumaczenie: Magdalena Słysz
Wydawnictwo Albatros
Premiera: 23 października 2013


2
Jesień 1952

Nigdy wcześniej ojciec nie uderzył Abdullaha. Kiedy więc to zrobił, kiedy przyłożył mu w skroń tuż nad uchem—mocno, znienacka, otwartą dłonią — czy napłynęły chłopcu do oczu. Szybko zamrugał, żeby je powstrzymać.
— Wracaj do domu—polecił ojciec przez zaciśnięte zęby. Abdullah usłyszał, że Pari wybuchnęła płaczem.
Wtedy ojciec uderzył go jeszcze raz, mocniej, tym razem w lewy policzek. Głowa odskoczyła Abdullahowi w bok. Twarz go zapiekła i spod powiek popłynęły łzy. W lewym uchu usłyszał dzwonienie. Ojciec się pochylił, zbliżył tak bardzo, że jego ciemna pomarszczona twarz przesłoniła pustynię, góry i całe niebo.
— Powiedziałem ci, chłopcze, żebyś wracał do domu —rzekł, patrząc na niego zbolałym wzrokiem.
Abdullah nie wydał żadnego dźwięku. Przełknął ślinę i spojrzał na ojca, mrugając pod dłonią przyłożoną do oczu dla ochrony przed słońcem.
Siedząca w małym czerwonym wozie Pari wykrzyknęła jego imię cienkim, drżącym ze strachu głosem:
— Abollah!
Ojciec popatrzył na niego ostro i powlókł się do wozu. Pari na wozie wyciągnęła ręce do Abdullaha. Ten odczekał, aż ojciec z siostrą ruszą, potem otarł oczy nasadą dłoni i podążył za nimi. Po chwili ojciec rzucił w niego kamieniem, tak jak dzieci w Szadbagh rzucały w psa Pari, Szuję — tyle że one zamierzały go trafić, zrobić mu krzywdę. Kamień rzucony przez ojca wylądował kilka metrów od Abdullaha. Chłopiec przystanął, a kiedy ojciec i Pari znowu się oddalili, podjął wędrówkę za nimi.
Wreszcie, gdy słońce było już w zenicie, ojciec zatrzymał wóz. Odwrócił się do Abdullaha, zastanawiał się przez chwilę, po czym przywołał go ruchem ręki.
— Nie poddasz się, co? — powiedział.
Pari szybko wyciągnęła do Abdullaha rękę. Patrzyła na niego oczami pełnymi łez i uśmiechała się, odsłaniając szczerbę w zębach, jakby nie mogło spotkać jej nic złego, dopóki będzie miała brata przy boku. On zacisnął palce na jej dłoni, tak jak to robił każdej nocy, gdy spali w jednym łóżku, dotykajc si_ głowami i splatając nogi.
— Miałeś zostać w domu — rzucił ojciec. — Z matką i Ighbalem. Tak jak ci mówiłem.
Abdullah pomyślał: z twoją żoną. Moją matkę przecież pochowaliśmy. Zdążył jednak ugryźć się w język i nie powiedział tego.
— No dobrze. Możesz iść z nami — zgodził się ojciec. — Ale żadnego płaczu. Słyszysz?
— Tak.
— Uprzedzam cię. Nie zniosę tego.
Pari uśmiechnęła się do Abdullaha, a on spojrzał w jej jasne oczy i na pulchne różowe policzki i odpowiedział uśmiechem.
Od tej chwili szedł obok wozu podskakującego na pustynnych wybojach i trzymał Pari za rękę. Brat i siostra wymieniali ukradkowe uradowane spojrzenia, ale odzywali się rzadko, z obawy, że zdenerwują ojca i wszystko zepsują. Przez długie odcinki drogi wędrowali sami, we troje, na horyzoncie nie było widać żywej duszy, tylko głębokie miedziane wąwozy i wielkie klify z piaskowca. Przed nimi rozciągała się pustynia, wielka i bezkresna, jakby stworzona dla nich i tylko dla nich. Rozpalone powietrze stało nieruchome, a czyste błękitne niebo wznosiło się wysoko. Na popękanej ziemi migotały kamienie. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszał Abdullah, był jego własny oddech i rytmiczne skrzypienie kół, gdy ojciec ciągnął wóz na północ.

 
Wesprzyj nas