Sztuka przywództwa nie jest pieśnią o władzy. To opowieść o autorytecie, odpowiedzialności i charyzmie.


Sztuka przywództwa. Piłsudski jest nie tyle książką o Marszałku, co raczej opowieścią o przywództwie przez niego realizowanym. To analiza metod i sposobu działania Komendanta, które jego samego wyniosły na szczyty władzy, a Polskę przywiodły do niepodległości.

Książka Piotra Gajdzińskiego to opowieść o autorytecie, wstrzemięźliwości, charyzmie i, przede wszystkim, o odpowiedzialności. Józef Piłsudski, największy przywódca Polski, jest uosobieniem takiej właśnie opowieści o władzy.

Sztuka przywództwa nie jest pracą historyczną. To oparty na życiu marszałka Józefa Piłsudskiego swoisty, barwny poradnik pokazujący drogę kształtowania się przywódcy, wskazujący cechy, które pozwalają osiągnąć sukces – także w międzynarodowej korporacji.

„Oto idzie cholerne Imperium Brytyjskie!” – krzyknął na widok Winstona Churchilla jeden z robotników. Taką charyzmę – a także wizję przyszłości – miał też Józef Piłsudski. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, późniejszy legionista, adiutant Marszałka i generał, po raz pierwszy zobaczył Piłsudskiego w Paryżu, dokąd ten przyjechał szukać żołnierzy do Legionów. „W tym okresie Komendant przypominał mi jednego z największych samotników. Kolumba, który błagał o okręty potrzebne mu do odkrycia nieznanego a wyczuwalnego lądu” – wspominał. Prawdziwi przywódcy rodzą się w trudnych czasach – to wówczas ich pewność siebie, wiara w sukces, konsekwencja i determinacja objawiają swoją sprawczą moc. Dla Polaków Piłsudski pozostaje kwintesencją tych cech.

Z podziwem i przyjemnością patrzyłam na tego człowieka, nie doznając żadnego zawodu. Jest tak obdarzony przez naturę we wszelki urok człowieczy: talent, zapał, dowcip, żywość i wdzięk – pisała w Dziennikach Zofia Nałkowska.

Podobno każdy nosi w plecaku marszałkowską buławę. Nawet jeśli, to nie każdego kto sprawuje władzę można nazwać przywódcą. Tylko nieliczni mają wystarczający autorytet i charyzmę. A przede wszystkim świadomość celu, do którego zmierzają.
Leszek Balcerowicz

Piotr Gajdziński, ur. 1964 – dziennikarz, publicysta. Jego teksty znalazły się między innymi w „Rzeczpospolitej”, „Wprost”, „Polityce” i „Życiu Gospodarczym”. Obecnie pisze do miesięcznika „Odra”. Autor książek: Niewinny morderca, Balcerowicz na gorąco, Imperium plotki, czyli amerykańskie śniadanie z niemowląt, Prowokacja oraz Anatomia zbrodni nieukaranej. Przez ponad dziesięć lat pracował w jednym z giełdowych banków, gdzie pilnie obserwował, jak w praktyce polscy i zachodni menedżerowie realizują sztukę przywództwa.

Piotr Gajdziński
Sztuka przywództwa. Piłsudski
Wydawnictwo Poznańskie
Data premiery: 4 czerwca 2013


Wstęp (fragment)

Podczas wojennej wizyty Winstona Churchilla w jednej z angielskich fabryk pewien robotnik krzyknął na widok przechodzącego premiera: Oto idzie cholerne
Imperium Brytyjskie!
Churchill zaliczał się do tych nielicznych polityków, którzy samą swoją obecnością wywierali wpływ na otoczenie. Podobnie jak Charles de Gaulle, z którym na początku lat sześćdziesiątych spotkała się siostra Elżbiety II, księżniczka Małgorzata. Jest tak dystyngowany, tak imponujący, że niemal mu się ukłoniłam — opowiadała później. Postawę francuskiego przywódcy doceniał także nielubiący go Winston Churchill.

Rozumiałem i podziwiałem jego wyniosły sposób bycia, chociaż czułem się dotknięty — pisał brytyjski premier. — Kim był: uchodźcą, banitą, który musiał opuścić swój kraj pod groźbą kary śmierci, całkowicie zależny od dobrej woli rządu brytyjskiego. Niemcy zajęli jego kraj. Nigdzie właściwie nie miał punktu oparcia. Mimo to buntował się przeciwko wszystkim. Zawsze, nawet kiedy zachowywał się najgorzej, wydawało się, że wyraża osobowość Francji — wielkiego narodu, z całą jego dumą, poczuciem władzy i ambicji.

Podobne odczucia mieli ludzie obcujący z marszałkiem Piłsudskim. Władysław Baranowski, dyplomata współpracujący z Komendantem jeszcze podczas Wielkiej Wojny, zanotował swoje wrażenia z oficjalnego przyjęcia dla francuskich polityków podczas wizyty Piłsudskiego w Paryżu w 1921 roku.

Nazajutrz przyjmował Marszałek w hotelu Crillon świat oficjalny, polityczny i dyplomatyczny w wielkiej sali recepcyjnej w asyście pani Zamoyskiej. Postawa, gest i dostojny wygląd uderzały majestatem wielkiego monarchy.

Rok później Piłsudski odwiedził Rumunię. Na dworcu witał go król Ferdynand, którego syn, książę Mikołaj, tak opisał to spotkanie:

Udaliśmy się na dworzec, aby spotkać przybywającego z oficjalną wizytą Naczelnika Państwa Polskiego, Marszałka Piłsudskiego. Miałem wrażenie, że ojciec mój ma zamiar przyjąć swego gościa serdecznie, ale z pewną nonszalancją. Pomimo wszystko Marszałek, Naczelnik Państwa, to nie król. Ojciec mój rozmawiał z nami wesoło, gdy pociąg podchodził, a gdy stanął, zapalił właśnie papierosa. Z salonki, wprost przed nami, wyskoczyli dwaj adiutanci i świetnie stanęli na baczność po obu stronach drzwi. Po chwili ukazał się w tych drzwiach wasz Marszałek i lekko pochylony naprzód patrzał na naszą grupę. Potem wolno, bardzo wolno zaczął wychodzić. Było w tym wzroku coś takiego, że wyprostowałem się mimo woli. Spojrzałem na mego ojca i, nie zapomnę nigdy, skonstatowałem, że zanim Marszałek zdążył zejść, ojciec mój rzucił papierosa i stanął na baczność.

Autorzy podręczników historii z pewnością niewiele miejsca poświęciliby jednak Churchillowi i de Gaulle’owi, gdyby nie II wojna światowa. Gdyby nie I wojna światowa, a przede wszystkim inwazja sowiecka 1920 roku, być może Józefa Piłsudskiego pamiętalibyśmy ledwie jako działacza PPS i publicystę „Robotnika”. Gdyby nie zimna wojna, sięgająca w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku temperatury wrzenia, Ronald Reagan bardziej byłby znany z roli George’a Gippa w filmie Knute Rockne — stuprocentowy Amerykanin niż jako mistrz ceremonii na pogrzebie komunizmu. Helmut Kohl pozostałby niemieckim politykiem, który wywarł minimalny, a być może nawet zerowy wpływ na globalną politykę, gdyby nie zjednoczenie Niemiec. Gdyby w 1980 roku nie wybuchły strajki na Wybrzeżu, Lech Wałęsa pozostałby jednym z cichych i zapomnianych działaczy Wolnych Związków Zawodowych. Sierpniowy strajk wyniósł Wałęsę do roli przywódcy „Solidarności”, a z czasem ten elektryk został przywódcą i światową ikoną sprzeciwu wobec komunizmu. Przez następnych dziesięć lat będzie Wałęsa rzeczywistym przywódcą narodu zrzucającego sowieckie jarzmo, ale roztrwoni swoje przywództwo w okresie transformacji systemowej, w demokratycznym państwie, którego reguły okażą się dla niego za ciasne i przez to zbyt krępujące. Gorzkim tego podsumowaniem był start w wyborach prezydenckich w 2000 roku, w których legenda „Solidarności” zdobyła zaledwie 1,01 procenta głosów.

Historyczne okoliczności to gleba, na której wyrastają przywódcy. Bo przywództwo jest zbudowane na emocjach. Doświadczyła tego Margaret Thatcher, która do czasu wybuchu wojny o Falklandy sprawnie rządziła krajem, ale jej prawdziwą pozycję — podobną do tej, jaką miał Winston Churchill — ugruntowało dopiero starcie z argentyńskimi generałami, którzy postanowili zająć, zamieszkane od 1690 roku przez Brytyjczyków (stanowczo zresztą opowiadającymi się za przynależnością do Królestwa), Falklandy. Thatcher wygłosiła wówczas słynne zdanie, które trafiło do serc obywateli Wielkiej Brytanii: Agresorzy nigdy nie powinni zwyciężać, a prawo międzynarodowe powinno górować nad siłą. Wojnę prowadziła do ostatecznego triumfu, mimo że wielu polityków, w tym jej przyjaciel Ronald Reagan, namawiało brytyjską panią premier do zawarcia kompromisowego pokoju. Thatcher jak nikt inny rozumiała jednak, że to zwycięstwo zmieni diametralnie brytyjską świadomość, co po latach spuentowała słowami: Przestaliśmy być narodem w odwrocie.

Wyjątkowy moment w historii ma znaczenie decydujące, ale okoliczności nie są determinantem ostatecznym. Proces upadku komunizmu, który miał dla stabilności świata siłę tsunami, nie zrodził przywódców ani w dawnych krajach satelickich Związku Sowieckiego, ani w samym rozpadającym się Imperium, ani wreszcie w państwach Wolnego Świata. Z identyczną sytuacją mieliśmy do czynienia dziesięć lat później, gdy samoloty wbite w World Trade Center zapoczątkowały wojnę z muzułmańskim terroryzmem i rozbudziły na półkuli północnej emocje, których temperatura była w tej części świata najwyższa od dziesięcioleci.

Rzeczywistych przywódców nie wyłonił także kryzys ekonomiczny z lat 2008-2010, który groził totalnym, gospodarczym krachem i mógł objąć całą światową gospodarkę. Kolejny kryzys tylko obnażył słabość dzisiejszych szefów państw, bo był w istocie kryzysem przywództwa. Niewielu polityków dorasta do roli, jakie pisze im historia. Niewielu tylko ma w sobie dość siły, aby brać udział w „swoistym hazardzie polegającym na nieustannej grze va banque”.

Historycy i socjologowie od lat próbują ustalić przyrodzone cechy, które tworzą przywódcę, ale do dziś nie powstał ich przekonujący katalog. Nie ulega jednak wątpliwości, że przywódca musi mieć wysoką samoocenę i dużą pewność siebie. A także, z uwagi na to, że polityka jest obszarem walki, musi być „prawdziwym walczakiem” — dobrze znosić, a nawet lubić nieustanny, ostry spór i często bezpardonową walkę. Niezbędna jest silna wola i umiejętność przewidywania oraz diagnozowania przyszłych ludzkich zachowań. W tej zdolności rozumienia innych było coś niemal kobiecego — twierdził jeden z doradców de Gaulle’a, podsumowując jego wręcz nieprawdopodobną umiejętność oceny ludzi i ich charakterów.

Wyjątkową intuicję Józefa Piłsudskiego podkreślali niemal wszyscy jego współcześni. Ale wydaje się, że niezbędna jest przede wszystkim wiara w siebie. Stefan Żeromski często opowiadał, że na początku XX wieku, podczas pobytu w Zakopanem, zajrzał do rudery, w której mieszkał Piłsudski. Zastał go w samych kalesonach, bo jedyne spodnie zabrał do naprawy krawiec. W tych niecodziennych okolicznościach Piłsudski zapewnił gościa, że kiedyś zostanie dyktatorem Polski. Niezachwiana wiara w sukces była też jedną z najważniejszych cech Churchilla, który wierzył w zwycięstwo nawet w najtrudniejszych momentach Bitwy o Anglię, gdy ręce załamywali nie tylko jego ministrowie, lecz także dowódcy.

Ale sami przywódcy w istnienie katalogu specjalnych cech raczej wątpili. Podkreślał to Józef Piłsudski. Charles de Gaulle w jednej z książek napisał, że politycy zyskują władzę i szacunek dzięki wstrzemięźliwości zachowań, utrzymywaniu dystansu do otoczenia i stwarzaniu wokół siebie aury tajemniczości, co jego zdaniem uzyskuje się m.in. małomównością. Przywódca musi mieć wrodzoną skłonność do przewodzenia innym, którą powinien jednak rozwijać własnymi sposobami. Z tą opinią z pewnością nie zgadza się Brian Bacon, założyciel prestiżowej Oxford Leadership Academy, według którego przywództwo w dużej mierze polega na budowaniu więzi międzyludzkich — z załogą, klientami, z całym środowiskiem. Więzi buduje się przede wszystkim poprzez rozmowę. Ale jeśli uznać to za dogmat, to Churchill był złym przywódcą, bo krzyczał na swoich współpracowników i traktował ich obcesowo. A mimo to wielu współczesnych podziwiało go za umiejętność budowy wokół siebie obozu oddanych sobie ludzi, gotowych podążać za nim i realizować wyznaczone cele.

Z kolei Thatcher chętnie słuchała współpracowników, nie było w niej właściwie apodyktyczności, lecz raczej głębokie przekonanie o swojej racji, na którego podstawie organizowała pracę swojego zespołu. Jeśli przywódca dysponuje zestawem jasnych, dobrze wyartykułowanych i spójnych zasad, wtedy wszyscy pozostali wiedzą dokładnie, co mają robić… jeżeli chcą pozostać w grze — twierdzi jeden z biografów brytyjskiej pani premier.

Mistrzem w budowaniu autorytetu wśród współpracowników pozostaje Józef Piłsudski, który w Legionach trzymał dystans wobec podwładnych, ale żył ich życiem — jadł to samo, co wszyscy, mieszkał w podobnych warunkach, nosił zwykłą strzelecką kurtkę pozbawioną przysługujących mu dystynkcji brygadiera. Już później, w wolnej Polsce, Piłsudski zrezygnował z marszałkowskiego uposażenia, które przekazywał na cele dobroczynne, a jego rodzina żyła — bardzo skromnie! — z tantiem literackich oraz odczytów i wykładów. Nie korzystał też z przysługującej mu salonki kolejowej i z reguły podróżował wagonami drugiej klasy.

W tej Polsce, gdzie ludzie idą na największe kompromisy z własnym sumieniem, byle kurczowo trzymać się fotela ministerialnego, ten człowiek hardy, a tak skromny i prosty, tak obojętny na tytuły i zaszczyty, musi imponować, musi wzbudzać zaufanie — pisał „Robotnik”, organ Polskiej Partii Socjalistycznej. Skromność Komendanta podkreślali też składający mu wizyty zagraniczni goście.

Złożyłem wizytę marszałkowi Piłsudskiemu, wielkiemu przywódcy Polaków, który, w momencie wycofania się Niemców, w połowie listopada 1918 roku, stanął na czele młodej republiki — pisał marszałek Carl Gustaf Emil Mannerheim, twórca niepodległości Finlandii i pierwszy po II wojnie światowej prezydent tego kraju. — Jego siedzibą był Belweder, niewielki pałac koło Łazienek, na terenie których mieściły się niegdyś koszary Brygady Kawalerii Gwardii.

W każdej działalności publicznej, polityki nie wyłączając, do osiągnięcia sukcesu niezbędne jest szczęście. Czy Charles de Gaulle dotarłby na szczyt, gdyby nie protekcja marszałka Pétaina? Traf chciał, że u progu wojskowej kariery późniejszy prezydent Francji zamieszkał w sąsiedztwie marszałka, który protegował go najpierw do École Supérieure de Guerre, a potem wydatnie pomagał wspinać się po kolejnych szczeblach kariery. Gdyby nie ta protekcja, Charles de Gaulle — ze względu na swoją butę i protekcjonalny stosunek zarówno do kolegów, jak i przełożonych — utknąłby zapewne w sztabie Armii Renu, gdzie został skierowany po studiach i gdzie pełnił nadzór nad zaopatrzeniem — kontrolował przydziały żywności. Wcześniej, podczas nauki w jezuickim gimnazjum, de Gaulle był uczniem miernym i mającym opinię lenia, a jego ojciec mawiał, że chłopcu brakuje rozsądku. Do wymarzonej Akademii Wojskowej Saint-Cyr (École Spéciale Militaire de Saint-Cyr) Charles de Gaulle dostał się, uzyskując 119 lokatę (na 221 przyjętych).

Analiza biografii największych przywódców nie pozostawia wątpliwości — warunkiem niezbędnym jest pracowitość i wytrwałość.
Przyszłość nieraz widzę jasno i z całym spokojem, że się nie mylę, mogę o niej mówić. Nieraz mam pewność, że wypadki potoczą się inaczej, niż ludzie powszechnie sądzą. Ale zdobycie tej pewności poprzedza wielki proces myślenia, wielka praca mózgu. Ja nie odgaduję przyszłości, ale patrząc w przyszłość, robię zimny obrachunek — twierdził Komendant.

Margaret Thatcher powtarzała, że nie zna nikogo, kto wspiąłby się na szczyt bez ciężkiej pracy. Taka jest recepta. Nie zawsze doprowadzi Cię na szczyt, ale powinna poprowadzić przynajmniej bardzo blisko niego. Słowa, brzmiące jak propagandowy slogan, w ustach brytyjskiej pani premier były jedynie lakonicznym ujęciem jej życiowej drogi. Bo Margaret Thatcher skończyła studia chemiczne z drugą lokatą na roku, kandydowała do parlamentu, składając jednocześnie egzaminy adwokackie, a gdy wreszcie wygrała wybory do parlamentu, szybko zapracowała na funkcję sekretarza parlamentarnego do spraw prawa pracy i wynagrodzeń. Już w 1966 roku była członkiem „gabinetu cieni” , który w brytyjskiej polityce odgrywa rzeczywistą, a nie jak u nas tylko propagandową rolę, gdzie zajmowała się najpierw sprawami przynależnymi resortowi skarbu, następnie także dotyczącymi energetyki, transportu, edukacji i wreszcie środowiska. W 1970 roku Margaret Thatcher po raz pierwszy została ministrem i objęła resort edukacji. Pracowitością wyróżniał się także jej poprzednik przy Downing Street 10, Winston Churchill, który jeszcze podczas pracy korespondenta wojennego jednej z brytyjskich gazet w Azji nie tylko zasypywał redakcję regularnie przysyłanymi tekstami, ale dodatkowo, wieczorami, po powrocie do garnizonu, każdego dnia kilka godzin poświęcał na pisanie książki. Zresztą ciężko pracował nawet gdy nie pełnił żadnych istotnych funkcji publicznych.

Napisałem dzisiaj dwa tysiące słów i położyłem dwieście cegieł (przyszły brytyjski premier był wielbicielem murarstwa) — podsumował jeden ze swoich dni spędzonych w posiadłości Chartwell.

(…)

Komendant

Józef Klemens Piłsudski urodził się w grudniu 1867 roku w Zułowie na Litwie w szlacheckiej, zubożałej rodzinie, w której pielęgnowano patriotyczne tradycje. Jego ojciec brał zresztą udział w Powstaniu Styczniowym. Po ukończeniu wileńskiego gimnazjum Piłsudski rozpoczął studia medyczne w Charkowie.

Przed młodym człowiekiem po maturze otwierały się właściwie trzy drogi: prawo, filozofia lub medycyna. Prawo — w praktyce oznaczało zostać urzędnikiem; filozofia — nauczycielem gimnazjalnym. Pozostawała medycyna — powszechny rezerwuar niezaspokojonych duchów. I wielka niewiadoma — pisał Tadeusz Boy-Żeleński. — Można było sobie pomarzyć. O wytwornych pacjentkach, albo będąc chirurgiem, o ocaleniu życia młodej milionerce, która połknęła brylantowy guzik, i o zaślubieniu jej. Społecznik, jakiś doktor Judym, mógł sobie pomarzyć o reformach socjalnych. Ktoś o bardziej awanturniczym usposobieniu może być lekarzem marynarki i objechać cały świat. Tamte wydziały to po prostu dalszy ciąg gimnazjum, książki i skrypta, tutaj kościotrup w szafie, ku przerażeniu kuzynek, krajanie trupów, wdzieranie się skalpelem w sam rdzeń istnienia.

Trudno powiedzieć, czy Piłsudski marzył o brylantowym guziku połkniętym przez młodą milionerkę, czy może o judymowej pomocy biednym, ale jest faktem, że medycyna dawała wówczas niezależność i spory zakres wolności, a wśród późniejszych legionistów nie brakowało byłych studentów medycyny. Na charkowskich studiach Piłsudski zetknął się z konspiracją, ale początkowo nie bardzo się tym zainteresował, a po skończeniu roku akademickiego złożył podanie o przeniesienie na uniwersytet w Dorpacie, wówczas jeden z najlepszych ośrodków akademickich w Rosji. Czekając na decyzję władz oświatowych, wrócił do Wilna, gdzie z dawnymi gimnazjalnymi przyjaciółmi regularnie dyskutował o socjalizmie, zdobywającym wówczas wśród inteligenckiej młodzieży dużą popularność. Młodym ludziom podobały się hasła równości i sprawiedliwości, choć w tym środowisku socjalizm był atrakcyjny przede wszystkim jako sprzeciw wobec caratu. Po latach Piłsudski przyznał, że sięgnął w tym czasie po prace Marksa, w tym po Kapitał, ale książka i zawarte w niej idee nie bardzo na niego podziałały.

Młodzieńcza konspiracja, bardzo jeszcze niedojrzała, zakończyła się jednak dla późniejszego Naczelnika Państwa tragicznie. W 1887 roku został skazany na mające trwać pięć lat zesłanie na Syberii. Wszystko za sprawą bojowców z Frakcji Terrorystycznej Norodnoj Woli — wśród nich starszego brata Włodzimierza Lenina, Aleksandra Uljanowa — którzy w Wilnie poszukiwali trucizny mającej pomóc w uśmierceniu znienawidzonego cara Aleksandra III. Józef Piłsudski służył jednemu z nich za przewodnika po Wilnie, a podczas procesu był właściwie tylko świadkiem. I tak miał jednak szczęście, bo jego starszego brata, Bronisława, skazano na piętnaście lat katorgi.

Józef Piłsudski odsiedział cały wyrok i ponownie znalazł się w Wilnie w 1892 roku. Nie bardzo wiedział, co dalej. Nie było już oczywiście mowy o powrocie na studia, a sytuacja finansowa rodziny, na skutek chybionych inwestycji ojca, jeszcze się pogorszyła. Związał się z Polską Partią Socjalistyczną i po spotkaniu z jednym z jej twórców, Stanisławem Mendelsonem, został członkiem naczelnych władz partii na Litwie oraz redaktorem naczelnym „Robotnika”.

Wkrótce ożenił się z Marią Jusikiewiczową, o względy której starał się zresztą także jego późniejszy zaprzysięgły przeciwnik polityczny, Roman Dmowski. Po latach spotkali się w Japonii, gdy ta toczyła wojnę z Rosją. Dmowski przebywał w Tokio jako przedstawiciel Ligi Narodów, Piłsudski zaś czynił starania, aby namówić japońskich polityków do utworzenia legionu polskiego, który wspomógłby cesarską armię w jej zmaganiach z Rosją. Spotkali się, zupełnie przypadkowo, na ulicy, a choć od czasu konkurów o rękę Marii uważali się za śmiertelnych wrogów, to — jak na dżentelmenów przystało — przywitali się i odbyli później wielogodzinną rozmowę w cztery oczy. Nie było to zresztą ich jedyne spotkanie w Tokio, bo potem wspólnie wielokrotnie zwiedzali japońskie zabytki. Ale o ile obaj zachowywali się w stolicy Japonii jak dżentelmeni, to politycznie znajdowali się na antypodach. To starcie wygrał Dmowski, który przekonał japońskich polityków, że wywołanie powstania w Polsce jest właściwie niemożliwe, a na pewno niemożliwy jest sukces powstańców. Dmowski tłumaczył, że Rosja utopi powstanie we krwi, a zwycięstwo pozwoli carowi przerzucić oddziały wojskowe na Daleki Wschód i tym samym będzie dla Japonii niekorzystne. Plan powołania legionu polskiego i finansowania PPS w zamian za szeroko zakrojoną akcję sabotażową, przedstawiony przez Piłsudskiego, trafił do kosza.

 
Wesprzyj nas