Drugi tom kosmicznego cyklu Stuarta Gibbsa, autora bestsellerowej “Szkoły Szpiegów”. “Zguba w kosmosie” to połączenie kryminału, przygodówki i fantastyki naukowej. Dwunastoletni mieszkaniec Księżyca próbuje rozwikłać zagadkę zniknięcia Niny Stack.


Nazywa się Dashiell Gibson, ma dwanaście lat i tak się składa, że mieszka na Księżycu…

Być może myślicie, że to supersprawa? Bujda z chrzanem!

Życie w Bazie Księżycowej Alfa jest pełne wyzwań. Zwłaszcza kiedy pewnego dnia znika dowódczyni lunarnautów Nina Stack. Czy została porwana? Zaginęła w deszczu meteorytów? A może ktoś z załogi chciał się jej pozbyć?

Pech chciał, że akurat Dash widział ją jako ostatni, i chyba tylko on może znaleźć rozwiązanie tej mrocznej zagadki…

Drugi tom kosmicznego cyklu Stuarta Gibbsa, autora bestsellerowych powieści z serii “Szkoła szpiegów”, to połączenie rasowego kryminału, dowcipnej przygodówki i fantastyki naukowej. Dynamiczne ilustracje do polskiego wydania stworzyła Marta Krzywicka.

Kolejny tom w przygotowaniu!

Stuart Gibbs – amerykański autor książek dla dzieci, a także scenarzysta filmów animowanych i programów dla najmłodszych. Jego seria „Szkoła szpiegów” znalazła się na liście New York Timesa jako jedna z najlepiej sprzedających się cyklów książek dla dzieci w USA.

Stuart Gibbs
Zguba w kosmosie
Przekład: Aleksandra Szkudłapska
Ilustracje: Marta Krzywicka
Seria: Seria “Baza Księżycowa Alfa” tom 2
Wydawnictwo Agora dla Dzieci
Premiera: 27 marca 2024
 
 

SPIS MIESZKAŃCÓW
BAZY KSIĘŻYCOWEJ ALFA

 
Pierwsze piętro:
 
Apartament nr 1
Apartament i biuro dowódczyni bazy
Nina Stack, dowódczyni Bazy Księżycowej Alfa
 
Apartament nr 2
Apartament rodziny Harris-Gibson
Dr Rose Harris, geolożka lunarna
Dr Steven Gibson, specjalista ds. górnictwa
Dashiell Gibson (12 lat)
Violet Gibson (6 lat)
 
Apartament nr 3
Apartament rodziny Howardów
Dr Maxwell Howard, specjalista ds. inżynierii lunarnej Bazy Księżycowej Beta
Kira Howard (12 lat)
 
Apartament nr 4
Apartament rodziny Brahmaputra-Marquez
Dr Ilina Brahmaputra-Marquez, astrofizyczka
Dr Timothy Marquez, psychiatra
Cesar Marquez (16 lat)
Rodrigo Marquez (13 lat)
Inez Marquez (7 lat)
 
Apartament dla turystów
Apartament rodziny Sjobergów
Lars Sjoberg, przemysłowiec
Sonja Sjoberg, jego żona
Patton Sjoberg (16 lat)
Lily Sjoberg (16 lat)
 
Apartament nr 5
(zarezerwowany dla tymczasowych rezydentek bazy)
 
Apartament nr 6
(zarezerwowany dla tymczasowych rezydentów bazy)
 
Apartament nr 7
Dawny apartament doktora Ronalda Holtza, zarezerwowany dla nowego lekarza
(Uwaga: proces selekcji w toku; nowy rezydent przyleci dopiero w ramach Misji nr 8).
 
 
Parter:
 
Apartament nr 8
Dawny apartament Terrence’a Grisana, zarezerwowany dla nowego specjalisty ds. konserwacji
(Uwaga: proces selekcji w toku; nowy rezydent przyleci dopiero w ramach Misji nr 8).
 
Apartament nr 9
Dr Wilbur Janke, astrobiolog
 
Apartament nr 10
Dr Daphne Merritt, robotyczka
 
Apartament nr 11
Dr Chang Kowalski, geochemik
 
Apartament nr 12
Apartament rodziny Goldstein-Iwanyi
Dr Shari Goldstein, specjalistka ds. lunarnego rolnictwa
Dr Mfuzi Iwanyi, astronom
Kamoze Iwanyi (7 lat)
 
Apartament nr 13
Apartament państwa Kim-Alvarez
Dr Jennifer Kim, geolożka, sejsmolożka
Dr Shenzu Alvarez, specjalista ds. wydobycia wody
 
Apartament nr 14
Dr Wiktor Balnikow, astrofizyk
 
Apartament nr 15
Apartament rodziny Chen-Patucket
Dr Jasmine Chen, starsza koordynatorka techniczna Bazy Księżycowej Beta
Dr Seth Patucket, astrobiolog
Holly Patucket (13 lat)
(Uwaga: rodzina Chen-Patucket przyleci dopiero w ramach Misji nr 9. Do tego czasu apartament będzie służył tymczasowym rezydentom bazy).
 
 

Fragment Oficjalnego przewodnika dla mieszkańców Bazy Księżycowej Alfa

© 2040, Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA)
 
ZAŁĄCZNIK A
POTENCJALNE ZAGROŻENIA
DLA ZDROWIA I BEZPIECZEŃSTWA

 
Dołożyliśmy wszelkich starań, aby Baza Księżycowa Alfa była najbezpieczniejszym siedliskiem człowieka w historii, ale mimo to apelujemy do Państwa o zachowanie najwyższej ostrożności i czujności – dla własnego dobra. Na terenie bazy znajduje się ambulatorium wyposażone w środki pierwszej pomocy i najnowszą technologię medyczną[1], dzięki czemu dyżurujący lekarz poradzi sobie nawet z najtrudniejszymi nagłymi wypadkami. Lunarnauci powinni jednak pamiętać, że życie na Księżycu wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami, a najbliższy szpital znajduje się na Ziemi – ponad czterysta tysięcy kilometrów od bazy. Zalecamy więc daleko posuniętą rozwagę i radzimy unikać narażania się na niepotrzebne ryzyko.
W tym celu stworzyliśmy katalog potencjalnie groźnych miejsc, urządzeń, obiektów i sytuacji. Nie jest to wyczerpujące opracowanie, a jedynie poradnik mający zwiększyć Państwa bezpieczeństwo. Baza Księżycowa Alfa może kryć w sobie także wiele zagrożeń nieuwzględnionych na poniższej liście. Dlatego raz jeszcze podkreślamy konieczność przestrzegania zasad bezpieczeństwa i apelujemy o czujność przez cały czas Państwa pobytu na Księżycu. I proszę pamiętać: najlepszy sposób na uniknięcie kłopotów to ich nie szukać!

1

KSIĘŻYCOWE KINO DOMOWE

Rok ziemski 2041
Księżycowy dzień nr 216
Pora spania

Gdyby nie to, że pokazałem Gwiezdne wojny przedstawicielce obcej cywilizacji, nigdy nie musiałbym walczyć z Pattonem Sjobergiem za pomocą księżycowej toalety.
Muszę przyznać, że kolegowanie się z kosmitką przysparzało mi jak dotąd samych kłopotów. To było o wiele trudniejsze, niż się spodziewałem. Przede wszystkim non stop musiałem jej coś tłumaczyć.
Dla Zan Perfonic wszystko, co dotyczyło mojego życia, było dziwne i nietypowe. Oczekiwała ode mnie logicznych wyjaśnień każdej, nawet najdrobniejszej czynności. Tymczasem my, ludzie, robimy bardzo wiele rzeczy, które są pozbawione jakiejkolwiek logiki.
Na przykład mówienie „Sto lat!”, kiedy ktoś kichnie.
Pewnego dnia Zan usłyszała, jak to powiedziałem, a potem spytała dlaczego.
Po chwili zastanowienia przyznałem, że właściwie nie mam pojęcia.
– Ludzie po prostu tak robią. Teoretycznie ma to być oznaką dobrego wychowania.
– Tak jak używanie serwetek, żeby zetrzeć z twarzy resztki posiłku?
– Coś w tym stylu.
– Co to znaczy „Sto lat!”?
– No… że chcemy komuś życzyć wszystkiego najlepszego. Tak mi się wydaje.
– Czyli za każdym razem, kiedy komuś z nosa wystrzelą smarki, inni ludzie życzą mu wszystkiego najlepszego?
– Yyy… tak.
– A w przypadku innych odruchowych czynności też mówicie „Sto lat!”? Na przykład kiedy ktoś beknie?
– Nie.
– A puści bąka?
– W życiu.
– Dlaczego?
– Chyba dlatego, że puszczanie bąków uważa się za niegrzeczne.
– Ale ludzi to śmieszy?
– Nie wszystkich.
– Twoja siostra chyba uważa, że to zabawne.
– Tak, ale ona ma sześć lat.
– Twojego ojca też to śmieszy. On nie ma sześciu lat.
– Fakt.
– No to czemu niektórych ludzi śmieszą odruchowe emisje śmierdzących gazów z kiszek, a inni uważają je za przejaw złego wychowania?
– Nie wiem.
– Myślisz, że ma to jakiś związek z dźwiękiem?
Trwało to łącznie dwadzieścia minut, w ciągu których Zan kazała sobie objaśniać wszystko: od poduszek pierdziuszek po puszczanie bąków do słoika. Byłem psychicznie wyczerpany. Dlatego kiedy tylko było to możliwe, wolałem pokazywać jej filmy. Dzięki nim życie stawało się prostsze. Za ich pomocą wyjaśniałem Zan najróżniejsze rzeczy: od dinozaurów przez drugą wojnę światową po zawodowe uprawianie sportu.
Domyślam się, że przez to całe „gadanie z kosmitką” macie mnie za niezłego świra. Pewnie wyobrażacie sobie, że jestem jednym z tych oszołomów, którzy łażą po ulicach w foliowych czapeczkach i bredzą od rzeczy.
Ale nie jestem wariatem. Nazywam się Dashiell Gibson, mam dwanaście lat, jestem całkowicie zdrowy psychicznie i tak się składa, że mieszkam na Księżycu. Na pewno o mnie słyszeliście. Wszyscy lunarnauci są teraz sławni – w końcu jako pierwsi ludzie skolonizowaliśmy coś innego niż Ziemię. Tam na dole tyle się o nas mówi, że pewnie myślicie, że wszystko o nas wiecie.
Muszę was rozczarować. Wiecie tylko tyle, ile rząd chce wam przekazać. A to często są zwykłe kłamstwa. Na przykład to, że Baza Księżycowa Alfa jest najwspanialszym i najcudowniejszym miejscem we wszechświecie. Albo że wszyscy świetnie się ze sobą dogadujemy tu na górze i przeżywamy najlepsze chwile naszego życia. To wszystko jedna wielka bujda z chrzanem.
Są także sprawy, które wolimy zachować dla siebie. Na przykład nawiązanie kontaktu z kosmitami z planety Bosco.
Planeta, z której pochodzi Zan, tak naprawdę nie nazywa się Bosco, ale nie potrafię wymówić jej prawdziwej nazwy. Kiedy Zan powiedziała ją w swoim ojczystym języku, miałem wrażenie, jakby stado delfinów nawdychało się helu z balonów. Dźwięk był tak wysoki, że aż rozbolały mnie uszy. Dlatego stanęło na „Bosco”.
Nikt w Bazie Księżycowej Alfa nie wiedział o moich kontaktach z Zan. Tylko ja byłem w stanie ją zobaczyć, usłyszeć i się z nią porozumieć.
Da się to łatwo wytłumaczyć: tak naprawdę Zan wcale tam nie było. Jej cywilizacja nie opanowała jeszcze podróży międzygwiezdnych. (Nie żeby ludzie byli blisko podobnego odkrycia). Pobratymcy Zan znaleźli jednak drogę na skróty – potrafili przenieść się w inne miejsce za pomocą myśli.
Nie miałem pojęcia, na czym to polegało. Zan starała się mi to wyjaśnić, ale za każdym razem czułem się jak matoł. Tyle że przy niej nawet Albert Einstein pewnie wydawałby się matołem.
Chodziło o to, że tak naprawdę wcale jej nie widziałem. Łączyła się bezpośrednio z moim umysłem, jak gdyby wciskając się w moje myśli. I nie była to nawet prawdziwa Zan. Pokazywała mi się w takiej wersji, w jakiej chciała, żebym ją zobaczył – była więc piękną trzydziestoletnią brunetką o niesamowicie błękitnych oczach. Właściwie nie miałem pojęcia, jak wyglądała naprawdę, bo jeszcze jej nie widziałem w tej postaci.
O dziwo, komunikowanie się z Zan nie było zbyt trudne. Nauczyła się angielskiego i posługiwała się nim lepiej niż przynajmniej połowa ludzi, których do tej pory poznałem. Najwięcej komplikacji sprawiało mi to, że musiałem utrzymać naszą przyjaźń w tajemnicy. Zan miała jednak ku temu bardzo ważny powód.
Zanim się poznaliśmy, zaprzyjaźniła się z innym człowiekiem – doktorem Ronaldem Holtzem, który był naszym lekarzem w Bazie Księżycowej Alfa. Doktor Holtz chciał, żeby cała ludzkość dowiedziała się o Zan, ale nie udało mu się zrealizować tego planu. Drugą osobą, która odkryła jej istnienie, był bowiem inny Lunatyk z bazy, Terrence Grisan – nawiedzony szpieg-paranoik pracujący dla wojska. Pan Grisan żywił święte przekonanie, że ludzkość nie jest gotowa się dowiedzieć, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. Zabił więc doktora Holtza, aby tajemnica nie wyszła na jaw, i upozorował wypadek. Dzięki pomocy Zan udało mi się jednak poznać prawdę i pan Grisan został odesłany na Ziemię, gdzie odpowie przed sądem za morderstwo.
Dlatego tym razem Zan nie spieszyła się z ujawnieniem swojego istnienia. Doskonale ją rozumiałem. Jeśli mam być szczery, zdziwiłem się, że postanowiła dać ludzkości jeszcze jedną szansę. A rozmawianie z kosmitką było absolutnie niesamowite.
Tylko nie zawsze było łatwo.
Może wszystko byłoby prostsze, gdybym wciąż mieszkał na Ziemi. Tam, gdybym chciał spędzić trochę czasu sam na sam z Zan, mógłbym po prostu iść do swojego pokoju i zamknąć drzwi. Ale na Księżycu nie mam swojego pokoju. Razem z rodzicami i młodszą siostrą Violet kisimy się w jednoosobowym apartamencie, a moja „sypialnia” to kapsuła w ścianie. Na Ziemi mógłbym pójść na spacer po okolicy. Na Księżycu nie mogę tego zrobić. Nie wolno mi opuszczać bazy, bo na zewnątrz mógłbym umrzeć. Na Ziemi istnieje co najmniej milion miejsc, w których mógłbym być sam. Na Księżycu nie ma ani jednego. Nie mam tu w ogóle prywatności. Wszędzie zainstalowano kamery bezpieczeństwa, pół bazy objęto zakazem wstępu dla dzieci i nawet łazienki są wspólne.
Jeśli więc chciałem spędzić trochę czasu z Zan, było to możliwe tylko późno w nocy, kiedy inni lunarnauci spali.
Tego wieczoru, kiedy pokazałem jej Gwiezdne wojny, było już grubo po kolacji. Mama z tatą położyli Violet spać i grali w szachy w naszym pokoju. Inni Lunatycy także udali się do swoich apartamentów. Tym razem nie wybrałem tego filmu po to, żeby cokolwiek Zan wyjaśnić. Po prostu tyle razy o nim wspominałem, że kazała go sobie puścić.
Trudno było rozmawiać o cywilizacjach pozaziemskich, nie wspominając o Gwiezdnych wojnach. Albo o Star Treku. Albo o jakimkolwiek innym filmie science fiction. Podróże kosmiczne zawsze są tam pokazane jako coś ekstra, choć w rzeczywistości wcale tak nie jest. W filmach nikt nigdy nie ma problemu z chodzeniem w niskiej grawitacji, nikt nie żywi się ohydnym zrehydratowanym kosmicznym jedzeniem ani nie musi odsysać własnej kupy w kosmicznej toalecie, grawitacja na każdej planecie jest identyczna, a jedzenie pyszne. I nikt nigdy nie chodzi do łazienki. Niewiele myśląc, ciągle wspominałem więc o Gwiezdnych wojnach, aż wreszcie Zan zapytała, czy kiedykolwiek zamierzam puścić jej ten film. Tak też zrobiłem. Zabrałem ją do świetlicy i włączyłem na astrowizorze czwartą część Gwiezdnych wojen – Nową nadzieję.
Zan świetnie się bawiła.
Przez cały film zaśmiewała się do łez. A śmiech był czymś, co nie do końca byliśmy w stanie sobie wytłumaczyć. Wprawdzie cywilizacja Zan wykształciła poczucie humoru, co było miłe, ale jej przedstawiciele wyrażali je inaczej niż ludzie, nie przez śmiech. Zamiast tego wydawali wysokie, przenikliwe piski, od których niemal pękały mi bębenki. Miały one też dziwny efekt uboczny. Zan traciła kontrolę nad wizualizacją swojej osoby, a jej gałki oczne stawały się wielkie jak dmuchane piłki. To było bardzo niepokojące. Wreszcie, mniej więcej w połowie filmu, wcisnąłem pauzę i oznajmiłem Zan, że to nie jest komedia.
Przestała piszczeć, a jej oczy wróciły do normalnego rozmiaru.
– Nie? – zdziwiła się.
– Nie – powtórzyłem. – To przygodowy film science fiction.
– Ale przecież te ich statki kosmiczne, broń i cała reszta są przekomiczne. Na przykład pistolety laserowe. Kiedy oni wszyscy strzelają do siebie nawzajem z laserów, widzisz ich ruch w przestrzeni. A przecież w rzeczywistości światło porusza się tak szybko, że strzał byłby natychmiastowy…
– No… tak – przyznałem, chociaż nigdy wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób. – Ale…
– A statek ciągle przechodzi w prędkość warp, która jest większa od prędkości światła. To po prostu niemożliwe.
– Słuchaj, to, że nie wymyśliliście jeszcze, jak to zrobić, nie oznacza, że to niemożliwe.
– Nawet jeśli to jest możliwe, na pewno nie będą do tego służyć tak kuriozalne statki, jak w tym filmie. W połowie z nich użyto na oko tych samych prymitywnych silników spalinowych co w waszych rakietach. Przecież oni wszyscy mieliby szczęście, gdyby udało im się pokonać opór własnej planetarnej grawitacji, nie mówiąc o pokonywaniu w sekundę kilkudziesięciu lat świetlnych.
– Pewnie masz rację…
– Poza tym te kosmiczne stworzenia wyglądają absurdalnie. Absolutnie wszystkie są wzorowane na ludziach, mają po dwie ręce i dwie nogi, a przecież ciało może być skonstruowane na tysiące innych sposobów.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Pomyśl o swojej planecie. Macie tam miliardy gatunków owadów i tylko jeden gatunek człowieka. A mimo to w filmie nie ma ani jednej postaci, która miałaby strukturę ciała owada.
– Chcesz przez to powiedzieć, że Gwiezdne wojny byłyby mniej zabawne, gdyby Chewbacca wyglądał jak ogromny karaluch?
– Na pewno byłoby to bardziej realistyczne. To w zasadzie niemożliwe, żeby Wookiee byli zbudowani aż tak podobnie do członków twojego gatunku. Nie mówiąc już o tym, że Luke Skystalker, księżniczka Fleja i Cham Solo wyglądają dokładnie tak jak ludzie, chociaż żyli dawno, dawno temu w odległej galaktyce.
– Oni się tak nie nazywają…
– No ale wiesz, o kogo mi chodzi. Serio, cały ten film jest potwornie ziemiocentryczny, a jego twórcy mają w głębokim poważaniu prawa fizyki.
Wyłączyłem astrowizor.
– Nie powinienem był ci tego pokazywać.
– Nie! – zawołała Zan. – Nieprawda. Bardzo mi się podobało. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się śmiałam.
Zachichotała na samą myśl, a jej oczy znowu się powiększyły.
– A czy ty wyglądasz jak ogromny karaluch? – zapytałem zaczepnie.
Zan przestała się śmiać. Jej oczy wróciły do normalnych rozmiarów.
– Dlaczego pytasz?
– Bo nic o tobie nie wiem – oznajmiłem. – Zawsze rozmawiamy tylko o mnie, o Ziemi i o ludzkości, ale nigdy o tobie. Nawet nie wiem, jak naprawdę wyglądasz.
– Obawiam się, że nie jesteś jeszcze gotów zobaczyć mnie w mojej prawdziwej postaci. Dużo lepiej będzie, jeśli na razie będę ci się pokazywać w ludzkiej formie.
– Dlaczego?
– Bo o wiele łatwiej będzie ci się odnieść do czegoś, co będzie dla ciebie znajome, niż do czegoś obcego.
– Nie wiesz tego na pewno.
– Takie założenie wydaje się logiczne.
– Powiedziałaś to jak Spock.
– Kto?
– Nieważne.
Jeśli Zan miała problem z tym, że Wookiee za bardzo przypominają ludzi, dopiero by się wściekła, gdyby dowiedziała się o Wolkanach.
– Wyczuwam w tobie zdenerwowanie – stwierdziła Zan.
– Tak.
Nie było sensu zaprzeczać. Jednym z efektów ubocznych tego, że Zan komunikowała się bezpośrednio z moim mózgiem, było to, że równie dobrze jak ja potrafiła interpretować moje emocje. A czasem nawet lepiej.
– Dlaczego?
– Kiedy pierwszy raz zaproponowałaś, abym dalej się z tobą kontaktował, przyznałaś, że to bardzo ważne – przypomniałem jej. – Ważniejsze, niż byłbym w stanie zrozumieć. Ale wciąż nie wyjaśniłaś mi dlaczego. Nic mi nie powiedziałaś. Ani jednej rzeczy o sobie, swojej rodzinie ani planecie. A ode mnie sporo się dowiedziałaś. Odpowiedziałem na każde z miliona twoich pytań.
– Kiedy rozpoczynaliśmy tę relację, Dashiellu, ostrzegałam, że nie będzie łatwo…
– Nie możesz mi wyjaśnić, co tu robimy? Albo dlaczego nasze kontakty są takie ważne?
– Przecież musisz zdawać sobie sprawę z tego, jak istotny jest pierwszy kontakt między ludźmi a przedstawicielami obcej cywilizacji.
– No tak, ale tutaj chodzi o coś więcej, prawda? Co jest na tyle ważne, żebym nie był w stanie tego zrozumieć?
– Gdybym ci powiedziała, tobyś nie zrozumiał.
– Widzisz? – Straciłem cierpliwość. – Właśnie takie odpowiedzi mnie denerwują! Nie możesz chociaż spróbować mi wyjaśnić?
– Nie mam jeszcze autoryzacji.
– Czy Ziemia jest w niebezpieczeństwie? – zapytałem.
Zan nie odpowiedziała. A jednak coś się w niej zmieniło. Nie umiałem tego nazwać. Wydawało mi się, że jej wizualizacja na ułamek sekundy się zniekształciła. Domyśliłem się, że pewnie udało mi się ją zaskoczyć.
– Mam rację, prawda? – drążyłem. – Ziemia naprawdę jest w niebezpieczeństwie.
– Nie – zaprzeczyła Zan. – Sytuacja nie jest aż tak poważna.
– Kłamiesz.
– Nie – zapewniła Zan, ale miałem wyraźne poczucie, że jest inaczej. A przynajmniej że coś przede mną ukrywa.
– To o co chodzi? – dociskałem.
Zanim Zan zdążyła mi odpowiedzieć, usłyszałem echo głosów w korytarzu na zewnątrz świetlicy. Ktoś szedł w naszą stronę.
Nagle uświadomiłem sobie, że z nerwów zapomniałem nie mówić do Zan na głos.
Zawsze starałem się prowadzić nasze rozmowy w myślach, ale wymagało to wielkiego skupienia i koncentracji. Kiedy Zan mi się wizualizowała, nie miałem poczucia, jakby była jedynie obrazem wyświetlającym się w mojej głowie. Wydawała mi się tak prawdziwa jak każda osoba w bazie – a przez dwanaście lat życia uczono mnie, że kiedy się z kimś rozmawia, to służą do tego usta, a nie tylko mózg. Trudno było zerwać z tym przyzwyczajeniem. Często byłem przekonany, że jestem cicho, a w połowie zdania nagle zdawałem sobie sprawę z tego, że mówię na głos.
Zan spojrzała na drzwi.
– Nie możemy teraz o tym rozmawiać. Muszę iść.
– Nie – zaprotestowałem. – Zaczekaj…
– Przepraszam – rzuciła Zan i zniknęła.
Sekundę później do świetlicy wparowali Patton i Lily Sjobergowie. W Bazie Księżycowej Alfa nie było dwóch innych osób, które tak lubiłyby się znęcać nad słabszymi. Patton i Lily byli bliźniakami, mieli po szesnaście lat, a w tamtej chwili wyglądali na bardzo poirytowanych. Wyraźnie szukali zaczepki.
Niestety, zamiast tego znaleźli mnie.
 
 

Fragment Oficjalnego przewodnika dla mieszkańców Bazy Księżycowej Alfa

Załącznik A: Potencjalne zagrożenia dla zdrowia i bezpieczeństwa
© 2040, Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA)
 
INNI LUNARNAUCI
 
Istnieje jedna najbardziej prawdopodobna przyczyna doznania bólu lub urazu w Bazie Księżycowej Alfa, wobec której nasi inżynierowie są bezradni: czynnik ludzki. Statystycznie rzecz biorąc, jeśli coś się Państwu stanie, jest o wiele bardziej prawdopodobne, że będzie to spowodowane działaniem innej osoby niż awarią sprzętu czy losową katastrofą. W procesie selekcji lunarnautów brano wprawdzie pod uwagę życzliwość, bezkonfliktowość i umiejętność zgodnego współżycia z innymi, ale przebywanie razem przez długi czas w zamkniętej przestrzeni może prowadzić do nieporozumień, kłótni, a nawet przemocy. Z tego względu zachęcamy wszystkich mieszkańców bazy do wzmożonych wysiłków, aby ewentualne konflikty – o ile w ogóle się pojawią – rozwiązywać w jak najbardziej spokojny i pokojowy sposób. Jeżeli okaże się to niemożliwe, lunarnauci powinni zwrócić się do dowódczyni bazy z prośbą o mediację. Dyżurny psychiatra także pozostaje do Państwa dyspozycji w tych kwestiach.
Niedopuszczenie do eskalacji nieporozumień i przemocy leży w interesie wszystkich mieszkańców bazy. W ewentualnym starciu mogą bowiem ucierpieć nie tylko jego bezpośredni uczestnicy, lecz także niewinne osoby postronne. Apelujemy więc: niech będą Państwo dobrymi lunarnautami i spróbują żyć ze wszystkimi w zgodzie. Proszę nam wierzyć – to najlepsze rozwiązanie dla Państwa zdrowia i psychiki!
 

2

KANALIZACYJNA OBRONA KONIECZNA

Księżycowy dzień nr 216
Za późno, żeby wezwać pomoc


 
W mieszkaniu na Księżycu nie podobało mi się bardzo wiele rzeczy, ale Sjobergowie byli zdecydowanie najgorszą z nich. A trzeba naprawdę się postarać, żeby być bardziej wstrętnym niż kosmiczna toaleta. Patton i Lily przylecieli do Bazy Księżycowej Alfa z rodzicami, Larsem i Sonją, jako pierwsi księżycowi turyści. Cała ta rodzinka była obrzydliwie bogata i wyjątkowo podła. Żeby znaleźć się w bazie, musieli wybulić ponad pół miliarda dolarów, a kiedy cała przygoda okazała się grubo poniżej ich oczekiwań, zaczęli się wyżywać na wszystkich dookoła. Rozpaczliwie chcieli wrócić na Ziemię, a my rozpaczliwie chcieliśmy się ich pozbyć. Ale to nie było takie proste. Podróże na Księżyc i z powrotem podlegały bardzo sztywnemu harmonogramowi, dlatego Sjobergowie musieli zaczekać jeszcze trzy miesiące na swoje miejsca w rakiecie. Oczywiście jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. A tak się raczej nie stanie. Rakiety na Księżyc non stop się opóźniały i nawet ktoś tak bogaty i wpływowy jak Lars Sjoberg nie mógł nic z tym zrobić. Tymczasem Sjobergowie z całych sił starali się obrzydzić nam wszystkim życie. Tylko Cesar Marquez – jedyny inny nastolatek w bazie – nie był narażony na ich gniew, bo Lily się w nim podkochiwała. Dla reszty lunarnautów każde spotkanie ze Sjobergami było jak trucizna.
Tamtej nocy Patton i Lily byli chyba w jeszcze gorszym nastroju niż zwykle. Coś musiało ich naprawdę wkurzyć.
– Z kim przed chwilą rozmawiałeś? – spytał agresywnie Patton.
– Z nikim – odpowiedziałem.
– Nie kłam – warknęła Lily. – Słyszeliśmy cię, gnojku.
Sjobergowie byli pierwszą czysto kaukaską rodziną, z którą zetknąłem się w życiu. Prawie wszyscy na Ziemi (i w Bazie Księżycowej Alfa) mają mieszane pochodzenie etniczne. Podobno są ludzie, którym Sjobergowie wydają się dość atrakcyjni, zwłaszcza Lily – z jej egzotyczną urodą, długimi blond włosami i bladą, alabastrową cerą. Dla mnie jednak zawsze była ohydna. Może dlatego, że pod jej jasną skórą krył się naprawdę mroczny charakter.
– To znaczy z nikim stąd – szybko się poprawiłem. – Rozmawiałem z moją ziemską przyjaciółką, Riley, przez KosmoLink.
– Nieprawda, gówniaku. – Patton niebezpiecznie zbliżył się w moją stronę. Był dużym chłopakiem, a do tego większość czasu spędzał na siłowni, bo chciał mieć jeszcze większe mięśnie. – To był Roddy, prawda?
Chodziło mu o Rodriga Marqueza – młodszego brata Cesara i jedynego innego chłopaka na Księżycu mniej więcej w moim wieku. Lily lubiła Cesara, a Cesar nie lubił Roddy’ego, dlatego chłopak stał się ulubionym celem bliźniaków Sjoberg. Często w ogóle nie mieli ku temu powodów, ale raz na jakiś czas Roddy faktycznie robił coś, by sobie na to zasłużyć. Potrafił być tak okropnie przemądrzały, że czasem sam miałem ochotę mu przywalić.
– Nie widziałem się teraz z Roddym – odparłem.
– Widzieliśmy, że szedł w tę stronę – oznajmiła Lily.
Stała tuż obok swojego brata. Nagle oboje ruszyli w moim kierunku, blokując mi drogę ucieczki.

 
Wesprzyj nas