Kolejna kryminalna sprawa, której rozwiązaniem zajmie się Nora Kelly. Kłamstwa, szpiegowskie intrygi i rządowe tajemnice. Co jeszcze wybitna archeolożka znajdzie w osławionej strefie 51?


Kiedy Lucas Tappan – ekscentryczny i atrakcyjny miliarder – proponuje Norze Kelly prace wykopaliskowe w amerykańskiej bazie wojskowej, ona uważa to za ponury żart i brak szacunku do jej naukowego dorobku. Ceniona archeolożka nawet nie podejrzewa, ile będzie ją kosztowała stanowcza odmowa!

Lucas Tappan nie jest jednak osobą, która łatwo się poddaje, i wkrótce Nora wraz ze swoim bratem Skipem i psem Mittym leci do Roswell, gdzie zgodnie z teorią spiskową w 1947 roku rozbił się statek UFO.

Pierwsze odkrycie Nory jest jednak bardzo przyziemne. To dwa ciała złożone w piaskach pustyni, które wyglądają na ofiary morderstwa, co oznacza, że do akcji musi wkroczyć FBI. Na szczęście dla Nory sprawą zajmuje się jej stara znajoma – agentka specjalna Corrie Swanson. Obie kobiety nawet nie podejrzewają, że to tylko zapowiedź nadchodzących zbrodni. A odkrycie otworzy puszkę Pandory – pełną kłamstw, przemocy i szpiegowskich tajemnic.

„Diabelska góra” to trzecia część cyklu o archeolożce Norze Kelly i agentce FBI Corrie Swanson.

***

Przed tobą thriller z głęboko zakorzenioną amerykańską mitologią UFO. O sile rodziny, odwadze w obliczu niewyobrażalnego i cenie odkryć, które mogą zmienić wszystko. Przepadniesz bez reszty, tym bardziej jeśli masz hopla na punkcie ciekawostek archeologicznych i tajemnic sprzed lat!
Olga Kowalska / wielkibuk.com

Zagadkowa śmierć, tajemnice rządowe, piękno gór Nowego Meksyku, niestrudzona archeolożka Nora Kelly i być może jedna z najciekawszych historii, które wyszły spod pióra duetu Preston – Child.
Marcin W / kulturakryminalu.pl

DOUGLAS JEROME PRESTON (ur. 1965) i LINCOLN CHILD (ur. 1957) to amerykańscy pisarze, którzy najbardziej znani są ze współpracy przy bestsellerowej serii o agencie Pendergaście. W 2019 roku ukazała się ich powieść „Stare kości” – pierwszy tom cyklu o archeolożce Norze Kelly, znanej też czytelnikom z niektórych przygód Pendergasta.
Obaj specjalizują się w powieściach nawiązujących do gatunku technothriller, przy czym Preston doskonale odnajduje się w literaturze faktu, a Child także w horrorze. Powieści napisane wspólnie przez Prestona i Childa charakteryzują się wiarygodnym i naukowym uzasadnieniem rozgrywających się wydarzeń. Obaj pisarze przed rozpoczęciem prac nad książką robią solidny research naukowy. To właśnie dzięki temu czytelnik ma poczucie, że choć przygody bohaterów początkowo wydają się niewiarygodne, to dzięki drobiazgowym wyjaśnieniom zyskują na autentyczności.

Douglas Preston, Lincoln Child
Diabelska góra
Przekład: Jan Kraśko
Seria „Nora Kelly”, tom 3
Wydawnictwo Agora
Premiera: 13 marca 2024
 
 

1

DOKTOR MARCELLE WEINGRAU, nowa dyrektorka Instytutu Archeologicznego w Santa Fe, powoli położyła ręce na błyszczącym blacie wielkiego biurka. Potem równie powoli sięgnęła po cienką teczkę na dokumenty, którą przysunęła do siebie starannie wymanikiurowanymi paznokciami. Nora zauważyła, że nawet w najprostszych ruchach szefowej jest coś wyrachowanego. Ale zdążyła już do tego przywyknąć i wiedziała, że nie jest to oznaka jakiejś zachęty czy zaniepokojenia. W każdym razie niekoniecznie.
Weingrau posłała jej ciepły szeroki uśmiech.
– Zaprosiłam dziś panią, ponieważ przytrafia nam się nadzwyczajna okazja. Nowy, cudowny projekt, coś naprawdę wyjątkowego. Connor i ja chcielibyśmy, żeby pani nim pokierowała.
Norę zalała fala ulgi. Nie była pewna, dlaczego szefowa ją wezwała. Odkąd w październiku nie przyznano jej obiecanego awansu – otrzymał go Connor Digby, siedzący teraz obok niej – ona i Weingrau utrzymywały oficjalne, niezwykle poprawne stosunki. Gabinet Digby’ego, nowego dziekana wydziału archeologii i jej bezpośredniego przełożonego, mieścił się tuż obok jej gabinetu i chociaż Connor był niezłym archeologiem i przyjacielskim, ale zupełnie bezbarwnym facetem, mieli dość chłodne relacje. Od jego niespodziewanego awansu minęło pół roku i przez ten czas z niczym się nie wychylała, skupiając się na pracy i na próżno próbując wyzbyć się poczucia krzywdy.
– Nie chciałabym wracać do krępujących tematów, ale wiem, że była pani zawiedziona tym, że stanowisko dziekana wydziału archeologii przypadło komuś innemu. Bardzo przysłużyła się pani instytutowi i zrobiła nam pani jakże potrzebną reklamę. Ten nowy projekt jest właściwie tego owocem. – Weingrau stuknęła w teczkę czerwonym paznokciem, raz, drugi i trzeci.
– Dziękuję – powiedziała Nora.
– Być może różni się nieco od tego, czym się zwykle zajmujemy, ale na pewno mieści się w granicach naszej misji.
Nora czekała na coś jeszcze. Ta mieszanina słów, pochlebstw i pochwał była dla dyrektorki nietypowa.
– Pani udział w zlokalizowaniu i odzyskaniu skarbu z Góry Victoria zwrócił uwagę znanego biznesmena, dodam, że również potencjalnego sponsora, i to właśnie on jest główną siłą sprawczą tego ekscytującego projektu.
Norę ogarnął lekki niepokój. Dlaczego Weingrau mówiła z tym dziwnym patosem?
– Nazywa się Tappan. Lucas Tappan. Słyszała pani o nim?
Nora zmarszczyła brwi.
– Szef Ikarusa, tej prywatnej firmy kosmicznej? To on?
– Właśnie. Zasłynął jako jej założyciel, ale interesuje się przede wszystkim energią wiatrową. Kosmos to jedynie zainteresowanie poboczne. Jest powszechnie szanowanym biznesmenem. Powszechnie szanowanym i zamożnym. – Dyrektorka znów posłała jej szeroki uśmiech.
Nora kiwnęła głową. Tappan nie był „zamożny”. Tappan był miliarderem.
– Zgłosił się do nas nie tylko z bardzo intrygującą propozycją, ale i z obietnicą grantu. Przedyskutowaliśmy to z Connorem i uzyskaliśmy akceptację komitetu wykonawczego naszego zarządu.
Nora była coraz bardziej zaniepokojona. Zarząd instytutu nie zajmował się zwykle rozpatrywaniem nowych projektów. No i dlaczego nikt nie poinformował jej o tym wcześniej?
– Connor przedstawi pani szczegóły.
– Tak, szczegóły… – Digby zwrócił się w jej stronę. – Incydent w Roswell. Czy coś ci to mówi?
Nora nie była pewna, czy dobrze go usłyszała. Przekrzywiła głowę.
– Roswell – powtórzył. – Pustynne miasteczko w Nowym Meksyku, na północ od którego…
– Rozbiło się… UFO?
– Właśnie – potwierdził i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zasypał ją gradem słów. – Krótki wstęp: w tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym roku właściciel rancza leżącego na północny wschód od Roswell znalazł szczątki czegoś niezwykłego na terenie działki, którą dzierżawił od Biura Gospodarowania Ziemią. Wojsko pojechało to sprawdzić i ósmego lipca wydało komunikat prasowy, w którym poinformowano, że żołnierze z Pięćset Dziewiątego Dywizjonu Bombowego znaleźli roztrzaskany latający spodek. Ale już po dwóch godzinach komunikat zmieniono, twierdząc, że nie był to spodek, tylko balon meteorologiczny. Dzięki wysiłkom badaczy prawda wyszła na jaw dopiero wiele lat później i okazało się, że rozbił się tam trafiony przez piorun niezidentyfikowany obiekt latający, kosmiczny statek obcych, który monitorował amerykańskie testy nuklearne. Na miejscu katastrofy wojsko znalazło jego liczne fragmenty oraz, prawdopodobnie, szczątki kilku pozaziemskich istot. Wszystko to zostało zatuszowane przez rządową kampanię dezinformacyjną o niespotykanej skali.
Digby wyrzucił to z siebie i umilkł.
Nora zmrużyła oczy. „Prawda wyszła na jaw”? Ta obłąkana teoria miała być prawdą?
– Pan Tappan chce, żebyśmy zbadali to miejsce, przeprowadzili tam wykopaliska zgodne ze wszelkimi zasadami badań archeologicznych – dodał Digby. – Jego propozycja jest dobrze przygotowana i zostanie w pełni sfinansowana.
– I to właśnie tym cudownym projektem miałabym pokierować?
Connor uśmiechnął się nerwowo.
– Tak. Dysponując personelem, sprzętem i pieniędzmi niezbędnymi do przeprowadzenia wykopalisk zgodnie z najwyższymi standardami zawodowymi.
Nora przyglądała mu się bez słowa, więc umilkł, wyjął długopis i zaczął się nim bawić.
Nora przeniosła wzrok na dyrektorkę.
– Czy to jakiś żart?
– Przeciwnie – odparła Weingrau. – Projekt został zweryfikowany i zatwierdzony przez zarząd. Coś się tam rozbiło. Ale co? Tego nie wiemy.
– Nie, to chyba żart.
– Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków, Noro. Nie zamierzamy uwiarygadniać teorii o UFO. Zgodziliśmy się jedynie przeprowadzić wykopaliska na terenie domniemanej katastrofy. To wszystko.
– Z całym szacunkiem, ale uwiarygadniacie ją już samą zgodą na przeprowadzenie poważnych badań archeologicznych. Teoria o obcych z Roswell została obalona lata temu.
– Ludzie rozsądni się z tym nie zgadzają. A nikt nie wie na pewno. Tak jak wspomniał Connor, istnieją dowody, że rząd zrobił wszystko, aby zatuszować tę sprawę. Pan Tappan dokładnie zbadał incydent w Roswell i ma nowe informacje, według których na miejscu katastrofy znaleziono fragmenty urządzeń wykonanych nieznaną nam technologią, możliwe też, że szczątki istot pozaziemskich.
– Szczątki ciał obcych? Przepraszam, ale naprawdę chcecie wmieszać instytut w coś tak… kiczowatego?
– Już to zrobiliśmy – odparła surowo Weingrau. – Sprawa jest załatwiona. Czuję się urażona pani słowami. Zawsze okazywałam i wciąż okazuję pani dużo zrozumienia. Bardzo dużo, choćby w sprawie wykopalisk w Tsankawi, które nieustannie pani przedłuża i których końca nie widać.
Nora nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Domyślam się, że oprócz sfinansowania wykopalisk Tappan obiecał wam również sporo kasy, tak?
– Owszem, w grę wchodzi bardzo hojna dotacja, ale nie dlatego się tym zajmujemy. Incydent w Roswell to wciąż nierozwiązana tajemnica. I jeśli archeologia może rzucić na nią choć trochę światła, nie ma w tym nic złego. Daję pani cudowną okazję do wzbogacenia CV i podniesienia swojego statusu.
Nora nie zdążyła ugryźć się w język.
– Nie ma mowy.
– Zaprzeczanie istnienia rzeczy wykraczających poza naszą wiedzę jest równie niebezpieczne jak ich promowanie.
Nora spróbowała spojrzeć na to z perspektywy dyrektorki, lecz nie była w stanie.
– Przykro mi, ale nie. Po prostu nie mogę.
Weingrau przeszyła ją wzrokiem.
– Być może źle mnie pani zrozumiała. My nie prosimy, żeby się pani zgodziła. Projekt został zatwierdzony i ma pani nim pokierować. Kropka.
– To nie w porządku. – Próbując zapanować nad gniewem, Nora zniżyła głos. – Nikt tego ze mną nie konsultował, choć zgodnie z prawem powinniście byli to zrobić. Jestem w połowie ważnego projektu, opóźnionego nie z mojej winy przez tę historię z Górą Victoria. Nie możecie zrzucić na mnie czegoś takiego bez uprzedzenia. Odkąd została pani dyrektorką, nie traktuje mnie pani z profesjonalizmem, na który zasługuję, a to jest kolejny tego przykład. Instytut stanie się pośmiewiskiem całej społeczności archeologicznej. I nie, udział w tych wykopaliskach nie podniesie mojego statusu. Przeciwnie, zagrozi mojej karierze. Dlatego stanowczo odmawiam.
– Słyszałaś, co powiedziała pani dyrektor – odezwał się piskliwie Digby. – Decyzja została już podjęta.
Nora spiorunowała go wzrokiem i spojrzała na dyrektorkę. Jej żądanie było kroplą, która przepełniła czarę.
– Mam pomysł. Niech zajmie się tym pani klakier.
– To nie tylko niestosowne, ale i obraźliwe…
– Ma pani rację, więc może spytamy samego klakiera? Connor, powiesz nam, dlaczego nie chcesz pokierować tym cudownym projektem?
– Bo… – wyjąkał Digby. – Bo Tappan prosił konkretnie o ciebie.
– Tak? Więc powiedz mu, że nie mam czasu.
W gabinecie zapadła nerwowa cisza.
– Czy to pani ostatnie słowo? – spytała w końcu dyrektorka.
– Tak, zdecydowanie.
– W takim razie proponuję, żeby wróciła pani do gabinetu, zabrała swoje rzeczy osobiste, poukładała dokumenty i opuściła mury instytutu.
Nora wzięła głęboki oddech. Ten nagły upust pretensji, które z siebie wyrzuciła, był dla niej takim samym zaskoczeniem, jakim musiał być dla Weingrau. Ale co powiedziała, to powiedziała i być może tak było lepiej, bo jeśli miała być ze sobą szczera, już od jakiegoś czasu szukała pretekstu do odejścia. No i proszę, dostała go jak w prezencie. Jeśli instytut chciał zniszczyć sobie reputację, przynajmniej to nie ona oberwie rykoszetem.
– Czyli zwalnia mnie pani, tak?
– Jeśli przed wyjściem złoży pani oficjalną rezygnację, nie będziemy musieli tak tego nazywać. Powiemy, że to po prostu rezygnacja.
– Nie.
– Co: nie?
– Jeśli chce mnie pani wyrzucić, niech mnie pani wyrzuci. – Spojrzała na Digby’ego. – A tobie szczęścia życzę. Będziesz go potrzebował.
Potem wstała i wyszła z gabinetu.
 
 

2

PÓŁTOREJ GODZINY PÓŹNIEJ głównymi drzwiami wyszła z instytutu na kwietniowe słońce, niosąc do samochodu kartonowe pudło i plecak. Wściekłość powoli mijała, ustępując miejsca gorzkiemu żalowi i gdybaniu. Gdyby tylko rozegrała to inaczej, gdyby tak zajadle nie odszczekiwała, gdyby poprosiła o czas na zastanowienie, gdyby nie powiedziała, że projekt jest kiczowaty, i nie nazwała Digby’ego klakierem… Gdyby nie to wszystko, może udałoby się jej z tego wywinąć i zwalić wykopaliska na niego. No i gdyby nie czysty upór, który kazał jej odrzucić propozycję rezygnacji. Na rynku akademickim było trudno o pracę, a z adnotacją o zwolnieniu w papierach… Co ona sobie wyobrażała? Mimo to myśl, że po tym, co nawygadywała w gabinecie dyrektorki, miałaby złożyć rezygnację, była tak poniżająca, że wprost nie do zniesienia.
Poza tym martwiła się o brata, który też pracował w instytucie. Była pewna, że gdy Skip usłyszy, że ją wyrzucono, to natychmiast złoży wypowiedzenie. Był w trudniejszej sytuacji niż ona: co prawda ukończył fizykę na Stanfordzie, ale niezbyt dobrze wykorzystywał swoją wiedzę. Bo ilu specjalistów od zarządzania zbiorami może być potrzebnych w Santa Fe? Zresztą nawet jeśli nie złoży wypowiedzenia, Weingrau może go wyrzucić z czystej złośliwości. Bardzo by nie chciała, żeby Skip znowu stoczył się tam, gdzie kilka lat temu.
Jej drogę blokował samochód z cicho mruczącym silnikiem. Kiedy go mijała, zmagając się z pudłem i plecakiem, wysiadł z niego jakiś mężczyzna.
– Doktor Kelly?
Przystanęła.
– Tak?
– Czy moglibyśmy porozmawiać? Tylko przez chwilę.
– Przepraszam, ale jestem bardzo zajęta i muszę iść. – Nie wiedziała, czego facet chce i co robi w instytucie, ale już jej to nie interesowało. Poszła dalej.
Lecz on ją dogonił.
– Proszę zaczekać, pomogę pani z tym pudłem.
– Nie, dziękuję – rzuciła ostro.
Podeszła do samochodu, wygrzebała kluczyki, otworzyła drzwi i wrzuciła pudło na tylne siedzenie. Kiedy obok pudła wylądował plecak, zatrzasnęła drzwi i nagle spostrzegła, że mężczyzna stoi tuż za nią.
Nie zwracając na niego uwagi, otworzyła drzwi. Chciała wsiąść, ale położył na nich rękę.
– Rozumiem, że zrezygnowała pani z pracy.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Czyżby wieść już się rozniosła? Jakim cudem? Przecież nikt o tym nie wiedział, nawet Skip.
– Kim pan, do diabła, jest? – spytała.
– Lucas Tappan – odparł z uśmiechem i wyciągnął do niej rękę.
Dopiero teraz zobaczyła go naprawdę. Mniej więcej w jej wieku – mógł mieć trzydzieści pięć, najwyżej czterdzieści lat – lniana marynarka, kowbojska koszula z czarnej jagnięcej skóry, dżinsy, zamszowe sneakersy od Lanvina, kręcone czarne włosy, szare oczy, białe zęby, dołeczek w podbródku, dołeczki w policzkach – wyglądał jak pyszałkowaty goguś, który całym sobą mówi: „Zarobiłem od groma forsy, ale się nie zmieniłem”. Od razu go znielubiła.
– Niech pan zabierze rękę, bo wezwę policję.
Zabrał rękę, a ona trzasnęła drzwiami i włożyła kluczyk do stacyjki. Kiedy silnik zapalił, odwróciła głowę, żeby wycofać, i nacisnęła pedał gazu dużo mocniej, niż zamierzała. Koła zabuksowały na żwirze.
– Cieszę się, że pani odeszła – powiedział mężczyzna, podnosząc głos, żeby go usłyszała. – Teraz możemy swobodnie współpracować.
Gwałtownie zahamowała i opuściła szybę.
– Że co?
– Liczyłem na to. Szczerze mówiąc, niespecjalnie chciałem pracować z tą Weingrau.
– Liczył pan na to? Co to za absurd?
– Czy możemy porozmawiać? – powtórzył. – Tylko przez chwilę.
– Naprawdę nie mam teraz czasu na rozmowy.
– Nigdy go pani tyle nie miała. Zrezygnowała pani z pracy.
– Wielkie dzięki. Ostatni dupek z pana. I pogięty oszołom. UFO. Roswell. Co za brednie.
– Dobrze, świetnie. Mówiono mi to wiele razy, nawet rzeczy dużo gorsze niż to. Pięć minut? Bardzo proszę.
Już miała odjechać, lecz nie odjechała. Wraz z gniewem uszła z niej cała energia i poczuła się nagle jak przekłuty balon. Czy te dwie ostatnie godziny naprawdę się wydarzyły? Rano siedziała w gabinecie, pisząc podsumowanie wyników wykopalisk w Tsankawi, a teraz zamiast gabinetu i pracy miała kilka spalonych mostów, które dymiły we wstecznym lusterku.
– Na miłość boską, ale tylko pięć. – Wciąż siedząc za kierownicą, skrzyżowała ramiona.
– Myśli pani, że moglibyśmy porozmawiać… nie przez okno? Chcę pani coś pokazać.
I znów wbrew zdrowemu rozsądkowi zaparkowała, wysiadła i podeszli do jego samochodu, jasnoniebieskiej tesli. Oczywiście.
– Zechce pani usiąść z prawej strony?
Usiadła w kremowobiałym skórzanym fotelu. Na wyłożonej bogato usłojonym drewnem desce rozdzielczej błyszczały satynowy nikiel i duży ekran komputera.
Kiedy zamknęła drzwi, Tappan dotknął jakiegoś przycisku i szyby w magiczny sposób pociemniały. Tappan sięgnął do schowka, wyjął duży rulon i zaczął go rozwijać.
– Proszę spojrzeć. – Przytrzymał go tak, żeby mogła dobrze widzieć.
Natychmiast to rozpoznała.
– To jest echogram, wynik profilowania georadarowego…
– Wiem, co to jest – przerwała mu niecierpliwie.
– Świetnie. Proszę spojrzeć na ten sektor, ten tutaj. To nasz obszar docelowy, miejsce, gdzie jakoby rozbiło się UFO. Co pani widzi?
Przyjrzała się monochromatycznemu obrazowi. Było aż nazbyt oczywiste, że coś się tam wydarzyło.
– Niech pani powie: czy tego rodzaju zakłócenia mogłyby powstać na skutek upadku balonu meteorologicznego?
Zmrużyła oczy i zobaczyła niewyraźną, lecz dość głęboką bruzdę w piasku czy podłużne wyżłobienie i wiele innych śladów rozległych zakłóceń.
– Raczej nie – odparła.
– Właśnie. Proszę zauważyć, że wszędzie wokoło roi się od śladów pozostawionych przez samochody i buldożery. Radar odkrył również słaby zarys dwóch dróg dojazdowych i drogi biegnącej wokół bruzdy. Musiał tam panować spory ruch. To dość znamienne, nie sądzi pani?
– Czy to nie jest za małe jak na statek obcych? Bruzda jest dość wąska. Nie, to mogło być wszystko: rakieta, mały samolot, a nawet meteoryt. Nie widzę tu żadnych dowodów na katastrofę UFO.
– Chodzi o to, że wydarzyło się tam coś, co nie pasuje do teorii, że spadł tam balon meteorologiczny czy urządzenie monitorujące testy nuklearne. Poza tym wyraźnie widać, choćby tutaj i tutaj, że wszystkie ślady zasypano ziemią i starannie wygładzono. To mnóstwo roboty. Czy ktoś zadawałby sobie tyle trudu, żeby zamaskować miejsce upadku zwykłego balonu? Po co?
Jeszcze raz przyjrzała się echogramowi. Rzeczywiście, ślady wskazywały na to, że sporo się tam działo.
Tappan wyjął i rozwinął drugi rulon, profil magnetometryczny, rezultat pracy urządzenia, które archeolodzy wykorzystują do sporządzania dokładnych map geologicznych. Widniały na nim różne anomalie i ciemne plamy w obszarze i wokół obszaru ewentualnych poszukiwań. Anomalie i słaby, ledwo widoczny zarys bruzdy.
– Laik taki jak ja powiedziałby, że te ciemne plamy i smugi to „coś zakopanego”. Coś, co pani odkopie.
– To może być wszystko. Kamienie, metalowe puszki i śmieci.
Tappan postukał palcem w wykres.
– Możliwe, ale to dowodzi jednego. Władze kłamały. Nie było ani balonu meteorologicznego, ani tajnego urządzenia monitorującego. Pojawia się pytanie: dlaczego kłamały?
Spojrzał na nią badawczymi, szarymi oczami. Pytanie było jak najbardziej na miejscu.
– Kłamały i kłamią dalej – ciągnął. – Kilka lat temu odtajniono, a raczej niby odtajniono rządowe akta UFO. Jak pani zapewne wie, było w nich kilka zadziwiających informacji, jak choćby filmy wideo nagrane przez pilotów samolotów myśliwskich. Ale już przedtem opublikowano dokumenty wskazujące, że w Roswell rozbił się nie balon, tylko tajne urządzenie skonstruowane w Los Alamos, które miało wykrywać naziemne wybuchy atomowe. Podczas testów porwał je wiatr i rozbiło się pod Roswell. Opisywany przez świadków „latający spodek” był w rzeczywistości reflektorem radarowym, zwykłym lokalizatorem.
– To całkiem sensowne – powiedziała. – Wiatr powlókł je po ziemi i stąd ta bruzda.
– Ma co najmniej cztery i pół metra głębokości – zauważył Tappan. – Nie, wyposażony w reflektor radarowy wykrywacz naziemnych wybuchów atomowych też jest elementem dezinformacji, jej drugiej warstwy. W pierwszej był balon, w drugiej tajny wykrywacz. To wszystko mistyfikacja. Idźcie stąd, ludzie. Tu nie ma nic do oglądania! Prawdziwe akta UFO z Roswell i znalezione tam szczątki wciąż są utajnione.
Pokręciła głową.
– A ciała obcych? – spytała z sarkazmem.
– Chodzi o to, że pod Roswell leży tego dużo więcej – odparł z uśmiechem. – Widać to na tych profilach. Dzięki profesjonalnie przeprowadzonym wykopaliskom można by te szczątki wydobyć i sprawdzić, co to właściwie jest. Za tymi podziemnymi zakłóceniami może się kryć coś więcej, może nawet… dużo więcej. – Zwinął rulon. – Co pani na to?
– Te falogramy to wszystko, co pan ma?
– Wszystko? Uważam, że to bardzo dużo. Proszę posłuchać: nie chciałem wciągać w to instytutu. Zależało mi tylko na pani. Pomyślałem, że kiedy to pani zaproponują, pewnie złoży pani wymówienie. I miałem rację.
– Nie, nie miał pan racji. Wyrzucili mnie.
Tappan stłumił śmiech.
– Trochę już porozmawialiśmy i widzę, że tak, rzeczywiście mogło do tego dojść. Digby, ten biedny mały człowieczek… – Ze smutkiem pokręcił głową. – Naprawdę przez pół roku był pani przełożonym?
Odpowiedziała pytaniem:
– Dlaczego akurat ja? Jest mnóstwo innych archeologów.
– Z wielkim zainteresowaniem śledziłem historię skarbu z Góry Victoria. Potem przeczytałem o pani wykopaliskach na Przełęczy Donnera i w Kansas. Nie szukam pochylonego nad książkami naukowca. Szukam kogoś takiego jak pani, archeologa utalentowanego, odważnego, wytrwałego i umiejącego ocenić sytuację. Zbudowałem moją firmę tylko dlatego, że udało mi się znaleźć odpowiednich ludzi.
Niemal z żalem patrzyła, jak Tappan opasuje rulony gumką i wkłada je do schowka.
– Przykro mi, ale nie mogę – powiedziała. – Po prostu nie mogę.
– Nie proszę, żeby zdecydowała pani już teraz. Proszę tylko, żeby obejrzała pani to miejsce. Poznała ekipę, zapoznała się z dowodami. Ten teren należy do Biura Gospodarowania Ziemią. Mam wszystkie pozwolenia, sprzęt, inżynierów i paru na wpół „oswojonych” archeologów na studiach podoktorskich, słowem wszystko, co jest niezbędne do przeprowadzenia w pełni profesjonalnych wykopalisk. Brakuje mi tylko wykwalifikowanego archeologa. Oferuję wysoką pensję.
Pokręciła głową.
– Na lotnisku czeka mój helikopter. Moglibyśmy tam być za godzinę z minutami i już o szóstej byłaby pani w domu. A gdyby postanowiła pani przenocować, miałaby pani do dyspozycji bardzo wygodną przyczepę kempingową.
Westchnęła. „Wysoka pensja” bardzo kusiła. Mieszkała z bratem i z trudem spłacali hipotekę. Życie w Santa Fe było drogie, a instytut nie grzeszył hojnością.
– Bardzo mi przykro. – Otworzyła drzwi, wysiadła, odwróciła się i zobaczyła, że Tappan patrzy na nią zaskoczony i skonsternowany. Najwyraźniej nie przywykł do tego, że ktoś mu odmawia. – Dziękuję za propozycję, ale obawiam się, że nie mogę jej przyjąć.
Zamknęła drzwi i poszła do samochodu, zastanawiając się, czy nie popełniła przed chwilą największego życiowego błędu.
 
 

3

PRZYJECHAŁA DO SWOJEGO MAŁEGO DOMKU na południowym krańcu miasta. Rzuciła pudło na kuchenny blat, cisnęła w kąt plecak, nastawiła wodę na kawę i opadła na fotel. Mitty, golden retriever, którego wzięli kiedyś ze schroniska, podbiegł do niej, machając nie tylko ogonem, ale i całą połową ciała. Wepchnął nos w jej rękę. Pogłaskała go od niechcenia, zastanawiając się, co, do diabła, ma teraz zrobić. Dochodziła dopiero pierwsza i dzień zdawał się nie mieć końca. Może powinna zacząć rozsyłać swoje CV?
– Nora! Już w domu? – Do pokoju wpadł Skip.
– Ty też – odparła. – Dlaczego nie jesteś w instytucie? – Nagle ogarnął ją strach, że Weingrau zwolniła i jego.
– Rzuciłem pracę!
O Boże, nie, pomyślała. I, ukrywając przerażenie, spytała:
– Poważnie? Dlaczego?
– Mam nową!
Zagwizdał czajnik.
– Zrobię kawę i wszystko ci opowiem.
Brat zajął się mieleniem i filtrowaniem, a ona przetwarzaniem tej informacji. Dostał lepszą pracę? Skip? Niemożliwe.
– A ty? – spytał, wsypując kawę do zaparzacza i zalewając ją wrzątkiem. – Co tu robisz o tej porze?
– Hm, wyrzucili mnie.
Skip znieruchomiał.
– Co takiego?
– Wyrzucili mnie.
– Co znaczy „wyrzucili”? Jesteś ich gwiazdą!
Westchnęła.
– Kazali mi wykopać UFO i odmówiłam.
Zapadła głucha cisza. Po chwili brat znów zajął się kawą.
– UFO? – powtórzył cicho.
– Znasz tę zwariowaną teorię spiskową o Roswell? O latającym spodku i ciałach martwych kosmitów? Zażądali, żebym tam pojechała i pokierowała wykopaliskami. Powiedziałam, że nie chcę stać się pośmiewiskiem całego świata archeologicznego. Od słowa do słowa i Weingrau mnie zwolniła.
Brat wciąż parzył kawę. Cisza się przedłużała i Nora poczuła się trochę nieswojo.
– Skip?
– Tak?
– Co to za praca?
Znów zapadła cisza.
– Dlaczego uważasz, że teoria o Roswell jest zwariowana? Jest bardzo dużo dowodów. Mnóstwo. Są świadkowie. Dokumenty. Zeznania emerytowanych wojskowych, którzy tam wtedy byli i widzieli wrak, a nawet szczątki obcych.
– Hm, Skip? Czy tej nowej pracy nie zaproponował ci przypadkiem niejaki Lucas Tappan?
Brat wyszedł z kuchni z dwiema filiżankami. Postawił je buńczucznie na stole, usiadł i odparł:
– Właściwie to tak.
Pokręciła głową. Z minuty na minutę dzień stawał się coraz gorszy.
– Posłuchasz mnie przez chwilę? Po pierwsze, Tappan przeprowadził bardzo szczegółowe rozeznanie. Zbadał ten teren magnetometrem, lidarem i georadarem. Włożył w to mnóstwo pracy, nie ma w tym żadnej lipy. Gość ma wszystkie pozwolenia i całą resztę.
– Ile ci płaci?
– Tysiąc sześćset tygodniowo.
– Tylko tyle?
– Hej, po co ten sarkazm? To fantastyczny projekt, wielka szansa. Zdemaskujemy rządowy spisek wszech czasów. Interesuję się Roswell od lat, dobrze wiesz. – Skip zrobił pauzę. – Nie mogę uwierzyć, że odrzuciłaś taką propozycję. I jeszcze wywalili cię z pracy! Co cię, do diabła, napadło?
Nora upiła łyk kawy i spróbowała pozbierać myśli.
– Kiedy cię zatrudnił?
– Dzisiaj w południe. Wszedł do biura, przedstawił się, powiedział, co chce zrobić, i spytał, czy chcę się do nich przyłączyć. Miał już wydrukowaną umowę. Podpisałem, napisałem wypowiedzenie i wychodząc, zostawiłem je w sekretariacie.
W południe, pomyślała, czyli tuż zanim spotkała go na parkingu. Dobrze chociaż, że nie poszedł do Skipa po tym, jak mu odmówiła… Westchnęła. Rzucić się na głęboką wodę albo wskoczyć w ogień i spłonąć – to cały Skip. Nie zliczyłaby, ile razy wyrzucano go z pracy, zanim dostał tę w instytucie. I jak teraz spłacą dom?
– Siostrzyczko, on jest miliarderem! Właścicielem firmy kosmicznej i wielkim zwolennikiem zielonej energii. Buduje gigantyczne turbiny wiatrowe, elektrownie słoneczne, to żaden oszust.
– Zaraz po tym, jak Weingrau mnie zwolniła, wpadłam na niego na parkingu. Zaproponował mi tę samą pracę. Odmówiłam.
Skip złapał się za głowę i zaczął kiwać się do przodu i do tyłu.
– Odmówiłaś dwa razy?
Mitty zaszczekał, raz i drugi.
– Przecież nie mogę zamieścić w CV informacji, że chciałam wykopać UFO. To za bardzo… kuriozalne.
– W poważnych, profesjonalnych wykopaliskach nie ma nic kuriozalnego. Moglibyśmy pracować razem. Mielibyśmy kupę zabawy! – Skip wyjął telefon. – Zadzwonię do niego i powiem, że zmieniałaś zdanie.
Zaczął wybierać numer, lecz go powstrzymała.
– Nie. Proszę.
W tym samym momencie zadzwoniła jej komórka. Chcąc uniknąć dalszej rozmowy z bratem, z ulgą odebrała telefon, ale tylko po to, żeby znowu usłyszeć głos Tappana.
– Nora? Przeszkadzam?
Chciała odpowiedzieć, że tak, ale pomyślała o Skipie.
– Zaczeka pan, aż pójdę gdzieś, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać?
Domyśliwszy się, kto dzwoni, Skip zerwał się z fotela i zaczął tańczyć wokół niej, wymachując rękami. Szybko weszła do sypialni i zamknęła mu drzwi przed nosem.
– Już – powiedziała.
– Chciałem panią przeprosić za tę zasadzkę na parkingu. Obawiam się, że nie dałem pani przestrzeni do rozważenia mojej propozycji.
– Zatrudnił pan mojego brata.
– Jego głównym zadaniem będzie współpraca z Noamem Bitanem, naszym astronomem i kustoszem, zajmowanie się jego biblioteką i zbiorami. Skip ukończył fizykę. Bardzo dużo wie o incydencie w Roswell i umie doglądać artefaktów. Asystował przy wielu wykopaliskach i ma w tej dziedzinie bogate doświadczenie, bez wątpienia dzięki pani.
– Zaangażował go pan, żeby mnie zwerbować.
– Ależ skąd! Bardzo się cieszymy, że z nami pracuje. Noro, powiem pani, dlaczego dzwonię. Jutro zabieram Skipa do Roswell. Chcę go oprowadzić, przedstawić ekipie i pokazać mu miejsce zakwaterowania. Może poleci pani z nami? Bez żadnych zobowiązań. Pozna pani moich ludzi, zobaczy, co robimy i czy Skip będzie tam pasował.
– Mam wrażenie, że to taki mały szantaż. To, że go pan zatrudnił.
– Noro, wiem, że jesteście bardzo ze sobą związani, wiem też… – Tappan lekko się zawahał. – Że poniosła pani wielką stratę. Chcę tylko stworzyć dla was jak najlepsze i najbardziej przyjazne warunki pracy. Jutro o dziewiątej przyślę kogoś po Skipa. Pojedzie pani z nim?
 
 

4

NIEZBYT CZĘSTO LATAŁA ŚMIGŁOWCEM, ale kabina tego – luksusowe wykładziny, wszędzie skóra i mahoniowe wykończenia – bardziej przypominała wnętrze prywatnego odrzutowca, a może nawet jachtu. Naprzeciwko siebie stały dwa rzędy foteli. Po jednej stronie siedziała ona i Skip, po drugiej Tappan.
Skip był zachwycony, że zgodziła się z nimi lecieć, wprost nie posiadał się z radości. Podczas lotu Tappan był dziwnie milczący i prawie cały czas czytał jakąś powieść, natomiast on gadał non stop o incydencie w Roswell, o obcych, SETI i o równaniu Drake’a. Była zaskoczona, że brat tyle wie. Fakt, interesował się UFO od lat, lecz nie wiedziała, że aż tak.
Tappan zamknął książkę.
– Zaraz będziemy na miejscu. Spójrzcie w okno. Zobaczycie wszystko z góry.
Nie chcąc dłużej wysłuchiwać paplaniny podekscytowanego Skipa, Nora odwróciła się i spojrzała. Śmigłowiec leciał nad szerokimi pustynnymi mesami i wysokimi równinami upstrzonymi kępami sosen i jałowców i poprzecinanymi krętymi nitkami strumieni oraz kanionów. W oddali ujrzała duże, zupełnie białe suche jezioro, po którym przemykały pustynne diabliki, małe wiry pyłowe. Na niskim płaskowyżu pojawiło się coś, co początkowo wyglądało na małe miasteczko, ale już po chwili okazało się obozowiskiem zastawionym przyczepami kempingowymi, kamperami, rzędem blaszanych baraków i dwiema dużymi szopami z prefabrykatów. Były tam również parking pełen pojazdów i ciężkiego sprzętu, nowiutkie betonowe lądowisko dla śmigłowców oraz nowa droga znikająca za odległymi wzgórzami.
– Nieźle – rzuciła.
– Myślę, że jeśli przyjmie pani moją propozycję, będzie tu pani wygodnie – powiedział Tappan. – Za daleko stąd do cywilizacji, dlatego zamiast dojeżdżać do pracy, personel mieszka na miejscu.
Śmigłowiec zatoczył krąg nad lądowiskiem naprowadzany przez sygnalistę z pałkami świetlnymi w rękach. Chwilę później przyziemił, a gdy silnik zmniejszył obroty, otworzyły się drzwi. Nora, Tappan i Skip wysiedli i pochyliwszy się nisko pod wciąż obracającymi się łopatami wirnika, ruszyli w stronę czekającego jeepa.
– Najpierw wycieczka czy plan projektu? – spytał Tappan.
– Plan projektu – odparła Nora. Jeśli plan się jej nie spodoba, a pewnie tak będzie, po co miałaby oglądać obozowisko?
– Tak myślałem. – Tappan spojrzał na kierowcę. – Barak numer jeden. – Przeniósł wzrok z powrotem na nią. – Przedstawię was naszym inżynierom.
Za luksusowymi przyczepami kempingowymi i kamperami stał rząd opatrzonych numerami baraków z blachy falistej. Zatrzymali się przed pierwszym, wysiedli, weszli do środka i minąwszy kilka boksów, znaleźli się w dużym, otwartym pomieszczeniu z długim stołem roboczym na środku. Za stołem stało troje ludzi w białych fartuchach laboratoryjnych, dwóch mężczyzn i kobieta. Najwyraźniej na nich czekali. Na stole leżały zwinięte w rulon dokumenty.
– Panie i panowie – zaczął Tappan – chciałbym wam przedstawić panią doktor Norę Kelly i pana Elwyna Kelly’ego…
– Boże, nie – przerwał mu Skip. – Mówcie mi Skip.
Nora powstrzymała uśmiech; brat nienawidził swojego prawdziwego imienia.
– Dobrze, zatem Skipa – ciągnął Tappan. – Zresztą i tak wszyscy jesteśmy tu na „ty”. Skip jest nowym asystentem Noama, a Nora będzie naszym głównym archeologiem, przynajmniej mam taką nadzieję. – Zrobił pauzę, po czym kontynuował: – Może się przedstawicie i powiecie, jakie są wasze specjalizacje? À propos: Nora zrobiła doktorat na Uniwersytecie Stanforda. Pracowała w nowojorskim Muzeum Historii Naturalnej i w Instytucie Archeologicznym w Santa Fe. Ma bardzo imponujące CV.
Inżynierowie wymienili spojrzenia i powitali ją nerwowymi uśmiechami. Miała wrażenie, że zwerbowano ich bardzo niedawno i wciąż nie są pewni swojej nowej roli. Jeden był ciemnowłosy i krępy jak hydrant przeciwpożarowy, drugi, ciemnoskóry łysielec w grubych okularach, miał gęstą brodę i przewyższał wzrostem tego pierwszego, a nad nim z kolei górowała wysoka, blada kobieta, inżynier numer trzy. Trochę śmieszni, zupełnie do siebie niepasujący, cudownie obciachowi i kojąco sympatyczni, wyglądali jak bohaterowie książeczki dla dzieci.
– Zacznij, Witalij – rzucił Tappan.
– Inżynier Witalij Kuzniecow – przedstawił się ten najniższy, niepewnie skinąwszy im głową. – Specjalista od trójwymiarowego skanowania laserowego. Magisterium na Uniwersytecie w Houston, w Narodowym Centrum Napowietrznego Mapowania Laserowego.
– Cecilio?
Kobieta odgarnęła do tyłu kręcone rude włosy.
– Cecilia Toth, geofizyczka. Georadar, radar z syntetyczną aperturą, magnetometr. Doktorat na teksańskim A&M.
– Greg Banks – odezwał się łysy brodacz. – Doktorat w londyńskim Imperial College, studia podoktorskie z geologii planetarnej i egzobiologii. – Mówił z brytyjskim akcentem.
– Miło was poznać – powiedziała Nora.
Tappanowi udało się stworzyć naprawdę mocny zespół. Ale cóż, dysponował miliardami dolarów – inaczej niż wiecznie niedofinansowane uczelnie. Zastanawiała się przez chwilę, jak by się jej pracowało, gdyby choć raz miała do dyspozycji nieograniczony budżet.
– Dziękuję – powiedział Tappan. – Noro, część tych dokumentów już widziałaś, ale te są w dużo większej rozdzielczości. Witalij?
Kuzniecow rozwinął duży rulon. Był to wykonany lidarem trójwymiarowy obraz miejsca przyszłych poszukiwań.
– Zna pani technikę mapowania laserem podczerwieni? Pracowała pani z lidarem?
Kiwnęła głową. Mapa obejmowała cały wierzchołek mesy oraz okoliczne tereny. Pięknie wykonana, pokazywała wprost niewiarygodne szczegóły, łącznie z grupkami kaktusów i kępami traw.
Skip cicho zagwizdał.
– Rozdzielczość nie przekracza jednego centymetra – powiedział Kuzniecow. – Mapowaliśmy w promieniu prawie dwóch kilometrów, żeby niczego nie przeoczyć. – Wskazał środek mapy. – Wyraźnie widać, że obszar docelowy nosi ślady zakłóceń nieustalonego pochodzenia, otoczonych śladami ciężkich pojazdów i sprzętu do robót ziemnych. Dawno temu musiało tu się dużo dziać. Z miejsca na miejsce przemieszczono mnóstwo ziemi, którą pokryto teren naszych poszukiwań. Jak pani widzi, jest trochę wyżej położony.
Nora znowu kiwnęła głową. Był to słaby dowód na katastrofę UFO, lecz na razie nie zamierzała tego mówić.
– Dziękuję, Witalij – powiedział Tappan. – Cecilio?
Rudowłosa kobieta posłała jej uśmiech i rozwinęła jaskrawo kolorową mapę.
– To jest georadarowy profil miejsca poszukiwań i okolic. Mamy szczęście, że to głównie suchy piasek, ponieważ radar penetruje taki materiał bardzo dobrze, do trzech metrów.
Nora przyjrzała się mapie. Tappan pokazywał jej wczoraj podobną, ale ta była większa i miała większą rozdzielczość. Widniała na niej wyraźna bruzda w kształcie litery „V”, która rzeczywiście wyglądała jak ślad po jakiejś katastrofie.
– Kiedy ją sporządzono? – spytała.
– Mniej więcej dwa tygodnie temu – odparła Cecilia. – Na podstawie danych z radaru z syntetyczną aperturą na pokładzie śmigłowca i danych z georadaru naziemnego.
– To, co zrobiło tę bruzdę, nadleciało szybko i pod małym kątem – wtrącił Tappan. – To nie był balon. To się poruszało.
– Widzę, ale to jeszcze nie dowód na UFO.
– Na UAP – poprawiła ją Cecilia. – Niezidentyfikowane zjawisko powietrzne. Tak nazywa je dzisiaj Departament Obrony. To mniej stygmatyzujące.
Rozwinęła drugi rulon i Nora natychmiast rozpoznała mapę magnetometryczną przedstawiającą magnetyczne własności gleby. Ponownie zobaczyła, że roi się na niej od anomalii i ciemnych plam, co wskazywało na obecność jakichś obiektów czy artefaktów. Tu też widać było słabo zarysowaną bruzdę.
– Przedmioty pozostawione przez obcych… – wymamrotał Skip ze źle skrywanym podekscytowaniem.
Rzeczywiście, coś tam jest, pomyślała Nora. Choć pełna wątpliwości, była zaintrygowana.
– Greg jest naszym egzobiologiem i wie, jak mogłaby wyglądać ich biochemia i jakich materiałów mogliby użyć do budowy statku kosmicznego. – Tappan powiedział to jak dumny ojciec.
Banks skinął głową.
– No i tak – podsumował miliarder. – Teraz musimy tylko rozkopać ziemię i zobaczyć, co pod nią jest. Co ty na to, Noro?
Nora nie odpowiedziała. Wciąż patrzyła na mapę.
– Co to jest? – spytała, wskazując ledwo widoczny prostokąt na jej brzegu.
– To pięćset metrów od punktu docelowego – odparł Tappan. – Nie przeanalizowaliśmy i nie obrobiliśmy tego miejsca w wysokiej rozdzielczości. Myślisz, że to coś ważnego?
Pod ręką była lupa i Nora obejrzała przez nią niewyraźny prostokąt.
– Czy w pobliżu są jakieś prehistoryczne ruiny?
Inżynierowie znów wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami.
– Tu nie ma nic oprócz poligonu Pershinga w górach Los Fuertes dwadzieścia cztery kilometry stąd, już dawno zresztą zamkniętego – wyjaśnił Tappan. – Dlaczego pytasz?
– Bo to wygląda na miejsce pochówku.
– Indiańskiego?
– Tak. Trzeba to zbadać. Jeśli to pochówek prehistoryczny albo jakikolwiek inny, prawo zabrania go naruszać i będziemy musieli go ogrodzić.
– Tak, trzeba się tym zająć. Ale teraz chciałbym przedstawić was Noamowi Bitanowi, naszemu astronomowi i specjaliście od spraw pozaziemskich. Zajmuje barak numer dwa. – Podziękował inżynierom, którzy wylewnie pożegnali Norę.
Myślą, że będę ich szefową, pomyślała, wychodząc. Musiała przyznać, że jest coraz bardziej zaintrygowana, bo pod każdym względem było to coś zupełnie innego, niż się spodziewała. Z drugiej strony nie wyobrażała sobie, żeby projekt Tappana mógł pozytywnie wpłynąć na jej karierę. Noam Bitan – skądś znała to nazwisko.
Tappan zaprowadził ich do sąsiedniego baraku z przecinającym go wąskim korytarzem. Przystanął przed drzwiami po prawej stronie i przekręcił gałkę klamki. Drzwi były zamknięte. Zapukał i zawołał:
– Noam?
– Jestem zajęty! – odpowiedział poirytowany głos.
– Oprowadzam panią doktor Kelly, archeolożkę, która pokieruje wykopaliskami, na co bardzo liczę. I jej brata, naszego bibliotekarza i kustosza.
– Doskonale – odparł głos z hebrajskim akcentem. – Przyprowadź ich za godzinę.
Tappan przewrócił oczami i spojrzał na Norę.
– Noam jest trochę ekscentryczny – wyjaśnił półgłosem i już normalnym tonem powiedział: – Noam, czas nas goni. Gdybyś mógł…
Ktoś mruknął coś gderliwie i drzwi się otworzyły. W progu stał na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna. Miał wystrzępioną brodę, rozczochrane brązowe włosy i wyraz irytacji na twarzy.
– Możemy wejść? – spytał Tappan z nutą lekkiej ironii.
– Oczywiście. – Mężczyzna zerknął na Norę i posłał jej szybki uśmiech. – Cześć. – Potem obrzucił Skipa krytycznym spojrzeniem i coś burknął.
Zaprowadził ich do przestronnego gabinetu – zaskakująco schludnego, zważywszy na zaniedbany wygląd Bitana – i usiadł przy biurku, nie proponując nikomu krzesła. Tappan wskazał Norze i Skipowi te stojące naprzeciwko biurka i też usiadł.
– Noam był przewodniczącym doradczego komitetu naukowego w SETI i profesorem astronomii w Instytucie Naukowym Weizmanna w Izraelu.
Norę nagle olśniło: widywała go w różnych talk-showach. Ekscentryczny i często podekscytowany, lubił dużo gestykulować i rozprawiać o kosmitach.
– Noam, najpierw chciałbym przedstawić ci Skipa Kelly’ego. Skip był kustoszem w Instytucie Archeologicznym w Santa Fe.
Bitan przyjrzał mu się zmrużonymi oczami, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Skip wypalił:
– Tak się cieszę, że mogę pana poznać, panie doktorze! Pana książka o SETI jest wspaniała! Bardzo mi się podobała. Przedstawił pan w niej najmocniejsze dowody, że obcy nieustannie obserwują Ziemię.
Nic lepszego nie mógł chyba powiedzieć, bo astronom natychmiast się rozpromienił.
– Dziękuję, Skip.
Tappan przedstawił mu Norę i spytał, czy archeolożka ma do niego jakieś pytania.
– Przykro mi, ale nie czytałam pańskiego dzieła…
Bitan podniósł rękę, wstał i zdjął z półki książkę. Położył ją na biurku, otworzył, napisał coś na pierwszej stronie, zamknął i podał Norze.
– No i załatwione.
– Dziękuję. – Drugie objawienie, taki miała tytuł, i okładkę ze zdjęciem mgławicy Kociego Oka. – Tak, mam kilka pytań, jeśli można. – Bitan był szefem jej brata, więc chciała być dla niego jak najmilsza, ale wciąż dręczyły ją liczne wątpliwości.
– Naturalnie.
– Skąd pańskim zdaniem to UFO przyleciało?
– Coś tak dużego nie przyspieszyłoby raczej do prędkości światła, więc prawdopodobnie pochodzi z pobliskiego systemu gwiezdnego. Ale w szerszym sensie nie ma to żadnego znaczenia.
– Dlaczego?
– Bo uważam, że cywilizacja ogólnogalaktyczna już od dawna istnieje i ma nas na oku. Oczywiście rząd starannie to ukrywa.
– Dlaczego obcy nie chcą się ujawnić?
– Ponieważ wiedzą, jak niszczący wpływ miałoby to na naszą kulturę. Doświadczyliśmy tego w naszym własnym świecie: kiedy ludy tubylcze nawiązują kontakt z zaawansowanym technologicznie społeczeństwem zachodnim, ich kultura niemal zawsze ulega destrukcji.
– Więc twierdzi pan, że jesteśmy kimś w rodzaju prymitywnego plemienia mieszkającego w naturalnym rezerwacie i chronionego przed kontaktem ze światem zewnętrznym?
– Właśnie – potwierdził Bitan.
– Dlaczego władze udzieliły wam pozwolenia na wykopaliska? To teren federalny, mimo to uzyskaliście zgodę. Skoro rząd chce coś ukryć, dlaczego was tu wpuścił? To nie ma sensu.
Astronom spojrzał na Tappana.
– To twoja działka.
– Tym terenem zarządza Biuro Gospodarowania Ziemią. Dostałem pozwolenie bezpośrednio od sekretarza spraw wewnętrznych, który, tak się przypadkiem składa, jest moim starym przyjacielem. Wiele lat temu, zaraz po maturze, obaj pracowaliśmy jako przewodnicy raftingowi w Wielkim Kanionie. Był moim rufowym. Uprawiać rafting to jak zjeść razem beczkę soli: zaprzyjaźniliśmy się jak towarzysze broni na wojnie. Kiedy wystąpiłem o pozwolenie, pojawiły się pewne protesty na lewym skrzydle. Pojawiły się, nagle ustały i Departament Spraw Wewnętrznych wydał zgodę na wykopaliska, dodam, że z poparciem samego prezydenta. Zajmuję się też energią wiatrową i wraz z departamentem prowadzę kilka dużych projektów. Dlatego tak, uzyskałem zgodę dzięki bardzo dobrym koneksjom. – Tappan pokręcił głową. – Nie mogliśmy dociec, kto był przeciw, ale domyślam się, że w zakamarkach Pentagonu są ludzie, którym nasze działania są nie w smak. Ustąpili, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
– Tak, i właśnie dlatego pokazałem Lucasowi, jak się sprawdza, czy w samochodzie nie ma ukrytej bomby! – Bitan roześmiał się głośno ze swojego żartu. – Ma pani jeszcze jakieś pytania?
– Tylko jedno. Skoro obcy dysponują technologią umożliwiającą podróże międzygwiezdne, dlaczego tak głupio się rozbili?
Astronom długo przyglądał się jej bez słowa, w końcu odparł:
– Też się nad tym zastanawiałem.
Zapadła cisza.
– No i? – spytała Nora.
Bitan posłał jej słaby uśmiech.
– Przychodzi mi do głowy tylko jedna odpowiedź: nawet oni popełniają błędy.
Nora miała nieodparte wrażenie, że naukowiec nie mówi szczerze, że ma inną teorię, którą nie chce się dzielić.
– Wiem dlaczego – oznajmił nagle Skip.
Spojrzały na niego trzy pary oczu.
– Ich piloci mają słabą głowę.
Przez chwilę wszyscy milczeli. A potem wybuchnęli głośnym śmiechem. Zadowolony z siebie Skip uśmiechnął się szeroko. Było widać, że już teraz czuje się tu jak u siebie w domu.

 
Wesprzyj nas