Czasami najlepsze, co możesz zrobić, to podjąć bardzo złą decyzję.


Ewelina Dobrzycka straciła pamięć. Nie wie, jak znalazła się w centrum handlowym. Nie pamięta, co robiła wczoraj. Nie jest pewna, czy mężczyzna, który podaje się za jej męża, w rzeczywistości nim jest. Teraz tylko bliscy Eweliny mogą opowiedzieć o jej życiu i to oni zdecydują, czego dowie się o sobie.

Kto z nich mówi prawdę, a kto kłamie?

Czy jakieś wydarzenie w życiu Eweliny doprowadziło do utraty pamięci?
Czy komuś może zależeć na tym, żeby kobieta jej nie odzyskała?
A może byłoby dla niej lepiej, żeby niczego nie pamiętała?

Przecież wszyscy mamy wspomnienia, o których wolelibyśmy zapomnieć.

Kamila Bryksy – neurologopeda i pedagog z wykształcenia, obecnie zawodowo związana z branżą e-commerce. Miłośniczka natury, herbaty, szarlotki i podróżowania. Autorka thrillerów “Sowniki”, “Błyski” oraz “Cień”.

Kamila Bryksy
Mgła
Wydawnictwo Mięta
Premiera: 24 stycznia 2024
 
 

Prolog

Myśląc o ludzkim umyśle, mam przed oczami zaprojekto­waną z inżynierską precyzją maszynerię, w której znajdują się miliardy połączonych ze sobą elementów. Maszynę, która wykonuje tysiące skomplikowanych operacji w jednej chwili.
W ułamku sekundy sieć neuronów przewodzi impuls z naszego mózgu do dłoni, żebyśmy mogli wykonać ruch ręką. Ten sam mechanizm pozwala nam biegać, oddychać, mówić, analizować, łączyć fakty, zbierać doświadczenia, wyciągać wnioski i zapamiętywać.
Szczególną uwagę mózg poświęca tej ostatniej czynności wtedy, gdy sytuacji, w której się znaleźliśmy, towarzyszą silne emocje. Kortyzol osiąga poziom wysoko ponad normę, wspierany przez adrenalinę i podwyższone tętno. Zmysły się wyostrzają, a nasz umysł włącza wewnętrzny aparat fotograficzny i notatnik. Ze skupieniem zaczyna zapamiętywać.
To, czego wcale nie chcesz.
Odnoszę wrażenie, że w części mojego mózgu odpowiedzialnej za wspomnienia gromadzone są przede wszystkim obrazy i zdania. Moja pamięć to przepełniona galeria z tysiącami oprawionych w ramki kadrów z sytua­cji z przeszłości. Wiszą we wszystkich możliwych miejscach aż po sam sufit, a pośrodku tej pękającej w szwach galerii znajduje się jeszcze wielka księga słów. Zdań, które z trudem przechodziły mi przez gardło, i tych, które usłyszałam w chwilach, kiedy moje serce biło szybciej. Nie zawsze ze szczęścia.
Jadę tramwajem, a kobieta siedząca naprzeciwko mnie śmieje się, przekrzywiając na bok głowę. Dokładnie tak samo robiła moja matka. Od razu przypominam ją sobie, chociaż w tym momencie wcale nie chcę o niej myśleć. To się dzieje poza mną. Wbrew mnie.
Myję zęby, a zamiast swojego odbicia w lustrze widzę lekarza, który bezradnie rozkłada ręce. Biegnę z psem przez park, a mój mózg mimowolnie przywołuje moment, w którym biegłam przed siebie, żeby uciec od niego. Jak najdalej.
Odwracam się, słysząc zdanie: „To nie może być prawda”. Czuję, że moje serce przyspiesza, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Mężczyzna, który wypowiedział te słowa do telefonu, od razu wybucha śmiechem, ale ja słyszałam to zdanie w sytuacji, która do dzisiaj przyprawia mnie o dreszcze.
Obrazy i zdania zostają w mojej pamięci na zawsze. Nie dają mi o sobie zapomnieć.
Chwil, kiedy mój umysł nie przetwarza wciąż tych samych wspomnień, jest niewiele. Momentów, w których sytuacje i słowa nie wywołują niechcianych obrazów, jeszcze mniej.
Zastanawiam się, jak by wyglądało moje życie, gdybym mogła wszystkie wspomnienia, które zgromadziłam do tej pory w głowie, wykasować jak z pamięci komputera. Czysta karta. Nowy początek. Świeży start.
Czasami chciałabym nie pamiętać.

*

Od kilku dni ulice zalewał deszcz, który zamiast podlewać zmęczone upałem trawniki w środku lata, postanowił zacząć padać w październiku i jak głosiły prognozy pogody, nie zamierzał przestać do listopada. Jednego dnia krótkie, a innego kilkugodzinne popołudniowe i wieczorne ulewy bez trudu wygrywały z miejskim systemem odprowadzania wody. Gdańsk stawał się nieprzejezdny ciąg­le w tych samych miejscach – pod tunelem na Podwalu Grodzkim, na Hucisku, przy Galerii Bałtyckiej i w kilku innych lokalizacjach, których mieszkańcy unikali, żeby nie utknąć w ciągnących się ulicami miasta korkach.
Kobieta siedząca w srebrnym seacie spoglądała na ciemnoszare niebo z nadzieją, że nie będzie musiała długo czekać. Nie wzięła parasola, a z miejsca, w którym zaparkowała, do jej bloku było prawie sto metrów i nie miała ochoty moknąć. Rozpięła beżowy płaszcz i rozluźniła węzeł szalika w granatową kratę. Spojrzała na zegarek. Poczeka jeszcze piętnaście minut. Jeśli do dwudziestej drugiej nie przestanie padać, po prostu wyjdzie na zewnątrz i zmoknie. Mogła zadzwonić do męża, poprosić, żeby przyszedł po nią z parasolem, ale po dzisiejszej porannej kłótni nie rozmawiali ze sobą i tym razem postanowiła, że to nie ona pierwsza się odezwie.
Sięgnęła po torebkę, którą zawsze kładła na siedzeniu z tyłu, i wyciągnęła firmowy notatnik, żeby przejrzeć listę spraw do załatwienia w tym tygodniu. Pogładziła palcem wytłoczony na okładce napis Ruda. Znajomi z pracy tak do niej mówili. Właściwie wszyscy w firmie zwracali się do siebie, używając jakichś pseudonimów.
Zatrzymała się na punkcie „kupić prezent szwagierce” i westchnęła. Oczami wyobraźni widziała, jak chodzi od sklepu do sklepu po galerii i analizuje, co spodoba się wybrednej siostrze męża. Bardziej od tego corocznego wyda­rzenia nie lubiła tylko kupowania prezentu teściowej, ale to na szczęście miała już w tym roku za sobą.
Ciche pukanie. Podskoczyła ze strachu. Upuściła notatnik i spojrzała przez szybę od strony pasażera. Kobieta, która tam stała, uśmiechała się i pokazywała na siedzenie obok Rudej.
– Nie podwiozę pani nigdzie – powiedziała głośno Ruda, ale nie dość, że dzieliła je szyba, to deszcz przybierał na sile. Skutecznie zagłuszał jej słowa i to, co próbowała powiedzieć kobieta, która mokła na zewnątrz. – Nigdzie nie jadę! – krzyknęła Ruda.
Kobieta dalej nachalnie pukała w szybę i pokazywała na fotel obok kierowcy. Właścicielka samochodu kręciła przecząco głową i rozkładała ręce, ale tamta nie dawała za wygraną. Szybkim krokiem obeszła auto i pojawiła się z drugiej strony. Ruda uchyliła szybę.
– Jesteśmy sąsiadkami, mieszkam piętro niżej. Mogę chwilę posiedzieć z panią w aucie? – powiedziała szybko nieznajoma.
Rzeczywiście widziały się kilka razy w windzie. Ruda kiwnęła głową i odblokowała przyciskiem drzwi. Kobieta pobiegła na drugą stronę samochodu.
– Dziękuję – powiedziała z wyraźną ulgą w głosie i usiadła na fotelu. – Przepraszam, jestem cała mokra, naprawdę panią przepraszam – dodała szybko, widząc, że pod jej butami zaraz zrobiła się spora kałuża.
– Nie szkodzi. Nic się nie stało. Wyschnie.
– Zapomniałam kluczy, mąż będzie za kilkanaście minut, bardzo panią przepraszam, wpadnę jutro z domowym ciastem, robię bardzo dobry sernik, w ramach podziękowania.
– W porządku, naprawdę nie ma problemu. Też nie chciałam moknąć. Nie wzięłam parasola, dlatego tu czekam.
– Rozumiem.
Ruda spojrzała kątem oka na kobietę. Były w podobnym wieku, po trzydziestce. Podniosła notatnik, schowała go do torebki, którą odłożyła na tylne siedzenie. Zamknęła ponownie przyciskiem wszystkie drzwi.
– Dla bezpieczeństwa – wyjaśniła, bo miała wrażenie, że musi wytłumaczyć się z tego, co robi. Nie chciała przecież, żeby sąsiadka przestraszyła się, że Ruda zamyka ją w aucie.
– Jasne, rozumiem. – Kobieta uśmiechnęła się niemrawo.
Milczały. Rudą zawsze krępowała cisza. Od razu pożałowała, że wpuściła obcą osobę do swojego samochodu. Właściwie było to nieodpowiedzialne, co ona sobie myś­lała? Najchętniej wysiadłaby już z auta i nawet w deszczu poszła do domu.
– Lubię jesień, ale to trochę przesada – odezwała się, nerwowo postukując w kierownicę.
Sąsiadka pokiwała głową i uśmiechnęła się z grzeczności. Wydawała się zdenerwowana. Właścicielka seata spojrzała na nią jeszcze raz. W zasadzie to już nie była pewna, czy widziała ją w windzie.
– Pod którym numerem pani mieszka? – zapytała niepewnie.
– Włącz silnik. Rób, co mówię.
Na dźwięk stanowczego głosu kobiety Ruda zamarła.
– Odpal auto i nie próbuj uciekać. Widzisz, co mam w ręku?
Nie ruszając głową, spojrzała w prawo. W jej stronę skierowana była lufa pistoletu. Kiedy zdążyła go wyciągnąć? Ruda nie umiała ocenić, czy broń jest prawdziwa. Kim, do cholery, jest ta kobieta? Czego od niej chce?
– Liczę do trzech i włączasz silnik, inaczej strzelę i uwierz mi, zrobię to – mówiła powoli, tonem niepodlegającym dyskusji, i wyraźnie akcentowała każde słowo.
Albo była bardzo przekonująca, albo naprawdę nie kłamała.
Seat odpalił od razu, chociaż zdarzało się już, że Ruda musiała wielokrotnie przekręcać kluczyk w stacyjce. Nie tym razem. Złośliwość rzeczy martwych, przywołała w głowie słowa, które jej teściowa często powtarzała. Ruda gorączkowo zastanawiała się, co ma teraz zrobić. Czy zdąży wybiec z samochodu i gdzieś się schować?
– Jedziemy.
– Dokąd? Czego ode mnie chcesz? – Ledwo wypowiedziała te słowa; strach, który przejął kontrolę nad jej ciałem, sprawił, że jej dłonie drżały teraz tak samo jak głos.
Kobieta się zaśmiała.
– Wszystko byś chciała wiedzieć.
– Czego ode mnie chcesz? O co ci chodzi? – zapytała jeszcze raz, czując, że słowa ledwo przeciskają jej się przez gardło.
– Nie o ciebie, nie martw się. Jeśli będziesz robić to, co mówię, to nic złego się nie stanie. Przynajmniej nie tobie.
Ruda nie skupiła się na tym, co mówi kobieta, bo kilka metrów przed autem zamajaczyła sylwetka mężczyzny. Niestety nie był to jej mąż, bo ten facet był zdecydowanie niższy. Jednym ruchem włączyła długie światła, żeby zwrócić jego uwagę na samochód, a potem położyła rękę na klaksonie i zaczęła trąbić. Mężczyzna spojrzał w kierunku auta, zatrzymał się na chwilę, a potem przebiegł na drugą stronę ulicy.
Kobieta przysunęła się do Rudej i mocno przycisnęła lufę pistoletu do jej nogi.
– Wyobraź sobie kulę przechodzącą przez twoje kolano. Najpierw rozdziera skórę, potem mięsień, przelatuje przez sam środek tych wszystkich skomplikowanych struktur, które pozwalają ci chodzić. A wiesz, co robi na końcu? Dziurę z drugiej strony i wylatuje. Może nawet za jednym razem przedziurawię ci oba kolana.
– Jesteś nienormalna – wyszeptała Ruda.
– Jedź – powiedziała kobieta nadal spokojnym głosem.
– Dokąd?
– Przed siebie.
Seat zjechał kołami z krawężnika i wolno pokonywał kolejne kałuże na osiedlowej ulicy. Nie zanosiło się, żeby miało przestać padać. Minął już kwadrans, po którym Ruda chciała wysiąść z auta i iść do domu, a zamiast tego oddalała się od swojego mieszkania. Od miejsca, w którym na pewno nikt nie groziłby jej bronią.
– Powtórzę jeszcze raz. Robisz to, co mówię, a wtedy nic się nie stanie. Zaczniesz znowu kombinować, pociągam za spust, masz rozerwane na strzępy kolano, ale nadal będziesz musiała prowadzić.
– Dlaczego?
– Bo ja nie lubię jeździć w deszczu.
– Dlaczego ja? Co ja ci zrobiłam?
Kobieta znowu się zaśmiała.
– Mnie? Nic, zupełnie nic. Świat nie kręci się wokół ciebie, rozumiesz? Tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Skup się, bo zaraz będziemy skręcać.
Kilkanaście minut później wjechały na Grunwaldzką i zatrzymały się na światłach. Na pasie obok nich, w niebieskiej corsie, też siedziały dwie kobiety. Ruda odwróciła nieznacznie głowę i próbowała nawiązać z nimi kontakt wzrokowy. Pasażerka spojrzała nawet na nią przez chwilę, ale widocznie nie zauważyła niczego niepokojącego, bo zaczęła przypatrywać się swoim paznokciom. Ruda nie wiedziała, jak ma zwrócić na siebie jej uwagę.
– Nie masz dzieci, twój mąż wychodzi do pracy o siódmej trzydzieści, w środy chodzisz na jogę – powiedziała nieznajoma, obserwując jej reakcję. – Z Wiktorią – dodała, widząc, że jej rozmówczyni pobladła.
Zacisnęła ręce na kierownicy. Ta kobieta ją obserwowała, wybrała właśnie ją. To nie był przypadek. Wie o niej pewnie znacznie więcej, niż powiedziała. Ruda była przerażona. Ociągała się z ruszeniem, kiedy światło zmieniło się na zielone, bo miała jeszcze nadzieję, że kobiety w aucie obok spojrzą w jej kierunku.
– Jedziemy. Patrz przed siebie.
Wolno ruszyła do przodu. Przed nimi widać było tylko ścianę deszczu, w której zniknęła niebieska corsa.
– Kim ty jesteś?
– Sąsiadką, mówiłam ci. W Pruszczu skręcimy w prawo, powiem ci kiedy. Wiesz, jak jechać?
Ruda kiwnęła głową.
Milczały. Wycieraczki skrzypiały z każdym ruchem i ledwo nadążały z odprowadzaniem wody z szyby. Noga, do której kobieta przyciskała lufę pistoletu, bolała coraz bardziej. Ruda chciała się odsunąć, ale bała się drgnąć nawet o milimetr.
– Tutaj, w prawo i dalej prosto.
Wyjechały za miasto. Droga pomiędzy kolejnymi miejscowościami była słabo oświetlona. Z naprzeciwka wolno jechał stary autobus. Ruda nawet nie próbowała zwrócić na siebie uwagi kierowcy, bała się, że kobieta do niej strzeli.
Deszcz, który zalał Gdańsk, tutaj musiał być kilkadziesiąt minut temu, bo z nieba nie spadała już ani krop­la, ale studzienki wciąż były przepełnione wodą z ulicy, więc koła seata co chwila rozchlapywały ją na pobocze.
Dojechały do miejsca, w którym nie świeciła się już żadna latarnia. Otaczała je mgła, jeszcze bardziej ograniczająca widoczność. Ruda zdołała zapamiętać, że przejechały przez Wojanowo i Będzieszyn. Jeśli kobieta każe jej wysiąść z auta, zabierze jej telefon i dalej pojedzie sama, ona będzie chociaż wiedziała mniej więcej, gdzie jest.
– Zwolnij trochę. – Kobieta spojrzała na ekran tele­fonu, a potem na zegarek.
Ruda zdjęła nogę z gazu. Poruszały się teraz pięćdziesiąt na godzinę.
– Jeszcze wolniej.
Trzydzieści na godzinę. Właściwie to toczyły się po drodze, co powinno zwrócić uwagę innych kierowców. Tylko że w piątek o dwudziestej trzeciej nikt tędy nie jeździł.
– Wyłącz światła.
– Przecież tu jest ciemno, rozbijemy się na drzewie.
– Rób, co mówię.
Nie widziała już niczego przed sobą ani w żadnym z lusterek. Dobrze, że zwolniły, bo Ruda nie miała pojęcia, jak pokonałaby kolejne zakręty przy większej prędkości.
– Zatrzymaj się.
Zahamowała gwałtownie. Ten koszmar zaraz się skończy, kobieta każe jej oddać kluczyki i odjedzie, a Ruda wróci do domu. Niech weźmie to stare auto i pozwoli jej po prostu stąd uciec.
W tym mroku i mgle, które przywodziły na myśl sceny z najstraszniejszych horrorów, nigdy nie wysiadłaby z auta. W ciemności zawsze czaiło się zło. Tylko że teraz to, czego bała się najbardziej, było tuż obok niej i działo się naprawdę, a nie na ekranie telewizora.
Próbowała sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze i że to nie są ostatnie chwile jej życia.
– Przed nami czterysta metrów prostej drogi. – Kobieta cały czas spoglądała na zegarek. – Masz się jak najszybciej rozpędzić do osiemdziesięciu na godzinę, jechać z wyłączonymi światłami i zatrzymać się, gdy ci powiem, ale ani wcześniej, ani później. Rozumiesz?
– Ale po co?
– To nie jest twoja sprawa! Przestań o to pytać! – Zdenerwowała się. – Jesteś tylko moim kierowcą! Świat nie kręci się wokół ciebie, już ci to mówiłam. Szczerze mówiąc, myślałam, że jesteś inteligentniejsza. Chociaż gdybyś była, to pewnie…
– I co potem? Dasz mi spokój? – przerwała jej Ruda.
– Oczywiście, wrócisz do domu, do swojego życia i nikomu nie powiesz o tym, jaką przejażdżkę urządziłaś sobie dzisiaj wieczorem i z kim. Rozumiesz?
Kiwnęła głową. W torebce na tylnym siedzeniu zaczął dzwonić jej telefon. Pewnie mąż chce wiedzieć, kiedy Ruda wróci do domu. Martwi się, odezwał się pierwszy po kłótni. W normalnej sytuacji, w jakiej była jeszcze niecałą godzinę temu, ucieszyłaby się i uznała to za dobry znak. Jeszcze mają szansę na poukładanie swojej relacji na nowo. Tylko że teraz nie miało to żadnego znaczenia.
Ruda przełknęła głośno ślinę. Nie miała pojęcia, jak w takim stresie, z drżącym ciałem, walącym sercem i pis­toletem przystawionym do nogi dojechała bezpiecznie aż tutaj. Dopiero teraz sobie uświadomiła, jaką odleg­łość pokonały, by dotrzeć do jakiejś wsi za Pruszczem Gdańskim.
Była kiedyś w tych okolicach, ale nie pamiętała dokładnie drogi. Wtedy zaprowadziła ją tutaj nawigacja. Zresztą nie sądziła, żeby znajdowały się w tym samym miejscu. To było chyba niemożliwe. Chociaż to, co się właśnie działo, też nie miało prawa się nigdy wydarzyć.
– Za minutę ruszymy. Nigdy nikomu nie możesz o tym powiedzieć, słyszysz? Wiem o tobie wszystko i znajdę cię, choćbyś ukryła się na drugim końcu świata. I twoją rodzinę też. Nie odpuszczę ci, rozumiesz?
Ruda znowu kiwnęła głową. Nikomu nic nie mówić. Jechać osiemdziesiąt na godzinę przez czterysta metrów i potem się zatrzymać. Tylko po co?
– Jedź.
Nie zareagowała.
– Jedź, mówię!
Na dźwięk przeładowywanej broni nacisnęła z całej siły gaz. Ruszyła i od razu wrzuciła drugi bieg. Kobieta patrzyła na zegarek i mruczała coś pod nosem. Zaczęła mówić głośniej, odliczała od dwudziestu w dół.
– Dziesięć, dziewięć.
– Co się dzieje?!
– Cztery, trzy, dwa…
Huk. Ruda zacisnęła powieki, jakby to miało zmienić rze­czywistość. Jakby fakt, że nie widzi tego, co się dzieje, miał sprawić, że nic się nie wydarzyło. Odruchowo nacisnęła hamulec, ale zapomniała wcisnąć sprzęgło. Auto zgasło.
– Jedź!
Tym razem seat nie chciał odpalić za pierwszym razem. Złośliwość rzeczy martwych. Ruda przekręcała nerwowo kluczyk, ale silnik nie reagował.
– Przepraszam, przepraszam – powtarzała, płacząc.
– Szlag! – krzyknęła kobieta i otworzyła drzwi. Schowała pistolet do kieszeni płaszcza.
Ruda dostała właśnie szansę na przeżycie. Tylko jej cholerny seat cały czas nie chciał odpalić. Mogła uciekać na piechotę, ale ta kobieta miała broń i pewnie znała dobrze te tereny, w odróżnieniu od niej. Ruda wciąż się zastanawiała, co ma zrobić, jednocześnie próbując uruchomić auto. Nie miała pojęcia, w co uderzyły i co robi kobieta. Nie zastanawiała się też, w jakim stanie jest jej samochód, w końcu uderzenie mogło coś w nim uszkodzić. Co mogło spowodować taki huk? Dlaczego ta kobieta wyskoczyła z auta?
Nagle zrozumiała, co właśnie się wydarzyło.
– Zabiłam kogoś – wyszeptała, a dźwięk wypowiedzianych przez nią słów sprawił, że poczuła dreszcz przechodzący przez całe ciało. Zaprzestała nieudolnych prób odpalenia seata i zamarła. Uderzyła ją panująca tutaj cisza. Nie było żadnych ludzi ani samochodów. Znajdowały się pośrodku niczego.
Ta kobieta dobrze wiedziała, że osoba, która leży pod kołami seata Rudej, będzie przechodziła tutaj o tej porze. Odliczała sekundy do miejsca, w którym się znajdą.
Ruda miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Poczuła ucisk w żołądku. W jej głowie wybrzmiewały teraz tylko dwa zdania: Zabiłam człowieka. Muszę stąd uciekać.
Nadal nie wiedziała, co robi tamta kobieta. Z zewnątrz nie dobiegał żaden dźwięk. Ruda przymknęła oczy. Zacisnęła usta i błagała w myślach, żeby auto odpaliło. Przekręciła kluczyk w stacyjce po raz kolejny, tym razem powoli. Silnik wydał z siebie dziwny, nieznany jej dźwięk, ale zaczął działać. Chciała wrzucić wsteczny bieg, ale nie mogła. Drżały jej ręce, miała wrażenie, że coś się zablokowało. Przeklęła głośno. Spróbowała jeszcze raz, a potem wrzuciła pierwszy bieg i ruszyła do przodu. Wcisnęła pedał gazu do samego końca, włączyła światła i jechała przed siebie. Nie odwracała się, nie patrzyła w lusterka. Nie chciała wiedzieć, co się stało. Ani co robi tamta kobieta, ani kto lub co leży na drodze.
Zatrzymała się po kilkunastu minutach jazdy. Zjechała do zatoczki pekaesu w miejscu, gdzie latarnia rzucała słabe światło na pobocze. Zaciągnęła ręczny. Na wszelki wypadek nie wyłączyła silnika. Sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej telefon. Nieodebrane połączenie było od koleżanki z pracy, a nie od męża.
Odblokowała ekran i już miała do niego zadzwonić, opowiedzieć mu o wszystkim i prosić, żeby po nią przyjechał. Nie chciała wracać sama do Gdańska. Tylko że nie była pewna, jak on zareaguje. Czy jej uwierzy? Przecież to, w czym przed chwilą brała udział, było tak nieprawdopodobne, że sama miała wrażenie, że to się nie stało naprawdę, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego zaraz się obudzi.
Nadal nie wiedziała też, w co lub kogo uderzyła. Wsunęła telefon do kieszeni i wysiadła z auta. Stanęła czarnymi skórzanymi botkami pośrodku kałuży. Zostawiła otwarte drzwi, na wypadek gdyby musiała szybko wsiąść i stąd uciekać. Co z tego, że oddaliła się z tamtego miejsca o ponad dwadzieścia kilometrów, skoro kobieta, przez którą się tutaj znalazła, była nieobliczalna.
Zrobiła krok do przodu i się rozejrzała. Otaczająca ją mgła dawała poczucie odrealnienia. Jakby Ruda znajdowała się pośrodku jakiejś magicznej mrocznej krainy. Wiele oddałaby za to, żeby to nie była rzeczywistość.
Czuła, że ma napięte wszystkie mięśnie, że jej ciało jest wciąż gotowe do ucieczki, a jednocześnie zupełnie nieprzygotowane na to, co za chwilę zobaczy.
Krew. Jeszcze przez tę sekundę, w której stawiała kroki, żeby znaleźć się przed maską swojego seata, łudziła się, że jednak tylko jej się wydawało i w rzeczywistości w nic nie uderzyła.
Wgniecenie z prawego boku. Uszkodzona lampa nadal świeciła, ale trudno było nie zauważyć, że Ruda miała stłuczkę. Mogłaby trzymać się takiej wersji wydarzeń. Ktoś uderzył w jej auto na parkingu albo to ona wjechała w kogoś na światłach, bo się zagapiła.
Tylko ta krew. Rudej zakręciło się w głowie. Nienawidziła widoku krwi. Miała ku temu kilka powodów. Odwróciła się na chwilę, żeby zebrać myśli.
Musi to zmyć, pozbyć się śladów. Czy to samo robiła właśnie tamta kobieta? Ukrywała ciało? Zwłoki człowieka, którego Ruda zabiła na jej polecenie? A może ten ktoś nadal żyje i zezna, że potrącił go srebrny seat? A może to nie był człowiek, tylko zwierzę?
Znowu zaczął padać deszcz. Jakby przysłowie o zbieraniu się nad kimś czarnych chmur przyjęło fizyczną, namacalną formę.
Ruda próbowała znaleźć w myślach jakikolwiek argu­ment za tym, że kilkadziesiąt kilometrów od niej na ulicy nie leży trup, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Przecież to było skrupulatnie zaplanowane morderstwo. Ruda została wybrana, żeby zabić. Czy ktokolwiek w to uwierzy? Czy rzeczywiście zostanie uznana za niewinną?
Padało coraz mocniej. Miała już całe mokre włosy, a ubranie zaczęło się do niej nieprzyjemnie przyklejać. Odwróciła się, żeby jeszcze raz przyjrzeć się uszkodzeniom auta. Technicy policyjni pewnie w pięć minut udowodnią, że to ona kogoś potrąciła. Czy jest jakakolwiek szansa, że człowiek wyjdzie cało, mimo że potrącił go samo­chód jadący osiemdziesiąt na godzinę? Że zauważył, jakie auto w niego uderzyło? Że w jego pamięci zapisały się numery rejestracyjne?
Krew. Ruda podeszła szybkim krokiem do bagażnika i wyciągnęła z niego rolkę ręczników papierowych. Zawsze woziła ją w aucie, na wypadek gdyby musiała wyczyścić szyby. Z apteczki samochodowej wyjęła lateksowe rękawiczki. Sama była zaskoczona, że o tym pomyślała. Ale nie chciała mieć przecież krwi na rękach. Podeszła do maski. Deszcz już skutecznie zacierał ciemno­czerwone ślady. Ruda zaczęła wycierać lampę i miejsce wgniecenia. Krwi nie było dużo, ale jeśli ktoś będzie sprawdzał jej auto, na pewno ją znajdzie.
Wsiadła do samochodu. Zdjęła rękawiczki i razem z ręcznikiem papierowym wrzuciła wszystko do siatki na zakupy, którą wyjęła z torebki. Zawiązała ją ciasno. Będzie musiała się jeszcze tego pozbyć.
Wiedziała, że zrobiła to nieudolnie. Przeczytała za dużo kryminałów i zbyt wiele godzin spędziła na oglądaniu filmów z policjantami śledczymi w roli głównej, żeby sądzić, że wyczyszczenie krwi ręcznikiem papierowym skutecznie zatrze ślady. Tylko co miała zrobić? Podpalić samochód? Porzucić go na poboczu? Utopić w jeziorze? Wyjechać za granicę?
Jeśli ktoś będzie ją ścigał, to i tak ją znajdzie. Nie była przecież przygotowana na taką sytuację. Siedziała tylko w aucie pod blokiem, czekając, aż przestanie padać deszcz.
Dlaczego ta kobieta wybrała właśnie ją?
Spojrzała na ekran telefonu. Mąż nadal nie dzwonił. Może to i lepiej, będzie miała czas, żeby zastanowić się, co ma mu powiedzieć. Przede wszystkim musi być pewna, że opowiedzenie tego, co naprawdę się stało, to najlepsze rozwiązanie.
Wielokrotnie przekonała się już, że ludzie nie chcą słyszeć prawdy.

Kłamstwo

Rozdział 1

Zatopił zęby w kanapce z serem i wolno przeżuwając, jeszcze raz przyglądał się ekranom. Poziom minus jeden i zero były już puste. Wrócił do obrazu z parkingu. Kilka aut zajmowało jeszcze miejsca w hali parkingowej, chociaż większość sklepów miała już opuszczone rolety anty­włamaniowe. Obok wejścia do toalet jak zawsze migotała jarzeniówka. Włączył obraz z poziomu drugiego i sięgnął po tekturowy kubek z kawą. Upił łyk. Automat znowu dodał za dużo cukru. Skrzywił się, czując w ustach przesłodzony napój.
Spojrzał na ekran. Kurwa, przeklął w myślach. Że też właśnie jemu musiało się to znowu przytrafić.
Na ławce przed drogerią siedziała kobieta. Wczoraj i tydzień temu musiał wzywać straż miejską, bo sam nie był w stanie wyprosić z galerii dwóch pijanych mężczyzn. Właściwie nie było tygodnia, w którym ktoś nie spałby na ławce po godzinach zamknięcia centrum handlowego. Bezdomni, pijacy. Raz trafił mu się facet, który ze łzami w oczach powiedział mu, że nie wyjdzie, bo w domu czekają na niego drące się dzieci i wiecznie niezadowolona żona. Innym razem wypraszał licealistkę, która z pozytywnym wynikiem testu ciążowego bała się wrócić do domu.
Nikt go nie ostrzegał, że ochroniarz w galerii handlowej powinien znać się na ludzkiej psychice.
Niemal codziennie od dwudziestu lat Marian obiecywał sobie, że znajdzie coś lepszego. Chciał pracować na poczcie, zawsze go to ciekawiło – paczki, listy, znaczki. Tylko że przegapił odpowiedni moment. Nikt nie chciał już przyuczać do nowego stanowiska faceta, któremu zostało kilka lat do emerytury.
Czasami chodził na pocztę na Długiej, siadał na jednej z drewnianych ławek i słuchał rytmicznego dźwięku przybijanych pieczątek dochodzącego z kilku okienek. Relaksowało go to, ale nigdy nikomu o tym nie powiedział. Nawet żonie. Jeśli czegoś w życiu żałował, to właśnie tego, że od początku nie zdecydował się pracować tam, gdzie chciał.
Podniósł się z fotela obrotowego, spojrzał jeszcze raz na ekran z nadzieją, że kobieta sobie poszła. Lubił problemy, które rozwiązywały się same.
Nie tym razem.
Z daleka nie wyglądała na bezdomną. Była raczej zadbana, schludnie ubrana. Rozglądała się naokoło, ale zdawała się nie dostrzegać Mariana. Ochroniarz podszedł bliżej. Stanął kilka kroków od niej i zawołał:
– Przepraszam, już zamknięte! – Z doświadczenia wiedział, że kiedy kobieta zobaczy nad sobą postawnego mężczyznę w czarnym ubraniu, z napisem „ochrona” nad prawą kieszenią koszuli i na plecach, może zachowywać się różnie. Zdarzali mu się też agresywni klienci. Lepiej było zachować dystans.
Spojrzała na niego, a potem znowu obróciła głowę w prawo i lewo, jakby nie wiedziała, gdzie jest. Marian zmarszczył brwi.
– Już jest zamknięte, musi pani iść do domu. – Podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się kobiecie.
Miała nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Włosy spięte w kok na czubku głowy, ubrana elegancko. Czarną, chyba skórzaną torebkę ściskała kurczowo w dłoniach.
– Gdzie ja jestem? – zapytała niewyraźnie.
– W centrum handlowym. Jest pani na coś chora? Może pani zasłabła? Cukrzyca? – Marian przypomniał sobie, że taką klientkę też zbierał z ławki. Ratownicy pytali ją wtedy o insulinę. – Jakieś leki pani bierze?
Pokręciła przecząco głową.
– To w takim razie musi pani iść do domu. Zamknięte już. Odprowadzę panią do drzwi.
– Gdzie ja jestem? – powtórzyła.
Marian podrapał się po łysiejącej głowie. Takiego przypadku jeszcze nie miał. Może brała jakieś nar­kotyki?
O takich ludziach też mógłby opowiadać godzinami, czyli dokładnie tyle czasu, ile spędził na słuchaniu ich opowieści o rzeczach, które właśnie widzą, i tych, które im doskwierają w życiu. Właściwie to na emeryturze powinien zająć się pisaniem książki. Wspomnienia ochroniarza. Musi tylko wymyślić jakiś chwytliwy tytuł.
– Jest pani w centrum handlowym. Robiła pani zakupy?
– Nie wiem.
Cały czas rozglądała się na wszystkie strony.
– Ma pani jakąś rodzinę? Męża? Rodziców? Dzieci?
– Nie wiem.
Ochroniarz spojrzał odruchowo na jej dłonie. Na palcu serdecznym prawej ręki błyszczała złota obrączka. To jest już jakiś trop.
– A jak się pani nazywa?
– Nie pamiętam – powiedziała, spoglądając mu pros­to w oczy.
Bała się. Marian też się przestraszył. Co ma teraz zrobić? Nikt mu nie mówił, że ta cholerna praca będzie tak skomplikowana. Do kogo powinien zadzwonić? Które służby poprosić o wsparcie?
– Może ma pani w torebce portfel? Dokumenty?
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że ściska w rękach swoje rzeczy. Rozpięła zamek czarnej torebki i wyrzuciła z niej wszystko na ławkę. Paczka chusteczek, guma do żucia, długopis, puder, składane lusterko, szczotka do włosów, klucze z drewnianym breloczkiem w kształcie domu. Te ostatnie skreślały kobietę z listy bezdomnych, ale brak dokumentów zwiastował kłopoty.
– Pamięta pani chociaż, kiedy tu przyszła? Rano? Godzinę temu?
– Nic nie pamiętam – odpowiedziała cicho, jakby zrezygnowana.
Marian westchnął. Przypomniał sobie, ile czasu czekał ostatnio na przyjazd policji do galerii, i westchnął drugi raz. Czy oni jej w ogóle pomogą?
– Pójdzie pani ze mną obejrzeć nagrania z kamer. Skoro pani nic nie pamięta, to jak pani zobaczy, kiedy tu przyszła i co tu robiła, może pani coś sobie przypomni.
I tak nie miał nic lepszego do roboty. Liczył na to, że dzięki niemu ta kobieta wróci dzisiaj na noc do domu i jego praca będzie miała większy sens niż ściganie młodzieży kradnącej koszulki z sieciówek.
Skinęła głową i podniosła się z ławki. Szła obok niego powoli. Stukot jej butów na obcasie, niesiony przez echo po pustych korytarzach galerii, przyprawił go momentalnie o ból głowy. Jeszcze tego brakowało, żeby przez całą zmianę źle się czuł.
Zrobił jej miejsce na krześle obok siebie i włączył obraz z kamer skierowanych na drzwi wejściowe do galerii. Na szczęście do środka można było wejść tylko z dwóch stron. Spojrzał na kobietę jeszcze raz, żeby wiedzieć, kogo ma szukać na nagraniach. W milczeniu wpatrywał się przez kilka minut w ekran zmrużonymi w skupieniu oczami.
– Przyjechałam autem – odezwała się nagle.
– Ale nie ma pani żadnych kluczyków. Może w kieszeniach? – Marian dopiero teraz zorientował się, że kobieta nie ma na sobie płaszcza. Musiała go gdzieś zostawić. Nie przyszłaby w październiku do galerii bez żadnego okrycia. – Jakim autem pani jeździ? Wie pani?
Kobieta pokręciła przecząco głową.
– To skąd pani wie, że przyjechała samochodem?
– Nie wiem, przepraszam. Nie mam pojęcia, dlaczego tak powiedziałam. – Po policzku zaczęły spływać jej łzy.
Marian westchnął i włączył obraz z bramy wjazdowej na parking. Przyspieszył nagranie. Oboje patrzyli na pojawiające się przed szlabanem auta, kierowców pobierają­cych bilety i zamykający się szlaban.
– To zajmie wieczność – odparł po chwili.
Kobieta nagle się podniosła, włożyła ręce do kieszeni spodni i wyjęła z nich wygnieciony bilet parkingowy z siedemnastej trzydzieści dwie. Albo zaczynała sobie coś przypominać, albo zrozumiała, że jeśli się nie zaangażuje, to niczego się nie dowie.
Marian zupełnie nie pojmował tego, co się dzieje. Westchnął po raz kolejny i przesunął nagranie na godzinę siedemnastą trzydzieści. Dwie minuty później kamera uchwyciła czerwonego forda fiestę. Najnowszego, z dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku. Ochroniarz widział taki model w reklamie telewizyjnej.
Ford podjechał pod szlaban. Na fotelu kierowcy siedziała kobieta, która teraz, nie kryjąc zaskoczenia, wpatrywała się w ekran. Na siedzeniu pasażera nie było nikogo, tylne szyby były przyciemniane.
– To moje auto?
– Na to wygląda. Ładne.
– Czy ja wiem, takie sobie. – Uśmiechnęła się.
Ochroniarz przełączał obraz z kamer, śledząc jazdę forda po parkingu. Samochód zatrzymał się na miejscu B7. Kobieta wysiadła i szybkim krokiem udała się w kierunku wind. Marian zatrzymał obraz.
– Widziała pani? – zapytał z triumfem w głosie.
– Wysiadłam z auta i poszłam do sklepu.
– Nie zamknęła pani samochodu! Może kluczyki są w środku! Coś sobie pani przypomina?
Kobieta pokręciła przecząco głową. Marian szybko przełączył obraz z kamer na podgląd na żywo.
– Ha! Nadal tu stoi. B7, pod samą kamerą, czerwona fiesta. – Postukał palcem w ekran, dumny ze swojego kolejnego odkrycia.
– To na pewno moje auto?
– Wysiadła pani z niego i ma pani bilet parkingowy, nie ma mowy o pomyłce.
– Ma pan rację.
– Idziemy na parking. Sprawdzimy, będziemy wiedzieć – odparł z przekonaniem.
Pokonali korytarz i wjechali windą na parking. Kobieta milczała, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Marian zastanawiał się, co jeszcze czeka go tej nocy.
Lubił chodzić wieczorem po hali parkingowej. Półmrok, cisza, deszcz szumiący za murami galerii. Uspokajało go to. Czasami mówił kolegom, że idzie zrobić obchód po parkingu, chociaż wcale nie było takiej koniecz­ności. Byli młodzi, zmieniali się co chwila, żaden nie wytrzymywał dłużej niż kilka miesięcy. Przestał nawet starać się zapamiętywać ich imiona. O pracy ochroniarza wiedzieli niewiele, mógł im wmówić wszystko.
Stanęli na miejscu B7 przed czerwoną fiestą. Marian obszedł auto naokoło, ale nie zauważył niczego szczególnego. Przyciemniane szyby znacznie utrudniały ocenę. Kobieta zatrzymała się kilka kroków dalej. Z bezpiecznej odległości przypatrywała się całej sytuacji, jakby uważała, że ani ten samochód, ani zachowanie ochroniarza jej nie dotyczą. Jakby już nie wierzyła, że ford to jej auto i że na nagraniu widziała samą siebie.
Marian nacisnął klamkę prawych drzwi i pociągnął. Odwrócił się w kierunku kobiety, uchylił drzwi szerzej, żeby pokazać jej, że miał rację. Samochód był otwarty.
Nagle wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Marian puścił klamkę i odskoczył od auta.

 
Wesprzyj nas