“Biada Babilonowi” to klasyka fantastyki postapokaliptycznej – pierwszy raz w Polsce.
“Biada, biada, wielka stolico, Babilonie, stolico potężna! Bo w jednej godzinie sąd na ciebie przyszedł!”
Ta pochodząca z Apokalipsy św. Jana zapowiedź końca świata się spełnia. Wybucha wojna atomowa między USA a ZSRS, sowieckie głowice jądrowe niszczą najważniejsze amerykańskie miasta i bazy wojskowe, a dziesiątki milionów Amerykanów giną.
Ludzie pozostali przy życiu muszą zmagać się z głodem, chorobami, promieniowaniem i codzienną brutalnością. Mimo to niewielka społeczność Fort Repose, nadrzecznego miasteczka w środkowej Florydzie, wierzy, że warto walczyć o coś więcej niż tylko o przetrwanie. Są przekonani, że wszystkie problemy da się rozwiązać dzięki odwadze, ciężkiej pracy, determinacji, dobrej woli i wierze w człowieka…
Obok wątków historycznych i filozoficznych, czytelnicy odnajdują tu także przygodową opowieść, która sprawia, że wciąż powracają do tej powieści, która urzekła już całe pokolenia (…) ukształtowała także moje poglądy, prowadząc do napisania Listonosza.
– David Brin
Pat Frank (1908–1964) – amerykański dziennikarz i pisarz, doradca Departamentu Obrony. Opublikował m.in. powieść SF Mr. Adam oraz zimnowojenny thriller Forbidden Area. Biada Babilonowi, jego najsłynniejsza książka, zrobiła ogromne wrażenie na zagorzałym pacyfiście Johnie Lennonie, który przeczytał ją jednym tchem przez całą noc.
Biada Babilonowi
Przekład: Zbigniew A. Królicki
seria Wehikuł czasu
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 26 września 2023
Przedmowa
Mam znajomego, emerytowanego fabrykanta i bardzo pragmatycznego człowieka, którego ostatnio zaczęły niepokoić napięcia międzynarodowe, rakiety międzykontynentalne, bomby wodorowe i tym podobne rzeczy.
Pewnego dnia, wiedząc, że pisałem o sprawach dotyczących wojskowości, zapytał mnie:
— Jak pan myśli, co by się stało, gdyby Ruscy zaatakowali nas znienacka — no wie pan, tak jak Japończycy Pearl Harbor?
Sam się nad tym zastanawiałem. Niedawno wróciłem z Offutt Field, gdyż zostałem oddelegowany przez gazetę do głównej kwatery Dowództwa Lotnictwa Strategicznego, kilku jego baz oraz ośrodka badań rakietowych na przylądku Canaveral. Co więcej, omawiałem taką ewentualność z kilkoma bystrymi brytyjskimi oficerami sztabowymi. Brytyjczycy dłużej niż my żyją w cieniu rakiet z głowicami jądrowymi. Ponadto doskonale pamiętają lotnicze bombardowania miast, tak samo jak Niemcy i Japończycy.
Człowiek wstrząśnięty widokiem eksplozji dwutonowej bomby burzącej ma konkretny układ odniesienia. Może porównać skutki uderzenia jądrowego z tym, co zna z doświadczenia, mimo że wybuch bomby wodorowej jest milion razy silniejszy. Dla kogoś, kto nigdy nie poczuł skutków eksplozji bomby, jest ona tylko pustym słowem. Grzyb atomowy jest czymś, co widuje się w telewizji. Nie czymś, co zmienia cię w popiół w jednej milisekundzie. Tak więc tylko nieliczni Amerykanie są w stanie to sobie wyobrazić, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, Niemców i Japończyków. I tylko Japończycy w pełni rozumieją, czym jest termonuklearna eksplozja i promieniowanie.
Tak więc było to istotne pytanie. Udzieliłem na nie zdawkowej odpowiedzi, która okazała się dość konserwatywna w porównaniu z niektórymi oficjalnymi prognozami opublikowanymi później. Powiedziałem:
— Och, myślę, że zabiliby pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt milionów Amerykanów, ale sądzę, że wygralibyśmy tę wojnę.
Zastanowił się nad tym, po czym rzekł:
— Och! Pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt milionów zabitych! Jakiż wywołałoby to kryzys!
Wątpię, by w pełni rozumiał charakter i rozmiary tego kryzysu — i dlatego napisałem tę książkę.
1959
1
W Fort Repose, nadrzecznym miasteczku w środkowej Florydzie mówiono, że jeśli wysyła się wiadomość za pośrednictwem Western Union, to równie dobrze można by nadać ją przez wszystkie rozgłośnie radiowe. Co niezupełnie było zgodne z prawdą. Choć to prawda, że Florence Wechek, kierowniczka filii tej firmy, była plotkarą. Jednak starannie selekcjonowała informacje płynące spod jej pulchnych palców i surowo cenzurowała te, które wychodziły z jej ust. O skandalicznych i kłopotliwych nigdy się nie wypowiadała. Ciekawe, trywialne i nieszkodliwe przekazywała przyjaciołom, co wzmacniało jej prestiż i łagodziło nudę staropanieństwa. Jeśli twoja siostra miała kłopoty i przysłała telegram z prośbą o pieniądze, Florence Wechek zachowywała tę tajemnicę dla siebie. Jeśli jednak twoja siostra urodziła dziecię z prawego łoża, wkrótce całe miasteczko znało jego płeć i wagę.
Był piątek, początek grudnia, gdy Florence obudziła się — jak zawsze — o szóstej trzydzieści. Ociężale, sztywno i niezgrabnie dźwignęła się z łóżka i przeczłapała przez salon do kuchni. Wtoczyła się na ganek, uchyliła drzwi z siatką przeciw owadom i na oślep sięgnęła po stojący na progu karton mleka. Dopiero kiedy się wyprostowała, jej oczy jak bławatki dostrzegły jakiś ruch w szarości poranka. Wiewiórka z wyleniałym ogonem wbiegła na najwyższą gałąź cytrusowego drzewka. Sir Percy, wielki rudy kocur Florence, podniósł się ze swego wyłożonego workowym płótnem posłania za bojlerem, wygiął grzbiet, przeciągnął się i otarł o jej flanelową podomkę. Papużki nierozłączki rytmicznie kołysały się, przytulone łebkami, na huśtawce w swojej klatce. Przemówiła do nich:
— Dzień dobry, Anthony. Dzień dobry, Cleo.
Zamrugały do niej oczami efektownie otoczonymi białymi obwódkami, jakby tkwiącymi w miętówkach Life Savers. Anthony nastroszył zielono-żółte piórka i ochryple ją powitał. Cleo nie odezwała się. Anthony był odważny, Cleo nieśmiała. Czasem Anthony robił się hałaśliwy i gniewny, a wtedy Florence wypuszczała go z klatki. Zawsze jednak wieczorem czekał w kępie lilii lub plumerii, gotowy wrócić do domu. Dopóki Cleo wolała wygodną i bezpieczną klatkę, Anthony pozostanie udomowioną papugą. Tak powiedzieli Florence, gdy miesiąc temu kupiła te ptaki w Miami, i najwyraźniej mieli rację.
Florence zaniosła klatkę do kuchni i nasypała do karmnika nową porcję ziarenek słonecznika. Napełniła mlekiem miseczkę Sir Percy’ego i dała pokruszony kawałek opłatka złotej rybce w słoju na szafce. Wróciła do salonu i nakarmiła skalary, molinezje, gupiki i kolorowe bystrzyki w akwarium. Zauważyła, że dwa padlinożerne sumiki są bardzo aktywne. Sprawdziła temperaturę wody, elektryczny podgrzewacz i filtr wody, zanim czajnik swym chichotem wezwał ją na śniadanie. Równo o siódmej Florence włączyła telewizor, nastawiła go na Channel 8 nadawany z Tampy i usiadła do śniadania złożonego z soku pomarańczowego i jajek. Te poranne czynności wykonywała rutynowo i sprawnie. Smutne było jedynie to, że gotowała tylko dla siebie i jadła posiłki sama. Jednak przy śniadaniu nie czuła się tak bardzo samotna, nie w towarzystwie gapiącego się i trajkoczącego Anthony’ego, sześciu spasionych złotych rybek sennie pląsających i machających przeźroczystymi płetwami, Sir Percy’ego ocierającego się pod stołem o jej nogi oraz wesołych przyjaciół z porannego programu, których zatrudniono i sowicie opłacano po to, by ją zabawiali i informowali.
Po minie Dave’a zawsze natychmiast wyczuwała, czy wiadomości będą dobre czy nie. Tego ranka Dave wyglądał na zaniepokojonego i rzeczywiście miał do przekazania złe wieści. Rosjanie wystrzelili kolejnego Sputnika, numer 23, a na Bliskim Wschodzie działo się coś niedobrego. Według oceny Smithsonian Institution Sputnik numer 23 był największy z dotychczas wystrzelonych i nieustannie wysyłał zaszyfrowane sygnały radiowe.
— Są powody, by uważać — rzekł Frank — że Sputniki tych rozmiarów są wyposażone w urządzenia do obserwacji powierzchni ziemi, nad którą przelatują.
Florence szczelniej zacisnęła pod szyją kołnierzyk różowej flanelowej podomki i z niepokojem spojrzała za okno kuchni. Zobaczyła tylko liście hibiskusa zroszone poranną mgłą i puste szare niebo za nimi. Nie mieli prawa wysyłać tam tych Sputników, żeby szpiegowały ludzi. Jakby czytając w jej myślach, Frank dodał:
— Senator Holler, członek komisji sił zbrojnych, wczoraj dołączył do innych zachodnich polityków żądających, by siły powietrzne zestrzeliły szpiegowskie satelity naruszające przestrzeń powietrzną Stanów Zjednoczonych. Kreml również miał coś do powiedzenia w tej sprawie. Oznajmił, że wszelkie takie działania zostaną potraktowane tak samo jak atak na sowiecki okręt czy samolot. Kreml przypomniał, że Stany Zjednoczone zawsze głosiły doktrynę wolnego statusu mórz. Według Sowietów dotyczy to także przestrzeni kosmicznej.
Dziennikarz przerwał, podniósł głowę i krzywym uśmiechem skwitował to pokrętne uzasadnienie. Przewrócił kartkę notatnika.
— Mamy nowy kryzys na Bliskim Wschodzie. Przekazane z Kairu raporty z Bejrutu mówią, że najnowocześniejsze rosyjskie czołgi dostarczone syryjskiej armii przekroczyły granicę Jordanii. To niewątpliwie jest zagrożenie dla Izraela. Jednocześnie Damaszek oskarża Ankarę, że koncentruje swe siły zbrojne…