„Szkoła szpiegów podbija Europę” to już siódmy tom bestsellerowej serii sensacyjnej Stuarta Gibbsa, przeznaczonej dla młodszych nastolatków. Znakami rozpoznawczymi cyklu są trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony akcja, błyskotliwy humor oraz wyraziści bohaterowie, których po prostu nie da się nie lubić.


Uwaga! Nad Londyn i Paryż nadciąga ekipa młodych amerykańskich szpiegów! Będzie się działo!

Prawie się udało! Mieli pokonać najgroźniejszą organizację przestępczą, ale jak zwykle nie wszystko poszło tak, jak planowali…

Ben i jego przyjaciele z Akademii Szpiegostwa wprost z Meksyku ruszają do Europy, by dopaść największego złoczyńcę na świecie, tajemniczego Pana E., i ostatecznie rozprawić się z Pająkiem.

Jak nastoletni agenci poradzą sobie w Wielkiej Brytanii? Gwarantujemy – ogarnięcie lewostronnego ruchu drogowego to pikuś w porównaniu z niebezpieczeństwami, z jakimi będą się musieli zmierzyć.

***

Tłumaczem polskiej wersji „Szkoły szpiegów” jest niezrównany Jarek Westermark. Polskie wydanie (jako jedyne na świecie!) dopełniają dowcipne ilustracje autorstwa Mariusza Andryszczyka. Polecamy również audiobooki w brawurowej interpretacji Mateusza Grydlika.

Stuart Gibbs – amerykański autor książek dla dzieci, a także scenarzysta filmów animowanych i programów dla najmłodszych.
Jego seria „Szkoła szpiegów” znalazła się na liście New York Timesa jako jedna z najlepiej sprzedających się cyklów książek dla dzieci w USA.

Stuart Gibbs
Szkoła szpiegów podbija Europę
Przekład: Jarek Westermark
Seria: “Szkoła Szpiegów” tom 7
Wydawnictwo Agora dla Dzieci
Premiera: 14 lutego 2024
 
 


Do: Uczestnicy operacji „Słodka zemsta”
Od:

Piszę tylko, by przypomnieć, że „Słodka zemsta” rozpocznie się dziś o godzinie 12.00 oraz że stawka jest naprawdę wysoka: mamy niepowtarzalną okazję powalić Pająka na kolana, zniszczyć go raz na zawsze i zadbać o to, aby już nigdy nie siał na świecie zamętu i zniszczenia!
Misja niewątpliwie będzie jednak niebezpieczna. Pająk najprawdopodobniej zdaje sobie sprawę z tego, że ruszamy do ataku. Jego ludzie zrobią wszystko, by nas powstrzymać… czyli zapewne spróbują nas zabić. Bądź co bądź nie stajemy do walki z klubem szachowym.
Ruszamy bez wsparcia. Pająk przeciągnął na swoją stronę mnóstwo członków CIA, tak więc nie możemy jej ufać. Niestety, agenci, którzy pozostali lojalni (znalazłoby się ich pewnie kilkuset), na pewno nie spojrzą przychylnym okiem na nieautoryzowaną misję. Jeśli coś pójdzie nie tak (a to – bez owijania w bawełnę – bardzo prawdopodobne), CIA wyprze się was i nie potwierdzi waszego statusu agentów w trakcie szkolenia.
Nie spodziewam się więc, że decyzję podejmiecie natychmiast. Zrozumiem, jeśli nie stawicie się o godzinie 12.00, by wziąć udział w misji. Będę zniesmaczony waszym tchórzostwem, ale uszanuję wasz wybór.
Spotkanie odbędzie się w ośrodku wypoczynkowym Aquarius, w hotelowym penthousie, który wcześniej zajmowali agenci Pająka. Windy zostały zabezpieczone, kiedy więc dotrzecie na miejsce, zadzwońcie domofonem i podajcie hasło „Złoty orzeł”.
Przewidziany jest lekki lunch.
 
 

Rozdział 1
PRZESŁUCHANIE


Ośrodek wypoczynkowy Aquarius
Stan Quintana Roo, Meksyk
30 marca
Godzina 13.00

 
Klucz do pokonania Pająka – najgroźniejszej organizacji przestępczej na świecie – leżał na stole jadalnym w hotelowym penthousie.
Był to klucz zarówno w przenośni, jak i całkiem dosłownie: mały, srebrny, podobny do tych, którymi otwiera się szkatułki na biżuterię. Wygrawerowano na nim numer 1206.
Jeszcze dziś rano Pająk zamierzał wykorzystać kilkaset ton nielegalnie zdobytej broni nuklearnej, żeby roztopić pół Antarktydy i doprowadzić do zalania wszystkich nadmorskich miast na świecie. Na szczęście razem z przyjaciółmi ze szkoły szpiegów zdołaliśmy pokrzyżować te plany. Schwytaliśmy również dziesięcioro członków organizacji, choć jej przywódcy niestety wymknęli się nam z rąk. Dzięki naszym działaniom Pająk stanął jednak na krawędzi bankructwa, kierujący nim ludzie uciekli gdzie pieprz rośnie, a z pewnego źródła wiedzieliśmy, że z pomocą kluczyka już wkrótce pokonamy ich raz na zawsze.
Sęk w tym, że nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć.
I dlatego właśnie zlecono mi wyciągnięcie niezbędnych informacji od Murraya Hilla. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole w jadalni, ubrani w jaskrawe koszulki i spodenki prosto ze sklepu z pamiątkami. Ciuchy, które nosiliśmy poprzedniego dnia, były przepocone i całe w błocie, a reszta ubrań zatonęła w jeziorze, do którego kilka dni wcześniej wpadł nasz samolot. Jedynym dostępnym źródłem czystej odzieży był właśnie hotelowy sklepik.
– Do czego jest ten klucz? – spytałem Murraya, siląc się na maksymalny profesjonalizm.
– Do zamka – odparł. – To chyba oczywiste.
– Co ty nie powiesz! Chcę wiedzieć, do jakiego zamka.
– Aha. Wybacz. Mogłeś wyrazić się precyzyjniej. – Murray wyszczerzył zęby. – Nie mam pojęcia.
Chciałem wskoczyć na stół i siłą zetrzeć mu uśmiech z twarzy. Choć uczyłem się w Akademii Szpiegostwa CIA już rok z kawałkiem, nadal nie radziłem sobie za dobrze w walce wręcz, ale i tak byłem pewien, że zdołam pokonać Murraya. Bo on też był w tej dziedzinie raczej kiepski. Obaj bardziej lubiliśmy posługiwać się intelektem niż pięściami.
Chociaż miał dopiero czternaście lat – o rok więcej ode mnie – brał już udział w kilku okrutnych intrygach Pająka. Kiedyś sam chodził do szkoły szpiegów, ale wytrwał w niej tylko rok, zanim nasi przeciwnicy skusili go obietnicą łatwych pieniędzy i wpływów. Przez następnych czternaście miesięcy stopniowo stawał się moim arcywrogiem. Co rusz trafialiśmy na siebie, gdy udaremniałem kolejne złowieszcze intrygi, w które był zamieszany. Niedawno został jednak zdradzony przez swoich pracodawców – Pająk próbował zabić nas obu, kiedy lecieliśmy do Meksyku – więc postanowił zniszczyć ich w ramach zemsty. To właśnie dzięki niemu zdobyliśmy kluczyk.
Kłopot polegał na tym, że Murrayowi zupełnie nie można było ufać. Zdrada Pająka na pewno go dotknęła, ale wcześniej sam wielokrotnie wbił mi nóż w plecy. Tak więc choć ciągle powtarzał, jak bardzo zależy mu na upadku naszych wrogów, miałem pewność, że działa wyłącznie we własnym interesie. Przez ostatnich kilka godzin wynegocjował z nami układ: odzyska wolność w zamian za udzieloną pomoc. Tyle że teraz wydawał się całkiem bezużyteczny.
Siedząca obok Zoe Zibbell zesztywniała z wściekłości. Tak jak ja uczyła się w szkole drugi rok. Należała do grona moich najbliższych przyjaciół, a do Murraya zupełnie nie miała cierpliwości.
– Na świecie istnieją pewnie dwa miliardy zamków – wycedziła. – A ty mówisz, że nie wiesz, do którego z nich pasuje kluczyk?
– Tak mówię. – Uśmiechnął się. – Ale Joshua Hallal zapewne wie. Klucz należał właśnie do niego.
– Joshua jest nieprzytomny – przypomniałem.
– Prędzej czy później się ocknie. Przecież nie zapadł w śpiączkę. – Murray zastanowił się chwilę. – Prawda?
Spojrzałem niepewnie na Zoe. Wzruszyła ramionami.
Joshua Hallal znajdował się obecnie w punkcie pierwszej pomocy Aquariusa – ogromnego nadmorskiego ośrodka wypoczynkowego położonego na wschodniej krawędzi półwyspu Jukatan w Meksyku. Joshua miał siedemnaście lat i był jeszcze bardziej podstępny i okrutny niż Murray. Chyba właśnie dlatego został najmłodszym członkiem elitarnej grupy przywódców Pająka. On również uczęszczał do szkoły szpiegów, zanim przeszedł na stronę zła. W przeciwieństwie do Murraya zawsze był jednak rewelacyjnym uczniem – jednym z najlepszych na roku. Jego zdrada zaskoczyła wszystkich. Ostatecznie kariera złoczyńcy nie przyniosła mu jednak spodziewanych korzyści (bo wraz z przyjaciółmi wciąż krzyżowaliśmy plany Pająka), a do tego odbiła się negatywnie na jego zdrowiu – podczas jednej z naszych potyczek stracił rękę i nogę, w miejsce których zamontowano mu hipernowoczesne protezy, oraz oko, na którym nosił teraz przepaskę. Wyglądał jak cyborg-pirat.
Tego ranka jego sytuacja jeszcze się pogorszyła. Pozostali przywódcy Pająka uciekli i nie zabrali go ze sobą, a kiedy sam próbował wziąć nogi za pas, wpadł do gigantycznego zapadliska, przez co złamał sobie zdrową rękę i zdrową nogę. Z bólu stracił przytomność i nadal jej nie odzyskał, choć wyciągnięto go już na powierzchnię i założono mu gips.
Cyrus Hale – doświadczony szpieg, który kierował tą misją – pilnował Joshui, gotów rozpocząć przesłuchanie, gdy tylko złoczyńca się ocknie.
– W porządku – powiedziałem do Murraya. – Zapomnijmy na chwilę o kwestii zamka. Dziś rano obiecałeś wyjaśnić, w jaki sposób kluczyk pozwoli pokonać Pająka. Śmiało. Gadaj.
– A możemy najpierw zamówić żarcie? – zapytał. – Umieram z głodu.
– Niczego nie dostaniesz, dopóki nie zaczniesz gadać. – Zoe zabrzmiała zaskakująco groźnie jak na dziewczynę, która miała mniej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. Nie wyglądała na niebezpieczną, ale ostatnio bardzo podciągnęła się z samoobrony.
– Głodzenie jest formą tortur – marudził Murray. – A tortur zakazują konwencje genewskie.
– Nie głodujesz – warknęła Zoe. – Od twojego ostatniego posiłku minęło dziesięć minut. I wymiotłeś cały minibarek!
– Stres wzmaga mój apetyt. A zdradzanie sekretów organizacji pokroju Pająka jest niezwykle stresujące. Na pewno będą chcieli mnie zabić.
– Już teraz chcą cię zabić – oznajmiłem.
– A, tak. Chyba odkryliśmy prawdziwe źródło stresu. – Murray przeszukał swoją koszulkę w nadziei, że w fałdach materiału znajdzie zapomnianą drobinkę jedzenia. Ku mojemu zaskoczeniu, a jego radości, odniósł sukces. – Ej! Patrzcie na to! Zagubiona drażetka! – Wrzucił ją sobie do ust.
Nie znałem nikogo, kto odżywiałby się równie niezdrowo jak Murray. Gość przyswajał głównie bekon. Cały poprzedni miesiąc spędził za kratkami w szkole szpiegów, gdzie narzucono mu zdrową dietę, wskutek czego zeszczuplał i poprawił kondycję. Ale odkąd przybyliśmy do Meksyku, zrezygnował z nowego stylu życia. Do głosu doszły jego dawne nawyki. Przez ostatnią godzinę pochłonął pół kilograma skittlesów, czternaście różnych batonów, sześć opakowań chipsów, osiem puszek coli oraz talerz nachos z hotelowej restauracji, choć te ostatnie miały już dwa dni, a sos serowy, którym zostały polane, zgęstniał tak, że zrobił się kuloodporny.
Wysportowane ciało Murraya pęczniało w oczach. Zgarbił się, wyhodował sobie drugi podbródek, a nad paskiem nosił zaawansowaną ciążę spożywczą.
– Nie ma na co czekać – rzuciłem. – Im szybciej zaczniesz gadać, tym szybciej dostaniesz żarcie. Możemy zamówić u obsługi wszystko, co chcemy. Tutejsza kanapka z bekonem jest podobno rewelacyjna. – Pomachałem mu przed oczami menu hotelowym.
To było kłamstwo. Nie mogliśmy liczyć, że ośrodek przyśle nam jedzenie. Członkowie jego zarządu byli na nas wściekli za zdemolowanie penthouse’u oraz zniszczenie dużej części parku wodnego podczas ucieczki przed agentami Pająka. Grozili, że nas pozwą na grube miliony. Cyrus Hale odparł, że winny jest sam ośrodek, ponieważ wynajął penthouse organizacji przestępczej, i że zamierza wsadzić wszystkich członków zarządu za kratki, tak więc rozmowa raczej się nie kleiła. Teraz śledztwo rozpoczęła meksykańska policja. Obsługę penthouse’u tymczasowo wstrzymano.
Ale Murray o tym wszystkim nie wiedział i dlatego pękł.
– W porządku. Ale musicie pamiętać, że tylko zgaduję, do czego służy klucz. Nie mam stuprocentowej pewności.
– Gadaj! – zażądała Zoe.
– Jak wiecie, Pająk nie jest łatwym pracodawcą – zaczął Murray. – Wśród złodziei nie ma honoru. Każdy się boi, że ktoś wbije mu nóż w plecy. Dosłownie. Nawet Pan E., czyli szef całej organizacji, żyje w ciągłym strachu. Dlatego nie ujawnia swojej tożsamości. Chyba nikt go nigdy nie widział, włącznie ze mną.
– Członkowie Pająka nie wiedzą, kto jest ich szefem? – nie dowierzałem.
– Nie wiedzą. Czasem nosi maskę… o ile w ogóle fatyguje się na spotkania. Zwykle kontaktuje się z innymi przez telefon, używając modulatora głosu. Nikt nic o nim nie wie: co to za jeden, gdzie mieszka, skąd pochodzi… no, prawie nikt. – Murray pochylił się nad stołem, podekscytowany własną opowieścią. – W organizacji od dawna krążyły plotki, że Joshua Hallal wszystko wykombinował. Że zna prawdę o Panu E. i wykorzystuje to w walce o wpływy.
– Chcesz powiedzieć, że szantażował własnego pracodawcę? – zdziwiła się Zoe.
– W pewnym sensie. To by sporo tłumaczyło. Na przykład fakt, że ktoś tak młody jak Joshua wspiął się tak wysoko w hierarchii. Jest oczywiście zły do szpiku kości, ale wielu gorszych złoczyńców nie zrobiło równie zawrotnej kariery. Na przykład ten koleś, który próbował za jednym zamachem wysadzić w powietrze swojego przyjaciela oraz prezydenta Stanów Zjednoczonych i przy okazji zdobyć kontrolę nad amerykańskim arsenałem nuklearnym.
– To byłeś ty – mruknąłem.
– No wiem! – zawołał Murray. – Wyjątkowo perfidna akcja! Myślisz, że Joshua Hallal wpadłby na tak wybornie nikczemny pomysł? Nigdy w życiu. A czy mnie awansowali? Nie. Wyznaczyli cenę za moją głowę.
– Dodam tylko, że nie jesteśmy przyjaciółmi – powiedziałem.
– Kiedyś byliśmy. – Murray poklepał się po koszulce w poszukiwaniu kolejnych zapomnianych słodyczy, ale niczego nie znalazł. – Tak czy inaczej, wszyscy w Pająku uznali, że Joshua musi mieć jakiegoś wielkiego haka na Pana E. Gdybym ja zdobył podobne informacje, umieściłbym je w bezpiecznym miejscu. Gdzieś, gdzie Pan E. nie miałby szans trafić. I ogarnąłbym jakiś rodzaj zabezpieczenia. Na przykład program komputerowy gotowy upublicznić dane, jeśli przestanę codziennie wpisywać tajne hasło. Potem powiedziałbym Panu E. coś w tym stylu: „Jeśli mnie pan zabije, kod nie zostanie wpisany, a wtedy do wszystkich organizacji szpiegowskich i służb porządkowych na świecie polecą maile z informacją, gdzie znaleźć prawdę na pana temat. Pana organizacja zostanie unicestwiona w dwadzieścia cztery godziny. A pan razem z nią”.
– I myślisz, że tak właśnie postąpił Joshua? – spytała Zoe. – Ten kluczyk da nam dostęp do informacji, dzięki którym zdołamy rozwalić Pająka?
– Owszem. Tak właśnie uważam. – Murray był znakomitym kłamcą, ale właśnie z tego powodu potrafiłem wyczuć, kiedy mówił prawdę. Teraz wydawał się całkiem szczery.
Jednak nie mogłem być pewien. Przysunąłem się do Zoe.
– Co sądzisz? – szepnąłem.
– Brzmi dobrze – oceniła. Jej wielkie, okrągłe oczy błyszczały radością.
Zdążyła wziąć prysznic po tym, jak rano uciekaliśmy przez dżunglę przed Joshuą. Byliśmy wystarczająco blisko, żebym poczuł piękny zapach jej cytrynowo-ziołowego szamponu.
Pomyślałem – co ostatnio zdarzało mi się coraz częściej – że Zoe jest znacznie ładniejsza, niż mi się kiedyś wydawało. Odsunąłem się szybko, by uniknąć niezręcznej sytuacji, po czym zrozumiałem, że to właśnie z powodu mojego gwałtownego ruchu zrobiło się trochę dziwnie.
– Dajmy znać pozostałym – zaproponowałem.
– Idź sam, dobrze? – Zoe wzięła ze stołu srebrny kluczyk i uważnie mu się przyjrzała. – Może odkryję jakieś wskazówki na temat zamka, do którego pasuje. – Przeniosła wzrok na Murraya. – A tego krętacza nie zamierzam spuścić z oka.
– Po prostu przyznaj, że ci się podobam – powiedział drwiąco Murray. – Nie musisz szukać wymówek.
– Fuj! – Zoe chyba zemdliło na myśl, że mógłby ją kręcić Murray. – Zostaję, bo ci nie ufam, śmierdzielu.
Wstałem od stołu i ruszyłem, żeby spotkać w penthousie resztę drużyny.
W operacji „Słodka zemsta” brało udział tylko siedem osób, z czego cztery nie ukończyły jeszcze szkoły szpiegów. Żałośnie mały zespół jak na walkę z organizacją pokroju Pająka – tak potężną i tajemniczą, że na dobrą sprawę nie znaliśmy nawet jej rozmiarów. Nie było jednak wyboru – Pająk przeciągnął na swoją stronę tylu agentów CIA, że nie mogliśmy ufać nikomu z zewnątrz.
Przynajmniej wiedziałem, że jest wśród nas przyszła szpieżka, równie utalentowana i sprawna co dowolny dorosły pracownik Agencji. Erica Hale była ode mnie tylko o dwa lata starsza, ale szpiegostwo miała we krwi – jej rodzina wywodziła się od Nathana Hale’a, bohatera amerykańskiej wojny o niepodległość, a jej dziadkiem był Cyrus Hale, czyli nasz obecny przywódca. Cyrus uczył Ericę wszystkiego, odkąd była dzieckiem. Pod jego okiem stała się naprawdę niesamowita. Już dawno straciłbym życie, gdybym podczas wszystkich dotychczasowych misji nie mógł liczyć na jej wsparcie.
Najpierw poszedłem więc właśnie do niej. Raz, że najbardziej jej ufałem, a dwa, że chciałem popisać się informacjami wydobytymi od Murraya. Moja relacja z Ericą była skomplikowana. Dziewczyna na pewno mnie lubiła, ale od dzieciństwa powtarzano jej, że przyjaźń stanowi dla szpiega jedynie przeszkodę. Nie mówiąc już o miłości. Próbowałem ją przekonać, że jest inaczej – przyjaźń, a tym bardziej miłość, może stać się źródłem siły – ale średnio mi to wychodziło. Podczas misji Erica zwykle była skupiona tylko na celu i równie dostępna emocjonalnie co szafka na dokumenty. Jednak i tak rozpaczliwie pragnąłem, żeby mnie doceniła.
Wiedziałem, że znajdę ją kilka pokoi dalej, w głównej sypialni, gdzie przesłuchiwała inną szpieżkę w moim wieku. Mowa o Ashley Sparks, która od jakiegoś czasu starała się zostać pełnoprawną agentką Pająka. Kiedyś była jedną z najlepszych gimnastyczek w Ameryce, ale odkąd zabrakło jej ułamka punktu, żeby dostać się do reprezentacji olimpijskiej (o czym zdecydowała kontrowersyjna decyzja pewnej sędzi), wkroczyła na ścieżkę zła. Lubiła tworzyć nowe słowa poprzez łączenie innych, na przykład superajnie (super plus fajnie) czy dridiota (drań plus idiota). Tym ostatnim najchętniej określała mnie i pozostałych członków mojej drużyny.
– Nic wam nie powiem, dridioci! – Usłyszałem jej głos przez drzwi. – Nieważne, co ze mną zrobicie.
– Serio? – upewniła się Erica. – Sprawdźmy.
Uznałem, że to blef, ale nie miałem pewności, dlatego bez pukania wszedłem do środka.
Ashley siedziała na krześle. Ręce miała związane za plecami. Nosiła swój standardowy błyszczący strój gimnastyczny z trykotu, a na jej powiekach lśnił brokat. Gdyby nie wściekły wyraz twarzy, nic nie wskazywałoby na to, że Ashley pracuje dla najgroźniejszej organizacji przestępczej na świecie.
Erica stała przed nią, również ubrana w swój standardowy strój: jednoczęściowy, czarny, elegancki, z białym pasem na wyposażenie. Miała ze sobą niewielki palnik.
– Erico! – zawołałem. – Mieliśmy nie torturować więźniów.
Zmarszczyła brwi, jakbym właśnie odwołał Gwiazdkę.
– Przecież powiedziała, że nieważne, co z nią zrobimy.
– Myślę, że tylko w przenośni. – Spojrzałem na Ashley. – Cześć – przywitałem się, bo chociaż była złoczyńczynią, uprzejmość nic nie kosztuje.
– Wal się, prajerze.
– Pajac plus frajer?
– Przegryw plus frajer, dridioto.
– Licz się ze słowami – ostrzegła ją Erica. – Albo przysmażę ci kolana.
– Żadnych tortur – powtórzyłem. – To niezgodne z prawem.
– Jesteśmy w Meksyku, a nie w Stanach – zauważyła Erica. – Amerykańskie prawo tu nie obowiązuje. – Podeszła do Ashley, wciąż ściskając palnik, z którego wystrzelił błękitny płomyk.
Ashley trochę pobladła, a nad jej górną wargą pojawiły się krople potu.
– Już wiem, do czego służy klucz! – odezwałem się szybko, zanim Erica wzięła się do pracy. – Nie musisz tego robić!
Wyłączyła palnik z zawiedzioną miną. Odeszliśmy na bok, a ja powtórzyłem wszystko, co powiedział mi Murray. Irytacja Eriki powoli ustępowała miejsca rosnącemu zainteresowaniu.
– Ciekawe, ciekawe – podsumowała, gdy skończyłem. – Oczywiście musimy się dowiedzieć, do jakiego zamka pasuje klucz.
– Joshua na pewno to wie. Może chodźmy pogadać z twoim dziadkiem.
– Dobra myśl. – Odstawiła palnik i posłała spojrzenie Ashley. – To jeszcze nie koniec – ostrzegła ją, po czym wyprowadziła mnie z sypialni.
– Tylko blefowałaś, prawda? – upewniłem się, kiedy byliśmy już poza zasięgiem słuchu Ashley.
– Myślisz, że ona na naszym miejscu nie użyłaby palnika?
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– A ty na moje.
Zmarszczyłem brwi. Nie byłem pewien, co zrobiłaby Ashley. Zaprzyjaźniliśmy się, kiedy infiltrowałem szkołę złoczyńców Pająka. Potem, gdy ujawniłem, dla kogo tak naprawdę pracuję, Ashley poczuła się zdradzona i mnie znienawidziła.
Minęliśmy kolejną sypialnię. Trwało tam jeszcze jedno przesłuchanie. Mike Brezinski – mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa i najnowszy rekrut w szkole szpiegów – próbował wyciągnąć informacje z Warrena Reevesa – najnowszego rekruta Pająka. Zanim Warren porzucił akademię, był znany z wybitnego talentu do kamuflażu i absolutnego braku wszelkich innych talentów.
– Przestań zgrywać idiotę – warknął Mike. – Gadaj, co wiesz o przywódcach Pająka.
– Nic nie wiem – upierał się Warren. – Spytaj, kogo chcesz. Moja głowa jest puściusieńka! – Po chwili dotarło do niego, co właśnie powiedział. – Źle się wyraziłem…
Minęliśmy kolejne dwie sypialnie, których drzwi pospiesznie przerobiono tak, żeby można je było zamknąć od zewnątrz. W ten sposób powstały dwie prowizoryczne cele. Siedzieli w nich Paul Lee i Vladimir Gorsky – dwaj spośród najważniejszych handlarzy bronią na świecie. Nikt ich jak na razie nie przesłuchał.
– Czy Ashley zdradziła ci cokolwiek o przywódcach Pająka? – spytałem Ericę.
Potrząsnęła głową.
– Twierdzi, że nigdy ich nie spotkała.
– Przecież ona i Warren spędzili kilka godzin na ich jachcie.
– Przywódcy byli podobno na innym pokładzie. Ashley i Warrena tam nie wpuszczono. Wiadomości dostawali na kartkach, które potem musieli spalić. Pan E. nie korzysta z elektronicznych metod komunikacji. Żadnych maili, SMS-ów ani telefonów komórkowych. Nie zostawia po sobie śladów.
Minęliśmy kuchnię, która nieźle oberwała kilka dni wcześniej. Erica pokonała tam czterech sługusów Pająka z użyciem wszelkich dostępnych narzędzi i przyborów. Była mistrzynią sztuk walki. Teraz większość patelni miała wgniecenia od uderzeń w czaszki, a ze ściany nadal sterczała gofrownica.
Trzej pokonani najemnicy siedzieli na tarasie, przywiązani do leżaków. Czwarty, czyli Dane Brammage, największy i najgroźniejszy z nich, leżał w hotelowym punkcie pierwszej pomocy. Dziś rano podczas pościgu za nami doznał wstrząśnienia mózgu, kiedy runęła na niego zjeżdżalnia w parku wodnym.
Przesłuchiwać przytomnych bandziorów mieli rodzice Eriki. Tyle że zajmowali się chyba czymś innym. Jej ojciec (syn Cyrusa), Alexander Hale, do niedawna był uznawany za jednego z najlepszych agentów w całej CIA. Później wyszło na jaw, że umie robić tylko dwie rzeczy: przechwalać się i przypisywać sobie zasługi innych. Cechował się rażącą niekompetencją, choć zwykle chciał dobrze.
Matkę Eriki, Catherine Hale, zapewne uznano by za jedną z najlepszych agentek brytyjskiej MI6, tyle że prawie nikt na świecie nie wiedział, że jest szpieżką. Naprawdę była aż tak dobra. Większość znajomych uważała ją za zwykłą – choć pełną energii – kustoszkę muzealną. Prawdy nie znał nawet sam Alexander Hale… aż do dzisiejszego poranka.
Hale’owie rozwiedli się kilka lat temu, jednak Alexander i tak przeżył szok, kiedy odkrył, że żona okłamywała go, odkąd się poznali. Chociaż on sam jako szpieg również powinien był utrzymywać swój zawód w tajemnicy przed najbliższymi. Narzekał od samego rana.
– Nie wierzę, że nie byłaś ze mną szczera! – zawołał teraz.
Miał na sobie szyty na miarę trzyczęściowy garnitur, który wszędzie indziej sprawiałby piorunujące wrażenie, ale tu, w tropikach, był spocony jak mysz.
– Dajże już spokój, Alexandrze – odparła Catherine. Ewidentnie się zirytowała, ale jej dźwięczny brytyjski akcent i tak brzmiał przyjaźnie i wesoło. – Ty też nie byłeś ze mną szczery, prawda?
– To co innego! – zaprotestował. – Kłamałem dla dobra Stanów Zjednoczonych.
– A ja dla dobra Anglii.
– To zdecydowanie gorszy powód! Stany Zjednoczone są o wiele ważniejsze niż Anglia.
Catherine spojrzała na niego z ogniem w oczach.
– Nie zaczynaj dyskusji o tym, który kraj jest lepszy – ostrzegła. – Jeśli spróbujesz, rozwalę cię na kawałki.
Trzej najemnicy spojrzeli na mnie i Ericę z rozpaczą. Chyba woleliby tortury od dalszego słuchania kłótni Alexandra i Catherine.
Erica też najwyraźniej miała dość, bo natychmiast im przerwała.
– Ben wie coś na temat klucza.
Oboje spojrzeli na nią, zażenowani tym, co usłyszała. Gniew Catherine momentalnie wyparował.
– To wspaniale, Benjaminie! Czego się dowiedziałeś?
Jednak zanim zdołałem po raz kolejny wszystko opowiedzieć, telefon Eriki wydał z siebie sygnał alarmowy. Na jej twarzy pojawił się niepokój, co porządnie mnie zmartwiło, bo Erica prawie nigdy nie wyglądała na zaniepokojoną. Wrażenie robiły na niej tylko ekstremalnie złe wieści.
– To sygnał alarmowy od dziadka! – krzyknęła, obróciła się na pięcie i pognała w stronę, z której przyszliśmy.
Ruszyłem za nią razem z Catherine. Alexander próbował dołączyć, ale najpierw postanowił dramatycznym gestem załadować pistolet. Pociski wyleciały z magazynka na posadzkę. Alexander natychmiast się na nich poślizgnął, runął na plecy i jęknął z bólu.
Nie czekałem na niego. Obie panie Hale też nie. Po kilku misjach z Alexandrem wiedziałem już, że lepiej nam pójdzie bez niego. Przebiegliśmy przez penthouse i ruszyliśmy po schodach w dół. Erica i Catherine były w fantastycznej kondycji. Musiałem dać z siebie wszystko, żeby dotrzymać im kroku, a one nawet się nie zasapały.
Przez całą drogę Erica starała się dodzwonić do dziadka, ale nie odbierał. Martwiła się coraz bardziej. Ja oczywiście też.
Nareszcie dotarliśmy na parter. Wybiegliśmy z klatki schodowej i wpadliśmy do głównego budynku ośrodka. Punkt pierwszej pomocy mieścił się w niewielkim pokoju obok lobby. Wewnątrz stały dwa stoły, szafa pełna lekarstw i kilka krzeseł. Lekarze w ośrodku zajmowali się głównie turystami, którzy męczyli się ze spaloną skórą na karku albo rozwolnieniem.
Panie Hale stanęły jak wryte. Ja też.
Musiało tu dojść do brutalnej szamotaniny. Wokół walały się poprzewracane meble. Leki rozkradziono. Na podłodze leżało troje nieprzytomnych ludzi: doktor, pielęgniarka… oraz Cyrus Hale. Cyrus ściskał w dłoni telefon. Najwyraźniej stracił przytomność tuż po tym, jak wysłał sygnał alarmowy Erice.
Joshua Hallal i Dane Brammage zniknęli.
  

Rozdział 2
TYPOGRAFIA


Ośrodek wypoczynkowy Aquarius
Stan Quintana Roo, Meksyk
30 marca
Godzina 13.30

 
Catherine kazała Erice i mnie sprawdzić, czy Cyrusowi nie stało się nic poważnego, po czym pobiegła w kierunku, w którym – jak uznała – prawdopodobnie uciekli Joshua i Dane. Byłem w szoku, że Erica jej posłuchała. Najwyraźniej tylko jedno mogło powstrzymać ją przed pogonią za przestępcami: niepokój o dziadka.
Natychmiast uklękła przy nim, przycisnęła mu palce do szyi i odetchnęła z ulgą.
– Żyje. Choć ma słaby puls.
Sprawdziłem w taki sam sposób stan doktora i pielęgniarki. Oni też żyli. Każde z nich miało wbitą w pośladek igłę z dociśniętym tłoczkiem – najwyraźniej podano im środki uspokajające. Tymczasem Cyrusa pozbawiono przytomności w sposób klasyczny: oberwał po głowie. Nad prawym okiem miał guza wielkości moreli, a na podłodze obok niego dostrzegłem metalowy basen z pokaźnym wgnieceniem.
Erica wyciągnęła z jednej z kieszonek swojego pasa sole trzeźwiące i podsunęła je dziadkowi pod nos, ale się nie ocknął.
Pod ścianą znajdowały się złożone nosze na kółkach – prawdopodobnie te same, na których przywieziono Joshuę. Erica skoczyła na równe nogi i natychmiast rozłożyła nosze.
– Szybko, zabierzmy dziadka do penthouse’u.
– Na pewno możemy go ruszać? – Nie byłem do końca przekonany. – Czy to bezpieczne?
– Bezpieczniejsze niż pozostawienie go tutaj. W okolicy może być więcej agentów Pająka. – Erica zgarnęła z szafki z lekami resztę bandaży i środków przeciwbólowych. – Warto się zaopatrzyć, skoro już tu jesteśmy. Sądząc po guzie, który dziadek ma na głowie, na pewno nam się przydadzą.
Cyrus był zaskakująco ciężki. Chociaż miał już swoje lata, najwidoczniej składał się głównie z mięśni. Wciągnięcie go na nosze zajęło nam dobrą chwilę.
Catherine wróciła akurat wtedy, kiedy wytoczyliśmy go już z ambulatorium. Zmarszczyła brwi.
– Uciekli. Ukradli samochód boyowi hotelowemu i odjechali z piskiem opon pięć minut przed moim przybyciem. Nie miałam szans ich dogonić.
– Poinformowałaś policję? – upewniłem się.
– Oczywiście. Wątpię jednak, żeby to coś dało. Joshua i Dane najpewniej zdążyli się już ukryć.
– Ukryć? – powtórzyłem zaskoczony. – Joshua ma dwie kończyny metalowe, a dwie pozostałe w gipsie. Z kolei Dane to największa istota ludzka, jaką w życiu widziałem. Na pewno zwracają na siebie uwagę.
– Nie bądź taki pewien – odparowała Catherine.
Cyrus nie odzyskał przytomności w drodze z ambulatorium do prywatnej windy penthouse’u. Wjechaliśmy na samą górę. Kiedy otworzyły się drzwi, zobaczyliśmy Alexandra. Wrzasnął na widok ojca.
– Co się stało?!
– Joshua i Dane zdołali wziąć go z zaskoczenia – wyjaśniła Erica.
Alexander wyglądał, jakby nie mieściło mu się to w głowie.
– Niemożliwe. Tata jeszcze nigdy nikomu nie dał się zaskoczyć.
Catherine położyła mu dłoń na ramieniu i odezwała się nadspodziewanie czułym głosem, w którym usłyszałem echa ich dawnego życia.
– Cyrus robi się coraz starszy. Do niedawna odpoczywał na emeryturze. Może nie być w najlepszej formie.
Alexander kiwał głową, ale myśl, że jego ojciec się starzeje, chyba jeszcze bardziej go przybiła. Powlókł się za nami z ponurą miną. Wtoczyliśmy Cyrusa do jedynego pokoju, w którym nie przebywali schwytani agenci Pająka. Wcześniej zajmował go Dane Brammage. Łóżko było zapadnięte, jakby sypiał na nim hipopotam.
Cyrus poruszył się na noszach i mruknął coś cicho.
– Tato? – Alexander doskoczył do niego w jednej chwili. – Słyszysz mnie?
Cyrus otworzył oczy.
– Wrogowie uciekają! – zawołał. – Musimy ich zatrzymać!
– Obudził się! – krzyknął Alexander.
– Brytole porzucili pozycje nad rzeką Delaware! – ciągnął Cyrus. – Rozgromimy ich i raz na zawsze pozbędziemy się angielskiej zarazy!
– Tak, obudził się – skonstatowała smutno Erica. – Ale niestety nie w tym stuleciu.
Cyrus rzucił nam wściekłe spojrzenie.
– Co tak stoicie?! – wrzasnął. – Przekażcie Waszyngtonowi, że potrzebuję posiłków! Ważą się losy Armii Kontynentalnej!
– Spokojnie, Cyrusie – powiedziała Catherine. – Nieźle cię rąbnęli w tę łepetynę.
Gdy Cyrus usłyszał jej akcent, wybałuszył oczy.
– To Brytyjka! – ryknął. – Agentka wroga! Brać ją! Oblać smołą i obsypać pierzem!
Skoczył w stronę Catherine, ale nogi się pod nim ugięły i upadł na podłogę, znowu nieprzytomny.
Catherine spojrzała z niepokojem na Alexandra.
– Co prawda nie widziałam Cyrusa od kilku lat, ale to chyba nie jest jego typowe zachowanie, prawda?
– Nie jest – przyznał Alexander. – Choć kiedy byłem jeszcze dzieckiem, doznał wstrząśnienia mózgu i przez tydzień uważał się za członka mongolskiej Złotej Ordy.
Uklęknął, chwycił ojca pod ramiona i wciągnął na łóżko.
Omdlały Cyrus zaczął nucić piosenkę Yankee Doodle [Piosenka, która stała się bardzo popularna podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Żołnierze śpiewali ją, żeby zagrzewać się nawzajem do walki z Brytyjczykami (przyp. tłum.)].
– Obawiam się, że został wyłączony z akcji – stwierdziła Catherine. – Nie możemy wykonywać rozkazów przywódcy, który uważa, że bierze udział w rewolucji amerykańskiej. Operację „Słodka zemsta” będziemy musieli przeprowadzić bez niego.
– Możemy chwilę zaczekać – zaproponowałem z nadzieją. – A nuż dojdzie do siebie.
Cyrus bywał drażliwy i wredny, ale był świetnym, doświadczonym szpiegiem. Nie chciałem, żeby nasz mały zespół skurczył się jeszcze bardziej.
– To dla niego zbyt niebezpieczne – zawyrokowała Erica. – Jeśli znowu dostanie w głowę, może zapaść w śpiączkę. Dla nas to też byłoby utrudnienie. Wszyscy uczestnicy operacji muszą być w pełni sprawni. Inaczej poniesiemy klęskę.
– Już ponieśliśmy klęskę! – przypomniałem jej. – Mamy tylko kluczyk. A jedyny człowiek wiedzący, do którego zamka on pasuje, uciekł w towarzystwie swojego ulubionego płatnego zabójcy.
– Nie jest aż tak źle – rozległ się głos zza moich pleców.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Zoe, która przyszła tu z jadalni. W dłoni trzymała kluczyk, a drugą ręką ciągnęła za sobą Murraya.
– Chyba coś mam.
– Co za ulga! – rzucił Mike, wychodząc z pokoju, w którym przesłuchiwał Warrena. – Bo ja nic z tego gościa nie wycisnę. Chyba nawet hotelowe klamki wiedzą o planach Pająka więcej niż on.
– Co odkryłaś? – spytałem Zoe.
Uniosła kluczyk z triumfalną miną.
– Wygrawerowano na nim numer 1206.
– Tak, tak – odezwała się Erica. – Pewnie chodzi o numer schowka, który on otwiera. Tyle że nie wiemy, gdzie tego schowka szukać.
– Numer nie ma znaczenia – odparła Zoe. – No, przynajmniej na tym etapie. Ważne jest coś innego. Numer wygrawerowano fontem Tottenham.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią tępo. No, prawie wszyscy – poza Mikiem, który popatrzył na nią z zachwytem.
– O rany! – krzyknął. – Kręci cię typografia?
Zoe rzuciła mu podekscytowane spojrzenie.
– Czy mnie kręci? Uwielbiam ją!
– Ja też! – zawołał Mike. – Jakim cudem wcześniej o tym nie gadaliśmy?!
– Nie wiem. W zeszłym miesiącu chciałam założyć w szkole klub typograficzny, ale Bena fałszywie oskarżono o zamach na prezydenta i jakoś zabrakło mi czasu na inne projekty.
– Chwila – przerwałem im. – Zwolnijcie. Czym jest typografia?
– To forma sztuki i technika projektowania czcionek tak, żeby litery i cyfry były łatwiejsze w odbiorze, czytelniejsze i przyjemniejsze dla oka – wytłumaczył Mike. – Ludzi, którzy się nią zajmują, nazywamy typografami… ale ja wolę mówić typografanatycy.
– Typografanatycy! – Zoe zachichotała. – Ale super!
Spojrzałem na Mike’a. Byłem w szoku, bo nie miałem pojęcia o jego hobby. I trochę zazdrościłem mu pozytywnej reakcji Zoe.
– Czemu nigdy o tym nie mówiłeś? – zapytałem.
– Sądziłem, że uznasz to za beznadziejne.
– Bo to jest beznadziejne – podsumował Murray. – Jaranie się fontami to jeszcze większa żenada niż zbieranie plakatów przedstawiających kocięta… Aaa! – Nagle potknął się i runął na podłogę.
Nie zauważyłem, żeby Erica przesunęła się chociaż o centymetr. Byłem jednak pewien, że to ona go podcięła. Bądź co bądź miała słabość do plakatów z kociętami. Obwiesiła nimi ściany swojego pokoju w internacie, w którym trzymała też zaskakująco wielką kolekcję bawełnianych jaśków w kratę. Pod groźbą śmierci obiecałem, że nie pisnę o tym nikomu ani słowa.
– Mów, Zoe – poprosiła Catherine, całkowicie ignorując to, że Murray właśnie rąbnął twarzą w podłogę tuż obok jej stóp. – Czy typografia może nam pomóc w odkryciu, do którego zamka pasuje klucz?
– Może przynajmniej wskazać nam właściwy kierunek działań – odparła z radością Zoe. – Tottenham to bardzo rzadko wykorzystywany krój pisma. Stworzył go w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku typograf amator z Londynu, Samuel Hewes. Ale mało kto tego kroju używał. – Wskazała na cyfry z boku klucza. – Spójrzcie, krój jest trochę zbyt wąski. Litery i cyfry na siebie nachodzą.
Mike skrzywił się z odrazą.
– Uuu! Ohydny krój. Prawie tak paskudny jak Durkin.
– Fuj! – przyznała Zoe. – O Durkinie nawet nie gadajmy. Najgorszy. Krój pisma. Na świecie.
– Naprawdę macie swój najmniej ulubiony font? – spytałem z niedowierzaniem.
– Chyba jak każdy – oznajmił Mike.
– Oj, nie! – jęknął Murray, powoli odklejając się od podłogi.
– Ja najbardziej nie znoszę Ipswich – ciągnął Mike.
– Ipswich! – jęknęła Zoe. – Okropieństwo!
– A mnie się podoba – rzucił Alexander.
– Serio? – spytała Zoe.
Ona i Mike wymienili znaczące spojrzenia, po czym parsknęli śmiechem, jakby Alexander wszedł podczas treningu na szkolne boisko i obwieścił, że jest kapitanem drużyny szachowej.
– Wiem, że świetnie się tu razem bawicie – warknęła Erica – ale odbiegliśmy od tematu. O co chodzi z tym całym fontem?
– Tottenhamu, ze względu na jego wady, nie używał prawie nikt poza Samuelem Hewesem. A Hewes nie był zawodowym typografem, tylko amatorem. Pracował jako złotnik.
– Czyli… – zaczęła Erica – …istnieje duża szansa, że nasz klucz został wykonany właśnie przez Samuela Hewesa w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku w Londynie.
– Tak! – zawołała Zoe.
– Przepraszam, ale zupełnie się pogubiłem – oznajmił Alexander.
– To genialne! – Catherine krążyła po kuchni. Oczy jej błyszczały. – Musimy się tylko dowiedzieć, jakie duże zamówienia Samuel Hewes otrzymał w tamtym okresie. Zawęzimy w ten sposób zakres poszukiwań.
– Czemu interesują nas duże zamówienia? – zaciekawił się Alexander.
– Bo na kluczyku jest numer 1206. – Zdążyłem się już połapać. – Czyli za jednym razem wyprodukowano ponad tysiąc dwieście zamków.
– Zgadza się – przyznała Catherine. – W obecnych czasach banki rutynowo zamawiają tyle skrzynek depozytowych na raz, ale w dziewiętnastym wieku działo się to rzadko. Bardzo, bardzo rzadko. Szczególnie jeśli chodziło o obiekty wykonane z takim kunsztem jak nasz kluczyk. Samuel Hewes mógł nie radzić sobie z typografią, ale najwyraźniej był wybitnym złotnikiem. W gruncie rzeczy… – Catherine zatrzymała się obok Zoe i znów spojrzała na klucz. – To naprawdę wyśmienita robota. Żadnego małego banku nie byłoby stać na wielkie zamówienie elementów takiej jakości. W grę wchodzi raptem garstka większych instytucji albo… A niech mnie! – Jej usta ułożyły się w zaskoczone „o”.
– Co jest, mamo? – odezwała się Erica.
– Chyba już wiem, gdzie jest zamek, do którego pasuje ten klucz. W skarbcu Muzeum Brytyjskiego.
– Jakiegoś muzeum w Wielkiej Brytanii? – rzucił tępo Alexander. – Przecież muszą ich tam być setki!
– Nie. Mówię konkretnie o Muzeum Brytyjskim – poprawiła go Catherine. – Wielkimi literami. Zgromadzono w nim jeden z największych zbiorów archeologicznych świata. Są tam kamień z Rosetty, marmury partenońskie, tuzin mumii i tysiące innych starożytnych obiektów.
– Mumie? – upewnił się Murray i zbladł. – Przyprawiają mnie o gęsią skórkę.
– Obstawiam, że one za tobą też nie przepadają – burknęła Erica i znów spojrzała na mamę. – Jesteś pewna?
– Nie. Ale to ma sens. Skarbiec oddano do użytku w połowie dziewiętnastego wieku. Miały tam zostać zgromadzone obiekty z całego świata. Byłam w nim. Jest ogromny. Znajduje się tam przynajmniej pięć tysięcy skrytek o różnych rozmiarach. – Catherine przeczesała dłonią włosy. – Ależ jestem głupia! Powinnam była wpaść na to, kiedy tylko zobaczyłam kluczyk. Chodźcie, dzieci. Czas na nas. – Obróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.
Poszliśmy za nią.
– Naprawdę sądzisz, że Joshua Hallal umieścił swoje skarby w muzeum, a nie w banku? – spytałem.
– W żadnym banku nie ma takich zabezpieczeń jak w skarbcu Muzeum Brytyjskiego – odpowiedziała Catherine. – Nikt nie włamał się do niego od ponad stu pięćdziesięciu lat.
– W takim razie jak zamierzamy dostać się do środka? – zainteresował się Mike.
– Bez problemu – odparła Catherine. – Oficjalnie jestem kuratorką muzealną. Mam kwalifikacje. Tylko gdzie ja posiałam paszport? – Skręciła za róg. W myślach już kompletowała bagaż.
Mike rzucił nam wszystkim szeroki uśmiech.
– Zdaje się, że lecimy do Londynu!

 
Wesprzyj nas