Dramatyczna walka na wielu frontach, pełna zwrotów akcji i zaskakujących momentów, prowadzi do nieuchronnego starcia, które przesądzi o losach międzynarodowego ładu…


Jerzy Kaziura, agent GRU, awansuje na stanowisko wicepremiera i koordynatora służb, wprowadzając chaos na najwyższych szczeblach władzy.

Konrad Wolski, Marcel Cichy, Roman Leski oraz Zofia Winiarska zostają aresztowani, a Agencja Wywiadu rozwiązana. Pogłębia się atmosfera niepewności i nieufności.

W cieniu tych wydarzeń Sara, Monika i Maria przygotowują niebezpieczną misję uwolnienia aresztowanych przyjaciół. Wspomagane przez wytrawnych agentów MI6 oraz Miszę Popowskiego, byłego oficera rosyjskiego wywiadu i George’a Gordona, asystenta Sekretarza Generalnego NATO, dziewczyny stają do walki z czasem i przebiegłym wrogiem.

W miarę jak tajemnice wychodzą na światło dzienne, Kaziura ukazuje swoją prawdziwą tożsamość – szarej eminencji, przygotowującej na zlecenie Moskwy kampanię medialną przeciwko Zachodowi. Dramatyczna walka na wielu frontach, pełna zwrotów akcji i zaskakujących momentów, prowadzi do nieuchronnego starcia, które przesądzi o losach międzynarodowego ładu…

Vincent V. Severski, właściwie Włodzimierz Sokołowski, autor powieści sensacyjnych i emerytowany pułkownik polskiego wywiadu. Przez prawie 30 lat pracował jako oficer operacyjny i odbył kilkadziesiąt misji w wielu krajach świata. Odszedł ze służby w 2010 r. i zajął się pisaniem. Wydał dziewięć powieści, które rozeszły się w nakładzie prawie miliona egzemplarzy, a na postawie jednej z nich powstał serial Nielegalni. Wielokrotnie odznaczany, w tym Legią Zasługi przez prezydenta Baracka Obamę. Ostatnio nakładem Wydawnictwa Czarna Owca ukazała się powieść szpiegowska Plac Senacki 6PM.

Vincent V. Severski
Dystopia
cykl: Sekcja tom 4
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 25 października 2023
 
 

Prolog

Premier Bolecki nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści, że amba­sa­dor Helen Beck­man wie­działa, co naprawdę zda­rzyło się w Waw­rze. Prze­chy­liła głowę na bok i z sze­roko otwar­tymi oczami, zmarsz­czo­nym czo­łem i pod­nie­sio­nymi brwiami wypy­ty­wała o szcze­góły. Robiła tak, kiedy chciała poka­zać Bolec­kiemu, że mu nie ufa, i robiła to czę­sto.
Póź­niej oświad­czyła, że wizyta sekre­ta­rza stanu Franka Cool­mana oraz prze­wod­ni­czą­cego Kole­gium Połą­czo­nych Sze­fów Szta­bów, gene­rała Wil­liama Hossa, a także dyrek­tora CIA Johna Mazi­niego w War­sza­wie, która miała się odbyć następ­nego dnia, została prze­ło­żona o mie­siąc. To był mocny cios i Bolecki musiał się posta­rać, żeby nie poka­zać po sobie, że roz­bo­lał go żołą­dek. Beck­man wie­działa, że Bolecki ukrywa swoją cho­robę, a pre­mier był pewien, że ona wie, i to było naj­gor­sze.
Dwa tygo­dnie póź­niej na jeden dzień przy­le­ciał sekre­tarz stanu Frank Cool­man. Nawet nie noco­wał i zaraz wró­cił do Ber­lina. Nie było żad­nych roz­mów, nie inte­re­so­wało go zda­nie pol­skiego pre­miera. Oświad­cze­nie, które zło­żył, było dla Bolec­kiego ogrom­nym zasko­cze­niem. W rze­czy­wi­sto­ści pre­miera prze­peł­niało roz­cza­ro­wa­nie bli­skie wście­kło­ści. Oka­zało się, że Waszyng­ton przy­jął pro­po­zy­cję Ber­lina i wkrótce mają roz­po­cząć się w Gene­wie irań­sko-ame­ry­kań­skie roz­mowy. Naj­bar­dziej zabo­lało go, że pre­zy­dent James Coburn, któ­rego uwa­żał za swo­jego przy­ja­ciela, posta­wił go przed fak­tem doko­na­nym i w dodatku przy­jął nie­miec­kie pośred­nic­two.
W Iraku nastą­piło zawie­sze­nie broni, a Irań­czycy mieli powstrzy­mać Hezbol­lah od ata­ko­wa­nia Izra­ela i pro­ame­ry­kań­skich grup na Bli­skim Wscho­dzie. Według infor­ma­cji Mosadu gene­rał Ahmad Harumi, dowódca Straż­ni­ków Rewo­lu­cji, bar­dzo prze­żył śmierć syna w Syrii i wpły­nął na Naj­wyż­szego Przy­wódcę, by jed­nak dać szansę nego­cja­cjom.

1

– Odwo­łać wizytę w przed­dzień? Mocne! – Kaziura pokrę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. – Nie­moż­liwe prze­cież, żeby akcja w Waw­rze zro­biła na nich takie wra­że­nie.
– Stra­cili do nas zaufa­nie? – Bolecki się zmar­twił. – Zresztą… czas zacząć się unie­za­leż­niać i od nich. Nie mogę znieść tej Beck­man. Działa mi na nerwy. I powin­ni­śmy bar­dziej zde­cy­do­wa­nie zająć się Luber­tem albo on zaj­mie nasze miej­sce.
– Sądzę, że stało się coś, o czym jesz­cze nie wiemy – dodał Kaziura i pomy­ślał, że sprawy idą w dobrym kie­runku. Pol­ska coraz bar­dziej alie­nuje się w Euro­pie, a auto­ry­tet Bolec­kiego zaczyna pękać. – Tak, masz rację, trzeba przy­spie­szyć budowę naszego nowego soju­szu.
– Spró­buj dowie­dzieć się, co się stało, że tak nagle doga­dali się z Ira­nem. Czuję, że jan­kesi robią nas w chuja – rzu­cił pre­mier, sia­da­jąc w fotelu. – Masz papie­rosy? – Kaziura otwo­rzył szu­fladę biurka, wyjął paczkę i wraz z zapal­niczką podał Bolec­kiemu. – Bar­dzo nie­po­koi mnie to, że jest jakieś dru­gie dno. Coś się dzieje, a co i dla­czego, tylko ty możesz się dowie­dzieć, bo Baryła do niczego się nie nadaje. Nie mówiąc o tej pier­do­lo­nej agen­cji towa­rzy­skiej z Miło­będz­kiej – zakoń­czył i pod­niósł się do wyj­ścia.
– Łącz­nik CIA wyje­chał tydzień temu, więc też…
– To skąd ta święta Helena Tro­jań­ska wszystko wie? – zapy­tał już w drzwiach pre­mier.
Kreml był zasko­czony zmianą kursu Ame­ry­ka­nów nie mniej niż pol­ski rząd, bo rów­nie dużo zain­we­sto­wał w ten kon­flikt i liczył na kon­kretne korzy­ści. Zwrot miał też jed­nak swoje dobre strony i wywiad rosyj­ski roz­po­czął wdra­ża­nie planu B.
Wie­lo­mie­sięczna kosz­towna akcja medialna w Pol­sce przy­go­to­wu­jąca spo­łe­czeń­stwo do wojny z isla­mem w obro­nie chrze­ści­jań­skiej Europy pękła jak bańka mydlana. Obrońcy narodu mimo solid­nego dofi­nan­so­wa­nia stra­cili cel i trzeba było szu­kać im pil­nie nowego wroga. Masa­kra w Waw­rze stała się nagle bez­u­ży­teczna czy wręcz szko­dliwa pro­pa­gan­dowo, bo nawet życz­liwi dzien­ni­ka­rze coraz czę­ściej zarzu­cali Bolec­kiemu zwy­czajną nie­udol­ność, a noto­wa­nia Luberta zaczęły iść w górę.
Pre­mier zle­cił więc Jerzemu Kaziu­rze zaję­cie się sprawą i wycią­gnię­cie z niej, ile się da, by wyka­zać słusz­ność i sku­tecz­ność poli­tyki rządu. Wice­pre­mier miał po pro­stu prze­kuć porażkę w suk­ces. To była jego spe­cjal­ność, a potra­fił zdzia­łać cuda. Bolecki na to liczył. Kaziura zebrał zespół naj­bar­dziej lojal­nych dzien­ni­ka­rzy i spin dok­to­rów, któ­rzy codzien­nie two­rzyli w pocie czoła memy, prze­kazy dnia dla poli­ty­ków oraz publi­ka­cje, i roz­dzie­lił zada­nia. Anty­nie­miecki i anty­eu­ro­pej­ski hejt wylał się sze­roko z rzą­do­wych mediów.
Główne ude­rze­nie pro­pa­gan­dowe skie­ro­wane było na Agen­cję Wywiadu, która stała się nagle źró­dłem wszyst­kich pro­ble­mów pań­stwa, sie­dli­skiem rosyj­skiej agen­tury, zbo­czeń­ców i rene­ga­tów. Ustawa o roz­wią­za­niu AW i powo­ła­niu Naro­do­wej Agen­cji Infor­ma­cyj­nej była już w sej­mie. Zaczęła się lustra­cja ofi­ce­rów do trze­ciego poko­le­nia wstecz.
Roman Leski i Zofia Winiar­ska prze­by­wali w aresz­cie pod zarzu­tem szpie­go­stwa na rzecz Rosji. Kon­rad Wol­ski i Mar­cel Cichy odmó­wili współ­pracy z rzą­dem i przy­pi­sano im długą listę para­gra­fów kodeksu kar­nego, w tym zabój­stwo. Puł­kow­nik Marek Bru­ker został aresz­to­wany pod zarzu­tem pedo­fi­lii.
Wszyst­kimi spra­wami zaj­mo­wał się spe­cjalny zespół pro­ku­ra­to­rów, któ­rym – pod oso­bi­stym nad­zo­rem nowo mia­no­wa­nego wice­pre­miera i mini­stra spraw wewnętrz­nych Jerzego Kaziury oraz mini­stra spra­wie­dli­wo­ści Karola Mać­ko­wiaka – kie­ro­wał Wale­rian Far­biarz.
W spra­wie Romana śledz­two było sto­sun­kowo pro­ste. Dowody jego szpie­gow­skiej dzia­łal­no­ści zna­le­zione w miesz­ka­niu Zofii nie pozo­sta­wiały żad­nych wąt­pli­wo­ści.
Podej­rzani odma­wiali jed­nak jakiej­kol­wiek współ­pracy i nie przy­znali się do zarzu­ca­nych im czy­nów. W związku z tym prze­by­wali w poje­dyn­czych celach, bez kon­taktu z naj­bliż­szymi. Współ­pracę z adwo­ka­tem utrud­niano na tyle, na ile to było moż­liwe. Pro­ku­ra­tor Far­biarz liczył, że po aresz­to­wa­niu Zofii Winiar­skiej Leski zmięk­nie, tym bar­dziej że zaczął coraz bar­dziej pod­upa­dać na zdro­wiu. Pobi­cie na ulicy w Ate­nach mocno odci­snęło się na jego kon­dy­cji psy­chicz­nej.
Pre­mier Bolecki regu­lar­nie inte­re­so­wał się sta­nem zdro­wia aresz­to­wa­nego. Ni­gdy nie powie­dział tego wprost, ale pro­ku­ra­tor Far­biarz potra­fił czy­tać w myślach prze­ło­żo­nych i wie­dział, że cier­pie­nie Leskiego spra­wiało mu satys­fak­cję.
Zde­cy­do­wa­nie gorzej wyglą­dało docho­dze­nie w spra­wie Kon­rada i Mar­cela. Obaj podej­rzani prze­by­wali w poje­dyn­czych celach i podob­nie jak Roman byli pozba­wieni kon­tak­tów ze świa­tem zewnętrz­nym. Choć nie mogli się kon­tak­to­wać także ze sobą, pro­ku­ra­tor Far­biarz żywił głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że dzia­łają w poro­zu­mie­niu. Byli twar­dzi i nie pod­da­wali się. Cią­gle zmie­niali zezna­nia i wpro­wa­dzali nowe zaciem­nia­jące obraz wątki, które trzeba było nie­ustan­nie spraw­dzać. Wyraź­nie utrud­niali śledz­two i grali na czas. Far­biarz nie mógł jed­nak roz­gryźć dla­czego.
Szcze­gó­łowe bada­nie domu w Waw­rze wyka­zało, że Wol­ski i Cichy musieli mieć pomoc­ni­ków, ale nie udało się tego udo­wod­nić. Bada­nia kry­mi­na­li­styczne potwier­dziły, że na miej­scu prze­stęp­stwa były trzy lub cztery osoby, do któ­rych nie można było jed­nak przy­pi­sać śla­dów. Panu­jący w pomiesz­cze­niu bała­gan był tak duży, że trudno było opi­sać scenę i umiej­sco­wić na niej akto­rów. Zezna­nia Wol­skiego i Cichego w wielu punk­tach nie pokry­wały się ze sce­na­riu­szem i wpro­wa­dzały jesz­cze więk­szy zamęt. Far­biarz nie miał wąt­pli­wo­ści, że nie było ich w środku w trak­cie zaj­ścia, choć upo­rczy­wie twier­dzili, że byli sami, i całą winę brali na sie­bie.
Irań­czycy, któ­rzy prze­żyli strze­la­ninę, soli­dar­nie mil­czeli i odma­wiali jakiej­kol­wiek współ­pracy z wła­dzami. Odporni na jakie­kol­wiek groźby, jakby kon­ty­nu­owali swoją samo­bój­czą misję.
Pro­ku­ra­tor Far­biarz wyty­po­wał z oto­cze­nia Wol­skiego i Cichego kilka osób, które mogły uczest­ni­czyć w zda­rze­niu, ale nikt się nie przy­znał, nie było dowo­dów i do tego każdy miał solidne alibi. Far­biarz wie­dział, że nie będzie łatwo ich zma­ni­pu­lo­wać, nastra­szyć i zmu­sić do mówie­nia. Wszy­scy potra­fili radzić sobie w stre­sie, byli mistrzami w grach ope­ra­cyj­nych, robie­niu uni­ków, mani­pu­la­cji. Pro­ku­ra­tor swoje umie­jęt­no­ści cenił jed­nak wyżej. Dla­tego mini­ster Kaziura powo­łał tajny dzie­się­cio­oso­bowy zespół zło­żony z doświad­czo­nych i lojal­nych ofi­ce­rów CBA, ABW i poli­cji, któ­rych zada­niem było roz­pra­co­wa­nie grupy, czyli byłych ofi­ce­rów Wydziału Q i Sek­cji. Zespół o kryp­to­ni­mie „Orzeł” otrzy­mał nie­ogra­ni­czone środki, a dowo­dził nim świeżo awan­so­wany puł­kow­nik Hubert Kamiń­ski.
Pro­ku­ra­tor Far­biarz liczył, że przy pomocy Kamiń­skiego znaj­dzie w końcu słaby punkt w gru­pie i wyłowi jakie­goś Juda­sza. Potrze­bo­wał jed­nak wię­cej czasu. Naj­bar­dziej mar­twiło go, że nikt z jego ludzi nie potra­fił zła­mać sys­temu łącz­no­ści Safe­One, w któ­rym zako­do­wana była cała prawda o tym, co się zda­rzyło. Mimo poszu­ki­wań w całej Pol­sce i włą­cze­nia Inter­polu nie udało się usta­lić, co się stało z Macie­jem Gór­skim. Nie pomo­gły nawet zaprzy­jaź­nione służby wywia­dow­cze. Wirus znisz­czył cały zapis w sys­te­mie. Nie potwier­dziły się inter­ne­towe insy­nu­acje, że major Gór­ski widziany był w Moskwie.
Postę­po­wa­nie w spra­wie zabój­stwa w Ate­nach Dimi­triosa Cal­de­róna i skle­pi­ka­rza Makisa zostało szybko umo­rzone z powodu nie­wy­kry­cia spraw­ców. Motyw był oczy­wi­sty. Polak zgi­nął przy­pad­kowo pod­czas nar­ko­ty­ko­wych pora­chun­ków mię­dzy gan­gami, Far­biarz uznał więc, że nie musi wsz­czy­nać oddziel­nego śledz­twa, i sprawę zakoń­czył.
Inspek­tora Marka Rodzie­wi­cza uznano w postę­po­wa­niu dys­cy­pli­nar­nym za win­nego zła­ma­nia prawa i jego sprawę rów­nież prze­ka­zano do pro­ku­ra­tora Far­bia­rza. Wkrótce został aresz­to­wany za udzie­le­nie pomocy Kon­ra­dowi, Mar­ce­lowi i Leskiemu. Odmó­wił zło­że­nia wyja­śnień i dołą­czył do pozo­sta­łych w Bia­ło­łęce.

2

Maj był wyjąt­kowo cie­pły, czer­wiec zaś praw­dzi­wie już upalny. Rezer­wat Dolina Wkry wypeł­nił się soczy­stą zie­le­nią, a brzegi rzeki kwi­tły dywa­nami żół­tych kaczeń­ców.
Hotel Olimp w Pomie­chówku w rze­czy­wi­sto­ści był małym pen­sjo­na­tem wyko­rzy­sty­wa­nym głów­nie przez węd­ka­rzy i kochan­ków. Sara wybrała go, bo kilka lat wcze­śniej zatrzy­mali się w nim pod­czas spływu kaja­ko­wego razem z Kon­ra­dem. Zadzwo­niła ze sta­cjo­nar­nego tele­fonu w przed­szkolu Alka i spraw­dziła, czy są wolne pokoje.
Następ­nie na dwóch kar­tecz­kach zapi­sała adres, dzień i godzinę. Dopi­sała – obo­wią­zują stroje wie­czo­rowe – co w żar­go­nie szpie­gow­skim ozna­czało, że spo­tka­nie odbę­dzie się w ści­słym reżi­mie ope­ra­cyj­nym. Kar­teczki prze­ka­zała Monice i Marii, kiedy spo­tkały się po raz ostatni na Powi­ślu w gale­rii Mini­Mi­di­Maxi przed jej likwi­da­cją.
Dosko­nale zda­wały sobie sprawę z tego, że znaj­dują się pod obser­wa­cją, i wła­ści­wie się już nie kon­tro­lo­wały. Taj­niacy też nie zamie­rzali zacho­wać choćby pozo­rów pro­fe­sjo­na­li­zmu. Far­biarz dobrze wie­dział, dla­czego to robi. Chciał im uprzy­krzyć życie na tyle, na ile było to moż­liwe, utrud­nić kon­tak­to­wa­nie się, zmę­czyć, zde­mo­ra­li­zo­wać i spro­wo­ko­wać, by w końcu się obja­wił Judasz. Z lek­tury Pisma Świę­tego i doświad­cze­nia wie­dział, że w każ­dej gru­pie zawsze znaj­dzie się jakiś zdrajca. Zdrajca, który dopiero się objawi i który potrze­buje prze­bu­dze­nia. Pro­ku­ra­tor zapo­mniał jed­nak, że Judasz nie był kobietą. A w tym wypadku Polką, zawo­dową szpie­gi­nią, zde­ter­mi­no­waną, by wal­czyć. Wale­rian Far­biarz nie wie­dział, że nie jest w sta­nie uprzy­krzyć życia komuś, kto całe życie spę­dził pod obser­wa­cją, zawsze gotowy do dzia­ła­nia. Nie wie­dział także, że w Sarze, Monice i Marii doj­rze­wała wście­kłość.
Gdy spo­tkały się w gale­rii, poło­żyły komórki na sto­liku obok fili­ża­nek, Cen­taur miał więc nagra­nie ste­reo­fo­niczne. Pozdro­wiły dyżu­ru­ją­cego pana kapi­tana i poin­for­mo­wały o swo­ich gastrycz­nych dole­gli­wo­ściach. Następ­nie wyłą­czyły tele­fony i Monika wynio­sła je na zaple­cze do kasy pan­cer­nej. Mimo to w gale­rii nie roz­ma­wiały o niczym, co mogłoby zain­te­re­so­wać pro­ku­ra­tora Far­bia­rza. Pomiesz­cze­nie mogło być na pod­słu­chu, a demon­stra­cję ze smart­fo­nami zro­biły dla swo­jej przy­jem­no­ści.
Wszy­scy szpie­dzy wie­dzą, że jeśli jest jakiś ide­alny moment w tygo­dniu na reali­za­cję zadań, to jest to ponie­dział­kowy pora­nek. Maria rzadko pra­co­wała ope­ra­cyj­nie, musiała więc przy­po­mnieć sobie zasady budo­wa­nia trasy spraw­dze­nio­wej. Z tego powodu dener­wo­wała się bar­dziej niż Monika czy Sara, które robotę ope­ra­cyjną miały we krwi. Bała się, że nie wyła­pie obser­wa­cji i przy­cią­gnie do Pomie­chówka ogon. Dla­tego popro­siła męża, żeby zawiózł ją na sta­cję metra Kabaty.
Samo­chód stał w garażu, Maria mogła ukryć się więc na tyl­nym sie­dze­niu. Zabieg pro­sty, może nawet banalny, ale jed­no­cze­śnie prak­tyczny. Mirek nie zapy­tał, skąd u niej aż taka deter­mi­na­cja, był jed­nak dumny, że może włą­czyć się do walki. Nie znał szcze­gó­łów, bo nie mogli o tym roz­ma­wiać, jed­nak całym ser­cem wspie­rał żonę i wyko­ny­wał sta­wiane mu coraz czę­ściej zada­nia ze szcze­rym entu­zja­zmem i poświę­ce­niem.
O pią­tej rano wyje­chał z Mia­steczka Wila­nów na aleję Wila­now­ską i skrę­cił w prawo.
– No i co? – zapy­tała spod koca.
– Czy­sto – odparł. – Tak się mówi?
– Pewny jesteś?
– Pewny. Pusto. Jeste­śmy sami. Mia­steczko jesz­cze drze­mie smacz­nie pod koł­der­kami. Za godzinę odkręcą cie­płą wodę i…
– Prze­stań! – prze­rwała mu Maria. – Skup się, Mireczku, na dro­dze i nie fan­ta­zjuj.
– Tak jest, pani naczel­nik!
– Nie pieprz! – obru­szyła się. – Firmy już nie ma i jak wiesz, muszę szu­kać nowej pracy, nie mam więc nastroju do żar­tów.
– Rozu­miem, że idziesz na roz­mowę rekru­ta­cyjną? – rzu­cił Mirek z lek­kim prze­ką­sem i dodał: – Skrę­cam w Przy­czół­kową. Pusto, czyli czy­sto.
– Pokręć się kilka minut po Kaba­tach i wyrzuć mnie przy zej­ściu do metra.
– Okej. Zupeł­nie jak w praw­dzi­wym szpie­gow­skim fil­mie.
Mirek jeź­dził po ską­pa­nych w poran­nym słońcu Kaba­tach. Poja­wili się pierwsi prze­chod­nie i poje­dyn­cze samo­chody, ruszyły auto­busy. Dokład­nie po dzie­się­ciu minu­tach zatrzy­mał się przy zej­ściu do metra.
– Jeste­śmy – oświad­czył z wyraź­nym prze­ję­ciem. – Kiedy wró­cisz?
– Nie wiem. Może dzi­siaj, może jutro. Roz­mowa rekru­ta­cyjna może się prze­cią­gnąć – wyrzu­ciła z sie­bie na wyraź­nym wyde­chu, nacią­gnęła kap­tur i chwy­ciła ple­cak. – Nie dener­wuj się, Mireczku, i nie daj się spro­wo­ko­wać. Wiesz, co masz robić.
– Kocham cię, piękna.
– I ja cie­bie. Nie zapo­mnij o zebra­niu w szkole – odparła i wysko­czyła z samo­chodu.
Zbie­gła po scho­dach do metra. Kupiła bilet w auto­ma­cie i zeszła na peron. Nacią­gnęła głę­biej kap­tur i sta­nęła tyłem do naj­bliż­szej kamery. Wie­działa, że jeżeli obser­wa­cja zorien­tuje się, że znik­nęła, będą jej szu­kać. Ustalą, że mąż wywiózł ją na sta­cję, i pomy­ślą, że chciała zro­bić coś, o czym oni nie powinni wie­dzieć. O wszyst­kim, jak zwy­kle, decy­do­wał czas. Im dłu­żej prze­by­wała w miej­scach bez moni­to­ringu, tym jej bez­pie­czeń­stwo rosło. W ple­caku miała dwie bluzy na zmianę, dwie czapki i ciemne oku­lary. Kie­dyś z powo­dze­niem wyko­rzy­stała ten zabieg pod­czas szko­le­nia wywia­dow­czego w Kiej­ku­tach.
Choć trasę miała zapla­no­waną, to wie­działa, że będzie musiała impro­wi­zo­wać. Poje­chała metrem do sta­cji Świę­to­krzy­ska, gdzie prze­sia­dła się na drugą linię, i wysia­dła na sta­cji Cen­trum Nauki Koper­nik. Kiedy wyszła na powierzch­nię przy pomniku Syrenki, zega­rek wska­zy­wał kwa­drans po szó­stej. Miała trzy i pół godziny do odjazdu pociągu z Dworca Gdań­skiego do Pomie­chówka. Wie­działa, że ma duży zapas, ale nie ufała swoim umie­jęt­no­ściom i wolała dwa razy się spraw­dzić, niż popeł­nić błąd. To była jej naj­waż­niej­sza trasa spraw­dze­niowa w życiu.
Mimo ład­nej pogody na Bul­wa­rach Wiśla­nych świe­ciło pust­kami. Dziwne, bo zwy­kle nawet o tak wcze­snej porze poja­wiało się tu tro­chę bie­ga­czy i rowe­rzy­stów. Maria nie miała jed­nak czasu się nad tym zasta­na­wiać, minęła Cen­trum Nauki i po stu metrach zatrzy­mała się przy drew­nia­nych leżan­kach. Zro­biło się cie­plej. Zdjęła bluzę, zwi­nęła ją w wałek, zało­żyła ciemne oku­lary i zajęła jedno miej­sce. Wyjęła książkę i zaczęła uda­wać, że czyta. Nie zauwa­żyła nic podej­rza­nego.
Była prze­ko­nana, że w cen­trum Cen­taura zorien­to­wali się już, że gdzieś znik­nęła.
Na pewno ścią­gną wszyst­kie siły na mnie. Uwa­żają, nie bez racji, że jestem naj­sła­biej przy­go­to­wana z naszej trójki, ale się tu prze­li­czą. Na bul­wa­rach też są kamery, ale po dru­giej stro­nie Wisły już nie – pomy­ślała.
Spoj­rzała na zega­rek. Była siódma trzy­dzie­ści. Zarzu­ciła na ramiona bluzę, zdjęła oku­lary i wło­żyła nie­bie­ską bejs­bo­lówkę z napi­sem Nike. Z ple­ca­kiem na ramie­niu ruszyła w prawo w stronę mostu Świę­to­krzy­skiego. Po pięt­na­stu minu­tach znaj­do­wała się już po dru­giej stro­nie rzeki. Zeszła na dół po stro­mej skar­pie i zni­kła w zale­sio­nej gęstwi­nie.
Dziki gąszcz pora­sta­jący prawy brzeg Wisły nie był moni­to­ro­wany i można było się w nim z łatwo­ścią ukryć. Obser­wa­cja musia­łaby wysłać pie­szych wywia­dow­ców. Maria wie­działa o tym ze sprawy, którą pro­wa­dziła kie­dyś w WBW, i posta­no­wiła to wyko­rzy­stać. Zdjęła bluzę, scho­wała ją do ple­caka, zmie­niła spodnie na szorty i wło­żyła drugą czapkę. Ścieżką spa­ce­rową ruszyła w lewo, w stronę mostu Ponia­tow­skiego, gdzie mie­ściła się war­szaw­ska plaża.
Docho­dziła ósma. Słońce wze­szło wysoko i zro­biło się bar­dzo cie­pło. Miała godzinę i czter­dzie­ści pięć minut do odjazdu pociągu. Z ple­caka wyjęła bluzę, roz­ło­żyła ją na pia­sku i usia­dła.

3

Ela nakar­miła Juliana, który zasnął przy piersi. Witek prze­niósł go do łóżeczka i dopiero teraz mogli zjeść śnia­da­nie. Mały doka­zy­wał od czwar­tej rano, więc oboje czuli się zmę­czeni i marzyli tylko o dodat­ko­wej godzi­nie snu. Nie było na to żad­nych szans, Witek musiał bowiem jechać z samo­cho­dem na prze­gląd, co oka­zało się moż­liwe tylko dzięki moc­nej kawie, a Ela, żeby się zdrzem­nąć, musiała cze­kać, aż Witek wróci i zaj­mie się małym.
Witek i Ela byli dwu­krot­nie prze­słu­chi­wani przez pro­ku­ra­tora Far­bia­rza i przez tydzień objęci kon­trolą ope­ra­cyjną. Dosko­nale wie­dzieli, że muszą ogra­ni­czyć do mini­mum kon­takty. Wraz z Lut­kiem i Ewą zajęli się Igo­rem i Wasią, któ­rych zwol­nili Irań­czycy. Rząd Bolec­kiego odczy­tał to jako poko­jowy gest ze strony Tehe­ranu i goto­wość do wyga­sze­nia napię­cia po nie­uda­nej akcji dywer­syj­nej w War­sza­wie. Wkrótce oka­zało się, że był on czę­ścią ogól­nego odprę­że­nia, któ­rego cichym sprawcą miał być Ber­lin. Dla­tego media, za sprawą ludzi Kaziury, odpo­wied­nio nagło­śniły powrót Pola­ków i fia­sko akcji Irań­czy­ków jako ważny wkład Pol­ski w zaże­gna­nie wojny. Bolecki nie­mal codzien­nie, z cha­rak­te­ry­styczną dla sie­bie emfazą, infor­mo­wał, że to pol­ski rząd dopro­wa­dził do roz­ła­do­wa­nia napię­cia na Bli­skim Wscho­dzie.
Igor i Wasia zda­wali sobie sprawę, że Kon­rad ni­gdy nie zre­zy­gno­wał z walki o ich uwol­nie­nie. Wie­dzieli też, co zro­bił Dima, Roman i wszy­scy przy­ja­ciele. Wie­dzieli o Ari­fie Haru­mim i skąd wzięły się dla nich pie­nią­dze.
Wbrew swo­jej woli stali się boha­te­rami mediów. Z tru­dem dusili w sobie wście­kłość z powodu aresz­to­wa­nia Kon­rada, Mar­cela i Romana, powstrzy­my­wali się jed­nak od komen­ta­rzy.
Od tej pory kon­takt z Igo­rem i Wasią utrzy­my­wali tylko Witek i Lutek. Wyda­rze­nia w Waw­rze były tajem­nicą i ni­gdy o nich nie roz­ma­wiali. Tak zade­cy­do­wała Sara i kazała im cze­kać.
Lutek i Ewa byli prze­słu­chi­wani przez Far­bia­rza tylko raz, ale nic nie wie­dzieli o wyda­rze­niach w Waw­rze. Podob­nie jak Ela i Witek mieli solidne alibi.
Ponie­dział­kowy pora­nek, kiedy Maria wybie­rała się do Pomie­chówka, dla Witka, Eli, Lutka i Ewy nie róż­nił się niczym od zwy­kłego dnia.
Nie wie­dzieli, że Sara usta­liła spo­tka­nie z Marią i Moniką, ale czuli, że im dłu­żej nic się nie dzieje, tym bar­dziej muszą być przy­go­to­wani do dzia­ła­nia. Czas ucie­kał, ale Sara ni­gdy nie odpusz­czała. Kon­rad, Mar­cel i Roman poświę­cili się dla sprawy uwol­nie­nia Igora i Wasi, a Dima i Maciek zapła­cili naj­wyż­szą cenę. Wszy­scy wie­dzieli, że nie mogą tego tak zosta­wić.
Mirek i Irek zaraz po zakoń­cze­niu dzia­łań w Waw­rze i ode­bra­niu Arifa przez amba­sadę Iranu zamknęli się w swo­jej twier­dzy i na pole­ce­nie Sary ogra­ni­czyli do mini­mum kon­takt z Wydzia­łem i Sek­cją. Tak jak wszy­scy, mieli przy­go­to­wane alibi, ale ku swo­jemu zasko­cze­niu nie musieli zezna­wać w pro­ku­ra­tu­rze.
Dopiero po kil­ku­na­stu dniach Sara zwo­łała spo­tka­nie byłego Wydziału Q, które miało odbyć się w kinie Świt. Igor i Wasia wydo­brzeli już na tyle, że mogli cie­szyć się wol­no­ścią, Sara zor­ga­ni­zo­wała więc imprezę powi­talną. Monika i Maria nie były zapro­szone. Sara wie­działa bowiem, że zwo­łu­jąc spo­tka­nie przez tele­fon, ścią­gnie taj­nia­ków. Far­biarz będzie podej­rze­wał, że dzieje się coś nad­zwy­czaj­nego, co może przy­nieść mu pro­ce­sowe korzy­ści, i skie­ruje do Pia­stowa wszyst­kie siły. Na to liczyła. Nie musiała nikogo ostrze­gać. Wszy­scy zda­wali sobie sprawę z tego, co się dzieje, i zacho­wy­wali, jakby w impre­zie uczest­ni­czył ten trzeci, nie­wi­doczny wróg. Sara chciała zmę­czyć obser­wa­cję, tech­nikę i uśpić ich czuj­ność przed spo­tka­niem w Pomie­chówku, odcią­gnąć uwagę od Moniki i Marii.
Samo­chody obser­wa­cji poja­wiły się wokół domu M-Irka już na dwie godziny przed roz­po­czę­ciem imprezy, a smart­fony uczest­ni­ków były roz­grzane od Cen­taura do czer­wo­no­ści. Mimo to pro­ku­ra­tor Far­biarz nie dowie­dział się nic nowego. Utwier­dził się jedy­nie w prze­ko­na­niu, że musi ciężko pra­co­wać, by ich zła­mać i wyło­wić swo­jego Juda­sza.
Na zakoń­cze­nie imprezy w kinie Świt wystą­piła Sara. Sta­nęła pośrodku pod ekra­nem, a na widowni zasia­dło osiem osób. Naśla­du­jąc Kon­rada, zło­żyła ręce na pier­siach i deli­kat­nie wysu­nęła szczękę do przodu. Nie­dawno, kiedy ruszali do akcji w Waw­rze, dokład­nie w tym samym miej­scu stał Kon­rad i w podob­nej pozie prze­ka­zy­wał im ostat­nią instruk­cję.
Na przy­jazd poli­cji cze­kamy razem z Mar­ce­lem. Ma to wyglą­dać tak, jak­by­śmy to my, a nie Lutek i Jagan, naro­bili tego całego bała­ganu. Poli­cja oczy­wi­ście poła­pie się, że to misty­fi­ka­cja, ale decy­duje czas, który jest nam potrzebny, by nikt z was nie pozo­stał w zasięgu wzroku. Pewne jest, że nas aresz­tują. Dla­tego od tej chwili wszyst­kie decy­zje podej­mo­wać będzie Sara.
Stała przed nimi, żar­to­bli­wie naśla­du­jąc patos Kon­rada, i oczy­wi­ste było, że obej­muje wła­śnie dowódz­two. To wystar­czyło. Zro­zu­mieli, co chciała powie­dzieć. Teraz ona będzie dowo­dzić, a oni mają być w goto­wo­ści.
Impreza skoń­czyła się po dru­giej w nocy. Wypili cały alko­hol i zje­dli jedze­nie z restau­ra­cji Bom­baj. Poza Elą, która kar­miła pier­sią, nikt się nie oszczę­dzał. Lutek miał poważne trud­no­ści, żeby tra­fić w drzwi, ale w naj­gor­szym sta­nie znaj­do­wali się Igor i Wasia, któ­rzy poczuli się nagle bez­piecz­nie, i posta­no­wili odbić sobie lata w irań­skim wię­zie­niu.
Wyszli od M-Irka razem. Sta­nęli na ulicy i z roz­ba­wie­niem patrzyli, jak samo­chody obser­wa­cji ruszają za każ­dym odjeż­dża­ją­cym ube­rem.

4

Monika i Sara wie­działy, że Maria nie ma doświad­cze­nia w pracy ope­ra­cyj­nej, więc wyli­czyły czas tak, żeby przy­je­chać do pen­sjo­natu Olimp odpo­wied­nio wcze­śniej. Chciały spraw­dzić, czy nie przy­cią­gnie za sobą ogona.
Maria wysia­dła na sta­cji w Pomie­chówku i zro­biła jesz­cze krótką trasę po mia­steczku. W końcu dotarła na miej­sce tak­sówką. Sara obsta­wiała drogę dojaz­dową, a Monika pen­sjo­nat.
O trzy­na­stej spo­tkały się w pokoju z wido­kiem na rzekę. Przez sze­roko otwarte bal­ko­nowe okno zacią­gało leśnym aro­ma­tem i dźwię­kami roz­sza­la­łej pta­siej orkie­stry. Sta­nęły pośrodku, objęły się mocno za ramiona i przy­warły do sie­bie jak sio­stry. Po raz pierw­szy od wyda­rzeń w Waw­rze czuły się wolne i bez­pieczne.
Sara nalała każ­dej po kie­liszku wódki. Sta­nęły naprze­ciwko sie­bie.
– Za Dimę! – powie­działa cicho Monika i wypiły.
Sara dała znak ręką i Maria uzu­peł­niła kie­liszki.
– I za… Jagana! – rzu­ciła Sara i wypiły po raz drugi.
Usia­dły w fote­lach i na kana­pie.
– Wypi­ły­śmy tę wódkę – zaczęła Sara – żeby móc zała­twić to, po co was tu ścią­gnę­łam. Nasi faceci sie­dzą w wię­zie­niu, więc teraz czas na nas. Musimy ich wycią­gnąć i… przy oka­zji pomóc Rzecz­po­spo­li­tej, w końcu też kobie­cie. Mamy chyba wystar­cza­jąco dużo dyna­mitu, by wysa­dzić tę moskiew­ską agen­turę. Wszyst­kie wiemy, kogo i za co. Teraz musimy zasta­no­wić się, jak to zro­bić, kto i kiedy powi­nien pod­pa­lić lont.
– Pier­do­lo­nego Jerzego Kaziurę! – wyrzu­ciła z sie­bie Maria.
– Aż trudno uwie­rzyć… – Monika pokrę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem. – Wszy­scy wie­dzą, wszy­scy widzą, że od lat roz­pier­dala Pol­skę, i nic… wciąż go wybie­rają, a on cią­gle przy Bolec­kim. Już jest wice­pre­mie­rem, koor­dy­na­to­rem służb, jak tak dalej pój­dzie, wkrótce będzie pre­mie­rem.
– No więc wła­śnie, dziew­czyny – kon­ty­nu­owała Sara. – Trzeba wystrze­lić w kosmos Kaziurę i wycią­gnąć naszych face­tów z łap Far­bia­rza. Nie ma innego spo­sobu. A tak bar­dziej poważ­nie… – wzięła głę­boki oddech – …musimy udo­wod­nić, że Kaziura to krem­low­ski agent. My to wiemy, ale musi to też zoba­czyć i zro­zu­mieć cała Pol­ska i Europa. A potem trzeba wysa­dzić go razem z Bolec­kim i całą tą szem­raną ferajną. Mamy moż­li­wo­ści, mamy kon­takty, no i mamy nagra­nie z roz­mowy Dimy z Fie­do­to­wem…
– Mamy też rachunki do wyrów­na­nia – dodała Monika. – Dima nie zgi­nął z powodu nar­ko­ty­ko­wych pora­chun­ków, bo Makis nie han­dlo­wał. Dima wie­działby o tym. Byli­śmy obser­wo­wani przez Rosjan, jestem tego pewna. To oni… za Fie­do­towa… wie­dzieli, że zro­bił nagra­nie. – Monika urwała, bo poczuła, że do oczu napły­wają jej łzy.
– Zapłacą za Dimę – powie­działa Sara zde­cy­do­wa­nym tonem. – Mamy nagra­nie z miesz­ka­nia na Pin­da­rou. Ale to nie zemsta jest naszym celem.
– Musimy usta­lić, czym dys­po­nu­jemy i jaką tak­tykę mamy przy­jąć – rzu­ciła Maria. – Oraz roz­dzie­lić zada­nia. Rozu­miem, że ty… Sara? – Spoj­rzała na Monikę, która ski­nęła głową i uśmiech­nęła się pierw­szy raz.
– Okej – powie­działa Sara. – Zga­dzam się. – I też się uśmiech­nęła.
– To zaczy­naj – rzu­ciła Maria.
Sara pode­szła do okna i przez chwilę wyglą­dała na zewnątrz. Potem oparła się o szafkę i zało­żyła ręce na pier­siach.
– Zobacz­cie – zaczęła. – Wszyst­kie jeste­śmy tak samo ubrane. – Monika i Maria spoj­rzały na sie­bie: zwy­kłe T-shirty i dżinsy, kla­syczny uni­seks. Nie­mal jak strój służ­bowy. – Nie wiem, czy to dobry znak, że nie pod­kre­ślamy, kim jeste­śmy, czy zły, że nie zwra­camy na sie­bie uwagi. – W jej gło­sie zabrzmiała wyraźna iro­nia. – Będziemy się teraz nazy­wać od hotelu Olimp.
Wszyst­kie, jak na komendę, wybuch­nęły śmie­chem.
– Kie­dyś na aka­de­mii przy­mie­rza­łam się do obrazu i sporo czy­ta­łam o Ery­niach. Lubię je i mam powód do zemsty. – Ostat­nie słowa wypo­wie­działa poważ­nie, bez śladu uśmie­chu na twa­rzy.
– Zaczy­najmy, czas ucieka – przy­po­mniała Maria.
– Musimy się zor­ga­ni­zo­wać, jeżeli mamy wysa­dzić Kaziurę – zaczęła jesz­cze raz Sara. – Jeste­śmy pod pre­wen­cyjną kon­trolą służb, która para­li­żuje nasze ruchy. Jak znam życie, CBA i ABW stwo­rzyły pew­nie jakiś spe­cjalny zespół, bo nie sądzę, by korzy­stali z ruty­no­wych struk­tur. Widać to zresztą gołym okiem. Sto­sują zasadę, że im bar­dziej są widoczni, tym bar­dziej się ich boimy. Kaziura i Far­biarz muszą mieć w tym jakiś cel…
– Chcą nas zmę­czyć i zmu­sić do współ­pracy – wtrą­ciła Maria.
– Pew­nie tak – potwier­dziła Sara. – Tak czy ina­czej, unie­moż­li­wia to nam komu­ni­ka­cję, czyli fak­tycz­nie pod­ję­cie aktyw­nych dzia­łań. Jeżeli mamy coś osią­gnąć, musimy ten pro­blem roz­wią­zać jako pierw­szy.
– Szkoda, że nie ma Maćka Gór­skiego. Safe­One przy­dałby się teraz ide­al­nie.
– Prawda. Czyli nasze myśli bie­gną do M-Irka, oni mogą zro­bić dla nas jakiś komu­ni­ka­tor. Podej­rzane jest, że tylko nimi Far­biarz się nie zain­te­re­so­wał, więc albo coś prze­oczył, albo to pod­stęp. Jeżeli to pod­stęp, to tylko oni potra­fią odpo­wie­dzieć jaki i dla­czego. Czyli znów mamy pro­blem, jak się z nimi skon­tak­to­wać, żeby nie ścią­gnąć na nich uwagi Far­biarza albo nie dać się wcią­gnąć w pułapkę. Kółko zaczyna się zamy­kać. Musimy zary­zy­ko­wać i…
– Jedna z nas musi zejść do peł­nej kon­spi­ra­cji – ode­zwała się Monika.
– To wła­śnie mia­łam na myśli. – Sara poki­wała deli­kat­nie głową.
– Jestem gotowa. Chęt­nie wezmę tę piękną rolę kon­spi­ra­torki. – Monika uśmiech­nęła się sze­roko. – Tym bar­dziej że nie jestem zwią­zana z wyda­rze­niami w Waw­rze, tylko z Roma­nem, gale­ria w likwi­da­cji… no… i wy… macie dzieci.
– No to pierw­szy punkt zała­twiony – kon­ty­nu­owała Sara. – Zakła­damy, że uda nam się zbu­do­wać bez­pieczną łącz­ność.
– Masz rację. Kaziura i Far­biarz musieli stwo­rzyć jakiś wydzie­lony zespół ope­ra­cyjny do kon­tro­lo­wa­nia nas – włą­czyła się Maria. – Wie­dzą, z kim mają do czy­nie­nia, mówiąc nie­skrom­nie. Czyli tech­nika i obser­wa­cja. Ktoś musi tym dowo­dzić, muszą mieć jakąś cen­tralę, zaufa­nych ludzi. Wiem, jak się to robi, w końcu całe życie pro­wa­dzi­łam wewnętrzną bez­piekę. Mam dziwne i silne prze­czu­cie, że stoi za tym CBA, jak wtedy w spra­wie Romana. Kaziura nie zaufa ABW cho­ciażby z powodu Mar­cela. Myślę, że powin­ni­śmy spró­bo­wać spe­ne­tro­wać ten zespół. To roz­wią­za­łoby przy­naj­mniej nasze pro­blemy komu­ni­ka­cyjne, a może coś wię­cej… Podejść ich ope­ra­cyj­nie?
– No tak, ale jak do nich dotrzeć? – zapy­tała Monika. – To gwar­dia Bolec­kiego i Kaziury. Po Ate­nach sama wiesz naj­le­piej, co to za mate­riał.
– Masz jakiś pomysł? – zain­te­re­so­wała się Sara.
– Na robotę do Aten Kaziura wybrał swo­ich naj­bar­dziej zaufa­nych i lojal­nych ludzi. W końcu brali udział w pro­wo­ka­cji i muszą zda­wać sobie z tego sprawę… Pozna­łam wów­czas bli­żej dwóch jego ludzi. Huberta Kamiń­skiego, speca od tech­niki ope­ra­cyj­nej, i Andrzeja Zwo­liń­skiego, od obser­wa­cji. Ten Kamiń­ski to gość z zewnątrz, zanim przy­szedł do CBA, miał jakiś inte­res, chyba firmę detek­ty­wi­styczną, i jest spo­krew­niony z żoną Kaziury, ale ten drugi, Zwo­liń­ski, to stary poli­cjant. O tym, że Kamiń­ski spo­krew­niony jest z Kaziurą, powie­dział mi wła­śnie pijany Zwo­liń­ski…
– Pamię­tam ten wie­czór w Ate­nach, naszą roz­mowę – włą­czyła się Monika.
– Po robo­cie w Ate­nach, wtedy kiedy pod­rzu­cili Dimie pakiet, ekipa obser­wa­cyjna, jak to zwy­kle bywa, zro­biła sobie na koszt podat­nika imprezę w restau­ra­cji – cią­gnęła Maria. – Wcze­śniej Maciek poin­for­mo­wał mnie, że w moim pokoju hote­lo­wym jest pod­słuch. Miał mu to powie­dzieć Zwo­liń­ski wła­śnie. Kiedy dołą­czy­łam do imprezy, Zwo­liń­ski był już mocno wlany, ale Kamiń­ski nie i wyda­wało się, że kon­tro­luje sytu­ację. Zwo­liń­ski usiadł koło mnie i pró­bo­wał się przy­sta­wiać, do innych kobiet zresztą też. Ostrzegł mnie po cichu przed Kamiń­skim, a nawet wprost powie­dział, że ktoś chce mnie wro­bić, ale nie powie­dział w co. Suge­ro­wał, że to Kaziura. W ogóle mocno beł­ko­tał. Jak pamię­tasz… – Maria spoj­rzała na Monikę – …podej­rze­wa­li­śmy, że to mani­pu­la­cja Kaziury, i odcię­li­śmy się od Zwo­liń­skiego.
– Pamię­tam – odparła Monika. – Sama ci tak radzi­łam.
– Zwo­liń­ski zro­bił na mnie wtedy jak naj­gor­sze wra­że­nie. Cham­ski, wul­garny sek­si­sta, więc może dla­tego od razu go skre­śli­łam, ale teraz…
– Co teraz? – zapy­tała Sara. – Zmie­nił się?
– Teraz widzę go nieco ina­czej. Wła­ści­wie można by uznać, że zło­żył mi wtedy dekla­ra­cję lojal­no­ści, cho­ciaż był mocno pijany. Nie sądzę, żeby liczył na gorący romans w hote­lo­wym pokoju z pod­słu­chem. To wyjąt­kowy gbur, ale jed­nak rasowy poli­cjant i powi­nien wie­dzieć, co robi i mówi.
– Masz jego numer? – Monika spoj­rzała na Marię i pod­nio­sła brwi.
– Mam, ale w smart­fo­nie. Zaraz będą wie­dzieli, jeżeli do niego zaj­rzę.
– Dla­tego musimy naj­pierw dotrzeć do Mirka i Irka. Oni będą wie­dzieli, jak to zro­bić – stwier­dziła Sara, pod­nio­sła się ener­gicz­nie z kanapy i sta­nęła pośrodku pokoju. – Wycho­dzi na to, że Monika ma już pierw­sze zada­nie. Kaziura zorien­tuje się, że coś się dzieje, szcze­gól­nie jak im Monika znik­nie, i rzuci na nas całe swoje siły. Dla­tego musimy do mak­si­mum wyko­rzy­stać czas w pierw­szym okre­sie… – Pokrę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem i uśmiech­nęła się sze­roko. – Ja pier… zaczy­nam mówić jak Kon­rad.
– To źle? – zapy­tała Maria.
– Nie, nie…
– W takim razie zni­kam z Ursy­nowa. Muszę zabrać tro­chę rze­czy i… – oświad­czyła Monika z powagą – …i cze­kaj­cie, aż się ode­zwę.
– Masz jakiś safe house? – upew­niła się Sara.
– Nie mam. Pomy­ślę i coś się pew­nie znaj­dzie – odparła. – Musimy poroz­ma­wiać o jesz­cze jed­nej kwe­stii, a wła­ści­wie dwóch. Mogą mieć zna­cze­nie dla sprawy, a może nawet decy­du­jące zna­cze­nie. Dima zosta­wił nam coś w rodzaju dzie­dzic­twa…
– Dzie­dzic­twa? – zain­te­re­so­wała się Sara. – Dobrze usły­sza­łam?
– No może raczej spadku – popra­wiła się Monika. – W życiu Dimy były trzy kobiety… wła­ści­wie było ich dużo wię­cej, ale te trzy były wyjąt­kowe. Jego matka, Rosa Lazo­pu­los, kuzynka Tamara z Mosadu i… puł­kow­nik Wiera Koza­kina z GRU, córka gene­rała Koza­kina, jego part­nerka z cza­sów roboty w Rosji i przy­ja­ciółka… wła­ści­wie do ostat­nich dni, no i chyba matka jego syna. To ona pomo­gła mu w nawią­za­niu kon­taktu z Fie­do­to­wem i Andrie­jem Tru­bo­wem. O Tama­rze i Wie­rze wie­dział tylko Roman. Nie ma o nich słowa w teczce per­so­nal­nej Dimy, więc nie są to zde­kon­spi­ro­wane kon­takty i Far­biarz nic nie wyczyta z jego akt.
– A to nie­spo­dzianka! – Sara była auten­tycz­nie zasko­czona.
– Jak to nie­le­gał – dodała Maria. – Jakby pogrze­bać, zna­la­złoby się wię­cej nie­spo­dzia­nek w jego życio­ry­sie.
– Uwa­żam, że trzeba z nimi poroz­ma­wiać. Nie wiem jesz­cze, w czym mogłyby nam pomóc, ale czuję, że jest w nich jakiś poten­cjał. Kochały go… w jakiś spo­sób, więc… nie zosta­wią jego śmierci nie­roz­li­czo­nej. Noooo… tak mi się przy­naj­mniej wydaje… – dodała nieco zakło­po­tana, bo sama była czwartą kobietą jego życia. – Polecę do Tel Awiwu i Moskwy, poga­dam, może coś wywę­szę. Mam tele­fon ope­ra­cyjny Dimy z nume­rem Wiery, a do Tamary też mam kon­takt. Idziemy w tę stronę?
– Co ty na to? – Sara zwró­ciła się do Marii.
– Świetny pomysł i chyba tylko Monika może to zro­bić. To byłoby nas wtedy pięć.
– Dobrze – odparła Sara. – Mamy w końcu do zago­spo­da­ro­wa­nia dwie pro­fe­sjo­na­listki. Może to coś da. GRU i Mosad zawsze mogą się przy­dać. Trzeba mieć przy­naj­mniej nadzieję. Musimy wyko­rzy­stać wszyst­kie moż­li­wo­ści. Ale naj­pierw M-Irek. Bez bez­piecz­nej łącz­no­ści nie posu­niemy się dalej.
Sara nie spra­wiała wra­że­nia zachwy­co­nej pomy­słem Moniki.
Nie mogła sobie wyobra­zić, jak Rosjanka i Izra­elka mia­łyby im pomóc w roz­pra­co­wa­niu Kaziury. Pomysł Marii, żeby dotrzeć do Zwo­liń­skiego, był czymś kon­kret­nym, od czego można było zacząć, a wyjazd Moniki opóź­niłby tylko dzia­ła­nia. Sara miała plan wyko­rzy­sta­nia Geo­rge’a Gor­dona i jego kon­tak­tów w Bruk­seli i NATO. Nagra­nie roz­mowy Fie­do­towa z Dimą ma ogromny poten­cjał, ale obaj roz­mówcy nie żyją. Jeden popeł­nił samo­bój­stwo, a drugi zgi­nął przy­pad­kowo w walce nar­ko­ty­ko­wych gan­gów. Nawet jeżeli obie śmierci były mocno wąt­pliwe, to wia­ry­god­no­ści słów Arsena Fie­do­towa nikt nie był w sta­nie zwe­ry­fi­ko­wać ani też potwier­dzić ich auten­tycz­no­ści. Co wię­cej, Roman Leski, prze­ło­żony Dimy, sie­dział pod zarzu­tem szpie­go­stwa na rzecz Rosji, a naczel­nik tech­niki Maciej Gór­ski zbiegł do Moskwy. Nie ma świad­ków, tylko poszlaki. Bez twar­dego dowodu, że Jerzy Kaziura pra­cuje dla Rosjan, nie da się prze­ko­nać sojusz­ni­ków do zde­cy­do­wa­nych dzia­łań i poru­sze­nia opi­nii publicz­nej w Pol­sce.
– Zamie­rzam pole­cieć do Lon­dynu. – Sara zmie­niła temat. – Chcę się spo­tkać z Geo­rge’em Gor­do­nem, jest teraz asy­sten­tem sekre­ta­rza gene­ral­nego NATO. Ważna figura… No i z Miszą Popo­wskim.
– Popo­wskim? – zdzi­wiła się Maria.
– To ofi­cer SWR, kie­dyś naczel­nik wydziału pol­skiego. Eks­fil­tro­wa­li­śmy go kilka lat temu z Peters­burga do Fin­lan­dii. Mieszka obec­nie w Anglii pod szczelną opieką MI6. Mądry i sym­pa­tyczny gość. Chcę się go pora­dzić. W końcu nikt nie zna rosyj­skich służb od środka lepiej niż on.
– Kiedy jedziesz? – włą­czyła się Monika.
– Tak szybko, jak to moż­liwe. Nie mogę cze­kać, aż M-Irek zor­ga­ni­zują nam łącz­ność. Bez zaan­ga­żo­wa­nia Geo­rge’a i rad Miszy nie damy rady. Naszym koniem tro­jań­skim jest Geo­rge. Ale bez łącz­no­ści nie ruszymy.
– Zro­zu­mia­łam – odparła Monika. – Zajmę się tym.
– No to… – Sara uśmiech­nęła się sze­roko. – Nalej, Mary­siu, jesz­cze po kie­liszku. Bo zanim pój­dziemy coś zjeść, musi­cie wypić jesz­cze jed­nego, ina­czej nic nie prze­łknie­cie, jak usły­szy­cie, co mam wam teraz do powie­dze­nia.

5

Kaziura wyszedł ze stu­dia NTV24 z mary­narką w ręku i wsiadł do służ­bo­wego bmw. Ochro­niarz zatrza­snął za nim drzwiczki i w tej samej chwili zadzwo­nił tele­fon.
– Świet­nie, Jureczku, pod­kle­iłeś Luberta pod Moskwę – ode­zwał się w słu­chawce roz­en­tu­zja­zmo­wany Bolecki. – Teraz nie wykręci się tak łatwo, a przy­naj­mniej będzie się przez jakiś czas mocno gim­na­sty­ko­wał. Trzeba będzie ten temat roz­wi­nąć i dać to mło­dym wil­kom do głęb­szej obróbki i wyszli­fo­wa­nia.
– Tak pla­no­wa­łem, ale Baryła może jesz­cze pod­krę­cić temat – odparł Kaziura. – Trzeba dofi­nan­so­wać też Obroń­ców i wska­zać im nowe cele.
– Poroz­ma­wiamy o tym jesz­cze, ale ogól­nie tak… tak…
– Dobrze. Wra­cam na Rako­wiecką teraz, więc może…
– Prze­cież dzi­siaj wie­czo­rem lecę do Bruk­seli – prze­rwał mu Bolecki. – Poju­trze… może poju­trze wpad­nij do mnie wie­czo­rem. Poroz­ma­wiamy na spo­koj­nie. Mam wąt­pli­wo­ści w spra­wie Maziaka.
– Ja też. Sygnały z Waszyng­tonu i Bruk­seli są coraz częst­sze. Jak tak dalej pój­dzie, nie będą z nim w ogóle roz­ma­wiać. Trzeba to wyko­rzy­stać jakoś…
– No to widzimy się poju­trze u mnie – zakoń­czył roz­mowę Bolecki.
Czarne bmw wje­chało na dzie­dzi­niec mini­ster­stwa i zatrzy­mało się przy wej­ściu. Kaziura nie­mal wysko­czył z samo­chodu i w dwóch kro­kach poko­nał osiem stopni. Ochro­niarz nawet nie zdą­żył go wyprze­dzić i otwo­rzyć drzwi. Kaziura zawsze wbie­gał po schod­kach, a ochro­niarz ni­gdy nie nadą­żał za nim, cho­ciaż za każ­dym razem pró­bo­wał. Wyglą­dało to, jakby się ści­gali, kto pierw­szy dopad­nie gma­chu mini­ster­stwa.
W rogu sekre­ta­riatu sie­dział Hubert Kamiń­ski, ale Kaziura w pierw­szej chwili nie zauwa­żył go i od razu pole­cił sekre­tarce, żeby natych­miast ścią­gnęła rzecz­nika pra­so­wego.
– Coś się stało? – zapy­tał zasko­czony, kiedy Kamiń­ski pod­niósł się z fotela. – W ponie­dzia­łek rano? Chodź! – rzu­cił i wszedł do gabi­netu. Powie­sił mary­narkę na opar­ciu fotela, roz­luź­nił kra­wat i zasiadł za biur­kiem. Kamiń­ski przy­siadł na krze­sełku po dru­giej stro­nie. – Przy­sze­dłeś zepsuć mi tydzień? Już to widzę w two­ich oczach. Chyba nie nada­jesz się na szefa wywiadu. – Uśmiech­nął się z wyraźną iro­nią.
– Coś się zaczęło dziać – zaczął Kamiń­ski.
– Co?
– Dzi­siaj rano zni­kły nam te trzy dziwki, Ger­ber, Arent i Kor­ska…
– Oj! Wul­garny jesteś, Huber­cie! – Kaziura zmru­żył oczy. – Zni­kły ci, bo nie trak­tu­jesz ich jak pro­fe­sjo­na­li­stek, tylko wymy­ślasz im od dzi­wek. Mar­twię się, czy podo­łasz temu zada­niu. – Puścił oko, bo poczuł, że jed­nak zbyt mocno dotknął Kamiń­skiego, i chciał roz­luź­nić atmos­ferę.
W rze­czy­wi­sto­ści bar­dzo się zanie­po­koił, ponie­waż od razu zro­zu­miał, że naprawdę coś się stało. Nie mógł jed­nak poka­zać po sobie, że się zde­ner­wo­wał, bo wbrew temu, co mówił, Kamiń­ski był inte­li­gentny i spo­strze­gaw­czy. Dobrze koja­rzył fakty i potra­fił wycią­gać wnio­ski. Był nie­bez­pieczny i uży­teczny jed­no­cze­śnie, ale co naj­waż­niej­sze – uwi­kłany. Dla­tego Kaziura zle­cił mu to zada­nie. Miał nad nim prze­wagę, bo mógł nim swo­bod­nie ste­ro­wać i pozbyć się go w każ­dej chwili. Kuzyn żony był tylko uży­tecznym narzę­dziem, a nie pod­mio­tem, nie­za­leż­nie od tego, co sobie ubz­du­rał. Powi­nien mieć wra­że­nie, że szef się z nim liczy.
– No dobrze… nie przej­muj się, wcale tak nawet nie pomy­śla­łem. Jesteś moją prawą ręką i zro­bię wszystko, co ci obie­ca­łem. Obej­miesz nową Agen­cję, ale naj­pierw musimy pomóc Far­bia­rzowi zakoń­czyć sprawę Leskiego i zamknąć na zawsze tych dwóch boha­te­rów naro­do­wych. – Kaziura poki­wał swoją koń­ską głową. – Więc co z tymi szpie­ży­cami, jasz­czur­kami? Gdzie nam zni­kły?
– Gdy­bym wie­dział gdzie, to nie byłoby sprawy, bo nie byłyby znik­nięte…
– Kurwa! Hubert!
– Nie ma ich. Po pro­stu, nie ma.
– Co kurwa? Wypa­ro­wały? Wyle­ciały na mio­tłach? Czło­wieku…
– Wszyst­kie mają zało­żo­nego Cen­taura na smart­fo­nach i kom­pach, więc wiemy, co robią i mówią od rana do rana. Ope­ra­to­rzy nie sie­dzą na słu­chaw­kach cały czas, tylko spraw­dzają co godzina zapisy, nooo… chyba że coś się dzieje. O godzi­nie dzie­wią­tej smart­fon Ger­ber był w miej­scu pracy jej męża, czyli na Puław­skiej, ewi­dentna zmyłka. Tele­fony Arent i Kor­skiej były w miej­scach zamiesz­ka­nia, ale oba mar­twe, cho­ciaż Kor­ska ma małe dziecko.
– Mówiąc krótko, wszyst­kie się ulot­niły w tym samym cza­sie i nie ma ich do tej pory, czyli coś kom­bi­nują i chcą to przed nami ukryć. A co z tą wysoką Iranką i żoną tego gro­mowca?
– Ela i Ewa. Wygląda, że one w tym nie uczest­ni­czą. Nie spo­ty­kają się z nimi.
– Czyli agre­sywne panie szpie­życe zor­ga­ni­zo­wały jaczejkę i prze­cho­dzą do kontr­ofen­sywy! – stwier­dził Kaziura z lek­kim zado­wo­le­niem. – Prze­ciwko nam, a więc coś wymy­śliły. Jasne, że oce­niły swoje moż­li­wo­ści i uznały, że będą rato­wać Leskiego i tych dwóch boha­te­rów z Wawra.
– Na to wycho­dzi – potwier­dził Kamiń­ski.
– Naresz­cie, mój drogi. Naresz­cie! Zaczyna się jakiś ruch w inte­re­sie, bo myśla­łem już, że nie posu­niemy się do przodu. A tak… – Kaziura uśmiech­nął się i Kamiń­ski też, cho­ciaż nie tak szcze­rze jak szef.
– Nie mam wystar­cza­ją­cych sił. To co robimy? – zapy­tał.
– Dosta­niesz wzmoc­nie­nie, co tylko będziesz potrze­bo­wał, ludzi, sprzęt…
– Mam mało ludzi do obser­wa­cji. Potrze­buję naj­lep­szych i zaufa­nych.
– Dosta­niesz. Ilu będzie trzeba. Liczy­łem na to, że panienki w końcu nie wytrzy­mają bez swo­ich chło­pów i pusz­czą im estro­geny. Natury nie oszu­kasz, Huber­cie. – Kaziura zaci­snął usta, jakby chciał poka­zać, że wie, co mówi. – Wcho­dzimy zatem w praw­dziwy etap roz­grywki. Panienki nie mogą się zorien­to­wać, że zmie­niamy stra­te­gię. Prze­ka­żemy im, że wiemy, że coś kom­bi­nują, ale będziemy uda­wać naiw­nych. Wro­bimy w to Far­bia­rza. W rze­czy­wi­sto­ści dobie­rzemy im się do tych krą­głych dup. Zmu­simy Leskiego do przy­zna­nia się i boha­te­rów do wyja­wie­nia prawdy. Samce też mają swoje libido i testo­ste­ron. Będą bro­nić swo­ich sami­czek. Natury nie oszu­kasz – powtó­rzył.
Na biurku zadzwo­nił tele­fon. Kaziura pod­niósł słu­chawkę.
– Panie mini­strze, rzecz­nik czeka – ode­zwała się sekre­tarka.
– Niech czeka – odparł i odło­żył słu­chawkę. – Weź Zwo­liń­skiego – kon­ty­nu­ował roz­mowę z Kamiń­skim. – Spraw­dził się w Ate­nach, jest zaufany i nie ma żad­nych rela­cji z ABW. Wiem, że go nie lubisz, ale to dobry facho­wiec i ludzie za nim pójdą. To naj­lep­szy zespół, jaki mamy. Tego teraz potrze­bu­jesz. Mam zadzwo­nić do szefa CBA?
– Dobra – odparł po chwili zasta­no­wie­nia Kamiń­ski. – Dzwoń!
Kaziura pod­niósł słu­chawkę i miał już popro­sić sekre­tarkę, żeby połą­czyła go z sze­fem CBA, gdy spoj­rzał na zado­wo­loną twarz Kamiń­skiego. Dotarło do niego, że daje mu coraz wię­cej wła­dzy i coraz bar­dziej jest od niego uza­leż­niony. Ma nie­ogra­ni­czony i nie­kon­tro­lo­wany dostęp do Cen­taura, a to tak, jakby dostał teczkę z kodami do bomby ato­mo­wej.
– Połącz mnie z Edmun­dem – rzu­cił do słu­chawki i pomy­ślał, że musi się zasta­no­wić nad Kamiń­skim.

 
Wesprzyj nas