Dziesięć lat pracy; ponad sto przeprowadzonych rozmów; stosy przejrzanych archiwalnych dokumentów i niepublikowanych wspomnień; liczne, wzajemnie wykluczające się tropy, a wszystko po to, aby zrozumieć człowieka, który wciąż wymyka się ocenie.


Pochodzący z chłopskiej rodziny stoczniowy elektryk, prosty robotnik. Przywódca Solidarności, noblista. Albo, jak chcą inni, megaloman i manipulator.

Dla jednych bohater, dla innych wyniesiony na fali strajku uzurpator, nieakceptujący na szczycie nikogo obok siebie. Otoczony liczną rodziną, ale tak naprawdę wielki nieobecny, tak we własnym domu, jak i w życiu bliskich.

Wraz z jego prezydenturą pojawiły się kolejne pytania: Lech Wałęsa to mąż stanu czy marionetka w rękach innych?

Po kolejnych wyborach i przegranej walce o Belweder wrócił nie do domu, lecz do biura, za monitor komputera, skąd do dzisiaj wysyła w świat swoje barwne, czasem niezrozumiałe wpisy, komentarze, oświadczenia, prowadzi też blogi i transmisje.

Na jego temat powstało wiele mitów. W biografii autorstwa Krzysztofa Brożka rozmówcy dobrze niegdyś znający Lecha Wałęsę mówią to, czego przez lata nie powiedzieli jeszcze nikomu.

Które mity okażą się prawdą, które kłamstwem, a które pozostaną niemożliwą do zweryfikowania legendą?

Krzysztof Brożek
Wałęsa. Gra o wszystko
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 23 listopada 2022
 
 


DROGI CZYTELNIKU!
Zaczy­namy „Grę o wszystko”. Zanim zaczniesz czy­tać tekst, pro­szę, wybierz dwa motta, które według Cie­bie naj­le­piej pasują do Lecha Wałęsy (lub Jego histo­rii).
Potem, w trak­cie czy­ta­nia, możesz zmie­niać oba cytaty, ile razy chcesz, ale zawsze pozo­sta­wiaj w swo­jej puli dwa.
Na koniec wygrywa ten gracz, który do końca „Gry wszystko” pozo­stał z naj­mniej­szą lub naj­więk­szą (nie­po­trzebne skre­ślić) liczbą mott w puli.

I ja mu wtedy mówię, przed wyru­sze­niem w drogę trzeba zebrać dru­żynę.
Anonymous

Trudno wska­zać miej­sce, w któ­rym zaczyna się rzeka.
Lech Wałęsa, Droga nadziei

Jestem pro­stym robot­ni­kiem, w życiu nie prze­czy­ta­łem książki.
Lech Wałęsa do Oriany Fal­laci

I tak zostanę pre­zy­den­tem PRL-u.
Lech Wałęsa

Jeśli cho­dzi o osobę L. Wałęsy padały stwier­dze­nia, że jest on posta­cią godną uwień­cze­nia w lite­ra­tu­rze. Jest inte­li­gentny, dow­cipny, choć ma nieco prze­sadne wyobra­że­nie o sobie.
z donosu TW „Jacek”, marzec 1982 roku

Kto nadąża – jest ze mną i ja jestem z nim.
Lech Wałęsa, Droga nadziei

Wałęsa to enig­ma­tyczny przy­wódca powia­towy, któ­remu woda sodowa ude­rzyła do głowy.
Lech Bąd­kow­ski, paź­dzier­nik 1981 roku

Jestem za, a nawet prze­ciw.
Lech Wałęsa cytu­jący słowa Mie­czy­sława Wachow­skiego: „Prze­wod­ni­czący jest za, a nawet prze­ciw”

Ja demo­kra­tycz­nie, półdemo­kra­tycz­nie, a nawet niedemo­kra­tycz­nie buduję demo­kra­cję.
Lech Wałęsa

Ja rzu­cam, a wy łap­cie.
Lech Wałęsa

Im dłu­żej my przy piłce, tym kró­cej oni.
Kazi­mierz Górski

To, że źle robią, to już nie moja sprawa, ja jestem inspi­ra­to­rem.
Lech Wałęsa

Jestem wpraw­dzie tylko kapra­lem, ale uro­dzi­łem się gene­ra­łem, tyle że nie mam swo­jej armii.
Lech Wałęsa

Popeł­ni­łem świa­domy błąd poli­tyczny.
Lech Wałęsa w 1986 roku

Biorę jedną książkę, czy­tam dwie strony, rozu­miem, co autor chce powie­dzieć, spraw­dzam na końcu, i jeśli nie zga­dłem, szu­kam w środku, dla­czego się pomy­li­łem. Myślę: ja bym to zro­bił tak, albo daję dwa warianty, tak albo tak musi on zro­bić, ten boha­ter. I wtedy mówię sobie: Po co ja będę czy­tał, kiedy wiem, że ja już to wiem.
Lech Wałęsa do Ewy Berberyusz

Ja bar­dziej wyglą­dam na dyk­ta­tora, ale robię demo­kra­cję.
Lech Wałęsa

Lechu, jak możemy roz­ma­wiać jak Polak z Pola­kiem, kiedy jeden z nas jest zdrajcą?
Andrzej Gwiazda pod­czas I Zjazdu

Mia­łem na myśli Jaru­zel­skiego.
Andrzej Gwiazda w wywia­dzie z auto­rem

Kto wygra walkę? Mistrz sza­chowy czy mistrz bok­ser­ski?
Lech Wałęsa

Lech Wałęsa: Ja nie czy­tuję ksią­żek
Dzien­ni­karz: Za to pan je pisze.
Lech Wałęsa: Ot, para­doks. Znów jestem inny niż inni.
Lech Wałęsa dla „Wprost”

Spodo­bało mi się to, co Chiń­czycy powie­dzieli: nie­ważny jest kolor kota, ważne jest, jak ten kot jest sku­teczny.
Lech Wałęsa

Lech Wałęsa zuch! Star­czy na tych dwóch. Tutaj stoi Lech! Star­czy i na trzech.
Bro­ni­sław Komo­row­ski w 2008 roku

Mity i sym­bole powinny ustę­po­wać praw­dzie. Ja mam ści­słe wykształ­ce­nie, a tam prawda jest istotna.
Antoni Mężydło

Zręczny to ja nie jestem, to fakt. Przy­stojny też nie. Tylko że znów inten­cje mam czy­ste.
Lech Wałęsa

Źle się stało, że dobrze się stało. To może odwrot­nie, dobrze się stało, że źle się stało.
Lech Wałęsa

Miała być demo­kra­cja, a tu każdy wyga­duje, co chce!
Lech Wałęsa

Mnie można zabić, ale nie poko­nać.
Lech Wałęsa

Wodzu, ty jesteś wielki, i wszystko to, co ty mówi­łeś, się spraw­dziło.
Adam Michnik

Nie mogło być lepiej, to chcia­łem, żeby było śmiesz­niej.
Lech Wałęsa

Wy Wszy­scy co uwie­rzy­li­scie sb a nie mnie jak roz­li­czy­cie krzywdy kiedy prawda zwy­cięży
inter­ne­towy wpis Lecha Wałęsy

Odpo­wiem wymi­ja­jąco wprost.
Lech Wałęsa

– Pan mi kogoś przy­po­mina. Ten pro­fil, ten wąs.
– Pił­sud­skiego?
– Nie, Sta­lina.
Oriana Fallaci

Nie można mieć pre­ten­sji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi.
Lech Wałęsa

Nie chcę, ale muszę.
(ewen­tu­al­nie w ory­gi­nal­nej wer­sji: Nie chcem, ale muszem)
Lech Wałęsa

Powinna być lewa noga i prawa noga. A ja będę pośrodku.
Lech Wałęsa

Szłem czy sze­dłem, ale dosze­dłem.
Lech Wałęsa o wygra­nej w 1991 roku

Czy ja kie­dy­kol­wiek mówi­łem, że jego dzia­łal­ność z tam­tych lat nie zasłu­guje na naj­wyż­sze uzna­nie? Mówi­łem, że zasłu­guje, bo zasłu­guje.
Czy jed­no­cze­śnie nie mówi­łem, że jego dzia­łal­ność jako pre­zy­denta z pierw­szej połowy lat 90. (…) nie zasłu­guje na naj­wyż­szą naganę? Też mówi­łem.
Ten drugi fakt nie prze­kre­śla tego pierw­szego.
Lech Kaczyń­ski w 2006 roku

Nie chcę, ale muszę. Kręcę, mata­czę, klu­czę. Podaję sprzeczne infor­ma­cje. Tak, to prawda. Pro­ble­mem moim było i jest, że nie mogę czę­sto ujaw­niać dąże­nia ze stra­te­gicz­nego punktu. (…) więc pytany klu­czę, odpo­wia­dam masku­jąco, to powo­duje podej­rze­nia i błędne oceny.
Lech Wałęsa w 2016 roku

Tonący brzy­twy chwyta się byle czego.
Lech Wałęsa

Jedzie pan do Wałęsy? Znowu pan usły­szy tylko: Ja, ja, ja…
Sta­ni­sław Ciosek

Za sto lat w każ­dym mie­ście będzie mój pomnik.
Lech Wałęsa

Zmie­ni­łem się o 360 stopni.
Lech Wałęsa w 2006 roku

Zro­bię prze­ciwko wam wszyst­kim, będę się dalej kom­pro­mi­to­wał, zachę­ci­li­ście mnie do tego.
Lech Wałęsa w 2009 roku

Pyta­nie polega na tym, kto miał rację. I znów z przy­kro­ścią potwier­dzam, że ja mia­łem rację.
Lech Wałęsa

Latar­nia mor­ska, któ­rej świa­tło zoba­czył cały świat.
Teresa Korycka Kwa­śniew­ska na pro­filu Lecha Wałęsy

Nie chcę być wodzem, ale może będę musiał nim zostać. Wiele mam cech wspól­nych z Pił­sud­skim, ale też się z nim róż­nię jak mistrz sza­chowy z mistrzem bok­ser­skim.
Lech Wałęsa

Jak Pan w ogóle śmie mnie ata­ko­wać? Ata­ko­wa­nie mnie, myśle­nie źle o mnie jest zbrod­nią!
Lech Wałęsa

Prawda już została usta­lona i żadne fakty jej nie zmie­nią.
Kata­rzyna Kolenda-Zaleska

Jedy­nie prawda jest cie­kawa.
Józef Mackiewicz

Czło­wieku, rzucą ci twoje papiery.
Lech Wałęsa we Wło­cławku, 1980 rok

Dwój­my­śle­nie (ang. double­think) jest ter­mi­nem pocho­dzą­cym z powie­ści Geo­rge’a Orwella Rok 1984. W nowo­mo­wie ozna­cza­ją­cym umie­jęt­ność demon­stro­wa­nia rów­no­cze­snej wiary w wiele poglą­dów.
z komen­ta­rza inter­nauty

Są plusy dodat­nie i plusy ujemne.
Lech Wałęsa

Ja myślę, że tę histo­rię trzeba zosta­wić histo­ry­kom. I to nie histo­ry­kom pospiesz­nym i pochop­nym, nie karie­ro­wi­czom, tylko ludziom, któ­rzy to pokażą po pro­stu na tle sze­ro­kiej per­spek­tywy.
Arka­diusz Rybicki

Ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem…
prof. Andrzej Paczkowski

Sza­tan wszystko poprze­krę­cał.
Lech Wałęsa

Histo­ria to nauka o nie­szczę­ściach ludzi.
Ray­mond Queneau

Prze­waż­nie w decy­du­ją­cych momen­tach czło­wiek jest sam.
Lech Wałęsa, Droga nadziei

Ja już wybra­łem. Pań­stwo też?
To zaczy­namy „Grę o wszystko”.

Będę mówił tak, jak mówię teraz. Powiem komuś: „Słu­chaj, zapisz to”.
I z tego powinna powstać książka.
Ale nie nudna. Musi być inte­re­su­jąca. Musi oba­lać teo­rie.
Lech Wałęsa do Anny i Kry­styny Bittenek

WIOSNA

Za morzem i na Kujawach

Stare, nie tyle pożół­kłe czy sepiowe, ile raczej poła­mane i wybla­kłe, foto­gra­fie z prze­łomu XIX i XX wieku, nie­które pod­kle­jone na gru­bych kar­to­ni­kach. Napisy z tyłu foto­gra­fii po pol­sku, nie­miecku i angiel­sku. Te robione jesz­cze w Euro­pie przed­sta­wiają wąsa­tych męż­czyzn w wyso­kich, ale z chłop­ska gru­bych butach, sza­ra­wych koszu­lach bez koł­nie­rzy­ków i kape­lu­szach na gło­wie oraz kobiety w gru­bych spód­ni­cach, bia­łych i domyśl­nie kolo­ro­wych chu­s­tach. Z kolei te z angiel­skimi napi­sami przed­sta­wiają męż­czyzn w lichych, bo lichych, ale mary­nar­kach, a kobiety w dłu­gich suk­niach z wyso­kim sta­nem i bufia­stymi ręka­wami.
Pomię­dzy tymi foto­gra­fiami widać spisy pasa­żer­skie stat­ków wypły­wa­ją­cych z Ham­burga, pełne pol­skich chło­pów i chło­pek z zabo­rów pru­skiego i rosyj­skiego. Na jed­nej z list w dłu­gim ciągu setek poprze­krę­ca­nych nazwisk jest Walensa Ignacy, Wloc­lawck, Rus­sia. Na innych listach są Walense Wla­dy­slawy, Cze­slawy, Jany. Jedni ścią­gną do Ame­ryki rodzinę, dru­dzy będą poma­gać tym, któ­rzy pozo­stali na Kuja­wach, trzeci kie­dyś tutaj powrócą, a po kolej­nych słuch na zawsze zagi­nie.

Do lasu

Ponad pół wieku póź­niej kil­ku­na­sto­let­nia dziew­czyna wycho­dzi z cha­łupy w Popo­wie. Iza­bela pro­wa­dzi za rękę pierw­szego z trzech młod­szych o kilka lat bosych chłop­ców – Edwarda, Sta­ni­sława i Lecha. Cha­łupa jest gli­niana, bie­lona wap­nem, a wokół niej na roz­le­głym traw­niku kłębi się stado kur i kaczek. Przed domem gli­nianka z wodą. Dziew­czyna kie­ruje się za dom, poga­nia­jąc idą­cych za nią braci. Przejdą w pośpie­chu kil­ka­dzie­siąt metrów przez wysoką trawę za domem i już są w zagaj­niku. Drzewa rosną na pia­sku, są rzad­kie, więc cała grupka idzie głę­biej w las, byle dalej od domu.

W świat

Kilka lat póź­niej ta sama dziew­czyna z nieco star­szymi już braćmi idzie polną drogą. Poma­gają jej nieść walizkę, a może tylko paku­nek, zawi­niątko. Kiedy docho­dzą do asfaltu, razem cze­kają przy słupku zna­czą­cym przy­sta­nek. Nad­jeż­dża auto­bus, dziew­czyna wsiada, a Edward, Sta­ni­sław i Lech jedną ręką wycie­rają łzy, a drugą machają na poże­gna­nie.

Okno z widokiem na teren po stoczni

Sie­dem­dzie­siąt lat póź­niej, sty­czeń 2020 roku. Lech Wałęsa sie­dzi w swoim obszer­nym gabi­ne­cie za dużym sto­łem. Odchy­lony do tyłu gesty­ku­luje, wysoko pod­no­sząc ręce. Ma na sobie popie­laty pod­ko­szu­lek z napi­sem „Kon­sty­tu­cja”, na pod­ko­szu­lek swoim zwy­cza­jem zarzu­cił czarną skó­rzaną kami­zelkę przy­po­mi­na­jącą strój rybacki. W kami­zelkę wpiął zna­czek z Matką Boską. Na nos zało­żył ciemne oku­lary prze­ciw­sło­neczne przy­po­mi­na­jące te, które nosi Bono. Cen­tral­nie za jego głową wiszą skrzy­żo­wane flagi Pol­ski i Unii Euro­pej­skiej, a pomię­dzy nimi obraz z Jezu­sem i jego uczniami pod­czas Ostat­niej Wie­cze­rzy. Zza głowy Jezusa wyra­stają dory­so­wane na obra­zie stocz­niowe żura­wie. Nad głową Lecha wisi pro­sty drew­niany krzyż, a po lewej ręce widać kolejny ele­ment wystroju, por­tret Jana Pawła II. Pił­sud­ski też jest, ale nieco dalej.
– Z mle­kiem matki wyssa­łem prze­ci­wień­stwo do komu­ni­zmu. (…) A więc wal­czy­łem zawsze, od uro­dze­nia szu­ka­łem oka­zji, aby doło­żyć komu­nie – mówi mi pod­czas wywiadu.
No to przy­naj­mniej jedno już mamy za sobą. Wiemy, od kiedy Lech Wałęsa wal­czył z komuną. Uro­dził się 29 wrze­śnia 1943 roku.

Wyjechał do Francji i wrócił. Bogatszy

Ale jego histo­ria zaczyna się wcze­śniej niż w 1943 roku. Tra­dy­cja i rodzinne opo­wie­ści wspo­mi­nają Mate­usza Wałęsę z prze­łomu XVIII i XIX wieku. Z kolei w latach osiem­dzie­sią­tych XX wieku zamknięty w Arła­mo­wie Wałęsa cof­nie się jesz­cze dalej, do Hen­ryka Wale­zego, szes­na­sto­wiecz­nego króla Pol­ski i Fran­cji, a nawet do Walensa, cesa­rza rzym­skiego z IV wieku. Wcze­śniej już chyba się nie da.
Reszta rodziny Lecha Wałęsy, jego ojco­wie i wuj­ko­wie, nie mówią o Wale­zym ani Walen­sie. Dumni są z kogoś, kto sto kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej przy­był z Fran­cji. Mate­usz Wałęsa w oko­li­cach roz­bio­rów przy­jeż­dża do Popowa, przy­wo­żąc dużą jak na te oko­lice for­tunę. Kupuje pięt­na­ście mórg ziemi. Jedna morga to tyle, ile oracz idący za koniem czy wołem może zaorać od rana do połu­dnia. Jedna morga to tyle, ile chłop pańsz­czyź­niany obrobi w jeden dzień. Morga różni się w zależ­no­ści od ukształ­to­wa­nia terenu, zaawan­so­wa­nia narzę­dzi rol­ni­czych czy cha­rak­teru upraw. Jedna morga to około jed­nej trze­ciej dzi­siej­szego hek­tara. Ale w innych stro­nach to hek­tar. Jeśli to pru­ska morga, a taka naj­pew­niej obo­wią­zy­wała w tam­tych stro­nach, to byłoby pół hek­tara, czyli Mate­usz miałby jakieś sie­dem hek­tarów. Sie­dem­set arów, a jesz­cze ina­czej – pięt­na­ście akrów, a jeden akr to znowu tyle, ile wół może zaorać w ciągu jed­nego dnia – jak­kol­wiek by liczyć, wycho­dzi dwa tygo­dnie na obro­bie­nie całego pola Mate­usza Wałęsy. Nie jest to jakiś ogromny mają­tek, ale jak na te tereny cał­kiem spory. Wystar­czy, aby mieć wolant (fr. volante), czyli lekki odkryty pojazd dwu- lub czte­ro­ko­łowy, jedno- lub dwu­konny. Ze stan­gre­tem lub bez. Stać go i na nie­liczną służbę w małym dworku oraz ludzi do pracy w fol­warku. Do tego karczma prze­ka­zana karcz­ma­rzowi w dzier­żawę. Czyli Żydowi w pacht, który oko­licz­nym chło­pom dawał towary na bórg, a panu odda­wał należną mu arendę. Ale to wszystko było jesz­cze w końcu XVIII wieku, nawet przed Kościuszką czy Napo­le­onem. Minął szmat czasu.
Bo już na prze­ło­mie XIX i XX wieku Wałę­so­wie naj­czę­ściej z Kujaw wyjeż­dżają, ich prze­krę­cone nazwi­sko widzimy w książ­kach pokła­do­wych stat­ków pły­ną­cych z Europy do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wyjeż­dżano wtedy masowo za chle­bem, ale też, zwłasz­cza im bli­żej 1914 roku, ucie­ka­jąc przed dłu­go­let­nią służbą woj­skową i nad­cią­ga­jącą wojną.
I tak 12 marca 1907 roku na statku „Pre­to­ria” nale­żą­cym do Ame­ri­can Line przy­by­wają do Nowego Jorku zapi­sani jako WALENSA FRAN­CISZKA i WALENSA CZE­SLAW, WLOC­LA­VEK, RUS­SIA. Fran­ciszka ma lat trzy­dzie­ści sześć, a Cze­sław pięć, matka i syn.
Walensa Ignacy pły­nie w 1909 roku, rów­nież stat­kiem „Pre­to­ria” z Ham­burga. Do Ham­burga bogatsi chłopi docie­rają pocią­giem, a kto nie ma pie­nię­dzy – pie­chotą. Zaokrę­to­wa­nie odbywa się w pią­tek wie­czo­rem, sta­tek wypływa w sobotę. Statki, po dłu­gich tygo­dniach podróży, zawi­jają do Ellis Island na połu­dnie od cen­trum Nowego Jorku. Tam przy­jezdni prze­cho­dzą bada­nia i kwa­ran­tannę.
W 1912 mamy praw­dziwy wysyp Walen­sów: Walensa War­lair (?!) z „Wal­cawka” w pań­stwie o nazwie „Rus­fia” na statku „Rojn­dam” nale­żą­cym do Hol­land-Ame­ri­can Line, Walensa Wla­di­slaw na „Ryn­dam” (chyba cho­dzi o „Rojn­dam”) i jesz­cze dwóch Wła­dy­sła­wów (jeden jako Wla­dy­sklaw) z Wloc­lawka i Kra­sincy. Walensa Jan na „Ryn­dam” oraz Walensa Wac­law i Wik­to­ria na statku „Rot­ter­dam” – wszy­scy oni z Gola­szewa w guberni wło­cław­skiej. Wresz­cie w 1914 roku jest i Wałęsa z samego Popowa, rodzin­nej wio­ski Lecha Wałęsy, na liście pasa­że­rów statku „Adria­tic”. Sta­tek zatrzy­muje się w Liver­po­olu, skąd rusza w dal­szą drogę 28 marca, do Nowego Jorku przy­bywa 5 czerwca. Walensa Jan ma osiem­na­ście lat. Jest kawa­le­rem, do Ame­ryki pły­nie pew­nie jako pierw­szy z rodziny, ucieka przed nad­cho­dzącą wojną i powo­ła­niem do woj­ska. Jako jeden z nie­licz­nych pasa­że­rów podaje do rubryki „czyta/pisze” twier­dząco „Yes/Yes”.

Jak dziadek Jan chałupę postawił i Piłsudskiego uratował. Bez bliższych szczegółów

Walen­sego Jana w Popo­wie już nie ma. Ale w Popo­wie zostaje inny Jan Wałęsa, być może kuzyn tam­tego z Ame­ryki, a na pewno wnuk Mate­usza, obec­nie wła­ści­ciel resz­tówki z daw­nego dużego majątku. On też był za gra­nicą, we Fran­cji jak dzia­dek, i też, jak dzia­dek, wró­cił na stałe do Popowa. Wałęsa Lech napi­sze w Dro­dze nadziei, że „Dzia­dek Jan w pamięci swej wnuczki Iza­beli, mojej sio­stry, pozo­stał jako wesoły, z sumia­stym wąsem sta­ru­szek, który lubił cho­dzić od jed­nego syna do dru­giego. Nie­zbyt chęt­nie go przyj­mo­wano, bo gdy sia­dał przy piecu lub na ławeczce przed cha­łupą, zaczy­nał snuć opo­wie­ści o eska­pa­dach do miast zachod­niej Europy, do kasyn gry, o zaba­wach i licz­nych pod­bo­jach miło­snych”1. Jak napi­sze Roger Boyes: „był ostat­nim z pań­skich Wałę­sów, ostat­nim, który był w posia­da­niu biblio­teki, słu­żą­cego. (…) Ale stra­cił całą zie­mię”. Przy­wo­łuje też jed­nego z naj­star­szych wów­czas żyją­cych miesz­kań­ców Popowa, Kazi­mie­rza Paw­łow­skiego: „Zwykł gry­wać w karty na pie­nią­dze i dużo pić w karcz­mie w Cha­li­nie. Dla­tego musiał wyprze­da­wać zie­mię. Jego syno­wie byli jed­nak inni. Bole­sław (ojciec Lecha) pozo­stał z małym kawał­kiem ziemi, wystar­cza­ją­cym na posa­dze­nie ziem­nia­ków i hodo­wa­nie kur­cząt”2.
W oko­licy Popowa żyje pani Regina Śnia­decka, star­sza kuzynka Lecha Wałęsy. Są krew­nymi po dziad­kach ich matek z rodziny Kamiń­skich. Wła­ści­wie wszy­scy roz­mówcy z tej oko­licy twier­dzą, że jeśli ktoś dobrze zna rodzinę Wałę­sów, do tego tę naj­star­szą, sprzed wojny, to tylko ona.
Idę do niej. Jej malutki domek stoi pośrodku wiel­kiego pola sło­necz­ni­ków i zboża. Mimo że mam już ponad pięć­dzie­siąt lat, pani Regina każdy nowy wątek roz­po­czyna zawo­ła­niem: „Słu­chaj, dzie­ciaku!”.
– Słu­chaj, dzie­ciaku! Ta chata, w któ­rej jeste­śmy, ma już ze dwie­ście lat.
Roz­glą­dam się z zacie­ka­wie­niem. Nie jestem pewny, czy może mieć aż dwie­ście lat, ale z pew­no­ścią pamięta XIX wiek. Dom jest niski, przy­sa­dzi­sty, ma bar­dzo grube mury i kie­dyś głę­bo­kie piw­nice. W rogu kuchni z pew­no­ścią stał wielki piec, który ogrze­wał wszyst­kie izby. Po dru­giej stro­nie sieni miesz­kały zwie­rzęta. Wokół domu sad i bar­dzo dobra zie­mia, na sło­necz­niki, kuku­ry­dzę, rze­pak, buraki, zboże. Wszystko razem, według Reginy Śnia­dec­kiej, odku­pił od rodziny Wałę­sów jej dzia­dek Łabi­szew­ski. A więc to tu jest serce daw­nego majątku Mate­usza Wałęsy z Fran­cji?
– Tak, to była ta dobra zie­mia po dzie­dzi­cach. Ale jak odku­pił od nich mój dzia­dek, to Leszka dzia­dek Jan kupił „Duklinę” w Popo­wie, trzy­dzie­ści mor­gów. Ale to była bar­dzo słaba zie­mia. Dla­tego oni hodo­wali kury. I miał do tego pięt­na­stu synów!
Hulasz­czego Jana wciąż pamię­tają we wsi. Jego barwne opo­wie­ści z przy­gód w Pol­sce i Fran­cji jedni mają za fascy­nu­jące histo­rie, inni za kon­fa­bu­la­cje gaduły i pijusa. Roger Boyes pisze: „Miesz­kańcy Popowa raczej gar­dzili Wałę­sami z powodu ich kiep­skiej gospo­darki i zmien­nych oby­cza­jów”3. Nie­chęć miej­sco­wych chło­pów do tej rodziny bie­rze się z dwo­isto­ści Wałę­sów początku XX wieku – z jed­nej strony to wciąż resz­tówka nale­żąca ongiś do boga­cza, z dru­giej – postrze­gani są jako ci, któ­rzy stra­cili zie­mię i zmar­no­wali taką dobrą gospo­darkę.
Sumia­ste wąsy ma współ­cze­sny Janowi Pił­sud­ski i będzie miał za pięć­dzie­siąt lat jego wnu­czek Lech. Na razie jed­nak punk­tem odnie­sie­nia dla Jana jest Mar­sza­łek, tym waż­niej­szym, że w opo­wie­ściach Jana – oprócz kasyn i kobiet – jest i boha­ter­ski wyczyn na polu bitwy. Otóż Jan – według niego samego – miał w cza­sie wojny świa­to­wej ura­to­wać Komen­danta od śmierci. Według Jana stało się to w cza­sie walk z Armią Czer­woną o War­szawę w 1920 roku, ale według histo­ry­ków w tym cza­sie Pił­sud­skiego w tych oko­li­cach nie było. Histo­ria to jedno, a wiej­skie opo­wie­ści jowial­nego Jana to dru­gie. W jego wer­sji kozacy gonią Komen­danta przez pola, a wtedy pomy­słowy Jan zarzuca mu na plecy kobiecy strój i każe ucie­kać, a koza­kom poka­zuje mylny kie­ru­nek. Czy tak było naprawdę? Mimo że sam Lech Wałęsa (pió­rem spi­su­ją­cych mu pierw­szą auto­bio­gra­fię Andrzeja Drzy­cim­skiego i Adama Kina­szew­skiego) w to powąt­piewa, to jed­nak każe zapi­sać: „W każ­dym razie w domu dziadka Jana był kult Mar­szałka, a przez długi czas w moim domu rodzin­nym było gdzieś stare, pod­nisz­czone zdję­cie Józefa Pił­sud­skiego, w woj­sko­wych butach z cho­le­wami i w płasz­czu, ze sto­ją­cym obok dziad­kiem Janem”!4 Te dwa nazwi­ska, Wałęsy i Pił­sud­skiego koło sie­bie, jesz­cze nie raz powrócą.

Bolesław, ojciec Lecha. Feliksa, matka

Jan, aby wyży­wić powięk­sza­jącą się gro­madkę dzieci, wyprze­daje po kawałku dawne pole dziadka Mate­usza. Jego naj­starsi syno­wie, Edward i Ste­fan, wal­czą w woj­nie roku 1920, jeden z nich dostaje się do nie­woli, a drugi ginie. Trzej młodsi, Zyg­munt, Bole­sław i Sta­ni­sław, dora­stają w cza­sie wojny, a w latach mię­dzy­wo­jen­nych upra­wiają resztki ziemi pozo­stałe po Janie. Uro­dzony w 1908 roku Bole­sław ma jesz­cze wpraw­dzie sześć mórg, około trzech hek­ta­rów ziemi, ale to już nie ta dawna, uro­dzajna zie­mia Mate­usza. Teraz bra­cia gospo­da­rują na pia­skach i gli­nach pod lasem, z dala od cen­trum Popowa. Wszy­scy trzej muszą dora­biać cie­sielką, a małej, bra­ter­skiej bry­ga­dzie prze­wo­dzi środ­kowy Bole­sław.
Z kolei matka Lecha to Feliksa z domu Kamiń­ska, która pocho­dzi według Drogi nadziei z pobli­skiej Pokrzyw­nicy, dziś to chyba Pokrzyw­nik w powie­cie Lipno. Rodzina Kamiń­skich to nawet bar­dziej rodzina Dobrzy­niec­kich, bo matka Feliksy z domu Dobrzy­niecka była bar­dzo nie­za­leżną kobietą, która wyszła za Kamiń­skiego, ale miała głę­bo­kie poczu­cie wyż­szo­ści rodu Dobrzy­niec­kich5. Potrój­nie zresztą zamężna; jak by to powie­dziano w rodzi­nach szla­chec­kich: Zofia Dobrzy­niecka, primo voto Łaciń­ska (po mężu Józe­fie), secundo voto Nowak (po Andrzeju) i ter­tio voto Kamiń­ska (po Leopol­dzie). Sio­stra Wik­to­rii, Wale­rii, Scho­la­styki oraz Wła­dy­sława i Mar­ce­lego. Dwu­krotna wdowa (jesz­cze w Sta­nach Zjed­no­czo­nych), córkę Feliksę ma z trze­cim mężem. Dzieci z poprzed­nich mał­żeństw (z Łaciń­skim i z Nowa­kiem6: Tade­usz, Janina, Maria, Geno­wefa, Antoni) zostały za oce­anem. Ona zde­cy­do­wała się na powrót do Pol­ski, na wieś, ale nie do końca tutaj pasuje. W rodzin­nym domu gro­ma­dzi duży jak na wiej­skie warunki zbiór ksią­żek, a dla córki na pewno snuje lep­sze plany niż wyj­ście za zubo­ża­łego chłopa Wałęsę bez wła­snej cha­łupy. W jej rodzi­nie zda­rzają się i nauczy­ciele, i księża. Lech Wałęsa pamięta zdję­cie dziad­ków z Pokrzyw­nicy: dzia­dek Kamiń­ski w gar­ni­tu­rze z kami­zelką i pod kra­wa­tem, a babka w „mia­sto­wej” sukni.
Regina Śnia­decka mówi:
– Leszka matka to jest Kamieńsz­czanka i moja matka to Kamieńsz­czanka z Rusz­kowa, tylko nie rodzone sio­stry, ale stry­jeczne kuzynki. Ojciec mojej matki dał mojej matce swój herb i dzie­więć­dzie­siąt mor­gów. A ojciec matki Leszka był z Pokrzyw­nicy, z tego bied­nego Kamień­skiego rodu.
Może i z bied­niej­szej gałęzi rodu Kamień­skich, bez herbu i ziemi, ale mia­stowi Kamień­scy też uwa­żają, że mał­żeń­stwo z wiej­skim gospo­da­rzem to meza­lians. Mimo to matka w końcu pozwala upar­tej sie­dem­na­sto­let­niej Felik­sie wyjść za dwu­dzie­sto­pię­cio­let­niego Bole­sława Wałęsę. Ten na ubo­czu wsi Popowo buduje małą chatę z drewna i gliny. Dwie małe izby miesz­kalne i oborę pokrywa sło­mia­nym dachem.
Po ślu­bie Bole­sław na­dal jeź­dzi po oko­licy, pra­cu­jąc przy sta­wia­niu domów i budyn­ków gospo­dar­czych. Na jed­nym ze zdjęć pozuje z braćmi na tle wła­śnie budo­wa­nego domu. Stoi wypro­sto­wany w spodniach wpusz­czo­nych w buty z cho­lew­kami, ze wzro­kiem inten­syw­nie wpa­trzo­nym w obiek­tyw. „Patrząc na to zdję­cie – mówi Iza­bela – widzę tatę, jak gdyby to było jesz­cze wczo­raj. (…) Ojciec w domu był łagodny, bar­dzo dbał o nas”7.
Naj­star­sza córka, Iza­bela, rodzi się w 1934 roku. Miesz­kają w chatce mię­dzy lasem, sta­wem a sadem. Las i staw są stare, sad dopiero co sadzony, jabło­nie, wiśnie i śliwy, to, co naj­ła­twiej rośnie, będą owo­co­wały dopiero za dwa, trzy lata. Dopiero dla ich dzieci będzie to wspo­mi­nany z dzie­ciń­stwa zagaj­nik. „Było to ulu­bione miej­sce zabaw dzieci”. W 1937 roku rodzi się Edward, a dwa lata póź­niej, tuż przed wybu­chem wojny, Sta­ni­sław. Lech przyj­dzie na świat już w jej trak­cie w 1943 roku.

Przysięga na krucyfiks

Ale zanim przy­szła wojna, zło­żono dziwną przy­sięgę. Podobno.
Sier­pień 1939 roku. Naj­młod­szy z braci, Bole­sław, jedzie ze star­szym o cztery lata Sta­ni­sła­wem do kościoła w Sobo­wie. Sta­ni­sław wciąż jest kawa­le­rem, a Bole­sław już ojcem z trójką dzieci. W kościele Sta­ni­sław przy­sięga Bole­sławowi na kru­cy­fiks, że w razie śmierci Bole­sława zaopie­kuje się jego rodziną. Teraz mogą iść na wojnę.
Obaj tra­fiają do wojsk, które biorą udział w pierw­szej wiel­kiej bitwie II wojny świa­to­wej. Od 1 do 3 wrze­śnia Armia „Modlin” dowo­dzona przez gene­rała Emila Kru­ko­wi­cza-Prze­drzy­mir­skiego broni gra­nicy z Pru­sami Wschod­nimi i przej­ścia Niem­ców w stronę War­szawy. Po bitwie bra­cia dostają się do nie­woli, ale jako sze­re­gowcy szybko wra­cają do domu.
Iza­bela pamięta, że ojciec po powro­cie czę­sto wyjeż­dżał do pobli­skich więk­szych miej­sco­wo­ści. Naj­praw­do­po­dob­niej w pobliżu domu bił świ­nie, a w mie­ście sprze­da­wał mięso. „(…) u nas w domu był stale ruch: bito świ­nie, pędzono bim­ber, przy­cho­dzili ludzie na spo­tka­nia, szli wów­czas do naszej maleń­kiej obórki; nie­raz nio­słam tam koce, widocz­nie noco­wali”8.
Dla­czego Bole­sław wró­cił z kam­pa­nii wrze­śnio­wej i obozu jeniec­kiego do domu, a jego brat Sta­ni­sław po powro­cie musi się ukry­wać? Nie wia­domo. W każ­dym razie Edward i Iza­bela, star­sze rodzeń­stwo Lecha, pamię­tają go ukry­wa­ją­cego się w ich gospo­dar­stwie. Ośmio­let­nia Iza i pię­cio­letni Edward pamię­tają też, że czę­sto „stoją na war­cie”: „Kiedy tylko widzie­li­śmy, że ktoś zbliża się do gospo­dar­stwa, bie­gli­śmy do domu i puka­li­śmy w drzwi”9.
Jed­nak na nie­wiele to się zdaje; Edward póź­niej powie, że ktoś doniósł. Niemcy przy­cho­dzą i wycią­gają Sta­ni­sława na podwórko. „(…) zmu­sili go, by poka­zał, gdzie ukry­wa­li­śmy beczkę pełną mięsa. Widzia­łem na wła­sne oczy, jak go tor­tu­ro­wali” – mówi Edward10.
Nie sły­chać jed­nak nic o tym, by w tym dniu tra­fił do wię­zie­nia czy obozu. Ow­szem, trafi tam, ale nieco póź­niej, już razem z ojcem Lecha Bole­sła­wem.

Poczęcie w obozie? Urodziny i śmierć na pewno w domu

Gdzieś na jesieni albo wcze­sną zimą 1942 roku Niemcy robią obławę i zabie­rają męż­czyzn z Popowa i oko­lic. Zabie­rają też Sta­ni­sława i Bole­sława, naj­pierw do pobli­skiego dworku w Cha­li­nie, gdzie biją ich, o czym jesz­cze długo będzie świad­czyć krew na ścia­nach, a potem wywożą w dwie strony. Sta­ni­sław, może jesz­cze za tamto ukry­wa­nie się i nie­le­galne mięso, pój­dzie do trans­portu. Pociąg poje­dzie do Nie­miec, a Sta­ni­sław powie póź­niej, że do doje­chał aż do Dachau. Twier­dzi, że uciekł z trans­portu dosłow­nie „spod bramy” Dachau. Tam, w oko­licy, jakoby spo­tkał ładną Niemkę pra­cu­jącą u bau­era, z którą miał romans, a z Nie­miec do Pol­ski wró­cił w 1945 roku w mun­du­rze gesta­powca. Życie pisze naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dobne sce­na­riu­sze, ale też czas wojny nie sprzyja ich wery­fi­ka­cji.
Tym­cza­sem Bole­sław tra­fił na roboty przy­mu­sowe koło Lipna, a potem do lokal­nego obozu pracy w Młyńcu. Ich krewny, ojciec Reginy Śnia­dec­kiej, aresz­to­wany w tej samej obła­wie, miał mniej szczę­ścia.
Regina Śnia­decka wspo­mina:
– Niemcy zamor­do­wali ojca, pamię­tam, jak byłam taka malutka. – Poka­zuje mi ręką wyso­kość od ziemi. – Niemcy go pro­wa­dzili tą drogą. – Wska­zuje za okno, na drogę scho­waną za sło­necz­ni­kami. – U nas zna­leźli tro­chę ospy, matka cho­wała świ­niaki. Tu w rogu kuchni wyko­pali jamę, tam cho­wali mięso i dzieci kar­mili. I wzięli go na okopy do Lipna i w Lip­nie go zamor­do­wali. Roz­strze­lali w 1944 roku.
Ciało oddali rodzi­nie. Leżał w pokoju, w któ­rym teraz sie­dzimy, na pro­wi­zo­rycz­nym kata­falku. Regina Śnia­decka mówi mi, że matka chciała, by dzieci zapa­mię­tały tatę i zapa­mię­tały, kto to zro­bił.
– Zawo­łała do nas: Chodźta, tatę przy­wi­tajta! A ja byłam naj­go­rzej bojąca. I ja scho­wa­łam się głową za piec. I ja go nie przy­wi­ta­łam. I pocho­wali go na cmen­ta­rzu w Sobo­wie.
Jeśli Edward, star­szy brat Lecha, nie myli się w swych dzie­cię­cych wspo­mnie­niach, w oko­li­cach Bożego Naro­dze­nia 1942 roku Feliksa idzie odwie­dzić w obo­zie męża Bole­sława. Edward wspo­mina to tak:
– Pod koniec roku czter­dzie­stego dru­giego, kiedy mia­łem sześć lat, matka otrzy­mała od Niem­ców pozwo­le­nie na odwie­dze­nie męża w obo­zie. Zabrała mnie z sobą. Szli­śmy przez dwa dni, ponie­waż Niemcy nie pozwo­li­liby nam jechać auto­bu­sem ani nawet fur­manką. Ran­kiem dotar­li­śmy do Młyńca. Kiedy stam­tąd wyszła, była tak szczę­śliwa, taka zmie­niona. Kochali się tej nocy i po dzie­wię­ciu mie­sią­cach, dwu­dzie­stego dzie­wią­tego wrze­śnia czter­dzie­stego trze­ciego roku, uro­dził się Leszek.
Czy to prawda? Skoro tak, to pię­cio­letni wów­czas Edward musiałby cze­kać gdzieś na matkę, jeśli nie na mro­zie, to może u popro­szo­nych o opiekę nad dziec­kiem ludzi, być może miesz­ka­ją­cych w pobliżu obozu. A może to tylko kolejna nie­spraw­dzona rodzinna legenda? W końcu star­sza od niego, ośmio­let­nia wów­czas Iza­bela uro­dziny Lecha pamięta ina­czej:
„To było w tym cza­sie, jak tatę zabie­rano z domu. Była zima. Mama cho­dziła już w ciąży z Lesz­kiem. Po ojca przy­je­chała żan­dar­me­ria na koniach. (…) Ucie­kła z Edwar­dem do lasu, wró­ci­li­śmy do domu, jak taty już nie było”11. Byłby to więc nie koniec 1942 roku, ale począ­tek 1943. W każ­dym razie to była ta nie­zwy­kle ciężka zima, kiedy na wscho­dzie ważyły się losy wojny.
Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego wrze­śnia 1943 roku o godzi­nie 3.30 rodzi się Lech. Poród odbiera matka Feliksy, babka Kamiń­ska. „Był duży, ważył pięć kilo­gra­mów. Jak go mama zoba­czyła, tę wielką jego głowę, powie­działa do babci: – Kie­dyś będzie z niego wielki i sławny czło­wiek”12.
Kolejna rodzinna opo­wieść. Zdaje się, że tak jak i wiele innych prze­ka­zów, pocho­dzi od dzie­wię­cio­let­niej wów­czas Iza­beli, naj­star­szego dziecka Feliksy i Bole­sława.
Bole­sław wraca z obozu do domu w 1945 roku, wła­ści­wie tylko po to, żeby umrzeć. Wynędz­niały, chory na płuca, leży w łóżku, nie mając siły wstać. Powoli dociera do niego, że nie­uchron­nie zbliża się śmierć. Prosi, aby zawo­łać jego brata Sta­ni­sława. Kiedy ten wraca z pracy we mły­nie, staje wraz z Feliksą przy łóżku. Czy Bole­sław przy­po­mina mu zło­żoną cztery lata wcze­śniej przy­sięgę na kru­cy­fiks, nie wia­domo. W każ­dym razie „uro­czy­ście zobo­wią­zał go do opieki nad nami” – wspo­mina Iza­bela. A do żony, według Iza­beli, mówi: „Dbaj o Leszka i Edwarda, szcze­gól­nie o Leszka, bo z niego naj­więk­szą będziesz miała pocie­chę”. Jesz­cze tej samej nocy, o 3.00 woła żonę: „Pobudź dzieci i wynieś je z domu – i umarł”13.
Jest rok 1945. Z Feliksą pozo­staje czwórka pół­sie­rot. Iza­bela ma jede­na­ście lat, Edward osiem, Sta­ni­sław sześć, Lech – pół­tora roku. Tylko Iza­bela pamięta te szczę­śliwe dni z całą rodziną, jesz­cze sprzed wojny. „Był taki dobry dla nas, pogodny, albo te Boże Naro­dze­nia, pełne szczę­ścia i rado­ści rodzin­nej”. Sta­ni­sław i Edward pamię­tają już tylko ojca z czasu wojny, obozu i śmierci, a Lech w ogóle zapo­mniał.
W 1946 roku Feliksa wycho­dzi za Sta­ni­sława, brata Bole­sława. W dniu ślubu matki ze stry­jem Iza­bela woła młod­szych braci i wycho­dzi z nimi z domu. Idą przez sad, pola.
„Ten nowy ślub był zgrzy­tem dla nas – całą trójkę chłop­ców wypro­wa­dzi­łam do lasu, cho­wa­li­śmy się, nie chcie­li­śmy Sta­ni­sława za ojczyma. Nie mogłam wyba­czyć mamie, że wyszła za mąż, chcia­łam, żeby była tylko z nami, dali­by­śmy sobie radę”14. Całą trójką idą do pobli­skiego lasu, coraz głę­biej i głę­biej.
Jesz­cze tego samego roku rodzi się pierw­szy syn Feliksy i Sta­ni­sława, Tade­usz. Potem, w 1947 roku Zyg­munt, a w 1951 Woj­ciech. Pierw­szy z tej trójki, Tade­usz, rodzi się dokład­nie w rocz­nicę śmierci Bole­sława, 13 czerwca 1946 roku. A w jego pierw­sze uro­dziny, i podobno jesz­cze kilka kolej­nych, Iza­bela znowu bie­rze za ręce młod­szych braci i wypro­wa­dza ich z domu. Tym razem jed­nak nie w stronę lasu. Idą sie­dem kilo­me­trów do Sobowa na grób ojca. I sie­dem kilo­me­trów z powro­tem. Matka Feliksa, ojczym Sta­ni­sław i młod­sze dzieci obcho­dzą uro­dziny Tadzia, a Iza­bela i trzech star­szych chłop­ców są w tym cza­sie na gro­bie ojca Bole­sława. Podobno, bo to kolejna rodzinna opo­wieść.

Rówieśnik PRL-u

Lech Wałęsa w mło­do­ści mógł jesz­cze odczu­wać nie­przy­chylne czy pogar­dliwe nasta­wie­nie nie­któ­rych sąsia­dów do rodziny dziadka Jana, ale dla niego świat Jana Wałęsy już nie ist­nieje. Dla dziecka dzie­sięć, dwa­dzie­ścia lat wstecz to pra­wie wiecz­ność, a w Pol­sce prze­łomu lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych to cała epoka. Zabory, w któ­rych rodzili się rodzice; rewo­lu­cjo­ni­ści i legio­ni­ści; pano­wie i chłopi; żydow­scy karcz­ma­rze i han­dla­rze – wszystko to ode­szło, zostało prze­kre­ślone w cza­sie nie­miec­kiej oku­pa­cji i pierw­szych lat sta­li­ni­zmu.
Uro­dzony w 1943 roku Lech w PRL wcho­dzi od zera, bez ojca, któ­rego pra­wie nie pamięta, bez śladu daw­nego rodzin­nego majątku, bez sta­rych porząd­ków. Gdzieś daleko, w sto­licy, w woje­wódz­twie, w powie­cie, podobno rodzi się nowy świat, ale tu, w Popo­wie, jest tylko mono­tonne, cięż­kie życie w bied­nym gospo­dar­stwie.
„Mie­li­śmy małe gospo­dar­stwo. Kto pod­rósł – szedł do szkół, ucie­kał z domu, a robota spa­dała na następ­nego w kolejce. Naj­cię­żej pra­co­wa­łem mię­dzy ósmym a czter­na­stym rokiem życia – wspo­mina Lech Wałęsa w Dro­dze nadziei. – Była to pry­mi­tywna praca, jak to w ubo­gim gospo­dar­stwie. Zimą co naj­mniej dwie godziny dzien­nie cią­łem sieczkę dla bydła”15.
Sie­dzący przede mną w 2020 roku Lech Wałęsa gesty­ku­luje sze­roko rękami, jakby chciał zła­pać w powie­trzu i przy­cią­gnąć do sie­bie jakieś wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, przy­kłady. W końcu chwyta i rzuca przede mną taki obraz:
– Nie wiem, czy pan zna wieś z tam­tych cza­sów. Kiedy się miało pięć lat, gęsi się pasało. Kiedy dzie­sięć lat, krowę. Potem inne prace rol­ni­cze. I w związku z tym już tam trzeba było podej­mo­wać decy­zje. Kiedy kro­wie dać, kiedy wygo­nić gęsi, w tam­tym cza­sie tak nas to życie kształ­to­wało16.
Jagoda Jaku­bow­ska, szkolna kole­żanka Lecha, pamięta ojczyma Sta­ni­sława, który przy­cho­dził z Popowa do Cha­lina sprze­da­wać jajka:
– Ojciec jego dwa razy w tygo­dniu nosił ze dwa­dzie­ścia jajek na sprze­daż do sklepu do Cha­lina i oni się z tych jajek utrzy­my­wali. Bo oni mieli ze trzy, cztery morgi takich samych pia­sków.
Regina Śnia­decka opo­wiada:
– Leszek jest czter­dzie­sty trzeci rocz­nik, a ja trzy­dzie­sty siódmy. Leszek tu przy­cho­dził do nas, ale moja matka zawsze nas roz­ga­niała. Roboty dużo, matka wołała: „Regina spać, rano do roboty trzeba!”. A Leszek, jak był młody, to był taki „te-te-te” roz­bie­gany, roze­dr­gany. – Pani Regina odgrywa przede mną obraz mło­dego Leszka, trzę­sąc tuło­wiem i rękami.
Lubili się z kuzynką, ale nie było czasu na wspólne zabawy, naj­wy­żej na krótką roz­mowę, śmiech. I jej rodzice, i jego gnali ich do roboty. Ale Leszek przy­cho­dził do Śnia­dec­kich, kiedy tylko mógł. Gdy Lech pod­ro­śnie, będą się widy­wać na wiej­skich zaba­wach, ale każde w swoim gro­nie, w końcu Regina jest star­sza o sześć lat. Z jego licz­nych braci jesz­cze tylko Zysiek (Zyg­munt) rów­nie czę­sto będzie zacho­dził do domu kuzynki.
Regina Śnia­decka mówi:
– Leszek jak był młody, to był zawsze taki chudy „Wałę­siak”. Ale jak teraz widzę go w tele­wi­zji, to już jest taki „tłu­sty kar­daś”, podobny już do Kamiń­skich.
W oko­licy jest jesz­cze kościół, ale nie w Popo­wie, tylko w Sobo­wie, do któ­rego cho­dzi się na nie­dzielną sumę sie­dem kilo­me­trów w jedną i sie­dem w drugą stronę. Przez więk­szą część roku boso.
I szkoła. Na bosaka do szkoły w Cha­li­nie cztery kilo­me­try tam i cztery z powro­tem, a waka­cje spę­dzane na mie­dzy przy pil­no­wa­niu krów. Prze­wią­zy­wa­nie, prze­koł­ko­wa­nie pasą­cego się bydła, pil­no­wa­nie, żeby nie weszło w szkodę.
I radio słu­chane wie­czo­rami, o tej porze, kiedy zwie­rzęta już śpią, a ludzie jesz­cze nie. To radio z lat pięć­dzie­sią­tych, sześć­dzie­sią­tych to jedyna oznaka postępu tech­nicz­nego, który się doko­nał w wiel­kim świe­cie i rze­czy­wi­ście zawi­tał pod strze­chy. Bo w wielu miej­scach tuż­po­wo­jen­nego kraju radio zjawi się wcze­śniej od elek­trycz­no­ści. Tran­zy­sto­rowe, słu­chane przy lam­pach naf­to­wych. Do Popowa elek­trycz­ność przy­cho­dzi dopiero w 1957 roku, kiedy Lech ma już trzy­na­ście lat.
Radio w tam­tych cza­sach zawład­nęło umy­słami ludzi, z jed­nej strony idzie tą drogą nachalna pro­pa­ganda socja­li­stycz­nego pań­stwa, z dru­giej – z drew­nia­nego pudełka płyną zagłu­szane, trzesz­czące, ale zachłan­nie nasłu­chi­wane głosy z zaka­za­nego Zachodu, z popu­lar­nych wtedy Sek­cji Pol­skiej BBC w Lon­dy­nie, nada­ją­cej od 1939 roku, czy Głosu Ame­ryki, nada­wa­nego od 1942 roku. To radio, i to roz­dwo­je­nie prze­kazu będą towa­rzy­szyć Pola­kom, nie tylko Wałę­sie, przez cały PRL.
„Ten nawyk wie­czor­nego słu­cha­nia z radia wia­do­mo­ści ze świata pozo­stał mi do dziś”17.

Rodzina

„W domu było wiele prze­mocy, ale dzieci powszech­nie akcep­to­wały ten stan” – pisze w bio­gra­fii Lecha Wałęsy Roger Boyes, ale żadne wypo­wie­dzi rodzeń­stwa Lecha tego nie potwier­dzają. Ta opi­nia to raczej ste­reo­ty­powy obraz powo­jen­nej Pol­ski według Ame­ry­ka­nina, tym bar­dziej że w następ­nym zda­niu Boyes uogól­nia: „Dla wiej­skich dzieci w Pol­sce była to po pro­stu norma”. Z tych ogól­ni­ko­wych stwier­dzeń wywo­dzi tezę o tym, skąd się wzięła póź­niej­sza cecha Lecha – podejrz­li­wość. Podejrz­li­wość, że ktoś chce cię oszu­kać, coś ci zabrać, wysa­dzić cię z sio­dła. „Podejrz­li­wość, tak cha­rak­te­ry­styczna dla Lecha Wałęsy, praw­do­po­dob­nie miała swoje źró­dło w tym nie­ła­twym, krnąbr­nym dzie­ciń­stwie”18. Może w rodzi­nie było mało czasu dla dzieci, pew­nie było dużo pracy od naj­młod­szych lat, ale o prze­mocy nie wspo­mina żadne z dzieci Bole­sława czy póź­niej Sta­ni­sława.
„To nie był ojciec i ni­gdy się z tym nie pogo­dzi­li­śmy. Teraz muszę przy­znać, że nie zawsze mia­łam rację i że na swój spo­sób Sta­ni­sław dbał o nas. Zawsze jed­nak od ojczyma ina­czej bolało, nawet jeśli się na to zasłu­żyło. Bolało podwój­nie” – wspo­mina w Dro­dze nadziei Iza­bela.
Upór Iza­beli przy­nosi owoce. Według Tade­usza, pierw­szego z synów Feliksy i Sta­ni­sława, mniej wię­cej do dzie­sią­tego roku życia Lech zwraca się do Sta­ni­sława: „Tato”. Potem, za namową Iza­beli i star­szych braci, mówi już tylko „Wujku”.
– To nie jest twój tata – tłu­ma­czy mu Iza­bela.
Ale sza­no­wać go trzeba. „Obo­wią­zy­wały zasady: star­szego trzeba sza­no­wać (…) Nie wolno było pod­nieść na niego głosu, a nie daj Boże ręki” – wspo­mina z kolei Lech Wałęsa.
Ojczym Sta­ni­sław to ani pyka­jący fajeczkę i fan­ta­zju­jący dzia­dek Jan, ani zapa­mię­tany jako cie­pły, kocha­jący Bole­sław. Sta­ni­sław jest inny. Zamknięty w sobie, mru­kliwy w kon­tak­tach z sąsia­dami, surowy dla synów. Jego rodzone dzieci, Tade­usz, Zyg­munt i Woj­ciech, mówią, że dla nich był nawet surow­szy. Mówił raz, ale potem już nie powta­rzał. Wal­czył też z krnąbrną pasier­bicą Iza­belą oraz z bun­to­wa­nymi przez nią Edwar­dem, Sta­ni­sławem i Lechem. Tylko dla Feliksy miał i respekt, i czu­łość. Ufał jej mądro­ści. Czę­sto radził się jej, pytał, słu­chał.
Rodzeń­stwo wspo­mina Lecha jako podob­nie upar­tego jak ojczym. „Jak się zagnie­wał lub obra­ził, zakła­dał ręce do tyłu i do nikogo się nie odzy­wał, «roz­my­ślał». Z Edwar­dem i Sta­ni­sła­wem mówi­li­śmy o nim «nasz soł­tys» – powie Iza­bela w książce Droga nadziei. – Lech bar­dzo kochał mamę i nie pozwa­lał jej skrzyw­dzić; potra­fił już jako dziecko przy­ga­dać coś ojczy­mowi, cho­ciaż był naj­młod­szy. Był naj­bar­dziej odważny, otwarty i nie­za­stra­chany”19.
Lech Wałęsa w Dro­dze nadziei opi­suje sytu­ację, którą zapa­mię­tał na całe życie. Rodzice wie­czo­rem długo pla­nują, jak roze­grać wizytę Sta­ni­sława w urzę­dzie. Sta­ni­sław stoi przed Feliksą i odgrywa scenę: przyj­dzie do urzędu, zapuka, otwo­rzy drzwi. Mówi, co powie. Feliksa go popra­wia. Razem dys­ku­tują, jak popro­wa­dzić roz­mowę. Lech Wałęsa komen­tuje to tak: skoń­czy się tym, że „sekre­tarka w urzę­dzie obleje cię kawą i wszyst­kie usta­le­nia wezmą w łeb. Jesz­cze cię ofuk­nie”.
„Byli za słabi, żeby wydep­tać w życiu wła­sną ścieżkę. Nawet jeśli była to sprawa z nie­su­mien­nym listo­no­szem. (…) Dla nich był repre­zen­tan­tem świata zewnętrz­nego, urzę­do­wego. I to już było dla nich pro­ble­mem”. Wałęsa widzi tę sła­bość u rodzi­ców, ale w przy­szło­ści sam będzie kry­ty­ko­wany za podobną ule­głość wobec wła­dzy, czy to kie­row­nika w zakła­dzie pracy, czy gene­rała Woj­cie­cha Jaru­zel­skiego.
Młody Wałęsa zauważa też, pew­nie nieco z zazdro­ścią, że doro­śli, matka i ojczym, potra­fią ze sobą trzy­mać, nie zwa­ża­jąc na jego uczu­cia. Wspo­mina, że kie­dyś się kłó­cili. On pró­bo­wał się wtrą­cić, uspo­koić ich. Wtedy oboje, zgod­nie, ofuk­nęli go: „to nie twoja sprawa”. Zro­biło mu się smutno. Zro­zu­mie to kie­dyś, jak doro­śnie.

 
Wesprzyj nas