Książka “Doktor White i jego głowy” uświadamia, jak skomplikowane i mroczne było oblicze innowacji, które dziś pozwalają ocalić życie pacjentów. To intrygująca opowieść o śmiałych eksperymentach na granicy fantastyki naukowej i praktyki medycznej.


Czy można przeszczepić ludzką duszę?

Początki zimnej wojny przyniosły światu nie tylko wyścig kosmiczny, ale także zacięte współzawodnictwo w dziedzinie medycyny. Chirurdzy po obu stronach żelaznej kurtyny rywalizowali o to, kto pierwszy dokona udanej transplantacji nerki czy serca. Pewien amerykański naukowiec miał jednak ambitniejszy pomysł: przeszczepić głowę.

Robert White przeprowadził tysiące operacji, wypracował ratujące życie techniki neurochirurgiczne, do dziś stosowane w szpitalach. Doktor White, podobnie jak doktor Jekyll, miał również drugą tożsamość. W swoim laboratorium toczył zawziętą batalię, planując operację, która pozwoliłaby duszy żyć pomimo śmierci ciała. Jego wieloletnie próby, w tym przeszczepy głów małp, przysporzyły mu sławy, ale też wrogów, zwłaszcza wśród obrońców praw zwierząt.

***

Brandy Schillace wzięła na warsztat najcudaczniejszy i najbardziej skomplikowany etycznie epizod w historii medycyny i wyrzeźbiła z niego pełną niuansów, przemyślaną opowieść. Właściwie nie sposób się od niej oderwać. Zaręczam wam: jeśli macie w głowie (czy gdzie bądź) mózg, uznacie tę książkę za fascynującą.
Mary Roach, autorka książki Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków, zamieszczonej na liście bestsellerów „New York Timesa”

Porywająca opowieść o doktorach bawiących się w Boga, o nauce idącej w szranki z ideologią oraz o losie kuszonym na każdym kroku.
Robert Kolker, autor książki W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii

Frapujące i niepokojące spojrzenie na skomplikowany świat badań naukowych oraz na jednego z najbardziej kontrowersyjnych praktyków w dziedzinie medycyny.
„The Columbus Dispatch”

Schillace ukazuje złożoną osobowość doktora Roberta White’a. Był on religijnym, ambitnym, egotycznym innowatorem, który rzucił wyzwanie nieomal każdej normie – w tym samej definicji życia – dążąc do wypracowania nowej, niesamowitej procedury chirurgicznej.
Luke Dittrich, autor książki Eksperyment. Opowieść o mrocznej godzinie w dziejach medycyny

Dr Brandy Schillace, wcześniej muzealniczka i wykładowczyni uniwersytecka, dziś jest redaktorką naczelną czasopisma „Medical Humanities”, należącego do „British Medical Journal”. W jego ramach prowadzi podcast poświęcony zagadnieniom sprawiedliwości społecznej.
Jest autorką dwóch książek: Death’s Summer Coat: What the History of Death and Dying Teaches Us About Life and Living oraz Clockwork Futures: The Science of Steampunk.
Jej badania zaprowadziły ją do katakumb, na cmentarze ofiar cholery, do laboratoriów badawczych i muzeów medycyny, od Nowego Jorku po Londyn, od Oslo po Moskwę.

Brandy Schillace
Doktor White i jego głowy, czyli śmiałe eksperymenty w transplantologii
Przekład: Aleksandra Czwojdrak
Seria: Portrety/Oblicza
Wydawnictwo Bo,wiem
Premiera: 22 lutego 2023
 
 


Mózg. Półtora kilograma galaretowatych zwojów i sto miliardów nerwów, niewidocznych w trakcie jego funkcjonowania, lecz odpowiedzialnych za wszystko, co myślimy, robimy, kim jesteśmy. Póki mamy świadomość, póty jesteśmy sobą. Przemoc, wypadek albo choroba mogą pokiereszować nasze delikatne ciało, jednak większość ludzi mimo wszystko postrzega jaźń jako coś, co mieści się w umyśle – ośrodku naszych wspomnień, nadziei i marzeń. Lecz jeśli usunąć mózg z ciała, które go w sobie mieści, to… To już całkiem inna historia. I tak się składa, że zarazem jest to nasza opowieść.
Otwórzmy portfel, wyjmijmy prawo jazdy. U wielu z nas na tym kawałku plastiku umieszczono gdzieś informację, że jesteśmy dawcami organów i w przypadku naszej śmierci nasze narządy zostaną pobrane w celu ratowania czyjegoś życia*. Po zaznaczeniu tej opcji prawdopodobnie mało kto z nas zastanawia się potem nad tą perspektywą. Skwapliwie akceptujemy – a nawet cenimy – ideę przeszczepu narządów, lecz jeszcze niespełna sto lat temu sama myśl o tym zostałaby uznana za rojenia chorego umysłu. Wyjęcie z ciała jeszcze bijącego serca było jak powrót do składania krwawych ofiar bóstwom, a usunięcie wątroby z nieboszczyka dla uratowania kogoś żyjącego wzbudziłoby grozę.
Przez wieki instytucje takie jak Kościół katolicki czy wręcz zwykła przyzwoitość nie godziły się nawet na sekcję ludzkich zwłok, czego skutkiem były osobliwe i wypaczone koncepcje dotyczące skomplikowanego funkcjonowania naszego organizmu. Pierwsi anatomowie przedstawiali łono jako wazę, piersi łączyli przewodami z jajnikami (zakładając, że miesiączkowanie i kobiece mleko są w jakiś sposób połączone), natomiast mózg, nasz najcenniejszy zasób, wyobrażali sobie na wzór owsianki o wyglądzie mulistej galaretki. Ważne były jedynie przestrzenie między poszczególnymi narządami – komory, próżnie, w których mogła krążyć krew. A krew, w całym przypisywanym jej znaczeniu, zawierała w sobie duszę człowieka. Aż nastał wiek XVIII, a wraz z nim epoka wskrzeszaczy. Europejskie miasta cuchnęły odchodami i toaletami pod chmurką, mleczarki przez cały dzień dreptały po ulicach ze swoimi wiadrami, a sadza, brud i muchy paskudziły śmietanę, którą kobiety rozlewały przechodniom. Wskutek złego odżywiania, kiepskiej jakości powietrza i wody oraz ogólnego braku higieny wśród ludności niemającej w zwyczaju brania regularnych kąpieli choroby zbierały żniwo. Gdy wreszcie pacjent z chłopstwa trafiał do grobu, często go wkrótce z niego wykopywano. W czasach, gdy nie było ani lodówek, ani programów pośmiertnego przekazywania narządów na cele medyczne, przedsiębiorczy lekarze korzystali z brudnej roboty wykonywanej przez tych, którzy nie bali się pozrzucać z grobu złożonych wieńców żałobnych, wyrwać ziemi świeżo złożonego w niej zmarłego i powrócić jeszcze przed brzaskiem z łupem w postaci zwłok, w które zaopatrywali młodych anatomów – z pewnością nie za darmo. Brzmi to makabrycznie, lecz jakim innym sposobem student medycyny miał poznawać ciało ukryte pod skórą? Teraz można już było ustalać prawdziwy kształt i funkcje narządów: wątroba i jej dwa główne płaty, cztery jamy serca… Jednak w którym spośród tych licznych kawałów mięsa – zastanawiali się teologowie – miałby mieszkać duch człowieka? Poczynając od epoki uczonych filozofów takich jak Kartezjusz („Myślę, więc jestem”), coraz częściej nabierano przekonania, że ta święta przestrzeń znajduje się w umyśle. Dzięki działalności anatomów i ich wskrzeszaczy umysł zaczęto utożsamiać z mózgiem.
Potem nastały zimnowojenne lata magicznego myślenia. John Glenn opuścił obszar Ziemi, w przestworza wyruszyły ponaddźwiękowe odrzutowce: angielsko-francuski Concorde i rosyjski Tupolew Tu-144, a na świat przyszło nowe pokolenie wskrzeszaczy. Za żelazną kurtyną w Związku Sowieckim całe oddziały wyizolowanych narządów utrzymywano przy życiu poza ich organizmami w ramach eksperymentów, o których mało kto wiedział. Pod koniec lat pięćdziesiątych na Zachód wyciekł osobliwy czarno-biały materiał filmowy, ukazujący prawdziwe monstra: serce żyjące poza ciałem, płuca oddychające samodzielnie, chirurgicznie przeobrażony pies oblizujący mleko ze swoich dwóch połączonych pysków. W tajnych laboratoriach Stalina jego naukowcy zgłębiali tajemnice życia. Nie poszukiwali ludzkiej duszy. Jako porządni niewierzący komuniści interesowali się tylko życiem doczesnym – jak je podtrzymywać, jak je izolować i jak je stwarzać. Interesowała ich też kontrola umysłu. Badacze z epoki zimnej wojny uważali mózg za swego rodzaju odbiornik radiowy, wysyłający i odbierający sygnały elektromagnetyczne. Jak działa? Dlaczego działa? Ile go potrzeba do przeżycia? I co się dzieje, kiedy mózg „umiera”, lecz ciało żyje dalej? A jeśli role się odwrócą i to ciało jako pierwsze zakończy żywot? Można by ludziom oszczędzić powolnej degradacji, gdy nowotwór obejmuje kolejne narządy, albo osłabienia towarzyszącego dystrofii mięśniowej czy też sztywnienia w chorobie Lou Gehriga*, gdyby tylko dało się przemieścić cały mózg.
I tak oto w połowie stulecia, w dobie ogarniętej duchem desperackiej rywalizacji naukowej, zrodziło się nierealne marzenie – marzenie nie o przeszczepie głowy (jako takiej), lecz o transplantacji całości ciała – płuc, serca, nerek wraz z całym ich opakowaniem. Zanadto trąci Frankensteinem. Brzmi jak chore rojenia naukowców z filmów klasy B, snute w ich przejmujących grozą laboratoriach. Lecz okazuje się, że nie jest to wcale historia w rodzaju Frankensteina, lecz opowieść z gatunku „doktor Jekyll i pan Hyde”, o lekarzu, który miał dwie różne jaźnie, dwa różne pragnienia, a nawet dwa nazwiska.

[…]

Richard, aktywny i zdrowy dwudziestojednolatek, odbywał służbę na statku Straży Przybrzeżnej płynącym przez Wielkie Jeziora. Jesienią 1953 roku niespodziewanie źle się poczuł, dokuczało mu osłabienie i zawroty głowy. Odesłano go na brzeg, lecz złe samopoczucie nie ustępowało, niczym wyjątkowo paskudna grypa. Pewnego ranka w styczniu 1954 roku obudził się z opuchniętymi nogami i kostkami. Z początku problem miał charakter okresowy i w ciągu dnia stopniowo ustępował, lecz mijały miesiące i opuchlizna zaczęła utrzymywać się aż do wieczora, a gorąca, obrzmiała skóra utrudniała chodzenie. Ból zmusił Richarda do szukania pomocy medycznej, a lekarze zwrócili uwagę na wysoki poziom białka w jego moczu. Nie był to dobry znak – świadczył o tym, że nerki mają trudności z należytym filtrowaniem odpadów. Niebawem Richard zaczął opadać z sił, w ustach czuł dziwny, metaliczny posmak, cierpiał na ciągłe nudności i wymioty. W końcu przestał oddawać mocz. Doszło do niewydolności nerek.
Nasze nerki oczyszczają codziennie dwieście litrów krwi, odfiltrowując toksyny, jak mocznik (krystaliczny produkt uboczny metabolizmu białek), chlor, sód, potas, kreatynina (odpad powstający w wyniku prawidłowego metabolizmu mięśni), a także nadmiar płynu, który ciało wydala w postaci moczu – nawet dwa litry dziennie. Do funkcjonowania nie są nam niezbędne obydwie nerki, z podobnym nadmiarem mamy też do czynienia w przypadku naszych organów rozrodczych (dwa jajniki, dwa jądra) – ta ewolucyjna osobliwość pełni funkcję zabezpieczenia na wypadek uszkodzenia narządu. Tyle że nerki, o dziwo, jeśli odmawiają posłuszeństwa, to często wspólnie i druga nerka nie potrafi nam pomóc, kiedy pierwsza zawiedzie. A gdy obie stają się niewydolne, nagromadzenie odpadów w organizmie może zagrozić życiu12. W przypadku przewlekłej niewydolności nerek (przy utracie funkcji obydwu nerek) pacjent zostaje całkowicie uzależniony od dializ – bolesnego i trudnego procesu mechanicznego oczyszczania krwi – aż do końca życia. Często aż trzy razy w tygodniu musi stawiać się w centrum dializ, gdzie jego krew kieruje się do zewnętrznego urządzenia. W początkach tej terapii wielu pacjentów wkrótce i tak umierało, pomimo dializ. W ciągu niespełna roku osobiste królestwo Richarda Herricka znalazło się w opłakanym stanie. Zdrowy młody człowiek zmienił się w wychudzonego pacjenta w ostatniej fazie przewlekłego zapalenia nerek, prowadzącego do niewydolności nerek – i do śmierci. Jego skóra zbrązowiała, zaczął doświadczać ataków i początków psychozy. Przywiązano go do łóżka, gdy pogryzł pielęgniarkę. Nawet dializa nie pomagała na długo. Gdy stan Richarda jeszcze się pogorszył, lekarze przenieśli go do Public Health Service Hospital (Szpital Publicznej Służby Zdrowia) w Brighton w stanie Massachusetts, bliżej rodzinnego domu. Jego najstarszy brat Van powiedział Davidowi C. Millerowi, lekarzowi prowadzącemu Richarda, że zrobi wszystko, aby uratować Richarda, nawet gdyby miało to oznaczać odstąpienie bratu jednej z jego własnych nerek. Nie – Miller zaczął go odwodzić od tego pomysłu – nerka zostałaby po prostu odrzucona… Nagle urwał w pół zdania. Zamilkł, w jego głowie zaświtała pewna myśl. Rzeczywiście nie mogli wykorzystać nerki Vana, mogliby za to zrobić użytek z nerki drugiego brata Richarda – Ronalda. Byli bliźniakami jednojajowymi. Gdy nerki Richarda wymagały już dosłownie podtrzymywania życia, Miller kazał przewieźć go do Szpitala Petera Benta Brighama. Poinformował również personel, że w odróżnieniu od większości nieszczęsnych pacjentów Richard ma odpowiedniego dawcę.
„Były to idealne okoliczności w wymiarze ludzkim dla naszego laboratoryjnego modelu” – mówił później Murray w wywiadach. Lecz czy zespół chirurgów powinien narażać życie jednego zdrowego człowieka, aby ratować życie innego, choćby nawet był to jego rodzony brat? I co dawało Murrayowi prawo do takiej decyzji? (…)
Boston, 23 grudnia 1954 roku. Operacja braci bliźniaków Herricków rozpoczyna się dokładnie o 8.15 rano. Pierwsze dziewięćdziesiąt minut Murray czeka w pokoju obok, przysłuchując się transmisji radiowej operacji przeprowadzanej na Ronaldzie. Jego ludzie muszą działać szybko, lecz nie mogą sobie pozwolić na najdrobniejszy nawet błąd. Tylko jeden bliźniak, tylko jedna nerka do wykorzystania – lekarze mają tylko jedną szansę. Jest 9.50, zdążyli już wyizolować naczynia krwionośne zasilające nerkę dawcy, lecz nie odważyli się ich przeciąć – Murray musi jeszcze przygotować Richarda do przyjęcia narządu. W odróżnieniu od wcześniejszych eksperymentów, w których nerka dawcy trafiała do uda pacjenta, ta operacja wymaga trwałego wszczepienia jej do jamy brzusznej.
Jak dotąd stan Richarda ciągle się pogarszał, tak iż w końcu ucierpiał nawet jego umysł. Murray wie, że sama operacja może go zabić. Nawet znieczulenie ogólne wydaje się ryzykowne, jeśli jednak nie zrobią czegoś zaraz, pacjent i tak umrze. Gdy już Richard, owinięty w szarozielone prześcieradła, traci świadomość, Murray wykonuje pierwsze nacięcie skóry jego brzucha. Po przedostaniu się przez barierę mięśni ostrożnie wyciąga otrzewną, mieszczącą wnętrzności i wyrostek robaczkowy. Sekwencją rozplanowanych ruchów zabezpiecza zaciskami tętnice doprowadzające krew do nerek i nogi Richarda. Potem bierze głęboki oddech i poleca Francisowi Moore’owi odcięcie dopływu krwi do zdrowej nerki Ronalda i usunięcie jej.
Nazywa się to czasem niedokrwienia, chodzi o owe decydujące, wypełnione adrenaliną minuty pomiędzy usunięciem narządu a przywróceniem dopływu krwi do jego tkanek. Każdy mięsień, nerw i włókno wibrują niczym linki podstępnie rozciągnięte w poprzek drogi, każdy ruch trzeba choreograficznie dopracować, uważnie obserwuje się każde drgnięcie wskazówek zegara. Moore ułożył nerkę, owiniętą zwykłym mokrym ręcznikiem w zwykłej misce. „Skromny transport na tak cenny ładunek” – będzie później wspominał. W tej właśnie misce, zabezpieczony zaciskami i przygotowany, znajduje się klucz do królestwa Richarda. Murray umieszcza narząd wewnątrz powłok brzusznych, lecz nie może zapewnić przepływu krwi do chwili, aż chirurdzy połączą „rodzime” naczynia krwionośne z nerką dawcy. Następnie kolej na połączenie tętnicy nerkowej, splecionej z tętnicą biodrową Richarda. Na zegarze już 10.10, mimo to nadal nie można usunąć zacisków. Mija kolejnych trzydzieści minut, chirurdzy pocą się pod białymi lampami – i czują presję na myśl, że obserwuje ich opinia publiczna, ponieważ stacje radiowe aglomeracji bostońskiej powtarzają całą historię aż do znudzenia, złaknione nowych wieści.
Zespół Murraya zakończył wykonywanie niezbędnych połączeń dopiero kwadrans po jedenastej. „W sali operacyjnej zapadło zgodne milczenie, gdy delikatnie usuwaliśmy zaciski” – wspominał potem28. Gdy krew gwałtownie wpłynęła do nerki dawcy, słychać było tylko odgłosy aparatury, biały szum typowy dla sali operacyjnej. Nerka napęczniała i zaróżowiła się – przez godzinę i dwadzieścia dwie minuty była pozbawiona krwi, podobnie jak noga Richarda. Wszystkie zaciski usunięto, nerka zaczęła pulsować – i wykonywać swoje zadanie. Przez kilka minut mocz tak szybko przepływał przez cewnik, że personel musiał zbierać go mopem z podłogi. Lekarze implantowali wolny koniec moczowodu Richarda w ścianie pęcherza30 i od razu powrócił normalny przepływ moczu. Murray odetchnął z ulgą, pierwsze koty za płoty. Teraz trzeba czekać.
Bracia Herrickowie opuścili Szpital Petera Benta Brighama na własnych nogach zaledwie dwa tygodnie później – był to pierwszy sukces zabiegu przeszczepu narządu. W ich przypadku, ponieważ byli bliźniętami jednojajowymi, przeszczepiona nerka była czymś znajomym dla organizmu biorcy. Jednak gdy płyny ustrojowe zaczęły znowu krążyć, Richard wciąż miał w sobie własne dwie nerki. Łącznie miał więc teraz trzy, podczas gdy jego brat Ronald tylko jedną. Zaoferowano mu więc dodatkowy narząd, a nie wymianę narządów, z czym nieodłącznie wiązały się zagrożenia. Murray martwił się, że chore nerki zainfekują nowy narząd, i chciał je natychmiast usunąć. Doktor Merrill, lekarz prowadzący Richarda, bardziej konserwatywnie nastawiony, był przekonany, że nerki powinny pozostać. I tak oto organy Richarda trwały na dawnym miejscu niczym miny lądowe, były jak śmierć, którą nosił w sobie jeszcze rok, kiedy to wreszcie Merrill zgodził się na ich usunięcie. Po tej operacji Richard opuścił szpital i nadal miał się znakomicie – psychoza znikła, powrócił do aktywnego życia. Ożenił się z pielęgniarką, która opiekowała się nim po operacji, i żył z nerką brata, jakby była jego własną. Man’s Life Saved by Twin’s Kidney (Nerka brata bliźniaka ratuje ludzkie życie) – obwieszczono na pierwszej stronie „New York Timesa” i wkrótce w prasie całego kraju (oraz poza jego granicami) pojawiły się podobne tytuły, a każdy z nich zapowiadał początek nowej epoki. I rzeczywiście się ona zaczęła.

[…]

Robert J. White, nieugięty szermierz etyki, porządny katolik, przyjaciel dwóch papieży, lubił mówić o sobie (z pewnym przekąsem) „Pokorny Bob” (Humble Bob). Młody i ambitny uczony, tak utalentowany, że upatrzył go sobie Harvard i ściągnął go z jego macierzystego uniwersytetu w Minnesocie. White zainteresował się tym, co dzieje się w przypadku niewydolności wielonarządowej. Jako naoczny świadek pierwszego udanego przeszczepu nerki, przeprowadzonego przez jego przyjaciela i mentora Josepha E. Murraya, pomyślał sobie, że po co osobno wykonywać transplantacje nerek i serca, skoro można zrobić to ze wszystkimi narządami naraz poprzez przeszczep głowy. Jego krytycy, w tym orędownicy etycznego traktowania zwierząt, zwali go Doktorem Rzeźnikiem, zarzucając mu niepotrzebne zadawanie cierpień niezliczonym stworzeniom oraz przerażającą ambicję człowieka pragnącego bawić się w Boga. White bronił nauki jako zajęcia poza wszelkim podejrzeniem – zarazem jednak pojawiał się w telewizji i na łamach magazynu „GQ” z torbą lekarską przyozdobioną napisem „Dr Frankenstein”. Był pionierem technik ratowania życia, do dziś stosowanych w szpitalach – jak chłodzenie mózgu ofiar wypadków i praktyczne zabiegi chirurgiczne mocno osadzone w rzeczywistości – a jednocześnie pracował jako konsultant drugiego filmu Z Archiwum X i stał się inspiracją dla horroru science fiction Mózg, który nie może umrzeć. Przyczynił się do utworzenia przez papieża Jana Pawła II komisji bioetycznej, był członkiem Papieskiej Akademii Nauk, nominowano go do Nagrody Nobla – a przecież odciął głowę makakowi królewskiemu, by przyszyć ją do innego, obcego organizmu, a przeprowadził tę próbę z myślą o wykonaniu takiej samej operacji na człowieku.
Zabiegi chirurgiczne, których White był pionierem, wydają się zrodzone pod osłoną ciemności, lecz przecież biorąc do ręki skalpel, White przystąpił do międzynarodowej rywalizacji pod każdym względem równie zaciekłej jak wyścig kosmiczny – do zimnowojennego współzawodnictwa między Rosją a Ameryką o pokonanie śmierci i moc udzielania życia. Przeskok od psa do małpy, z myślą o człowieku w następnej kolejności, zapoczątkował trwające cztery dekady zmagania z ograniczeniami nauki – a jednocześnie wystawił na próbę podejście do dobrostanu zwierząt, wiarę samego White’a oraz opinię publiczną, niechętnie nastawioną do pobierania narządów od pacjentów o martwym mózgu i do przeszczepiania tego czegoś, co czyni nas nami. Zawsze tkwi w nas to pragnienie przyszłości, która wydaje się na wyciągnięcie ręki. „Ileż jednak sekretów zdołalibyśmy wyjaśnić – pyta Victor Frankenstein z powieści Mary Shelley – gdyby dociekań naszych nie pętało tchórzostwo bądź niedbałość?”* Czy ośmielimy się zakłócać naszą technologią porządek wszechświata? Odpowiedź brzmi – tak. Od żelaznego płuca po współczesne respiratory, od pierwszej operacji nerki po innowacyjne terapie genowe, od technik chłodzenia mózgu zaproponowanych przez White’a po nowatorskie rozwiązania w dziedzinie wszczepialnych sieci neuronowych – zuchwałe osiągnięcia dawnej medycyny stanowią od dawna motor napędowy medycyny współczesnej. Ich twórcy jako naukę zaczęli traktować to, co wcześniej uważano za fantastykę naukową. Mimo to transplantologia wciąż prowokuje nasz rozsądek, gdy pragnieniu zarazem towarzyszy przerażenie. Kiedy matka zmarłego dziecka słyszy odgłos serca swojego maleństwa w ciele biorcy przeszczepu, to czyje serce bije w jej uszach? A jeśli my sami otrzymaliśmy czyjeś serce, płuca albo wątrobę, to czy zmienia to naszą istotę? Ta książka to opowieść o niesamowitym Frankensteinowskim marzeniu, o tym, jak pewien człowiek zapragnął dokonać pierwszego na świecie przeszczepu ludzkiej głowy i jak te groteskowe zamysły dały początek technologiom, które do dziś ratują ludzkie życie. Lecz książka zgłębia również zagadkę, która wciąż domaga się rozwiązania: Jeśli zmusimy mózg do życia poza ciałem, to co stanie się z naszym ja? Lub też – jak to ujął sam White – „czy można przeszczepić ludzką DUSZĘ?”.
Dorobek doktora White’a tworzy osobliwy pomost pomiędzy zimnowojenną Rosją a Stanami Zjednoczonymi, pomiędzy nauką a duszą, między etyką eksperymentowania a optymistycznym pragnieniem uchronienia pacjentów przed nieuniknionym pogarszaniem się stanu ich organizmu. Historia White’a to spojrzenie na przeszłość, na czas gorliwego nacjonalizmu, epokę sekretów, niebezpieczeństw i szpiegów, lecz zarazem okres coraz większej troski o prawa tych, o których zapomniano, czy to pacjentów w nieodwracalnej śpiączce, czy małp w laboratoriach. To opowieść o naszych najgłębszych lękach, największych nadziejach oraz o pewnym zdumiewającym wynalazku, który ratuje dziś od pewnej śmierci pacjentów z chorobami serca i pacjentów dializowanych. Jednak co najważniejsze, jest to historia o długiej i przedziwnej drodze od fantastyki naukowej do faktu naukowego.

 
Wesprzyj nas