Moc wzruszeń, szczypta tajemnicy (i niejeden szkielet w szafie!), potęga zwykłej ludzkiej dobroci oraz ponadczasowa mądrość… Ta powieść to istna skarbnica endorfin i zastrzyk witalności.


Życie jest piękne, nie marnuj go na smutki.
Nawet jeśli masz 16 mocnych powodów, żeby… skoczyć do wody.
Nigdy nie jest za późno na szczęście, a miłość nie zna wieku!

Stare dobre czasy, kiedy Maggie Fortenberry z dumą reprezentowała stan Alabama w konkursie Miss Ameryki, to już zamknięty rozdział w jej życiu. Wciąż jednak jest piękna i podziwiana. Odniosła też wiele zawodowych sukcesów. Mimo to w głębi serca czuje żal. Co stało się z jej marzeniami o kochającym mężu, gromadce dzieci i pięknym domu? Jako agentka nieruchomości sprzedaje je innym.

Po śmierci Hazel Whisenknott, najdroższej przyjaciółki, a zarazem mentorki i pracodawczyni, Maggie chce zacząć wszystko od nowa. Ale na niektóre rzeczy jest zbyt młoda, na inne – zbyt stara. Powiedziała więc sobie: dość! i wymyśliła, jak wyjść z tego z wdziękiem. Teraz metodycznie realizuje swój genialny pomysł: odwołuje prenumeratę ulubionego pisma, każe odłączyć telefon, zamyka konto w banku i pisze ostatni list… Na szczęście plany, nawet te doskonale, nie zawsze dochodzą do skutku. A życie potrafi zaskakiwać także wtedy, gdy myślisz, że to, co najlepsze, jest już za Tobą!

Moc wzruszeń, szczypta tajemnicy (i niejeden szkielet w szafie!), potęga zwykłej ludzkiej dobroci oraz ponadczasowa mądrość… Ta powieść to istna skarbnica endorfin i zastrzyk witalności. Dodaje skrzydeł, bawi do łez, koi jak plaster miodu.

Fannie Flagg
Wciąż o tobie śnię
Przekład: Wojciech Szypuła
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 26 stycznia 2022
 
 

Po głębszym namyśle

Im dłużej Maggie o tym myślała, tym wyraźniej dostrzegała, że nie powinna się dziwić temu, jak potoczyło się jej życie – wziąwszy pod uwagę wszystkie błędne decyzje, które podjęła. Boże drogi, czemu nie wyszła za Charlesa Hodgesa Trzeciego, kiedy ją poprosił o rękę? Jego rodzice się nią zachwycili, ona też ich polubiła. Byli dla niej tacy dobrzy. W dniu urodzin zabrali ją do Birmingham Club na szczycie Red Mountain, gdzie oczarował ją parkiet do tańca: szklany, obrotowy, podświetlany kolorowymi lampkami. Pięknie ubrani ludzie siedzieli przy ustawionych wokół parkietu stolikach, sącząc egzotyczne koktajle, a Panna Margo co wieczór grała na fortepianie w Złotej Sali z widokiem na miasto.
Charles był wysokim blondynem o niebieskich oczach i dziewczęco ślicznej cerze. Tamtego dnia, kiedy się jej oświadczył, zabrał ją do klubu na kolację i w ogóle zaplanował przeuroczy wieczór. Ona dopiero co zdobyła tytuł Miss Alabamy i kiedy weszła do sali, orkiestra zagrała na jej cześć Stars Fell on Alabama. Była w siódmym niebie. Przetańczyli całą noc, a kiedy po ostatnim tańcu wrócili do stolika, na dany przez Charlesa znak kelner położył jej na talerzyku wyłożone czarnym aksamitem pudełko, w którym spoczywał pierścionek zaręczynowy z ogromnym brylantem.
To był magiczny rok. Tworzyli cudowną parę, latem bywali na wszystkich przyjęciach i potańcówkach. Charles doskonale tańczył i był taki przystojny w smokingu i czarnych lakierkach z kokardami. Uwielbiała jego dotyk w tańcu: trzymał ją blisko siebie, tak że przez marynarkę czuła ciepłą wilgoć jego ciała; przytulał ją tak mocno, że trudno było powiedzieć, gdzie on się kończy, a ona zaczyna. Po powrocie do domu jeszcze godzinami pachniała jego wodą kolońską. Była za młoda, żeby wiedzieć, że magia lata nie będzie trwała wiecznie. Wydawało jej się, że czasu wystarczy im na wszystko.
Zresztą, skoro już postanowiła nie wychodzić za Charlesa, trzeba było przynajmniej kontynuować lekcje gry na harfie, które przerwała po nauczeniu się dwóch utworów – wystarczyły, żeby zostać Miss Alabamy, ale nie zarobiłaby na życie, wygrywając na przemian Tenderly i Ebb and Tide. A w ogóle, dlaczego wybrała harfę? Przecież z harfą nie da się podróżować. Mogła grać na pikolo, flecie, na skrzypcach… Nie została żadną mistrzynią harfy, ale nauczyła się wykonywać dużo zamaszystych zawijasów w powietrzu, które pozwalały jej wyglądać – i brzmieć – dużo lepiej, co zauważyła nawet jej nauczycielka: „Brakuje ci może naturalnego talentu, moja droga, ale nadrabiasz to stylem i elegancją gry”.
W ten sposób można by chyba streścić całe jej życie i prawdopodobnie wyjaśnić, jakim cudem w ogóle tak długo wytrzymała: odrobina talentu plus dobry smak. Mało kto zdawał sobie sprawę, że Maggie ma zaledwie sześć czy siedem eleganckich żakietów i sukienek – wszystkie jednak są ogromnie stylowe. Dzięki zniżkom w markowych butikach i umiejętności zawiązania apaszki na czterdzieści różnych interesujących sposobów udawało jej się zawsze stwarzać korzystne pozory. Zupełnie inaczej rzecz się miała z jej wnętrzem. Nie wiedziała dlaczego, ale zawsze brakowało jej pewności siebie i wiecznie kwestionowała wszystkie swoje decyzje, myśląc poniewczasie: Trzeba było zachować się tak i tak albo: Powinnam była zrobić to i tamto. Stale wypatrywała znaków od losu, które wskazałyby jej właściwą drogę, i bojąc się popełnienia błędu, nie robiła nic. Na szczęście dzisiaj, o piątej trzydzieści rano, podjęła właściwą decyzję. Chwała Bogu. Co za ulga.
Wróciła do przedpokoju i zgarnęła pocztę ze srebrnej tacy przy wejściu: same śmieci plus ulotka reklamowa Willow Lakes, osiedla dla aktywnych seniorów. Wyrzuciła wszystko do kosza. Zapaliwszy światło w kuchni, znalazła na blacie wizytówkę Dottie Figge z Century 21 Realty, która najwidoczniej znów oprowadzała klientów po jej mieszkaniu. Dottie pracowała rzetelnie; w ostatnich trzech tygodniach co najmniej trzy razy pokazywała apartament jednej i tej samej parze z Teksasu. W tej chwili w całym kompleksie był na sprzedaż tylko jeden segment, z dwiema sypialniami – ale Maggie nagle sobie uświadomiła, że po trzecim listopada także jej mieszkanie będzie wolne. Powinna chyba zadzwonić jutro do Dottie i ją uprzedzić: nie powie, o który segment chodzi, po prostu da znać, że coś się zwolni. Lubiła Dottie. Razem startowały w konkursie Miss Alabamy, Dottie grała na puzonie i stepowała. A teraz była taką samą agentką jak Maggie, paznokciami czepiającą się każdej okazji, żeby przetrwać w branży. Dwa lata temu ogłosiła, że przestaje być baptystką i „otwiera się na Wschód”; stwierdziła, że gdyby nie joga Om i codzienne obrzędy ku czci bogini Kuan Yin, nie dałaby sobie rady w życiu. Z początku wszyscy czuli się trochę dziwnie, widząc setki buddyjskich chorągiewek powiewających w dni otwarte w domach Dottie i porozstawiane wszędzie kawałki kryształu, ale była przy tym taka słodka… Kiedy ostatnio udało jej się sprzedać segment w szeregowcu Maggie, sprezentowała jej miseczkę ozdobioną symbolem jin-jang. Maggie nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić z miseczką jin-jang, ale wolała nie pytać, żeby nie urazić uczuć Dottie.
Nalała sobie duży kieliszek wina, przeszła do salonu, zrzuciła buty, usiadła i położyła nogi na niskim stoliku. Sącząc wino, zaczęła się zastanawiać, co jeszcze powinna zrobić, żeby mieć pewność, że wszystko pójdzie gładko. Chciała odejść nie tylko niezadłużona, ale także wolna od trosk. W tej chwili była zbyt zmęczona, ale z samego rana sporządzi „Listę rzeczy, które koniecznie muszę zrobić, zanim odejdę”. Nie mogła sobie zaufać, że coś zapamięta, dopóki tego nie zapisała. Może to ze zmęczenia, ale ostatnio często łapała się na tym, że zapomina różne rzeczy – takie jak nazwiska znajomych albo nazwisko popularnego niegdyś gwiazdora filmowego. W zeszłym tygodniu nie mogła sobie przypomnieć, jak się nazywa Tab Hunter, a on przecież zawsze należał do jej ulubieńców. Jak mogła o nim zapomnieć?
Przy następnym łyku wina przyszli jej do głowy tańczący derwisze. Rany boskie… Oby tylko przygotowujący ich wizytę nie zakwaterowali ich w którymś z tych paskudnych hoteli konferencyjnych w centrum. Hazel powtarzała, że „ludzie przyjeżdżający do Birmingham spodziewają się najgorszego, dlatego podwójnie ważne jest, żeby przed wyjazdem zobaczyli to, co najlepsze”.
Spojrzała na zegarek. Za późno, żeby dzwonić do Cathy do biura. Zatelefonuje do niej rano i jeżeli Cathy nie zarezerwowała jeszcze hotelu, spróbuje zasugerować jej, niby niezobowiązująco, jakieś lokum z charakterem. Może Dinkler-Tutwiler? Albo któryś z tych uroczych domków dla gości w Mountain Brook Country Club? Tylko że w klubie obowiązują ściśle określone stroje i poza dorocznym pokazem tańców szkockich panowie w spódnicach mogą być tam niemile widziani.
Jeszcze łyk wina. Przynajmniej o jedno nie musiała się martwić: mogła być pewna, że Birmingham zapewni derwiszom iście królewską rozrywkę. Kiedy w zeszłym roku przyjechała do nich Marilyn Home, ta diwa operowa, dostała sześćdziesiąt pięć powitalnych koszy z owocami. Mieszkańcy Birmingham słynęli z typowej dla południowców gościnności i przyjaznego nastawienia do przybyszów. Niektórzy goście narzekali wręcz na ich nadmierną wylewność i gorliwość; wyjeżdżali z miasteczka tak wykończeni, że nie mogli się doczekać, kiedy wrócą do domu i wreszcie odsapną.
Pomijając jednak naturalną życzliwość tubylców, Maggie podejrzewała, że głównym powodem, dla którego tak bardzo chcieli, żeby ich lubiano, był fakt, że cały czas usiłowali zatrzeć fatalną opinię, na jaką Birmingham zapracowało sobie w okresie walki o prawa obywatelskie. Artykuły w prasie były wtedy miażdżące i bezlitosne. Do tej pory, gdy tylko gdzieś na świecie wybuchały niepokoje na tle rasowym, miało się wrażenie, że reporterzy wyciągają te same rolki filmów nakręcone przed laty w Birmingham, z psami i wężami strażackimi, i w kółko puszczają je w telewizji. Serce jej się od tego krajało. Nie twierdziła, że nie wydarzyły się tu potworne rzeczy – bo się wydarzyły, jak najbardziej – ale media przedstawiały sytuację w taki sposób, jakby każdy mieszkaniec Birmingham był pieniącym się z wściekłości rasistą, co było oczywistą nieprawdą.
Użyła w swoim liście określenia „przygnębiona”, ponieważ było ono dla wszystkich zrozumiałe, ale najlepiej jej odczucia opisywałoby słowo „smutna”. Nigdy nikomu nie opowiadała o tym, co jej się przydarzyło w Atlantic City w tamtym roku, kiedy była aktualną Miss Alabamy. I nigdy nie opowie. Mieszkańcy Alabamy, a Birmingham w szczególności, dość się nasłuchali złych rzeczy na swój temat. Wystarczy im na całe życie.

 
Wesprzyj nas