Spostrzeżenia starożytnych filozofów pasują jak ulał do współczesnego świata pełnego bodźców i emocji. Przypomniał o tym John Sellars w książce „Lekcje stoicyzmu”, kierując uwagę czytelnika na fakt, że nasze samopoczucie, niezależnie od okoliczności, w największym stopniu zależy od nas samych.


„W jaki sposób uda nam się wykształcić w sobie cnoty cierpliwości, odwagi lub wytrzymałości, jeśli zawsze wszystko idzie nam jak z płatka?” – pyta retorycznie John Sellars w książce „Lekcje stoicyzmu” omawiając znaczenie trudności przynoszonych przez życie. Są one tragedią czy szansą? Światopogląd stoicki skłania się ku tej drugiej opcji i podpowiada w jaki sposób tę szansę wykorzystać, bez pogrążania się w cierpieniu.

Jego esej przypomina nam o postaci filozofa jako lekarza duszy, mogącego pomóc przejść przez życie łagodniej. Autor wyszczególnia w nim najistotniejsze tezy sformułowane przez stoików, których dziś moglibyśmy nazwać specjalistami od spokoju. U jego źródeł leży przyjęcie do wiadomości, co zależy od nas samych, a co nie. Lista tego co w naszej mocy, sformułowana przez Epikteta, jest krótka. Znajdują się na niej sądy, popędy i pragnienia. Może wydawać się, że to bardzo niewiele, lecz filozofowie przekonują nas, że to wystarczająco, by móc pokierować własnym życiem tak, by zminimalizować negatywne skutki burz, jakie niewątpliwie w nim nastąpią.

Chwila refleksji wystarczy, by samodzielnie dojść do wniosku, iż sądy, oceny i przekonania stoją u podstawy emocji i czynów podejmowanych na ich podstawie. Chcemy zdobyć to, co oceniliśmy jako warte zachodu, wziąć udział w wydarzeniu, które naszym zdaniem jest ważne albo dokonać zemsty, jeśli czyjeś postępowanie bardzo nas dotknęło. A zatem decyzja o tym, jak postąpimy z tym co przynosi nam życie, zawsze leży po naszej stronie, tak jak i ostateczne wartościowanie zdarzeń. W tej perspektywie spoczywa obietnica spokoju ducha. Jednych z równowagi wytrąca błahostka, inni, choć nieustannie nękani katastrofami, płyną przez życie niewzruszeni.

Nie jest to umiejętność powszechna. „Paradoksalnie nauka dobrego życia, to zadanie, które może zająć nawet i całe życie” – pisze Sellars. Zwraca uwagę, że większość osób nieustannie goni za tą czy inną materialną zachcianką, poświęcając na to cenny czas życia, po to, by chwilę później rzucić niemodną już rzecz na śmietnik i gonić za następną. Równie wielu zajmuje się niekończącym się roztrząsaniem doznanych przykrości, porażek i rozczarowań, samodzielnie podejmując decyzję o wielokrotnym przeżywaniu negatywnych emocji, jakie się z tym wiążą. Jeśli dodamy do tego bezwartościowe czy wręcz szkodliwe rozrywki, to okazuje się, że przeważająca część ludzkości żyjącej na Ziemi, spędza cenny czas życia w sposób, który im samym nie przynosi zupełnie żadnego pożytku. „Ludzie mogą być z powodzeniem zajęci robieniem niczego. Kiedy już raz rozwiną w sobie ten nawyk, wpadają w nieprzemijający stan niepokoju i nie są w stanie ani odpocząć, ani na niczym się skoncentrować. Tacy ludzie uświadamiają sobie w pełni wartość życia, dopiero kiedy niemal się ono skończy” – pisze John Sellars.

Książka Sellarsa jest lapidarna, ów kondensat filozoficznej wiedzy będzie adekwatny dla osób pragnących przyswoić sobie główne przekonania stoików lub przypomnieć poznane już wcześniej tezy. Odniesienia do współczesności stosowane w niej przez autora, pozwalają odnieść koncepcje powstałe w starożytności do dzisiejszych problemów i stylu życia, w czym przejawia się talent pedagogiczny Sellarsa, wykładowcy filozofii w Royal Holloway, University od London. Lektura ta uzmysławia, iż natura ludzka pozostaje niezmienną od zarania ludzkości, a jej dogłębne poznanie przez myślicieli dokonało się już dawno temu. Z niewielkim wszakże pożytkiem – błędy popełniamy od starożytności wciąż te same. Agnieszka Kantaruk

John Sellars, Lekcje stoicyzmu, Przekład: Michał Rogalski, Wydawnictwo Czarna Owca, Premiera: 10 listopada 2021
 
 

John Sellars
Lekcje stoicyzmu
Przekład: Michał Rogalski
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 10 listopada 2021
 
 
 

Pro­log

A co, gdyby powie­dziano ci, że więk­szość cier­pie­nia w twoim życiu wynika po pro­stu z tego, jak myślisz o świe­cie? Nie cho­dzi mi o cier­pie­nie fizyczne, takie jak ból lub głód, ale o wszyst­kie inne rze­czy, które spra­wiają, że życie robi się mroczne: o lęk, fru­stra­cję, strach, roz­cza­ro­wa­nie, gniew, ogólne nie­za­do­wo­le­nie. A co, gdyby poja­wiła się osoba, która twier­dzi­łaby, że może cię nauczyć, jak się tego wszyst­kiego ustrzec? I dodała, że doświad­cze­nia te wyni­kały z nie­wła­ści­wego spo­sobu patrze­nia na świat? Gdyby oka­zało się, że to od cie­bie zależy, czy będziesz w sta­nie tego wszyst­kiego unik­nąć?
Takie zapew­nie­nia możemy zna­leźć w książ­kach trzech wiel­kich rzym­skich sto­ików: Seneki, Epik­teta i Marka Aure­liu­sza, żyją­cych w pierw­szym i dru­gim stu­le­ciu naszej ery. Wiele osób koja­rzy Senekę jako wycho­wawcę mło­dego cesa­rza Nerona. Epik­tet był nie­wol­ni­kiem, który odzy­skał wol­ność, a następ­nie zało­żył wła­sną szkołę filo­zo­ficzną. Marek Aure­liusz to z kolei jeden z rzym­skich cesa­rzy. Ich życio­rysy były skraj­nie różne, ale każdy z nich uznał sto­icyzm za prze­wod­nika na dro­dze do dobrego życia.
W cza­sach, kiedy nasi trzej rzym­scy filo­zo­fo­wie spi­sy­wali swoje prze­my­śle­nia, sto­icyzm liczył już kil­ka­set lat. Wszystko zaczęło się w Ate­nach. Zało­ży­cie­lem szkoły był Zenon, rodem z Cypru. Uro­dził się w rodzi­nie kupiec­kiej i pew­nego razu, nie­długo przed 300 rokiem przed naszą erą, odwie­dził Ateny w inte­re­sach powie­rzo­nych mu przez ojca. Pod­czas pobytu w mie­ście męż­czy­zna zetknął się z tam­tej­szymi filo­zo­fami i wkrótce roz­po­czął naukę pod kie­run­kiem róż­nych mistrzów z kilku kon­ku­ren­cyj­nych szkół. Nie poświę­cił się jed­nak żad­nej z pozna­nych filo­zo­fii, ale posta­no­wił sam zostać nauczy­cie­lem i roz­po­czął wykłady pod Malo­waną Bramą (Stoa Poikile) – zdo­bioną kolum­nadą w cen­trum Aten. Filo­zof w nie­dłu­gim cza­sie zgro­ma­dził wokół sie­bie sze­ro­kie grono naśla­dow­ców, któ­rych zaczęto nazy­wać sto­ikami – oso­bami spo­ty­ka­ją­cymi się pod Malo­waną Bramą. Szkoła sto­icka roz­wi­jała się dalej pod kie­run­kiem następ­ców Zenona: Kle­an­tesa i Chry­zypa. Obaj przy­byli do Aten z Azji Mniej­szej. Kolejni sto­icy przy­by­wali do mia­sta z jesz­cze odle­glej­szego wschodu, jak choćby Dio­ge­nes: z Babi­lonu. Żadne z dzieł wcze­snych sto­ików nie prze­trwało dłu­żej niż do końca sta­ro­żyt­no­ści i w śre­dnio­wie­czu ni­gdy nie zostało prze­pi­sane z antycz­nych papi­ru­so­wych zwo­jów na per­ga­min manu­skryp­tów. Wszystko, co o nich wiemy, opiera się na cyta­tach i stresz­cze­niach póź­niej­szych auto­rów.
Jeśli zaś cho­dzi o trzech rzym­skich sto­ików, sytu­acja przed­sta­wia się wręcz odwrot­nie. Dys­po­nu­jemy sporą liczbą ich pism. W przy­padku Seneki posia­damy sze­reg trak­ta­tów poświę­co­nych róż­nym zagad­nie­niom filo­zo­ficz­nym, listy adre­so­wane do jego przy­ja­ciela Lucy­liu­sza oraz kil­ka­na­ście tra­ge­dii. Jeśli cho­dzi o Epik­teta, do naszych cza­sów prze­trwały spi­sane przez jego ucznia Arriana roz­wa­ża­nia (Dia­tryby), które zdają się zapi­sem wykła­dów wygła­sza­nych w szkole. Towa­rzy­szy im krótki pod­ręcz­nik (Enche­iri­dion) zgłę­bia­jący część klu­czo­wych zagad­nień poru­szo­nych w roz­mo­wach. Po Marku Aure­liu­szu pozo­stało nam coś zupeł­nie innego: pry­watne zapi­ski, w któ­rych filo­zof zdaje sprawę ze zma­gań z nie­któ­rymi fun­da­men­tal­nymi ide­ami sto­icy­zmu i z prób prak­ty­ko­wa­nia tych idei we wła­snym życiu.
Prace trzech rzym­skich sto­ików od zawsze inspi­ro­wały czy­tel­ni­ków, mówią bowiem o codzien­nych pro­ble­mach, przed któ­rymi stają wszy­scy, któ­rzy pró­bują odna­leźć wła­sną drogę przez życie. Książki tej trójki są przede wszyst­kim o tym, jak żyć – jak zro­zu­mieć swoje miej­sce w świe­cie, jak radzić sobie, kiedy sprawy nie idą dobrze, jak pra­co­wać z wła­snymi emo­cjami, jak trak­to­wać innych, jak pro­wa­dzić dobre życie godne racjo­nal­nej ludz­kiej istoty. W kolej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się bli­żej nie­któ­rym z tych zagad­nień. Zaczniemy od tego, co wedle sto­ików może dać nam filo­zo­fia, a więc od tera­pii umy­słu. Zba­damy, nad czym możemy pano­wać, a nad czym nie, a także zgłę­bimy to, dla­czego nasz spo­sób myśle­nia o róż­nych rze­czach może cza­sami wywo­ły­wać szko­dliwe emo­cje. Zasta­no­wimy się nad naszą rela­cją z ota­cza­ją­cym świa­tem i nad naszym w nim miej­scem. Na zakoń­cze­nie zaś sku­pimy się na rela­cjach z innymi ludźmi, które wno­szą w nasze życie codzienne tyle rado­ści, ile napięć. Jak zoba­czymy, ste­reo­ty­powy wize­ru­nek nie­czu­łego i wyob­co­wa­nego sto­ika nie ma wiele wspól­nego z bogac­twem myśli, które możemy zna­leźć u trzech rzym­skich sto­ików. Ich dzieła nie bez powodu uznano za nie­prze­mi­ja­jącą kla­sykę. Pisma sto­ików do dziś nie stra­ciły na popu­lar­no­ści, a kolejne poko­le­nia odnaj­dują w nich przy­datne życiowe lek­cje.

1
Filo­zof jako lekarz


Pod koniec pierw­szego stu­le­cia naszej ery pocho­dzący z Azji Mniej­szej dawny nie­wol­nik, któ­rego praw­dzi­wego imie­nia nawet nie znamy, zało­żył szkołę filo­zo­ficzną w jed­nym z nowych miast na zachod­nim wybrzeżu Gre­cji. Tra­fił tam nie­zu­peł­nie z wła­snej woli. Został wygnany z Rzymu – wraz ze wszyst­kimi innymi filo­zo­fami – przez cesa­rza Domi­cjana, który widział w myśli­cie­lach poten­cjalne zagro­że­nie dla swo­jego pano­wa­nia. Mia­sto nazy­wało się Niko­po­lis; stu­le­cie wcze­śniej zało­żył je Okta­wian August, a wyzwo­leńca nazy­wano Epik­te­tem, co w grece zna­czy tyle co „nabyty”. W trak­cie swo­jej dzia­łal­no­ści szkoła Epik­teta przy­cią­gnęła wielu uczniów, a także zna­ko­mi­tych gości, takich jak cesarz Hadrian, który pod­cho­dził do filo­zo­fów z dużo więk­szą sym­pa­tią niż nie­któ­rzy z jego poprzed­ni­ków. Sam Epik­tet nie napi­sał żad­nej książki, ale jeden z jego pod­opiecz­nych – młody męż­czy­zna imie­niem Arrian, który póź­niej sam sta­nie się jed­nym z naj­waż­niej­szych histo­ry­ków epoki – robił notatki z roz­mów toczo­nych w szkole i póź­niej opra­co­wał na ich pod­sta­wie Dia­tryby Epik­teta. W tej książce Epik­tet mówi wprost, jak rozu­mie wła­sną rolę jako filo­zofa. Filo­zof, stwier­dza, jest leka­rzem, a szkoła filo­zo­ficzna – szpi­ta­lem. Szpi­ta­lem dla dusz.
Defi­niu­jąc w ten spo­sób filo­zo­fię, Epik­tet podą­żał za ugrun­to­waną grecką tra­dy­cją myśle­nia, się­ga­jącą co naj­mniej Sokra­tesa. We wcze­snych dia­lo­gach Pla­tona Sokra­tes prze­ko­nuje, że zada­niem filo­zofa jest tro­ska o ludzką duszę, podob­nie jak zada­niem medyka jest zatrosz­czyć się o ciało. Przez „duszę” nie powin­ni­śmy tu rozu­mieć niczego nie­ma­te­rial­nego, nie­śmier­tel­nego lub nad­przy­ro­dzo­nego. Prze­ciw­nie, w tym kon­tek­ście cho­dzi po pro­stu o umysł, myśli i prze­ko­na­nia. Zada­niem filo­zofa jest prze­ana­li­zo­wać i oce­nić czyjś spo­sób myśle­nia, spraw­dza­jąc jego spój­ność i to, na ile jest prze­ko­nu­jący. W tej kwe­stii zgo­dzi­liby się nie­mal wszy­scy filo­zo­fo­wie – tak antyczni, jak współ­cze­śni.
Dla Sokra­tesa i póź­niej dla sto­ików zatrosz­cze­nie się o ludzką duszę było naj­istot­niej­szym zada­niem, ponie­waż uzna­wali, że osta­tecz­nie to stan naszych dusz warun­kuje jakość naszego życia. Sokra­tes w pamiętny spo­sób łajał swo­ich współ­o­by­wa­teli Ateń­czy­ków za to, że przy­kła­da­jąc tak wielką wagę do ciała i majątku, tak bar­dzo igno­rują wła­sne dusze – igno­rują to, co myślą, w co wie­rzą, nie dbają o wyzna­wane war­to­ści i cha­rak­ter. Sokra­tes upie­rał się bowiem przy tym, że klu­czem do dobrego, szczę­śli­wego życia jest wła­śnie to dru­gie, a nie pierw­sze. W donio­słym rozu­mo­wa­niu prze­ję­tym następ­nie przez sto­ików Sokra­tes sta­rał się poka­zać, że rze­czy takie jak wiel­kie bogac­two są w pew­nym sen­sie bezwar­to­ściowe. By ująć rzecz pre­cy­zyj­niej, argu­men­to­wał, że mają­tek sam z sie­bie ma neu­tralną war­tość, ponie­waż może być użyty zarówno w dobrych, jak i złych celach. Pie­nią­dze same w sobie nie są ani dobre, ani złe, a to, czy zostaną wyko­rzy­stane ku dobremu, czy ku złemu, zależy od cha­rak­teru osoby, która je posiada. Osoba szla­chetna (pełna cnót) może użyć bogac­twa do dobrych rze­czy, nato­miast osob­nik już nie tak szla­chetny będzie w sta­nie wyrzą­dzić przy ich pomocy wiel­kie szkody.
Jaki z tego wnio­sek? Taki, że praw­dziwa war­tość – źró­dło tego, co dobre lub złe – skrywa się w cha­rak­te­rze osoby posia­da­ją­cej pie­nią­dze, a nie w nich samych. Wynika z tego i to, że jeśli przy­wią­zu­jemy nad­mierną wagę do pie­nię­dzy lub innych rze­czy mate­rial­nych, a rów­no­cze­śnie zanie­dbu­jemy kształ­to­wa­nie naszego cha­rak­teru, popeł­niamy poważny błąd. Zada­niem filo­zofa jest skło­nić nas, aby­śmy to dostrze­gli, a następ­nie wspie­rać, kiedy podej­mu­jemy próby uzdro­wie­nia naszych dusz ze sła­bo­ści, jakie­kol­wiek by one były.
Jedną z moż­li­wych odpo­wie­dzi na taki tok myśle­nia byłoby stwier­dze­nie, że powin­ni­śmy przy­wią­zy­wać wagę jedy­nie do stanu naszych dusz, a zobo­jęt­nieć na rze­czy takie jak suk­cesy, pie­nią­dze czy sława. W isto­cie, sto­icy okre­ślali takie rze­czy mia­nem „obo­jęt­nych”. Twier­dzili, że praw­dzi­wie dobry jest wyłącz­nie dosko­nały, szla­chetny cha­rak­ter, cha­rak­ter zaś zepsuty prze­ciw­nie – jest czymś złym. Wszystko inne jest „rze­czą obo­jętną”. W kolej­nych poko­le­niach filo­zo­fów po Sokra­te­sie poja­wili się ludzie, któ­rzy wła­śnie tak myśleli. Byli nimi cynicy, w tym naj­słyn­niej­szy z nich Dio­ge­nes z Synopy, który wedle świa­dectw przy­naj­mniej przez pewien czas żył w beczce niczym bez­domny pies. Dio­ge­nes za wszelką cenę zabie­gał o szla­chetny, dosko­nały cha­rak­ter, opo­wia­da­jąc się za suro­wym, pro­stym życiem w har­mo­nii z Naturą. Zoba­czyw­szy dziecko, które piło wodę, uży­wa­jąc do tego jedy­nie włą­snych rąk, Dio­ge­nes miał powie­dzieć: „Dziecko prze­ści­gnęło mnie w pro­sto­cie życia”, a następ­nie wyrzu­cić jedną z nie­wielu posia­da­nych rze­czy: kubek.
Zenon, pierw­szy ze sto­ików, na pewien czas przy­jął spo­sób życia prak­ty­ko­wany przez cyni­ków, ale osta­tecz­nie uznał, że cze­goś w nim bra­kuje. Sokra­tes powie­dział bowiem, że pie­nią­dze można wyko­rzy­stać do dobrych i złych celów, ale jeśli nie masz żad­nych pie­nię­dzy, nie jesteś w sta­nie zro­bić z nimi nic dobrego. Ary­sto­te­les zaś zauwa­żył, że pewne cnoty wyma­gają posia­da­nia okre­ślo­nego majątku – są wśród nich hoj­ność i dobro­czyn­ność. Ponadto jawna nie­chęć Dio­ge­nesa do rze­czy mate­rial­nych wydaje się wykra­czać poza twier­dze­nie, że tego rodzaju przed­mioty są jedy­nie „rze­czami obo­jęt­nymi”. Skoro bowiem pie­nią­dze są czymś moral­nie obo­jęt­nym, po co zabie­gać o to, by być zupeł­nie bez gro­sza lub, prze­ciw­nie, kimś obrzy­dli­wie boga­tym? Dio­ge­nes zdaje się mówić, że zawsze lepiej jest być bied­nym niż majęt­nym. Każdy bez trudu dostrzeże, jakie piętno odci­snęła ta pochwała ubó­stwa na czę­ści póź­niej­szych tra­dy­cji chrze­ści­jań­skich.

 
Wesprzyj nas