Jak z bliska wyglądał konflikt w Kosowie? Co do niego doprowadziło? Wciągająca relacja naocznego świadka ostatniej europejskiej wojny XX wieku autorstwa najpopularniejszego brytyjskiego autora książek o geopolityce.


W teatrze cieniRozpad Jugosławii udowodnił, że po prawie pięćdziesięciu latach okropieństwa wojny mogą powrócić do Europy. Był to początek krwawego konfliktu, który skończył się wydarzeniami w Kosowie w 1999 roku.

Tim Marshall, jako dziennikarz Sky News, był jego naocznym świadkiem, relacjonując wojnę w Kosowie. Teraz powraca do tamtych wydarzeń, wzbogacając własne wspomnienia o relacje uczestników konfliktu i pracowników wywiadów pięciu krajów.

„W teatrze cieni” nie tylko pomaga zrozumieć naturę i przyczyny tamtej wojny, lecz również pokazuje, jak łatwo może dojść do nowego konfliktu w Europie.

Timothy John Marshall jest brytyjskim dziennikarzem, autorem i dziennikarzem, specjalizującym się w sprawach zagranicznych i dyplomacji międzynarodowej.

Tim Marshall
W teatrze cieni
Historia ostatniej europejskiej wojny
Przekład: Jacek Spólny
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 29 czerwca 2021
 
 

W teatrze cieni


PRZEDMOWA


Były na świecie inne wojny i inne opowieści, ale w moim odczuciu nic nie może się równać z rozpadem Jugosławii. Koniec czegoś politycznego stał się początkiem czegoś osobistego. Wtedy to po raz pierwszy zacząłem tak naprawdę rozumieć naturę wojny i konfliktu. Zaczęła się też wówczas moja fizyczna podróż, bo w roli dziennikarza Sky News znalazłem się najpierw w byłej Republice Jugosławii — od Bośni po Chorwację, Serbię, Kosowo i Macedonię — a następnie w Afganistanie, Iraku, Sudanie, Libii, Syrii i innych krajach, które z trudem zachowywały jedność.

Rozbicie Jugosławii zburzyło moje naiwne przekonanie, że wojna w Europie się skończyła. W trakcie późniejszych wypraw zdarzenia i światy, z którymi się stykałem, doprowadziły do ukształtowania się we mnie twardego, realistycznego światopoglądu, łagodzonego tylko świadomością, że wszędzie tam, gdzie zdarza się cierpienie, można też znaleźć pociechę: na wszystkich drogach z Bośni, nawet w najcięższych warunkach, oglądałem dobroć okazywaną potrzebującym przez nieznajomych.

A jednak… w Bośni po raz pierwszy przekonałem się, że ludziom złej woli niewiele potrzeba, by sączyć truciznę w serca i umysły bliźnich i patrzeć, jak oddzielają się od „innych”. W Serbii i Kosowie dowiedziałem się, że tożsamość etniczna i religijna często biorą górę nad ideami politycznymi, że emocje mogą pokonać logikę. Tak jak Serb, któremu nie powstałoby w głowie zamieszkanie w Kosowie, walczyłby do ostatniej kropli krwi o zachowanie swojej prowincji, tak samo na przykład Amerykanin irlandzkiego albo włoskiego pochodzenia mógłby opowiedzieć się odruchowo za sprawą, o której nie ma większego pojęcia. W Macedonii widziałem, jak szybka, stanowcza i przemyślana obca interwencja jest w stanie zawrócić obie strony z drogi ku przepaści.

Późniejszy przykład Iraku nauczył mnie czegoś jeszcze innego: że długa i źle zaplanowana interwencja może wskazać kierunek ku takiej samej przepaści. A jednak w czasie wszystkich późniejszych konfliktów zawsze wracałem myślami do Jugosławii — gdzie dowiedziałem się, że wyrażenie „bezmyślna przemoc” rzadko oddaje prawdę. Najgorszymi zachowaniami tak często kierowała chłodna, złowroga logika.

Jugosławię nauczyłem się także kochać za piękno przyrody, za muzykę, za brutalne, często objawiane z kamienną miną poczucie humoru mieszkańców, za ich zdumiewające wykształcenie i znajomość zewnętrznego świata. Jak powiedział człowiek, któremu dedykuję tę książkę, „Tak, Jugosławia — to był dobry pomysł”.

Moja relacja z wojny w Kosowie powstała tuż po jej zakończeniu i ukazała się w tłumaczeniu na serbsko-chorwacki w roku 2002. Dwadzieścia lat potem zdałem sobie sprawę, że ta historia nie dobiegła jeszcze końca. Dlatego teraz pojawia się po angielsku, z nowymi rozdziałami na końcu i początku i z nowymi mapami. Pierwotny tekst pozostał właściwie bez zmian — uporządkowałem go jedynie w miejscach, które ewidentnie naznaczone były moim wyczerpaniem, alkoholem i powrotem do rzeczywistości po prawie dwóch miesiącach spędzonych w Afganistanie.

Narracja polityczna jest nadal istotniejsza od osobistej, choć książka stanowi połączenie obu. Mam nadzieję, że za pośrednictwem tej mniej ważnej ta znacząca opowiedziana jest tym lepiej.

WSTĘP


Życie da się zrozumieć, tylko patrząc wstecz; a żyć trzeba, spoglądając do przodu.
Søren Kierkegaard, Dziennik

Tak było wtedy. Tak jest teraz. Wtedy mieliśmy bomby i pociski, potem rozpacz i demonstracje, a w końcu rewolucję. Z popiołów gmachu parlamentu w Belgradzie powstać miało nowoczesne państwo, by zająć miejsce we wspólnocie narodów Europy. Przeszłość miała pozostać przeszłością, by nie stać się przeszkodą na drodze ku jasnej przyszłości. Teraz, dwadzieścia lat później, dzieło wciąż jest niedokończone. Istnieje ryzyko, że przeszłość na nowo stanie się teraźniejszością.

W roku 1991 stało się jasne, że Jugosławia zmierza ku rozpadowi i katastrofie. Po utracie Słowenii prezydent Serbii Slobodan Milošević skierował zdominowaną przez Serbów armię na Chorwację, a następnie Bośnię-Hercegowinę, nie chcąc, by poszły w słoweńskie ślady.

Tymczasem Europejczycy oznajmili Amerykanom: „W porządku, sytuacja jest pod kontrolą”. Premier Luksemburga Jacques Poos stwierdził: „Wybiła godzina Europy”. Premier Włoch Gianni De Michelis utrzymywał, że istnieją jakieś europejskie polityczne „siły szybkiego reagowania”; przewodniczący Komisji Europejskiej Jacques Delors oświadczył:

„My nie mieszamy się do spraw Ameryki. Mamy nadzieję, że okażą dosyć szacunku, żeby nie mieszać się w nasze”. USA wolały cierpliwie poczekać, dlatego sekretarz stanu James Baker odpowiedział: „To nie jest gra na naszym boisku”.

Po czterech latach nieudanych prób zatrzymania przez UE rozlewu krwi Amerykanie wbiegli na boisko. Zbombardowali Serbów w Bośni, zmusili Miloševicia do rozmów i skonstruowali w 1995 roku układ w Dayton, bandaż na otwarte rany zadane przez wojnę. Lecz potem USA i UE znów przestały śledzić grę na Bałkanach, gdzie w części Serbii, Kosowie, narastał konflikt, który w końcu wybuchł w 1998 roku.

Milošević, kurczowo trzymający się resztek Jugosławii, nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić Kosowu na oderwanie się. Mimo ogromnej przewagi etnicznych Albańczyków było ono także kolebką serbskiej cywilizacji. Starcia pomiędzy Wyzwoleńczą Armią Kosowa (Ushtria Çlirimtare e Kosovës, UÇK) i policją nasilały się, po obu stronach ginęli cywile. Milošević znowu zaangażował wojsko, a rok później NATO stanęło po stronie Kosowian. Przez trzy miesiące trwało bombardowanie serbskich celów wzdłuż i w poprzek kraju. Nim oddziały Belgradu wycofały się z prowincji, ponad milion kosowskich Albańczyków stało się przesiedleńcami, a czternaście tysięcy zginęło. W nalotach NATO zginęły setki cywilnych Serbów, nawet dwieście tysięcy musiało opuścić domy.

Dziś na Bałkanach nadal jest niespokojnie. Szczególne napięcie panuje pomiędzy Serbią a Kosowem i nie da się wykluczyć wybuchu wojny. W 2018 roku na zapowiedź utworzenia przez Kosowo armii Belgrad zareagował groźbą wojny. W tym samym roku Serbia zablokowała przyjęcie Kosowa do Interpolu, na co Kosowo nałożyło na serbskie towary stuprocentowe cło i zarzuciło Belgradowi „liczne prowokacje”. Przykładem była próba wjazdu do Kosowa pociągu ozdobionego serbską flagą i napisami „Kosowo to Serbia”; został zawrócony na granicy.

W tej atmosferze obie strony liczą, że wymiana terytorium nieco złagodzi napięcia, lecz tak złożona i naładowana emocjami sytuacja wymagać będzie ogromnych kompromisów. Rzecz jasna, możliwe, że doprowadzi to do autentycznego pokoju, choć równie dobrze może się skończyć wojną i otwarciem dawnych ran.

Po dwudziestu latach w całym regionie roi się od terytorialnych zatargów, próba rozwiązania problemu Kosowa w drodze wymiany terenów może więc stworzyć kłopoty gdzie indziej. Być może Serbowie w Bośni zdwoją wysiłki na rzecz przyłączenia swojej Republiki Serbskiej do właściwej Serbii, co spotkałoby się z poparciem tych czynników w Belgradzie, które ciągle wierzą w „Wielką Serbię”. Albańczycy w Macedonii, pobratymcy Kosowian, podejmą może zarzucony w 2001 roku zbrojny wysiłek w celu stworzenia odrębnego państwa. Z kolei Kosowianie i macedońscy Albańczycy mogą zażyczyć sobie połączenia w ramach „Wielkiej Albanii”. Gdyby doszło do takiego rozwoju wypadków, pozostałości Macedonii padłyby ofiarą rozbioru między Serbię, Grecję i Bułgarię, gorączkowo chroniące swoje interesy. Rzeczywiście jest to gdybanie, ale wobec kolei losów tego regionu w ciągu ostatnich stu dwudziestu lat nie wygląda ono na wyssane z palca.

Sytuację mogłyby pogorszyć jeszcze inne napięcia. Postępy Bośni, Serbii i Kosowa w drodze ku członkostwu w UE utknęły w martwym punkcie. We wszystkich trzech państwach kwitnie zorganizowana przestępczość. W Bośni i Kosowie istnieją małe siatki islamskich ekstremistów, które rozrastają się w miarę powrotu dżihadystów z Bliskiego Wschodu, a w Macedonii, Kosowie, Republice Serbskiej i Serbii żyje wielu skrajnych nacjonalistów, którzy chętnie dolaliby oliwy do ognia. W latach dziewięćdziesiątych UE i NATO interweniowały dopiero po długim czasie napięć, a przecież wtedy zaangażowane międzynarodowe siły zbrojne były o wiele potężniejsze. Jednak w miarę względnej stabilizacji stref konfliktu na Bałkanach obce mocarstwa zmniejszały swoją aktywność. W pewnej chwili w Bośni stacjonowało osiemdziesiąt tysięcy żołnierzy, teraz natomiast siły UE liczą jedynie siedem tysięcy. W obecnym klimacie, przy tak szczupłych oddziałach i po katastrofalnych interwencjach w Iraku i w Libii, USA i UE mogą jeszcze dłużej wahać się przed zaangażowaniem większych sił w rozwiązywanie konfliktu.

Z drugiej strony stosunki pomiędzy Chorwacją a Serbią są serdeczne, handel transgraniczny rośnie, a nawet jeśli nie można jeszcze mówić o przyjaźni między narodami, Serbowie wrócili na plaże wybrzeża dalmackiego. Jeszcze w 2006 roku zawarto porozumienie o wolnym handlu (CEFTA), obejmujące swym zakresem Chorwację, Macedonię, Czarnogórę, Serbię i inne kraje i przyczyniające się do integracji szerzej pojętego regionu. Dzięki niemu rozwinęły się gospodarki i podwoił się eksport do UE. Dwie spośród byłych jugosłowiańskich republik, Chorwacja i Słowenia, stały się zintegrowanymi członkami UE, a Serbia została w 2012 roku krajem kandydującym, choć bez rozstrzygnięcia kwestii kosowskiej ten status nie ulegnie zmianie.

Co do przemiany w nowoczesne państwo liberalne pod względem kulturalnym, Serbię czeka jeszcze daleka droga. Według organizacji Human Rights Watch napaści na mniejszości w rodzaju Romów, Węgrów i etnicznych Albańczyków są na porządku dziennym i zarówno państwo, jak i społeczeństwo nie palą się do ograniczania dyskryminacji. Związki tej samej płci zostały zakazane w 2006 roku, kiedy artykuł sześćdziesiąty drugi zmienionej konstytucji jednoznacznie zdefiniował małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Regularnie dochodzi do ataków ultranacjonalistów na marsze równości oraz podpalania przy tym aut i budynków, a uczestników tych normalnych w wielu europejskich państwach zdarzeń chronić muszą tysiące policjantów. Lesbijka, Ana Brnabić, została w 2017 roku premierem. Krytycy podnoszą, że był to nie tyle dowód prawdziwego postępu, co po prostu pusty gest ze strony nacjonalistycznego rządu, który chciał pokazać UE, że podziela jej wartości.

Serbia faktycznie jest wielopartyjną demokracją parlamentarną. Przeprowadza się tu wolne wybory, kwitnie kultura i wzrasta poziom intelektualny społeczeństwa. Pod względem społecznym pozostaje jednak z gruntu konserwatywna, a w ostatnich latach władze próbowały osłabić prawa polityczne, ograniczyć niezależność mediów i swobody obywatelskie.

Częściowo tym tłumaczyć można wybuch pod koniec 2018 roku demonstracji antyrządowych, które ciągnęły się jeszcze w roku 2019. Inne kraje europejskie nie zwróciły większej uwagi ani na to, ani na narastające napięcia pomiędzy krajami, zajęte między innymi Brexitem, ruchem żółtych kamizelek i Katalonią, lecz na Bałkanach znowu zapanowało poruszenie.

Uderzające było podobieństwo demonstracji w Belgradzie i protestów przeciwko Miloševiciowi w przeszłości. Dziesiątki tysięcy maszerujących, gwiżdżących, tydzień za tygodniem, miesiąc po miesiącu, często na mrozie, z nadzieją zmiany na lepsze, ale i lękiem przed najgorszym.

Dwadzieścia lat temu po ulicach niosło się hasło „Gotov je!” (Skończyło się!). Tamte szalone dni i noce wracają w śpiewie nowego pokolenia Serbów: „Pocelo je!” (Zaczęło się!). W marcu 2019 roku demonstranci wdarli się do budynku państwowego Radia i Telewizji Serbii, domagając się prawa do wystąpienia na żywo. Ostatni raz coś takiego miało miejsce w 2000 roku, w czasie ostatniego ataku na rząd Miloševicia.

Tak jest teraz — przejdźmy do tego, co było kiedyś…

 
Wesprzyj nas