Christopher Clark w swojej opowieści w żywy sposób odtwarza kluczowe decyzje, jednocześnie zręcznie kreśląc kontekst, który do nich doprowadził.


Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914Wybuch wojny w 1914 roku to nie kryminał Agathy Christie, w którym na końcu odkryjemy winnego stojącego nad zwłokami w oranżerii z dymiącym pistoletem. W tej opowieści nie ma żadnego dymiącego pistoletu; czy też raczej każda z głównych postaci trzyma w rękach po jednym z nich. Widziany w tym świetle wybuch tamtej wojny był tragedią, a nie zbrodnią. Uznanie tego faktu nie oznacza, że powinniśmy pomniejszać wojowniczość i imperialistyczną paranoję austriackich oraz niemieckich decydentów, które słusznie zaprzątały uwagę Fritza Fischera i jego sprzymierzeńców w historiografii. Lecz Niemcy nie byli jedynymi imperialistami i nie tylko oni ulegali paranoi. Kryzys, który przyniósł wojnę w 1914 roku, był owocem wspólnej kultury politycznej. Był jednak również wielobiegunowy i autentycznie interaktywny, co czyni z niego najbardziej złożone wydarzenie czasów współczesnych, i dlatego właśnie debata na temat przyczyn pierwszej wojny światowej trwa nadal, sto lat po tym, jak Gavrilo Princip oddał tamte dwa śmiertelne strzały do Franciszka Ferdynanda.
– fragment zakończenia

***

Jedna z najbardziej imponujących i inspirujących książek na temat tego okresu, jakie kiedykolwiek powstały.
„The Sunday Times”

Ta arcyistotna analiza przyczyn I wojny światowej zasługuje na miano nowej klasycznej wykładni tego kontrowersyjnego tematu.
Foreign Affairs

Doskonałe… Książka jest świetnie napisana i doskonale udokumentowana. Żadna późniejsza analiza źródeł I wojny światowej nie będzie mogła obyć się bez tej kluczowej pracy.
Ian Kershaw, BBC History

Monumentalna książka. Rewelacyjna, wręcz rewolucyjna…. Clark wykonał mistrzowską pracę, wyjaśniając niewyjaśnialne.
„The Boston Globe”

Z pewnością najlepiej napisana książka na ten temat, jaka kiedykolwiek ukazała się… Praca o wyjątkowej urodzie, łącząca skrupulatność badań z wrażliwością analizy i elegancją prozy.
„The Washington Post”

Doskonałe…. Mistrzostwo Clarka polega na wytłumaczeniu, jak dalece przedwojenna dyplomacja przypomina gigantyczne ćwiczenia z teorii gier.
„The Economist”

Clark to mistrzowski historyk… W swojej opowieści w żywy sposób odtwarza kluczowe decyzje, jednocześnie zręcznie kreśląc kontekst, który do nich doprowadził… Praca o zasadniczym znaczeniu.
„The Wall Street Journal”

Christopher Clark
Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914
Przekład: Malwina Fiedorek, Tomasz Fiedorek
Wydawnictwo Akademickie Dialog
Premiera: 21 kwietnia 2017, e-book maj 2020
 
 

Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914

Wprowadzenie

Na kontynencie europejskim panował pokój, gdy rankiem w niedzielę 28 czerwca 1914 roku arcyksiążę Franciszek Ferdynand i jego żona Zofia Chotek przybyli na dworzec kolejowy w Sarajewie. Trzydzieści siedem dni później w Europie toczyła się już wojna. Konflikt, który rozpoczął się tamtego lata, zmobilizował sześćdziesiąt pięć milionów żołnierzy, zniszczył trzy imperia, kosztował życie dwudziestu milionów wojskowych i cywilów, zaś kolejne dwadzieścia jeden milionów odniosło rany w czasie jego trwania. Potworności XX wieku w Europie zrodziły się z tej katastrofy. Jak to ujął amerykański historyk Fritz Stern, była to „pierwsza klęska dwudziestego stulecia, klęska, w której wszystkie inne klęski miały swoje źródło”[1]. Debata nad tym, dlaczego do tego doszło, zaczęła się, zanim jeszcze padły pierwsze strzały, i trwa od tamtej pory aż do dzisiaj. Wynikiem tej debaty jest literatura historyczna o niezrównanych rozmiarach, wyrafinowaniu i moralnej intensywności. Dla teoretyków stosunków międzynarodowych wydarzenia z roku 1914 pozostają kryzysem politycznym par excellence, dostatecznie złożonym, żeby pomieścić w sobie dowolną liczbę hipotez.

Historyk, który stara się zrozumieć genezę pierwszej wojny światowej, napotyka kilka problemów. Pierwszym i najbardziej oczywistym jest nadmiar źródeł. Każda z walczących stron opublikowała oficjalne wielotomowe wydania swych dokumentów dyplomatycznych, stanowiące ogromne dzieła zbiorowej pracy archiwistów. W tym oceanie źródeł są i zdradliwe prądy. Większość edycji oficjalnych dokumentów wydanych w latach międzywojennych przedstawia ujęcie apologetyczne. Pięćdziesięciosiedmiotomowe wydawnictwo niemieckie Die Grosse Politik, zawierające 15 889 dokumentów podzielonych na trzysta zakresów tematycznych, nie zostało przygotowane w celach czysto badawczych; jego twórcy mieli bowiem nadzieję, że ujawnienie przedwojennej dokumentacji wystarczy do obalenia tezy o „winie za wojnę” traktowanej jako świętość przez państwa zwycięskie i zapisanej w traktacie wersalskim[2]. Także dla rządu francuskiego powojenna publikacja dokumentów stanowiła przedsięwzięcie o „zasadniczo politycznym charakterze”, jak to ujął w maju 1934 roku tamtejszy minister spraw zagranicznych Jean Louis Barthou. Jego celem było „stworzenie przeciwwagi dla kampanii wszczętej przez Niemcy po podpisaniu traktatu wersalskiego”[3]. W Wiedniu, jak zaznaczył w 1926 roku Ludwig Bittner, współredaktor ośmiotomowego zbioru Österreich-Ungarns Aussenpolitik, celem było stworzenie autorytatywnego wydawnictwa źródłowego, zanim jakieś ciało międzynarodowe – być może Liga Narodów? – zmusi rząd austriacki do opublikowania tych materiałów w mniej sprzyjających okolicznościach[4]. Za publikacją wczesnych radzieckich zbiorów dokumentów stało z kolei pragnienie wykazania, że wojna ta została zainicjowana przez autokratycznego cara i jego partnera w sojuszu, burżuja Raymonda Poincarégo. W ten sposób władze Związku Radzieckiego chciały unieważnić francuskie żądania spłaty przedwojennych pożyczek[5]. Nawet w Wielkiej Brytanii, gdzie British Documents on the Origins of the War wydano pośród szlachetnych apeli o zachowanie naukowej bezstronności, opublikowana dokumentacja nie była wolna od tendencyjnych przemilczeń, które tworzyły niezbyt zrównoważony obraz miejsca Wielkiej Brytanii w wydarzeniach poprzedzających wybuch wojny w 1914 roku[6]. Krótko mówiąc, wielkie europejskie wydania dokumentów źródłowych, pomimo całej ich niezaprzeczalnej wartości dla naukowców, stanowiły amunicję w „wojnie światowej na dokumenty”, jak to określił niemiecki historyk wojskowości Bernhard Schwertfeger w swoim krytycznym studium z 1929 roku[7].

Wspomnienia mężów stanu, dowódców wojskowych i innych kluczowych decydentów, chociaż niezastąpione dla każdego, kto próbuje zrozumieć, co się działo na drodze do wojny, są nie mniej problematyczne. Niektóre są irytująco powściągliwe wobec kwestii o palącym znaczeniu. Żeby wymienić tylko kilka przykładów: Betrachtungenzum Weltkriege wydane w 1919 roku przez byłego niemieckiego kanclerza Theobalda von Bethmanna Hollwega nie mają praktycznie nic do powiedzenia na temat działań podejmowanych przez niego lub przez jego kolegów w czasie kryzysu lipcowego 1914 roku; wspomnienia rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Sazonowa są pełne werwy, nadęte, od czasu do czasu przekłamane i nie przekazują w ogóle żadnych informacji na temat jego własnej roli w kluczowych wydarzeniach; dziesięciotomowe wspomnienia francuskiego prezydenta Raymonda Poincarégo z okresu sprawowania przez niego władzy są raczej propagandowe niż odkrywcze – istnieją rażące rozbieżności między jego „wspomnieniami” z wydarzeń w czasie kryzysu lipcowego i czynionymi na bieżąco zapiskami w jego niepublikowanym dzienniku[8]. Utrzymane w miłym tonie wspomnienia brytyjskiego ministra spraw zagranicznych sir Edwarda Greya tylko pobieżnie poruszają delikatną kwestię zobowiązań, jakie złożył on wobec państw Ententy przed sierpniem 1914 roku, oraz roli, jaką te zobowiązania odegrały w jego postępowaniu w czasie kryzysu[9].

Kiedy pod koniec lat dwudziestych XX wieku amerykańska historyczka Bernadotte Everly Schmitt z Uniwersytetu Chicagowskiego podróżowała z listami polecającymi po Europie, przeprowadzając wywiady z byłymi politykami, którzy odegrali jakąś rolę w wydarzeniach 1914 roku, u jej rozmówców uderzył ją najwyraźniej całkowity brak wątpliwości w odniesieniu do ich własnego postępowania. (Jedynym wyjątkiem był tu Grey, który „spontanicznie napomknął”, że popełnił błąd taktyczny, usiłując w czasie kryzysu lipcowego negocjować z Wiedniem za pośrednictwem Berlina. Ten błąd, o którym mówił, miał jednak podrzędne znaczenie, zaś jego komentarz odzwierciedlał raczej specyficznie angielski styl iście mandaryńskiego pomniejszania własnych zasług niż autentyczne przyznanie się do odpowiedzialności)[10]. Były również problemy z pamięcią. Schmitt wytropiła między innymi Piotra Barka, byłego rosyjskiego ministra finansów, który pod koniec lat dwudziestych był londyńskim bankierem. Bark uczestniczył w spotkaniach, na których podejmowano decyzje o doniosłym znaczeniu. Kiedy jednak Schmitt się z nim spotkała, twierdził uparcie, że ma „niewiele wspomnień na temat wydarzeń z tamtych czasów”[11]. Na szczęście jego własne notatki czynione na bieżąco zawierają więcej informacji. Kiedy badacz Luciano Magnini jesienią 1937 roku pojechał do Belgradu, żeby przeprowadzić wywiady ze wszystkimi żyjącymi postaciami, o których wiadomo było, że miały jakieś powiązania ze spiskiem sarajewskim, odkrył, że byli świadkowie, którzy świadczyli o sprawach, o których nie mogli mieć żadnej wiedzy, byli i tacy, którzy „zachowywali milczenie lub składali fałszywe relacje na temat tego, o czym wiedzieli”, oraz tacy, którzy „dodawali ozdobniki do swoich oświadczeń lub byli głównie zainteresowani własnym samousprawiedliwieniem”[12].

Poza tym nadal istnieją znaczne luki w stanie naszej wiedzy. Wiele ważnych rozmów między kluczowymi aktorami tamtych wydarzeń nie zostało w żaden sposób udokumentowanych i można je zrekonstruować tylko na podstawie pośrednich dowodów lub późniejszych relacji. Serbskie organizacje powiązane z zamachem w Sarajewie przestrzegały zasad skrajnej tajności i nie pozostawiły po sobie praktycznie żadnych śladów na papierze. Dragutin Dimitrijević, szef serbskiego wywiadu wojskowego, kluczowa postać w spisku na życie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda zakończonym zamachem w Sarajewie, regularnie palił swoje dokumenty. Nadal niewiele wiadomo na temat dokładnej treści pierwszych rozmów między Wiedniem i Berlinem dotyczących tego, co powinno się uczynić w odpowiedzi na zamach w Sarajewie. Protokoły ze spotkań na szczycie między członkami francuskiego i rosyjskiego kierownictwa państwowego, do jakich doszło 20–23 lipca w Petersburgu, czyli dokumenty o potencjalnie ogromnym znaczeniu dla zrozumienia ostatniej fazy kryzysu, nigdy nie zostały odnalezione (rosyjskie protokoły prawdopodobnie po prostu zaginęły; zespół francuskich badaczy, któremu powierzono zredagowanie Documents Diplomatiques Français, nie zdołał odnaleźć francuskiej wersji). Bolszewicy opublikowali wiele kluczowych dokumentów dyplomatycznych, starając się w ten sposób zdyskredytować imperialistyczne machinacje mocarstw, jednak ukazywały się one w nieregularnych odstępach czasu, bez żadnego szczególnego uporządkowania i generalnie skupiały się na ściśle określonych kwestiach, takich jak rosyjskie zakusy na Bosfor. Niektóre dokumenty (dokładna liczba nadal nie jest znana) zostały zagubione w transporcie w chaosie wojny domowej. Związek Radziecki nigdy nie wydał systematycznie skompilowanej dokumentacji, która mogłaby rywalizować z brytyjskimi, francuskimi, niemieckimi oraz austriackimi wydawnictwami źródłowymi[13]. Lista dokumentów opublikowanych przez stronę rosyjską do dziś jest daleka od ukończenia.

Wyjątkowo zawiła struktura tego kryzysu jest kolejną cechą, która go wyróżnia. Kubański kryzys rakietowy był wystarczająco złożony, ale uczestniczyło w nim tylko dwóch głównych uczestników (Stany Zjednoczone i Związek Radziecki) plus szereg pełnomocników i podrzędnych graczy. Tymczasem żeby zrozumieć, jak doszło do tej wojny, trzeba odnaleźć sens w wielostronnych interakcjach zachodzących między pięcioma samodzielnymi graczami o równym znaczeniu – Niemcami, Austro-Węgrami, Francją, Rosją i Wielką Brytanią – lub nawet sześcioma, jeśli doliczymy Włochy, plus różnymi innymi ważnymi strategicznie i równie niezależnymi suwerennymi aktorami wydarzeń, takimi jak Imperium Osmańskie oraz państwa Półwyspu Bałkańskiego, to jest regionu charakteryzującego się wysokim napięciem politycznym i niestabilnością w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej.

Kolejny element owej zawiłości jest skutkiem tego, że procesy kreowania polityki wewnątrz państw uczestniczących w tym kryzysie były często dalekie od przejrzystości. Można myśleć o lipcu 1914 roku jako o kryzysie „międzynarodowym”, co sugeruje nam szereg państw narodowych wyobrażanych sobie jako zwarte, autonomiczne, odrębne byty podobne do kul bilardowych na stole do gry. Lecz te najwyższe struktury władzy, które generowały politykę w czasie tamtego kryzysu, były głęboko niejednolite. Nie było pewności (i nie ma jej do dzisiaj wśród historyków) co do tego, gdzie dokładnie była ulokowana wewnątrz władz wykonawczych różnych krajów zdolność do kształtowania polityki, tym bardziej że owa polityka – lub przynajmniej kierujące tą polityką różnego rodzaju inicjatywy – niekoniecznie miała swoje źródło na szczycie systemu; mogła ona bowiem wypływać z całkiem peryferyjnych miejsc w aparacie dyplomatycznym, jak również od dowódców wojskowych, urzędników ministerialnych, a nawet ambasadorów, którzy często działali na własną rękę.

Ocalałe źródła oferują nam zatem chaos obietnic, pogróżek, planów i prognoz – a to z kolei pomaga wyjaśnić, dlaczego wybuch tamtej wojny jest przedmiotem tak zdumiewająco różniących się między sobą interpretacji. Praktycznie nie ma takiego punktu widzenia na przyczyny tego konfliktu, którego nie można by poprzeć jakimś wyborem źródeł. Zdając sobie z tego sprawę, łatwiej zrozumieć, dlaczego literatura poświęcona przyczynom pierwszej wojny światowej przybrała tak ogromne rozmiary, że żaden pojedynczy historyk (nawet jakaś wymyślona postać władająca biegle wszystkimi niezbędnymi językami) nie mógłby liczyć na to, że przeczyta ją w całości w czasie swojego życia – dwadzieścia lat temu przegląd ówczesnej literatury na ten temat liczył dwadzieścia pięć tysięcy książek i artykułów[14]. Niektóre opisy skupiają się na odpowiedzialności jednej „czarnej owcy” (tu najpopularniejsze są Niemcy, lecz żadne z mocarstw nie uniknęło przypisania mu głównej odpowiedzialności przez jakiegoś autora); inni z kolei rozkładają odpowiedzialność na kilka państw lub szukają błędów w „systemie”. Złożoność problemu była zawsze wystarczająco duża, żeby można było dalej ciągnąć ten spór. A poza debatami historyków, którzy mają skłonność do stawiania kwestii winy lub relacji zachodzących między zdolnością oddziaływania pojedynczej jednostki i hamującymi ją ograniczeniami strukturalnymi, wiele mają tu również do powiedzenia specjaliści od stosunków międzynarodowych, w których takie kategorie, jak odstraszanie, odprężenie oraz przeoczenie lub możliwe do zuniwersalizowania mechanizmy równoważenia, negocjacji i band-wagoningu, zajmują centralne miejsca. I chociaż debata na ten temat toczy się już prawie od stu lat, nie ma powodu sądzić, że zbliża się już ona do końca[15].

Trwa ona nadal także dlatego, że jej przedmiot jest ciągle świeży, a w rzeczywistości nawet świeższy i aktualniejszy dzisiaj, niż to było dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Zmiany zachodzące w naszym własnym świecie zmodyfikowały nasz punkt widzenia na kryzys lipcowy i towarzyszące mu okoliczności. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku w świadomości publicznej wydarzenia roku 1914 nabrały z perspektywy czasu swoistego uroku. Łatwo było sobie wtedy wyobrażać katastrofę „ostatniego lata” Europy pod postacią edwardiańskiego dramatu kostiumowego. Zużyte rytuały i krzykliwe mundury, ta „ozdobność” świata, który dalej był zorganizowany głównie wokół monarchii dziedzicznej, stwarzały poczucie dystansu wobec teraźniejszości. Zdawały się sygnalizować, że uczestnicy tamtych wydarzeń byli ludźmi z innego świata, który już zniknął. Niepostrzeżenie rozszerzało się przekonanie, że skoro aktorzy tamtych wydarzeń nosili na swych kapeluszach tak krzykliwe zielone strusie pióra, to ich myśli oraz motywy działania być może były równie ekstrawaganckie[16].

Dla każdego czytelnika z początku XXI wieku, który przygląda się przebiegowi kryzysu lipcowego 1914 roku, uderzające musi być jednak to, jak bardzo przypomina on bieżące problemy. Zainicjowała go grupa zamachowców-samobójców, którzy zaatakowali kolumnę samochodów. Za zamachem w Sarajewie stała otwarcie terrorystyczna organizacja, której członkowie wyznawali kult ofiary, śmierci i zemsty; organizacja ta miała charakter eksterytorialny, bez jakiegoś wyraźnego umiejscowienia geograficznego lub politycznego; jej komórki były porozrzucane po różnych krajach, jej członków nie można było w żaden sposób policzyć, a jej powiązania z jakimkolwiek suwerennym rządem były zawoalowane, ukryte i z pewnością bardzo trudne do zauważenia, jeśli nie należało się do samej organizacji. Faktycznie można by nawet powiedzieć, że lipiec 1914 roku jest dla nas mniej odległy – mniej nieczytelny – teraz, niż to było w latach osiemdziesiątych. Po zakończeniu zimnej wojny system dwubiegunowej stabilności globalnej ustąpił miejsca bardziej złożonemu i nieprzewidywalnemu układowi sił, w którym są upadające imperia i nowe wschodzące potęgi, czyli stan rzeczy, który aż się prosi o porównanie z Europą roku 1914. Te zmiany perspektywy skłaniają nas do przemyślenia na nowo opowieści o tym, jak wojna przyszła do Europy. Zaakceptowanie tego wyzwania nie oznacza wcale przyjęcia wulgarnego prezentyzmu, który przekształca przeszłość na potrzeby teraźniejszości, ale raczej dostrzeżenie tych cech przeszłości, które dzięki naszemu zmienionemu punktowi widzenia mogą nam zapewnić wyraźniejszy obraz tamtych wydarzeń.

Wśród tych cech jest bałkański kontekst rozpoczęcia wojny. Serbia jest jednym ze słabych punktów historiografii kryzysu lipcowego. W wielu opracowaniach zamach w Sarajewie jest traktowany jedynie jako pretekst, wydarzenie o niewielkim wpływie na rzeczywiste siły, których wzajemne interakcje wywołały konflikt. W wydanym niedawno wspaniałym opracowaniu na temat wybuchu wojny w 1914 roku jego autorzy stwierdzają, że „zamach [w Sarajewie] sam w sobie nie spowodował niczego. To użytek zrobiony z tego wydarzenia doprowadził narody do wojny”[17]. Marginalizowanie serbskiego i tym samym szerszego wymiaru bałkańskiego tej opowieści zaczęło się już w czasie samego kryzysu lipcowego, który rozpoczął się w reakcji na zamach w Sarajewie, ale potem wrzucił wyższy bieg, wkraczając w swoją geopolityczną fazę, w której Serbia i jej działania zajmowały już podrzędne miejsce.

Nasza busola moralna także uległa zmianie. Fakt, że zdominowana przez Serbów Jugosławia wyłoniła się jako jedno z państw zwycięskich w tamtej wojnie, wydawał się pośrednio rehabilitować czyn człowieka, który pociągnął za spust 28 czerwca. Z pewnością taki pogląd wyznawały władze jugosłowiańskie, oznaczając miejsce, w jakim tego dokonał, brązowymi odciskami jego stóp i tablicą pamiątkową wysławiającą zamachowca jako tego, który wyraził „odwieczne dążenia naszych narodów do wolności”. W epoce, w której idea narodowa nadal wydawała się tak obiecująca, intuicyjnie sympatyzowano z południowosłowiańskim nacjonalizmem, podczas gdy niezgrabna, wielonarodowa wspólnota monarchii habsburskiej budziła niewiele ciepłych uczuć. Wojny jugosłowiańskie z lat dziewięćdziesiątych XX wieku przypomniały nam jednak o zabójczym charakterze bałkańskiego nacjonalizmu. Po Srebrenicy i oblężeniu Sarajewa trudniej jest już myśleć o Serbii wyłącznie jako o przedmiocie lub ofierze polityki mocarstw i łatwiej wyobrazić sobie serbski nacjonalizm jako siłę historyczną samą w sobie. Z perspektywy dzisiejszej Unii Europejskiej jesteśmy również skłonni spoglądać z większą sympatią – lub przynajmniej z mniejszą pogardą – niż to miało miejsce wcześniej, na nieistniejący już cesarski kobierzec habsburskich Austro-Węgier.

Na koniec, w obecnych czasach nie jest już chyba takie oczywiste, że powinniśmy odrzucać zamach w Sarajewie jako zwykłe nieszczęście niemające rzekomo żadnego realnego ciężaru przyczynowego. Atak na World Trade Center we wrześniu 2001 roku stanowi przykład tego, jak pojedyncze, symboliczne wydarzenie – niezależnie od tego, jak głęboko byłoby ono uwikłane w szersze procesy historyczne – może nieodwołalnie zmienić oblicze polityki, czyniąc dotychczasowe opcje przestarzałymi, a nowe zmieniając w naglącą konieczność. Umieszczenie Sarajewa i Bałkanów z powrotem w centrum tej opowieści nie oznacza demonizowania Serbów lub ich mężów stanu ani nie zwalnia nas z obowiązku zrozumienia sił oddziaływających na tych serbskich polityków, oficerów i działaczy politycznych, których zachowanie oraz decyzje pomogły określić, jakiego rodzaju konsekwencje będą miały strzały oddane w Sarajewie.

Ta książka stara się zatem zrozumieć kryzys lipcowy 1914 roku jako wydarzenie współczesne, najbardziej złożone w historii współczesnej, a może nawet w całej dotychczasowej historii. Bardziej niż tym, dlaczego ta wojna wybuchła, zajmuje się tym, jak do tego doszło. Pytania „dlaczego?” i „jak?” są logicznie nierozdzielne, ale prowadzą nas w różnych kierunkach. Pytanie „dlaczego?” skłania nas do bliższego przyjrzenia się tym sekwencjom interakcji, które wywołały określone skutki. Tymczasem pytanie „jak?” prowadzi nas do kontynuowania poszukiwań w bardziej odległych i kategorycznych przyczynach, takich jak imperializm, nacjonalizm, zbrojenia, sojusze, wielkie finanse, idee honoru narodowego, mechanizmy mobilizacji. Podejście stawiające pytanie „dlaczego?” wnosi pewną analityczną klarowność, ale także ma wypaczający efekt, ponieważ tworzy złudzenie stopniowo budowanej presji przyczynowej; czynniki układane na sobie nawzajem jeden na drugim wywierają nacisk na wydarzenia poniżej; aktorzy polityczni stają się jedynie wykonawcami od dawna istniejących i pozostających poza ich kontrolą sił.

Tymczasem historia opowiadana w tej książce jest przesycona siłą sprawczą jednostki. Kluczowi decydenci – królowie, cesarze, ministrowie spraw zagranicznych, ambasadorzy, dowódcy wojskowi oraz cały tłum pomniejszych urzędników – szli w kierunku niebezpieczeństwa, uważnie i z premedytacją stawiając kolejne kroki. Wybuch wojny stanowił kulminację ciągów decyzji podejmowanych przez aktorów politycznych, którzy mieli świadomość swoich celów, byli do pewnego stopnia zdolni do autorefleksji, znali zakres dostępnych opcji i formułowali najlepsze oceny, jakie mogli, na podstawie najlepszych informacji, jakie mieli do dyspozycji. Nacjonalizm, zbrojenia, sojusze i finanse również stanowiły część tej opowieści, ale mogą one rzeczywiście coś w niej wyjaśnić, tylko jeśli okaże się, iż wpłynęły one na kształt decyzji, które – w połączeniu – wywołały wybuch wojny.

 
Wesprzyj nas