Długo oczekiwane nowe wydanie drugiego tomu „Trylogii z Korfu”, która zainspirowała twórców serialu Durrellowie.


Moje ptaki, zwierzaki i krewniW 1935 roku rodzina Durrellów – owdowiała matka wraz z trójką swoich dzieci, Lesliem, Margaret i Geraldem – opuściła ponure wybrzeże Anglii i wyjechała na wspaniałą, zalaną słońcem wyspę Korfu, by dołączyć do najstarszego syna Lawrence’a, który zamieszkał tam wcześniej.

Spędzili na Korfu blisko pięć lat. To tam najmłodszy z rodzeństwa, dziesięcioletni Gerry, odkrył w sobie zamiłowanie do kolekcjonowania egzotycznych okazów miejscowej fauny – owadów, gadów, ptaków, ssaków i stworzeń morskich – jako zwierząt domowych. Z biegiem lat to zamiłowanie przerodziło się w wielką pasję przyrodniczą, która przetrwała całe życie.

Podobnie jak w pierwszej z książek składających się na tzw. trylogię korfijską, “Moja rodzina i inne zwierzęta”, Durrell przeplata humorystyczne anegdoty rodzinne z bogatymi opisami miejscowej fauny i flory.

Nie przedstawia wydarzeń w porządku chronologicznym, a niektóre jego relacje są częściowo fikcyjne. Na przykład jego najstarszy brat, Larry – późniejszy słynny powieściopisarz Lawrence Durrell – nie mieszkał z resztą rodziny. Był żonaty i mieszkał osobno z żoną Nancy, o której Gerald nie wspomina.

W książce przewija się cała galeria barwnych postaci. Oprócz ich przyjaciela i opiekuna, taksówkarza Spirosa, i lekarza Teodora Stephanidesa, mentora Geralda, który zapewnił mu wykształcenie w zakresie historii naturalnej i zoologii, pojawia się kilku ekscentrycznych znajomych i przyjaciół Lawrence’a, sprowadzonych przez niego do domu.

Rodzina zostaje zaproszona na korfijskie wesele, a Gerry jest później świadkiem narodzin pierwszego dziecka panny młodej. Chłopiec odwiedza też starszą hrabinę, która daje mu w prezencie sowę i częstuje wspaniałym posiłkiem.

Na tym malowniczym tle Durrell z czułością i sentymentem wspomina nieuporządkowane życie domowe, codzienne zabawne scysje i oburzające wybryki swojej rodziny.

***

Przepiękna opowieść o szczęściu zawartym w prostocie: grze cykad w oliwnych gajach, nocnych wyprawach łodzią, bogactwie natury i dorastaniu w zachwycie światem przyrody.
„New York Times Book Review”

Gerald Durrell
Moje ptaki, zwierzaki i krewni
Przekład: Anna Przedpełska-Trzeciakowska, Andrzej Trzeciakowski
Trylogia z Korfu tom 2
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 18 marca 2020
 
 

Moje ptaki, zwierzaki i krewni

Rozmowa

Zimę mieliśmy ostrą; nawet w momencie kiedy powinna już nadejść wiosna, krokusy, które pokładają wzruszającą ufność w następstwie pór roku, musiały rozpaczliwie przebijać sobie drogę przez cienką skorupę śnieżną. Niskie, ołowiane chmury groziły w każdej chwili jeszcze jedną śnieżycą, a wokół domu wył przenikliwy wiatr. Wszystko razem wziąwszy, nie była to idealna pogoda na zjazd rodzinny, zwłaszcza jeśli to był zjazd naszej rodziny.
Szkoda, myślałem, że akurat kiedy spotkali się w Anglii pierwszy raz po wojnie, musiała ich przywitać niemal zamieć śnieżna. Nie pomagało im to pokazać się od najlepszej strony, byli bardziej niż zwykle przewrażliwieni i mniej skłonni do wyrozumiałości dla czyjegokolwiek punktu widzenia z wyjątkiem oczywiście własnego.
Zbili się jak stado osowiałych lwów wokół kominka, na którym huczał ogień tak jasny i wysoki, że groził pożarem. Moja siostra Margo doprowadziła do tego w bardzo prosty sposób, mianowicie wyciągnęła z ogrodu szkielet niewielkiego drzewka i wsunąwszy go jednym końcem w kominek, drugi złożyła beztrosko na dywaniku. Matka robiła coś na drutach, ale z nieco roztargnionego wyrazu jej twarzy i poruszeń warg, jakby w niemej modlitwie, można było wnosić, że w gruncie rzeczy zajęta jest obmyślaniem menu na następny lunch. Mój brat Leslie schował się za ogromny podręcznik balistyki, a najstarszy z nas, Lawrence, w ogromnym rybackim golfie (o kilka numerów za dużym), stał przy oknie i kichał zawzięcie i systematycznie w wielką czerwoną chustkę.
– To straszny kraj. – Odwrócił się ku nam wojowniczo, jakbyśmy byli wszyscy bezpośrednio odpowiedzialni za panujące tu warunki klimatyczne. – W momencie kiedy człowiek wychodzi na brzeg w Dover, natychmiast dostaje się w ogień zaporowy zarazków kataru… Czy zdajecie sobie sprawę, że przez dwanaście lat, aż do dziś, ani razu nie byłem zaziębiony? Tylko dlatego, że miałem dosyć oleju w głowie, żeby się trzymać z daleka od tej Puddingowej Wyspy. Każdy, kogo tu spotykam, ma katar. Wszyscy mieszkańcy Wysp Brytyjskich nie robią od początku do końca roku nic innego, tylko kręcą się w małych grupkach i lubieżnie kichają jeden drugiemu w nos… można powiedzieć: infekcja karuzelowa. Jakie szanse przeżycia ma człowiek w takim kraju?
– Jesteś po prostu zakatarzony, a gadasz, jakby się świat kończył – stwierdziła Margo. – Nie rozumiem, dlaczego mężczyźni zawsze robią koło siebie tyle zamieszania.
Larry rzucił jej miażdżące spojrzenie załzawionych oczu.
– Cały kłopot z wami jest w tym, że odpowiada wam pozycja męczenników. Tylko ktoś o masochistycznych skłonnościach może siedzieć w tym… w tym… wirusowym raju. Ogarnął was bezwład. Polubiliście już to tarzanie się w morzu infekcji. Można by zrozumieć czy usprawiedliwić kogoś, kto nigdy nie wytknął stąd nosa, ale wy, coście zaznali słońca Grecji, powinniście mieć przecież jakieś rozeznanie.
– Widzisz, kochany – rozległ się uspokajający głos matki – przyjechałeś tutaj w fatalnej porze. Tu naprawdę bywa całkiem miło. Na przykład wiosną.
Larry spojrzał na nią wściekły.
– Z przykrością wyrywam cię z tego snu Ripa Van Winkle[1], ale podobno teraz właśnie jest wiosna… i spójrz tylko: żeby pójść na pocztę i nadać list, trzeba mieć sanie i zaprzęg psów.
– Śniegu ledwie na ćwierć cala – wtrąciła Margo.
– Zgadzam się z Larrym. – Leslie wynurzył się spoza swojej księgi. – Mróz na dworze jak cholera. W takim zimnie człowiekowi wszystkiego się odechciewa. Nawet zapolować przyzwoicie nie można.
– No właśnie – triumfował Larry – podczas gdy w rozsądnym kraju, takim jak Grecja, zjedlibyśmy śniadanie na dworze, a potem poszli się wykąpać w morzu. A tutaj zęby mi tak szczękają, że ledwo mogę zjeść śniadanie.
– Wolałbym, żebyście przestali wciąż gadać o Grecji – zrzędził Leslie. – To mi przypomina tę cholerną książkę Gerry’ego. Ileż lat musiało upłynąć, żebym mógł po niej wrócić do normalnego życia.
– Żebyś ty mógł wrócić do normalnego życia! – ironizował Larry. – A co ze mną? Nie masz pojęcia, jak ta dickensowska karykatura zniekształciła moją sylwetkę pisarską!
– Z tego, jak mnie opisał, można by sądzić, że nigdy nie myślałem o niczym innym jak o broni i łodziach.
– No ale przecież ty nigdy o niczym innym nie myślisz.
– To ja jestem najbardziej poszkodowana – pisnęła Margo. – On przez cały czas rozpisywał się o moim trądziku.
– Moim zdaniem wszystkich was całkiem nieźle sportretował – stwierdziła matka – tyle że ze mnie zrobił kompletną idiotkę.
– Nie miałbym pretensji, gdyby ktoś napisał na mnie paszkwil przyzwoitą prozą – mówił Larry, wycierając hałaśliwie nos – ale żeby mnie obmawiano kiepską angielszczyzną, to nie do zniesienia.
– Już sam tytuł był obraźliwy – stwierdziła Margo. – Moja rodzina i inne zwierzęta. Aż do znudzenia wysłuchiwałam: a jakie pani jest zwierzę?
– Tytuł wydawał mi się dosyć zabawny, kochanie – mówiła matka. – Myślałam tylko, że on nie opisał najlepszych historii.
– Tu się zgadzam – przytaknął Leslie.
– Jakich najlepszych historii? – podejrzliwie zagadnął Larry.
– No, na przykład, jak opływałeś wyspę na jachcie Maxa. To było okropnie zabawne.
– Gdyby ogłosił tę historię drukiem, wytoczyłbym mu proces.
– Nie rozumiem dlaczego. To było bardzo śmieszne – stwierdziła Margo.
– A co wobec tego z twoją fiksacją na punkcie spirytualizmu? Gdyby to opisał, pewno byś się ucieszyła, co? – zjadliwie zapytał Larry.
– Nie… to niemożliwe… tego by przecież nie zrobił! – W głosie Margo zabrzmiało przerażenie.
– Widzisz. A co na przykład ze sprawą sądową Lesliego? – triumfował Larry.
– Nie rozumiem, po co mnie w to wciągacie – warknął Leslie.
– Bo twierdzisz, że on nie opisał najlepszych historii – wyjaśnił Larry.
– Tak, zapomniałam o tym wszystkim – zachichotała matka. – Naprawdę, Gerry, one były chyba zabawniejsze niż tamte, które wybrałeś.
– Cieszę się, że tak sądzisz – mruknąłem.
– Czemu? – Larry spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Ponieważ postanowiłem napisać jeszcze jedną książkę o Korfu i uwzględnić te wszystkie zdarzenia – odparłem z niewinną miną.
Jakby w nich piorun strzelił.
– Zabraniam! – ryczał Larry, kichając zajadle. – Najsurowiej ci zabraniam!
– Nie wolno ci pisać o spirytualizmie! – krzyczała Margo.
– Ani o mojej sprawie sądowej – warczał Leslie. – Tego nie zniosę.
– A jeśli słowem wspomnisz o jachcie…! – darł się Larry.
– Larry, kochanie, nie podnoś głosu! – napominała go matka.
– Wobec tego zabroń mu pisać! – wrzeszczał Larry.
– Nie mów głupstw, jakże ja mu mogę zabronić?
– Chcesz, żeby się to wszystko powtórzyło? – mówił ochrypłym głosem Larry. – Listy z banku, żebyś łaskawie spłaciła wystawione czeki bez pokrycia, podejrzliwe spojrzenia naszych dostawców, kaftany bezpieczeństwa podrzucane anonimowo na progu, cała rodzina obrażona. Jesteś przecież naszą matką, więc nie pozwól mu tego pisać!
– Przesadzasz, Larry – tłumaczyła matka. – Zresztą nie mogę mu zabronić, jeśli on tak chce. Nie sądzę, żeby z tego mogło wyniknąć coś złego, a te historie naprawdę są najlepsze. Nie rozumiem, czemu by nie miał napisać dalszego ciągu?
Cała rodzina porwała się jak jeden mąż i zaczęła jej wrzaskliwie wyjaśniać, dlaczego nie powinienem pisać dalszego ciągu.
– Było jeszcze kilka innych wydarzeń – powiedziałem z zastanowieniem.
– Na przykład? – Matka była zaciekawiona. Moje rodzeństwo, najeżone, wpatrywało się we mnie z wypiekami na twarzy w wyczekującym milczeniu.
– No cóż – mówiłem w zamyśleniu. – Chciałbym opisać twój romans z kapitanem Creechem, mamo.
– Co takiego? – Głos matki zachrypł z oburzenia. – Tego nie zrobisz…! Romans z tym obrzydliwym starcem! Coś podobnego! Nie pozwolę ci o tym pisać.
– No cóż, mnie się wydaje, że to jest naprawdę najlepsze – wycedził Larry ze złośliwym uśmiechem. – Romans tętniący namiętnością… rozkoszny, staroświecki wdzięk mężczyzny grającego główną rolę… i te twoje awanse…
– Och, cicho bądź, Larry. – Matka była naprawdę zła. – Widzisz, że mnie denerwujesz. Słuchaj, Gerry, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł z tą książką.
– Popieram wniosek – oświadczył Larry. – Jeśli ją napiszesz, zespołowo wytoczymy ci proces.
Wobec protestu zjednoczonej rodziny, która postanowiła za wszelką cenę powstrzymać mnie od chwycenia za pióro, pozostawało mi tylko jedno: usiąść i napisać.

 
Wesprzyj nas