To jest tajemnica Romy Ligockiej: jej książki pisane są zawsze bardzo osobiście i emocjonalnie. Stąd ich siła i wyjątkowa więź z czytelnikami. Najnowsza książka, “Jeden dobry dzień”, jest może bardziej emocjonalna niż inne.


Jeden dobry dzieńPisarka przygląda się światu, który ją otacza, opowiada nam swoje życie – zawsze trochę inaczej, zawsze z innej perspektywy. Refleksyjnie, dojrzale, z łagodnym poczuciem humoru.

Najnowsza książka jest może bardziej emocjonalna niż inne. Jej sercem jest bowiem opowieść autorki o tym, jak stara się pomóc bliskiej osobie w najważniejszych, pełnych bólu chwilach – w zmaganiu się z chorobą. Diagnoza brzmi: nowotwór.

Roma Ligocka postanawia towarzyszyć choremu przyjacielowi i razem z nim walczyć o każdy kolejny dzień. Dwanaście miesięcy. Szpitalne korytarze. Codzienność choroby. Chwile nadziei i momenty rozpaczy.

Jak oswoić pustkę po stracie bliskich? Jak wrócić do siebie? Skąd wziąć siłę?

Roma Ligocka nie szuka prostych odpowiedzi, ale robi wszystko, by wesprzeć czytelnika, dać nadzieję. Opowiada też o zwyczajnych spotkaniach, wzruszeniach, o miłości także. Dzieli się z nami swoim zachwytem nad urodą codzienności i głęboką radością z każdego dobrego dnia.

Roma Ligocka – malarka i pisarka. Jej książki: Dziewczynka w czerwonym płaszczyku, Tylko ja sama, a także najnowsza powieść – Dobre dziecko są bestsellerami, nie tylko w Polsce ale i w Europie. Wielokrotnie nagradzana, przez wiele lat pracowała jako kostiumolog i scenograf w licznych europejskich teatrach, operach, także w filmie i telewizji. Jest też uznaną malarką – jej prace można spotkać w wielu kolekcjach na całym świecie. W Wydawnictwie Literackim ukazały się także trzy tomy felietonów autorki: Znajoma z lustra, Wszystko z miłości oraz Czułość i obojętność, tom opowiadań Kobieta w podróży, oraz album prezentujący jej malarstwo – Róża. Obrazy i słowa.

Roma Ligocka
Jeden dobry dzień
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 16 października 2019
 
 

Jeden dobry dzień


…Za tych, co biegną zdyszani
Do najbliższego doktora,
Za tych, co z miasta wracają
Z bijącym sercem do domu.
Za potrąconych grubiańsko,
Za wygwizdanych w teatrze.
Za nudnych, brzydkich, niezdarnych,
Za słabych, bitych, gnębionych,
Za tych, co usnąć nie mogą.
Za tych, co śmierci się boją,
Za czekających w aptekach
I za spóźnionych na pociąg…
Modlę się, Boże, serdecznie,
Modlę się, Boże, żarliwie!
Julian Tuwim, Litania

Pisanie wspomnień

(…)

***

Miłość. Kiedyś myślałam, że miłość jest jak podarunek. Jak prezent pod choinkę opakowany w bibułkę i obwiązany różową wstążeczką. A ona była jak wąska kamienna ścieżka wydeptana między skałami. Szłam, płakałam, zawracałam, i jeszcze dziś bolą mnie stopy.
Miłość – jej podstawowe prawa i obowiązki. Nacierpisz się, zanim je zapamiętasz.
Nie zawłaszczaj.
Pamiętaj, że nic nie jest twoje, wszystko tylko podarowane.
Pamiętaj, że nic ci się nie należy, ale wszystko może na ciebie czeka. Nie biegaj za uczuciem – wyjdź mu naprzeciw.
Bądź uważna. Ale nie sprawdzaj. Nie przykładaj miary ani wagi. – Zwłaszcza tej narzuconej ci nie swojej.
Nie oczekuj więcej, więcej i jeszcze więcej. – I jeszcze.
***

Inność w bliskości. Bliskość i inność.
Bliski człowiek ma wszystkie cechy, których sama nie mam – siłę i spokój, pogodną zgodę i ciekawość życia. Wystarczy dotyk jego ręki i uśmiech, żeby wiedzieć… więcej nie trzeba.
Nie muszę mieć wszystkiego.
***

Śmierć i miłość

(…)
Jeszcze nie znam szpitalnej codzienności, więc oburzam się na to traktowanie. Czuję się winna, jakbym to ja organizowała jego szpitalną rzeczywistość albo nie umiała go przed nią chronić. Czuję na odległość i prawie fizycznie, jak on tam jest upokarzany i odzierany z godności, której tak zawsze bronił.
„Nawet na tym korytarzu w szpitalu, w pidżamie jesteś kimś wyjątkowym, pamiętaj o tym” – odpisuję. Jeszcze to wszystko jest dla nas nowe, wchodzimy w rzeczywistość choroby jak naiwni uczniowie, jakbyśmy mieli zdać tylko ten jeden egzamin. Jakby jeszcze się liczyło to, kim jesteśmy, a nie to, co się z nami stanie.
„Bądź spokojna, wiem, że jestem w dobrych rękach” – pisze po kolejnym badaniu.
Przychodzi wiosna, potem lato.
– Stale mi mówią o walce z chorobą! Jaka walka z chorobą? – pyta mnie z oburzeniem. Siedzimy na parkowej ławce, pod migającymi poprzez liście promieniami słońca.
– Jaka walka? Kto wymyślił, że z rakiem można walczyć? Walkę człowiek wybiera, a ja robię tylko to, co mi każą, nie mam wyboru.
Biopsja. Chemia czy tabletki? Czekać na wynik. Na termin.
Czekać. Czekać. Czekać.
Tabletki chemii. Kolejne serie. Jedna, druga, trzecia.
Badanie krwi. Tomografia. Tabletki.
Tak mija lato.

Szpital

(…)
Już zawsze będzie miał pięćdziesiąt pięć lat. Właśnie tyle. Można się na tym zatrzymać, zachować ten obraz przed oczami.
Nigdy nie będzie starszy – nie będzie miał zmarszczek ani siwych włosów, nie pogorszy mu się wzrok i nie będzie go bolał kręgosłup. Nie dopadnie go nigdy żaden ból. Będzie on – ludzka istota – i cały wszechświat zamknięty w nim. Ciemne mądre oczy, kręcone włosy, nieśmiały uśmiech.
Będzie spacerował po górach, bez zadyszki – patrzył – oglądał świat z ciekawością w oczach, wędrował. Będzie chłonął życie, przyjmował je jak dar. Taki już będzie. Nigdy nic tego nie zmieni. Pozostanie niezmieniony.
I może to jest jedyna nagroda za umieranie.

***

Oczy rozszerzone gorączką. Wyschnięte usta, zwilżam mu je co chwilę.
Odrobina wody. Podaję mu ją łyżeczką. Nie może jej przełknąć – ale czasem przełyka – próbuje – dzielny, posłuszny nawet w umieraniu.
Nogi spuchnięte. Wkładam na nie skarpetki, a potem zdejmuję i tylko przykrywam je pledem.
Oddycha! Oddycha! Oddycha!
Otwiera oczy. Patrzy na mnie przytomnie. Więc będzie lepiej, poprawi się, choćby do jutra…
Cały czas trzymam jego rękę. Czasem drży lekko w mojej dłoni. Otwarta, biała – jak muszla.
***

Jesteśmy przy nim na zmianę. Jeden przyjaciel, potem drugi, potem kuzyn. I potem ja. Od czasu do czasu przychodzi pielęgniarka – przyjazna, żartująca. Pomaga mi wykonać wiele czynności – po czym śpieszy gdzieś dalej.
Kiedy przyjaciele odchodzą – zostajemy sami – w ciszy.
Wiem, że czujemy nawzajem swoją obecność.
***

Tak bardzo nie chciałam odchodzić tego wieczoru. Wszystko mnie zatrzymywało. Nawet ściany zdawały się chwytać mnie za poły płaszcza – zostań, poczekaj…
Ale rozsądek – ta nieszczęsna broń bezradnych ludzi – rozsądek, który tak mocno wpajano mi w dzieciństwie, mówił: idź, jest dziewiąta, prześpij się. Przyjdziesz rano.
W nocy będą przyjaciele, na zmianę jeden, potem drugi. Od rana ja – rano jest więcej czynności do wykonania – potem znowu oni i ja.
W końcu wychodzę.
Jeszcze raz omiatam wzrokiem cały pokój. Książki do samego sufitu – każda z nich pieczołowicie przez niego ułożona na półce i prawie każda przeczytana. Płyty, mnóstwo płyt. Ulubione przedmioty, wszystkie on tu przyniósł, ustawił – pracowita ludzka mróweczka…
Na biurku laptop, który już nie dojechał…
Zegarek z czarnym plastikowym paskiem – wyciągam dłoń, żeby wziąć ten zegarek, chciałabym mieć go w nocy przy sobie na znak jakiejś łączności, ale napotykam jego spojrzenie spod przymrużonych powiek i cofam rękę.
Idę w końcu – na korytarzu już prawie zawracam, przecież mogę zostać jeszcze chwilę…
Ale przyjeżdża winda. Słucham jej nakazu. Taka jest złowroga władza nad nami przedmiotów i mechanizmów… Więc wsiadam.
Na dole zamyka się za mną brama.
Wychodzę na mglistą, ciemną ulicę. Podjeżdża taksówka.
Potem jak zwykle jadę pustymi ciemnymi ulicami: mój dom, schody, pokój, łóżko.
Tylko do rana, tylko zasnąć na chwilę. Zamknąć oczy, nie myśleć…
On nie jest sam, nie jest sam. Będą z nim, coś zaradzą. Nie pozwolą mu tak po prostu…
Spał, kiedy odchodziłam. Kiedy obudzi się rano, znowu będę.
Co mu przywieźć – może jakiś owoc?
Nie martw się teraz, śpij. Jutro…
Krótko po północy dzwoni przyjaciel.
Jutra już nie będzie.

Zagubić się i odnaleźć

(…)
Spotykać bliskiego człowieka zawsze tak, jakby to było pierwszy raz. Wiedzieć, że on czeka na mnie cierpliwie i że się na mój widok ucieszy.
Zawsze z tą samą nadzieją. Tak jak spotykam nowy dzień. Wierzę, że będzie inny, wyjątkowy, że w końcu czymś dobrym mnie zaskoczy.
I wiecie? Zdarzają się takie dni.

***

– Jestem – powie. Jesteś.
Chciałabym już się nie martwić, że było mnie za dużo albo za mało. Chciałabym usłyszeć, że mogę być taka, jaka jestem, i to wystarczy.
Nie musieć tłumaczyć się ciągle z lęku, z inności – wiedzieć, że będą, że już są mi wybaczone. Poczuć bliskość – tylko bliskość. Ulotną, chwilową, ale żywą.
Są słowa, które chciałabym usłyszeć:
Jesteś, jaka jesteś – nie musisz być inna.
Nieważna jest – jeśli jest – różnica wieku. Nieważny jest kalendarz.
Widzę cię – słyszę – i to mi wystarczy.
Masz swój własny świat – stworzyłaś go dla siebie najlepiej, jak umiałaś – tak jak ja stworzyłem swój.
Ty przyjmujesz mnie do swojego świata, a w moim znajdzie się miejsce dla ciebie.
I to jest właśnie istota naszego spotkania.
Stoi przede mną kobieta i prosi mnie tylko o to, żebym ją kochał, a ja stoję przed nią…

 
Wesprzyj nas