Nowa powieść największego kronikarza katastrofalnej wojny w Syrii: historia trojga zwykłych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z tragedią, uzbrojeni w niewiele więcej niż własną determinację.


Śmierć to udrękaZacięta, absurdalna walka toczona w koszmarze syryjskiej wojny domowej.

Abdellatif umiera spokojnie w szpitalnym łóżku w Damaszku, mieście kontrolowanym przez reżim Assada. Jego ostatnim życzeniem, którego wykonanie powierza najmłodszemu synowi Bulbulowi, jest zostanie pochowanym w rodzinnym grobowcu w Anabiyi, wiosce, z której pochodzi ich rodzina. Choć Abdellatif nie był idealnym ojcem, a Bulbul przed laty zerwał kontakt z rodzeństwem, mężczyźnie udaje się przekonać starszego brata, Husseina, i siostrę, Fatimę, by wraz z ciałem ojca udali się w podróż do Anabijji – w końcu to tylko dwie godziny jazdy samochodem…

Jest tylko jeden problem: Syria jest sparaliżowana wojną, a Anabijja leży w regionie Aleppo, pozostającym pod wpływem buntowników i frakcji ekstremistów.

Krajobraz dzieciństwa stał się nagle labiryntem okopów i terenem śmiertelnego niebezpieczeństwa. Decyzja rodzeństwa, by odłożyć na bok dzielące ich różnice i uszanować ostatnie życzenie ojca, szybko przeobraża się z drobnej sprawy w walkę o życie. Abdellatif zaangażował się w działalność rewolucyjną, doprowadzając do wydania na siebie nakazu aresztu – dokumentu, który nie wygasa nawet po jego śmierci…

Podróżując przez nękaną wojną Syrię, Bulbul wraz z rodzeństwem podąża także szlakiem własnych wspomnień.

***

Genialna powieść drogi przypominająca “Kiedy umieram” Faulknera, lecz rozgrywająca się w samym środku najbrutalniejszej wojny domowej w dziejach świata.
The Wall Street Journal

Chalid Chalifa urodził się w 1964 roku w wiosce w pobliżu Aleppo i ukończył prawo na tamtejszym uniwersytecie. Jest poetą, scenarzystą kilku seriali telewizyjnych, filmów krótkometrażowych i dokumentów, a także autorem kilku powieści, w tym Madih al-karahiya (Pochwała nienawiści), krytykującej rząd Syrii i jego walkę z radykalnym ugrupowaniem Braci Muzułmanów. Książka została zakazana na terenie kraju i wzbudziła dyskusję nad wolnością słowa i zaangażowaniem politycznym twórców.
Jego czwarta powieść, La sakakin fi matabikh hadhihi al-madina (Miasto z kuchniami bez noży), została uhonorowana medalem Naguiba Mahfouza za osiągnięcia literackie i znalazła się na krótkiej liście nominowanych do International Prize for Arabic Fiction (2014).
Chalid Chalifa mieszka w Damaszku. Odmawia opuszczenia miasta nawet mimo zagrożenia wojną.

Chalid Chalifa
Śmierć to udręka
Przekład: Bożena Sęk
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 20 listopada 2019
 
 

Śmierć to udręka


1

Ach, gdybyś był workiem kminu!

Dwie godziny przed śmiercią Abd al-Latif Salim popatrzył synowi prosto w oczy, jakby chciał na nim wymusić uroczystą obietnicę, po czym resztką sił przypomniał mu, że życzy sobie, aby go pochowano na cmentarzu w wiosce Al-Anabijja. Jego kości, powiedział, po takim czasie spoczną obok prochów jego siostry Lajli. O mało nie dodał: obok jej zapachu, nie był jednak pewien, czy zmarli zachowują własny zapach po czterdziestu latach. Te kilka słów uznał za swoją ostatnią wolę, toteż niczego więcej już nie dodał, aby uniknąć choćby cienia niejasności. W tych godzinach, które mu jeszcze pozostały, postanowił milczeć. Zamknął oczy, nie zważając na otaczające go osoby, i z uśmiechem na ustach pogrążył się w samotnym milczeniu. Wspomniał twarz Nevin, jej uśmiech, zapach, nagie ciało owinięte tylko w czarną abaję, próbujące odfrunąć jak motyl. Wspomniał, że w tamtej chwili oczy mu zalśniły, serce mocniej zabiło i kolana zaczęły drżeć. Zaniósł ją do łóżka, namiętnie pocałował i zanim się nasycił wszystkimi chwilami nocy odwiecznych sekretów, jak ją nazwali, umarł. Wtedy Bulbul, jak go nazywano, Słowik, choć wzruszony pożegnalnymi słowami ojca i smutkiem w jego ciemnych oczach, w przystępie rzadkiej odwagi dowiódł zimnej krwi i nie poddał się strachowi. Obiecał ojcu, że wykona jego ostatnią wolę, i choć to, co miał zrobić, było proste i zostało jasno wyrażone, czekało go trudne zadanie. To normalne, że mężczyzna w stanie pod każdym względem żałosnym, świadom, że umrze za kilka godzin, okazuje słabość i wygłasza trudne do zrealizowania życzenia, podobnie jak normalne jest, że mężczyzna tak wrażliwy jak Bulbul nie chce go zawieść. Ostatnia chwila zawsze jest sentymentalna, to moment, który nie sprzyja refleksji ani racjonalnej wymianie zdań. Czas jest wtedy skondensowany. Pogodzenie się z przeszłością, załatwienie sporów wymaga spokoju i długiego zastanowienia, do czego nie są zdolni ci, których ledwie kilka chwil dzieli od śmierci. Szybko pozbywają się brzemienia i odchodzą, by przebyć cieśninę i dotrzeć na drugi brzeg, gdzie czas nie ma już żadnej wartości.
Bulbul żałował, że nie przeciwstawił się ojcu. Powinien był mu wytłumaczyć, jak trudno będzie wypełnić jego ostatnią wolę w dzisiejszych czasach. W całym kraju zmarłych grzebano w zbiorowych mogiłach, nie zawracając sobie głowy choćby ich identyfikacją. Nawet w zamożnych rodzinach rytuał składania kondolencji ograniczano do kilku godzin. Śmierć przestała być widowiskiem polegającym na wychwalaniu zalet nieboszczyka. Kilka bukietów, kilka osób, które w prawie pustej sali obojętnie czekają około dwóch godzin, aby złożyć kondolencje, i lektor, który monotonnie recytuje kilka sur z Koranu. To wszystko.
Bulbul powiedział sobie, że milczące uroczystości pogrzebowe odzierają obrządek z nabożnego szacunku. Choć raz wszyscy ludzie są równi. Pozory już się nie liczą, biedni i bogaci, wysocy oficerowie i prości żołnierze regularnej armii, dowódcy zbrojnych oddziałów milicji i bojownicy, a także zwykli przechodnie, niezidentyfikowane trupy – za wszystkimi idą śmieszne kondukty, które budzą litość. Śmierć nie powoduje już cierpienia, teraz jest postrzegana jako wyzwolenie, którego żywi zazdroszczą zmarłym.
Dla Bulbula była to jednak całkiem inna sprawa. Ciało ojca to ciężkie brzemię. Pod wpływem emocji popełnił błąd i obiecał, że go pochowa w grobie Lajli, stryjenki, której nawet nie znał. Myślał, że ojciec każe mu zrobić co należy, aby zadbać o prawa Nevin, swojej nowej żony, do domu rodzinnego zburzonego podczas nalotu niemal całkowicie, tak że ostała się tylko sypialnia, w której Abd al-Latif spędził z Nevin ostatnie dni swojego życia intymnego, zanim opuścili S. przy pomocy bojowników walczących z reżimem.
Była to chwila wielkiej emocji, Bulbul w życiu nie zdoła jej zapomnieć… Kiedy go przywieźli, był czysty. Ewidentnie zadbali o towarzysza, który wolał zostać z nimi pomimo trzyletniego oblężenia. Pożegnali się z nim serdecznie, gorąco go wyściskali, zasalutowali mu i poprosili Bulbula, by dobrze się nim opiekował, po czym zniknęli w okamgnieniu w bocznej mocno strzeżonej drodze, która prowadzi do miejscowości pośród ogródków warzywnych. Abd al-Latif odprowadzał ich wzrokiem po raz ostatni. Próbował podnieść dłoń na pożegnanie, lecz nie zdołał. Był wyczerpany i wygłodzony. Schudł niemal o połowę. Od miesięcy nie zjadł pełnego posiłku, podobnie jak wszyscy mieszkańcy oblężonego S.
Cerę miał zarumienioną. Położono go na metalowych noszach w szpitalu publicznym. Lekarz powiedział Bulbulowi: „Codziennie umiera dużo ludzi, powinieneś się cieszyć, że dożył starości”. Bulbul zrozumiał, co znaczą te słowa, nie cieszył się jednak, jak chciałby lekarz. Aż go dławiło na myśl o tym, co go czeka. Od ósmej wieczorem ulice miasta pustoszały, a musiał zabrać ciało do południa następnego dnia. Dłużej nie mogło leżeć w kostnicy. Wiele zwłok żołnierzy dostarczano o świcie. Przybywały z przedmieść Damaszku, gdzie walki wciąż szalały.
Bulbul wyszedł ze szpitala około drugiej nad ranem. Powiedział sobie, że ostatecznie ojciec to sprawa całej rodziny, że wszyscy jej członkowie powinni uczestniczyć w wykonaniu jego ostatniej woli. Zaczął się rozglądać za taksówką, by pojechać do swojego brata Husajna – przez cały dzień wydzwaniał do niego, lecz bezskutecznie. Przeszło mu przez myśl, by posłać bratu wiadomość, ale powiadamianie esemesem o śmierci ojca świadczyłoby o braku szacunku dla zmarłego. Należało to powiedzieć na głos twarzą w twarz, żeby dzielić smutek i ból.
Jeden z żołnierzy pełniących wartę przed szpitalem wskazał mu ręką położony niedaleko przystanek do Dary, gdzie powinien znaleźć taksówkę. Bulbul postanowił nie zważać na strzały, które rozlegały się gdzieś blisko. Szedł szybko z rękami w kieszeniach, strach odegnał precz. Chodzenie po mieście w tę zimową noc było bardzo niebezpieczne. Wszędzie bez przerwy krążyły patrole, na ulicach roiło się od niezidentyfikowanych uzbrojonych ludzi, w większości dzielnic nie było prądu, betonowe osłony ustawione przed posterunkami blokowały niemal wszystkie. Tylko mieszkańcy wiedzieli, na których ulicach ruch jest puszczany, a które są zamknięte. Z daleka dostrzegł kilku ludzi przy blaszanej beczce, w której paliło się drewno. Pomyślał, że to pewnie kierowcy, którzy zgubili drogę i czekają na świt, aby wrócić do domu. Był u kresu sił, kiedy natrafił na taksówkarza, który czekał błogo zasłuchany w śpiew słynnej Umm Kulsum i zgodził się go zawieźć. Bulbul decyzję podjął szybko, nie targując się o cenę za kurs.
Z początku siedział w milczeniu, lecz po kilku minutach postanowił wyzbyć się strachu i naturalnym tonem opowiedział taksówkarzowi, jak to zaledwie przed godziną w szpitalu umarł mu ojciec. Kierowca wybuchnął śmiechem i powiedział mu, że w ubiegłym miesiącu trzej jego bracia i ich dzieci zginęli w bombardowaniach. Zamilkli obydwaj. Już nie dało się normalnie porozmawiać. Bulbul liczył na odrobinę współczucia ze strony taksówkarza, który ostatecznie zachował się wobec niego życzliwie i nie pozwolił mu odejść, póki się nie upewnił, że wszystko jest w porządku.
Husajn otworzył drzwi i kiedy na schodach zobaczył Bulbula w środku nocy, zrozumiał od razu, co go sprowadza. Objął brata czule, wprowadził do domu i zaparzył mu herbaty. Zaproponował, żeby obmył sobie twarz, i obiecał, że zajmie się wszystkim – całunem do owinięcia ciała i formalnościami związanymi z pochówkiem – i że sprowadzi ich siostrę Fatimę.
Bulbulowi ulżyło, wstąpiła w niego odwaga. Uwolnił się od ciężkiego brzemienia, które dźwigał na barkach, i wolał zapomnieć, że brat nie zwrócił nawet uwagi na wiadomość, iż ojciec był hospitalizowany. Dla Bulbula najważniejsze było, żeby Husajn przestał znikać nie wiadomo gdzie i nie zostawił go samego z tym wszystkim. W gruncie rzeczy pokładał ufność w faktycznych umiejętnościach brata, który potrafił się odnaleźć w podobnych sytuacjach. Zanim został kierowcą mikrobusu, kilka razy zmieniał zawód, dzięki czemu nabrał biegłości w sprawach administracyjnych, no i miał wiele znajomości w różnych kręgach. Nie zwlekając, Husajn wymontował siedzenia ze swojego mikrobusu i ustawił je tak, by w powstała spora wolna przestrzeń. Powiedział: „Położymy zwłoki z tyłu. Będzie dość miejsca, żeby wszyscy mieli wygodnie w drodze”. Chciał pogadać o Bulbulu i o ich siostrze. Jeżeli szwagier zechce z nimi pojechać, nie będą mieli nic przeciwko temu. Szybko jednak wykluczyli tę możliwość. Teraz ludzie nie czują już potrzeby wypełnienia obowiązku wobec zmarłego, którego ciało musi przebyć tysiące kilometrów, aby dotrzeć do miejsca ostatniego spoczynku.
O siódmej Husajn zakończył przygotowania do drogi: przywiózł siostrę z jej domu, zdjął tablice z przedniej szyby mikrobusu, którym jeździł jako taksówką na linii do Dżaramany, i przy pomocy mechanika elektryka zamontował symbol ambulansu i podłączył stosowną syrenę; kupił klimatyzator, który mógł się przydać w czasie długiej podróży, nie zapomniał też o skontaktowaniu się z jednym z przyjaciół, by nabyć cztery duże bloki lodu. Mimo trudności z załatwieniem wszystkiego przyjaciele zerwali się przed świtem, złożyli mu kondolencje i zapewnili wszelką pomoc w przygotowaniach do wyjazdu. Brakowało jedynie podpisu dyrektora szpitala, który na ogół nie przychodził przed dziewiątą. Czekali na niego przed szpitalną bramą, ale szef kostnicy kazał im natychmiast przenieść ciało ojca do samochodu, bo zwłoki kilku następnych zmarłych czekały w kolejce na zimnej posadzce w sali, a chłodnie były już przeładowane.
Bulbul nie miał odwagi iść z Husajnem do kostnicy. W korytarzach mężczyźni i kobiety o ponurych smutnych obliczach czekali na przyjęcie ciała bliskiej osoby. Pielęgniarz pokazał mu, gdzie mniej więcej ma szukać ciała ojca – w południowej części sali. Husajn o mało nie zwymiotował, otwierając skrzynie wypełnione trupami. Już go ogarniała rozpacz, gdy wreszcie znalazł ojca. Wiele zwłok ginęło w tym wielkim zamieszaniu i w końcu o nich zapominano. Sądząc po stanie ciała, ojciec na pewno zmarł niedawno.
Husajn wręczył trzy tysiące funtów szefowi kostnicy, aby wyraził zgodę na pomoc pielęgniarza w obmyciu zwłok i owinięciu ich w całun w przeznaczonej dla zmarłych łazience, w której brud już nikomu nie przeszkadzał. W kostnicy panowała straszna atmosfera: oficerowie krążyli po korytarzach, klnąc na uzbrojonych bojowników; żołnierze z ciężkim ekwipunkiem chodzili tam i z powrotem bez konkretnego celu, rozsiewając wokół bitewny odór, którym byli przesiąknięci. Znaleźli się w szpitalu, przywieźli bowiem swoich rannych lub martwych towarzyszy broni, i korzystali z okazji, aby uciec lub trochę odetchnąć, zanim wyruszą w drogę powrotną tam, gdzie czekała na nich śmierć. W tym totalnym rozgardiaszu śmierć nieodmiennie gdzieś się czaiła.
Husajn zdecydował, że położą zwłoki ojca na siedzeniach ustawionych z boku, aby ich nie widział i nie rozpraszał się, kiedy je zobaczy w lusterku wstecznym. Poprosił Fatimę, by zachowała ciszę, chociaż nie pisnęła ani słowa, na co ona zaczęła płakać jeszcze bardziej. Od dziecka Husajn lubił jej rozkazywać, a Fatima go słuchała bez dyskusji. Posłuszeństwo okazywane bratu zapewniało jej równowagę emocjonalną i poczucie bezpieczeństwa. Husajn wściekł się na Bulbula, kiedy zobaczył go w pewnej odległości opartego o mur i ćmiącego papierosa, jakby jego to w ogóle nie dotyczyło. Zamknął drzwi mikrobusu i wrócił przed drzwi gabinetu dyrektora szpitala, aby tam czekać. Potrzebował podpisu na akcie zgonu przed godziną zamknięcia biura. Nie miał nastroju do rozmów z ludźmi, którzy również czekali, nie przeszkodziło mu to jednak spytać jakąś kobietę, o której mniej więcej można się spodziewać dyrektora. Gestem dała mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia. Odwróciła głowę, toteż nie próbował już nikogo zagadywać, chociaż strasznie było tak czekać w milczeniu, a on był przekonany, że w cierpieniu rozmowa przynosi ulgę. W oczach osób czekających w zatłoczonym korytarzu dostrzegał wielkie napięcie i wstrzymywany gniew. O dziewiątej dyrektor podpisał stosowne dokumenty. Nie zwlekając, Husajn kazał Bulbulowi wsiąść do samochodu, a Fatimie nakryć zwłoki kołdrami, które zabrał z domu, i siedzieć cicho.
Husajn powiedział im, że formalności związane z zabraniem ciała kosztowały dziesięć tysięcy funtów, a szczegółowe wydatki są zapisane w notesiku z rachunkami. Nie czekając na ewentualne uwagi rodzeństwa, zastanowił się nad najkrótszą drogą wyjazdową z Damaszku. Jako kierowca mikrobusu pracujący całymi dniami na zakorkowanych ulicach, wiedział, że o tej porze trudno się będzie jechało, że będzie rozstawionych wiele punktów kontrolnych i wszystkie zapchane, tak że może to zająć kilka godzin. Uznał, że najlepsza będzie ulica prowadząca przez plac Abbasydów, mimo że punkty kontrolne w tym sektorze cieszyły się złą sławą. Absurdalna była sama myśl, by pojechać trasą przez plac Siedmiu Fontann, która prowadzi przez centrum miasta.
Zdecydował, że spróbuje wyjechać z Damaszku przez plac Abbasydów, i w tym celu usiłował się wcisnąć za ambulans, ale przeszkodził mu pierwszy punkt kontrolny. Mimo wszystko udało mu się pokonać kilka kilometrów. Syrena karetki w niczym mu nie pomagała, nie otwierano przed nimi drogi. Pośród masy samochodów i w totalnym bałaganie Husajn pomyślał, że w czasach pokoju przejazd pogrzebu wzbudza we wszystkich współczucie, pojazdy się rozstępują, aby przepuścić kondukt, przechodnie przystają ze szczerym smutkiem w oczach, podczas gdy w czasach wojny kondukt pogrzebowy to nic takiego, nikogo nie wzrusza. Może co najwyżej wzbudzić zazdrość żywych, których życie przeobraziło się w bolesne oczekiwanie na śmierć.
Zaskoczyły go syreny kilku karetek, które wyjeżdżały z miasta, wioząc żołnierzy eskortujących trumny, widocznych przez boczne okienka. Husajn próbował się włączyć do konwoju, lecz wściekły wrzask żołnierza i wycelowany w niego karabin skutecznie sprowadziły go na powrót do sznura pojazdów. Ostatni ambulans zwolnił, znalazł się na jego wysokości, żołnierz wystawił głowę, splunął i zwymyślał go. Husajn popatrzył na plwocinę, która spadła na jego rękę, i pohamował gniew. Chciało mu się płakać. Bulbul słowem się nie odezwał, odwrócił nawet głowę, aby nie powiększać upokorzenia brata. Fatima już nie miała ochoty płakać. Sama się dziwiła, że zabrakło jej łez. Postanowiła odłożyć na później okazanie smutku z powodu straty ojca, oszczędzić łzy na sam pogrzeb, czyli na najboleśniejszą chwilę pożegnania zmarłego.
Od dziecka Husajn miał zwyczaj uczyć się na pamięć tekstów z różnych tanich kalendarzy wydawanych przez muzułmańskie organizacje charytatywne. Publikowano w nich pamiętne zdania znanych osób, maksymy, wersety Koranu i słowa Proroka. Czerpał z nich w zwyczajnych rozmowach, by robić wrażenie na słuchaczach i pokazywać rozległość swej kultury. Trwał w przekonaniu, że nie urodził się po to, aby żyć na marginesie wydarzeń jako prosty widz, kiedy jednak zobaczył kompletnie zakorkowany plac Abbasydów, zapchany rzeką aut, poczuł się strasznie słaby, nie potrafił bowiem znaleźć stosownego porzekadła, które by przerwało ciszę wiszącą nad jego bratem Bulbulem i siostrą Fatimą. Bardzo chciał, by zapomnieli o tamtym splunięciu. Próbował sobie przypomnieć jakąś złotą myśl pasującą do okoliczności, ale wymyślił tylko „życie jest warte więcej niż śmierć”. Nie bardzo mu się podobało, bo często powtarzali to tchórze, a dzisiaj sprawy się zmieniły, teraz śmierć była „warta więcej” niż życie. Pomyślał również, że w krótkim czasie wszyscy pomrą. W ciągu ostatnich czterech lat ta myśl dodawała mu niezwykłej odwagi. Pozwalała mu znosić codzienne niedogodności, upokorzenia ze strony żołnierzy i agentów tajnych służb na punktach kontrolnych, kiedy jeździł taksówką. Patrzył na nich, mówiąc sobie, że na pewno umrą tego dnia albo za dwa dni, najpóźniej w najbliższych miesiącach; że nie wrócą do rodziny. Potworny koszmar, którego rzeczywisty ciężar odczuwali wszyscy. Każdy w mieście patrzył na innych jak na przyszłych zmarłych. Takie myśli i obrazy przyczyniały się do powszechnego łagodzenia uniesień i gniewu.

 
Wesprzyj nas