Sławny politolog przekonująco dowodzi, że pragnienie uznania swej godności jest przyrodzone każdej ludzkiej istocie – i niezbędne dla dobrego stanu demokracji.


Tożsamość„Tożsamość jest dzisiaj motywem przewodnim wielu zjawisk politycznych, od nowych populistycznych ruchów nacjonalistycznych, poprzez bojowników islamskich, po kontrowersje, do których dochodzi na kampusach uniwersyteckich. Nie uciekniemy od myślenia o sobie i naszym społeczeństwie w kategoriach tożsamościowych. Ale musimy pamiętać, że głęboko zakorzeniona w każdym z nas tożsamość nie jest ani stała, ani niekoniecznie dana nam dzięki pochodzeniu. Tożsamość można użyć do dzielenia, ale też, jak niegdyś, do integrowania. To w ostatecznym rachunku będzie lekarstwo na populizm naszych czasów”.
– Francis Fukuyama, Tożsamość

***

Sławny politolog przekonująco dowodzi, że pragnienie uznania swej godności jest przyrodzone każdej ludzkiej istocie – i niezbędne dla dobrego stanu demokracji… Trafna analiza zagrożeń.
„Kirkus”

Tożsamość jest równie mądra jak zwarta, mknie przez trudny teren do sensownego wniosku.
Daniel Finkelstein, „The Times”

Zgodnie z elementarną regułą życia intelektualnego sława niszczy jakość… Francis Fukuyama jest chlubnym wyjątkiem od tej reguły.
„The Economist”

Choć z jego tezami można zgadzać się lub nie, Fukuyama wprowadził do rozważań o polityce poważną filozofię, nadając im przez to nową jakość.
Mackubin Thomas Owens, „The Washington Times”

Francis Fukuyama jest politologiem, filozofem polityki oraz ekonomistą, profesorem ekonomii politycznej w Stanford University. Wcześniej wykładał m.in. w Johns Hopkins University. Fukuyama był analitykiem w RAND Corporation i pełnił funkcję zastępcy dyrektora zespołu planowania politycznego Departamentu Stanu. Spośród jego książek Dom Wydawniczy REBIS opublikował Budowanie państwa, Amerykę na rozdrożu, Historię ładu politycznego oraz Ład polityczny i polityczny regres.

Francis Fukuyama
Tożsamość
Współczesna polityka tożsamościowa i walka o uznanie
Przekład: Jan Pyka
Seria: Nowe Horyzonty
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 8 października 2019
 
 

Tożsamość

Wstęp

Ta książka by nie powstała, gdyby w listopadzie 2016 roku Donald J. Trump nie został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Tak jak wielu Amerykanów byłem tym zaskoczony i zaniepokojony konsekwencjami tego wyboru dla Stanów Zjednoczonych oraz całego świata. Była to druga wyborcza niespodzianka tego roku, pierwszą był zaś rezultat czerwcowego referendum, w którym Brytyjczycy zagłosowali za opuszczeniem Unii Europejskiej.
Znaczną część ostatnich dwóch dziesięcioleci poświęciłem rozmyślaniom o rozwoju współczesnych instytucji politycznych, o tym, jak najpierw doszło do ukształtowania się państwa, rządów prawa oraz demokratycznej odpowiedzialności, jak one ewoluowały i wzajemnie na siebie oddziaływały i jak na koniec mogą obumrzeć. Na długo przed elekcją Trumpa napisałem, że amerykańskie instytucje podupadają, ponieważ potężne grupy interesu stopniowo przejmują państwo, zamykając je w skostniałej strukturze, która nie jest zdolna sama się zreformować.
Donald Trump jest zarówno skutkiem, jak i jedną z przyczyn tego regresu. Obietnicą jego kandydatury było to, że jako outsider wykorzysta swój mandat, by wstrząsnąć systemem i uczynić go znowu funkcjonalnym. Amerykanie, zmęczeni impasem w stosunkach między obu głównymi partiami, pragnęli silnego przywódcy, który na nowo mógłby zjednoczyć kraj, przełamując to, co nazwałem wetokracją – zdolność grup interesu do blokowania działań zbiorowych. W 1932 roku taki wzrost nastrojów populistycznych wyniósł do Białego Domu Franklina D. Roosevelta i nadawał kształt amerykańskiej polityce przez kolejne dwa pokolenia.
Problem z Trumpem jest podwójny, gdyż ma związek zarówno z polityką, jak i jego charakterem. Jest prawdopodobne, że gospodarczy nacjonalizm nowego prezydenta pogorszy, zamiast poprawić sytuację wyborców, którzy go poparli, a jego ewidentna skłonność do stawiania autorytarnych dyktatorów ponad demokratycznych sojuszników grozi destabilizacją całego ładu międzynarodowego. Jeśli chodzi o jego charakter, trudno jest sobie wyobrazić osobę mniej nadającą się na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zalet, które zwykło się kojarzyć z wielkim przywództwem – elementarnej uczciwości, rzetelności, zdrowego rozsądku, oddania interesowi publicznemu i wrodzonego kompasu moralnego – zupełnie mu brakuje. Przez całą swoją karierę uprawiał głównie autoreklamę i bez skrępowania wykorzystywał wszelkie sposoby, żeby obejść stojących mu na drodze ludzi lub niewygodne przepisy.
Trump reprezentuje w polityce międzynarodowej szerszą tendencję polegającą na zwrocie ku czemuś, co nazywane jest populistycznym nacjonalizmem1. Populistyczni przywódcy dążą do wykorzystania legitymacji uzyskanej w demokratycznych wyborach do umocnienia swej władzy. Utrzymują, że łączy ich bezpośrednia, wyjątkowa więź z narodem, często definiowanym w wąskim, etnicznym znaczeniu, które wyłącza duże części populacji. Nie lubią instytucji i starają się podważyć mechanizmy kontroli i równowagi, które ograniczają osobistą władzę przywódcy we współczesnej, liberalnej demokracji: sądów, niezależnych mediów i bezpartyjnej biurokracji. Innymi współczesnymi przywódcami, których można zaliczyć do tej samej kategorii, są Władimir Putin z Rosji, Recep Tayyip Erdoğan z Turcji, Viktor Orbán z Węgier, Jarosław Kaczyński z Polski i Rodrigo Duterte z Filipin.
Gwałtowne przyspieszenie przemian demokratycznych na całym świecie, które rozpoczęło się w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, przekształciło się w coś, co mój kolega Larry Diamond nazywa globalnym odwrotem2. W roku 1970 na świecie było zaledwie 35 demokracji przedstawicielskich i przez kolejne trzy dziesięciolecia liczba ta systematycznie rosła, aż w pierwszych latach dwudziestego pierwszego wieku doszła niemal do 120. Największe przyspieszenie tego procesu nastąpiło w latach 1989–1991, kiedy to upadek komunizmu w Europie Wschodniej i Związku Radzieckim doprowadził do wezbrania demokratycznej fali w całym regionie. Jednakże od połowy pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku trend się odwrócił i liczba demokracji przedstawicielskich zmalała. Kraje autorytarne natomiast, z Chinami na czele, stały się tymczasem bardziej pewne siebie, bardziej asertywne.
Nie jest zaskakujące, że nowe, dopiero się formujące demokracje, takie jak w Tunezji, na Ukrainie czy w Mjanmie, musiały walczyć z licznymi trudnościami, budując skutecznie działające instytucje, albo że demokracja liberalna nie zdołała się zakorzenić w Afganistanie lub Iraku po interwencji Stanów Zjednoczonych w tych krajach. Rozczarował, chociaż nie w pełni zaskoczył, powrót Rosji do tradycji autorytarnych. Bardziej zaskakujące było to, że zagrożenia dla demokracji ujawniły się w krajach z ugruntowanymi systemami demokratycznymi. Węgry były jednym z pierwszych państw w Europie Wschodniej, w których obalono reżim komunistyczny. Gdy wstąpiły zarówno do NATO, jak i Unii Europejskiej, wydawało się, że powróciły do Europy jako – jak to określają politolodzy – ugruntowana demokracja liberalna. Mimo to pod rządami Orbána i jego partii Fidesz wiodą prym w dążeniu do tego, co Orbán nazywa demokracją nieliberalną. Ale znacznie większym zaskoczeniem miały się jeszcze okazać wyniki głosowań w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, odpowiednio w sprawie brexitu i wyboru Trumpa. Te dwie przodujące demokracje były architektami współczesnego, liberalnego ładu międzynarodowego, państwami, które pod rządami Reagana i Thatcher przewodziły „neoliberalnej” rewolucji lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. A jednak wydaje się teraz, że one same zwracają się ku wąskiemu nacjonalizmowi.
I tak dotarłem do genezy Tożsamości. Odkąd w połowie roku 1989 opublikowałem esej Koniec historii?, a w roku 1992 książkę Koniec historii i ostatni człowiek3, regularnie pytano mnie przy różnych okazjach, czy jakieś wydarzenie X nie obala mojej tezy. Tym wydarzeniem X mógł być zamach stanu w Peru, wojna na Bałkanach, ataki z 11 września, globalny kryzys finansowy albo, ostatnio, elekcja Donalda Trumpa i opisana wyżej fala populistycznego nacjonalizmu.
Większość tych krytycznych opinii opierała się na zwykłym nieporozumieniu. Używałem po prostu słowa „historia” w sensie heglowsko-marksowskim – to znaczy długiej, ewolucyjnej historii ludzkich instytucji, którą alternatywnie można nazwać rozwojem lub modernizacją. Słowa „koniec” nie użyłem w znaczeniu „zakończenie”, ale „cel”. Karol Marks zasugerował, że końcem historii będzie komunistyczna utopia, a ja po prostu wskazałem, że wersja heglowska, w której rozwój prowadził do ukształtowania się liberalnego państwa związanego z gospodarką rynkową, była wynikiem bardziej prawdopodobnym4.
Nie oznacza to, że moje poglądy nie zmieniały się przez te wszystkie lata. Rezultaty najpełniejszych przemyśleń, jakie zdołałem przedstawić, zawarte są w moich dwóch książkach: Historia ładu politycznego oraz Ład polityczny i polityczny regres, które można rozumieć jako próbę napisania na nowo Końca historii i ostatniego człowieka na podstawie tego, jak obecnie rozumiem świat polityki5. Dwie najważniejsze zmiany w moim myśleniu dotyczą, po pierwsze, trudności w rozwoju nowoczesnego, bezosobowego państwa – problemu, o którym wspominałem jako o kwestii „dorównania Danii” – a po drugie, możliwości, że nowoczesna demokracja liberalna ulegnie rozkładowi lub cofnie się w rozwoju.
Jednakże moim krytykom umknęło coś innego. Nie zauważyli, że na końcu tytułu eseju postawiłem znak zapytania, i nie przeczytali dalszych rozdziałów Końca historii i ostatniego człowieka, w których skoncentrowałem się na problemie Nietzscheańskiego ostatniego człowieka.
W obu pracach napisałem, że ani nacjonalizm, ani religia nie miały zaraz zniknąć jako siły w świecie polityki. Nie miały zniknąć, ponieważ – dowodziłem wtedy – współczesne liberalne demokracje nie rozwiązały jeszcze w pełni problemu thymos. Thymos jest częścią duszy, która pragnie uznania godności; izotymia to pragnienie bycia szanowanym na równi z innymi; megalotymia zaś jest pragnieniem bycia uznanym za kogoś lepszego od innych. Współczesne demokracje liberalne obiecują i w dużej mierze zapewniają wszystkim minimum równego poszanowania, ucieleśnione w prawach jednostki, prawach wyborczych i rządach prawa. Nie gwarantują jednak, że ludzie żyjący w demokracji, zwłaszcza grupy marginalizowane, będą się cieszyć równym szacunkiem w praktyce. Lekceważone mogą się czuć całe kraje, co napędza rozwój agresywnego nacjonalizmu, podobnie jak ludzie wierzący, którzy uważają, że ich wiara jest umniejszana i obrażana. Izotymia będzie zatem nadal pobudzać pragnienie równego uznania, co raczej nigdy się całkowicie nie spełni.
Innym wielkim problemem jest megalotymia. Liberalne demokracje były całkiem skuteczne w zapewnianiu pokoju i dobrobytu (chociaż w ostatnich latach nieco mniej). Te bogate, bezpieczne społeczeństwa są domeną Nietzscheańskiego ostatniego człowieka, „ludzi bez piersi”, którzy trwonią życie na niekończącą się pogoń za satysfakcją konsumencką, ale nie mają niczego w sercu, żadnych wyższych celów ani ideałów, dla których skłonni by byli walczyć i się poświęcić. Takie życie nie usatysfakcjonuje każdego. Megalotymia rozwija się na fundamencie wyjątkowości: podejmowania wielkiego ryzyka, angażowania się w monumentalne zmagania, dążenia do wielkich rezultatów, ponieważ wszystko to prowadzi do uznania siebie za lepszego od innych. Niekiedy owocuje to wyłonieniem się bohaterskiego przywódcy, takiego jak Lincoln, Churchill lub Nelson Mandela. Ale w innych sytuacjach może to prowadzić do pojawienia się tyranów, takich jak Cezar, Hitler lub Mao, którzy powiodą swoje społeczeństwa ku dyktaturze i katastrofie.
Ponieważ wiadomo z historii, że megalotymia istniała we wszystkich społeczeństwach, najpewniej nie można jej przezwyciężyć – można ją jedynie skanalizować lub złagodzić. Pytanie, które zadałem w ostatnim rozdziale Końca historii i ostatniego człowieka, brzmiało, czy współczesny system liberalnej demokracji powiązanej z gospodarką rynkową zapewnia odpowiednie ujścia dla megalotymii. Ten problem został w pełni rozpoznany przez amerykańskich ojców założycieli. Podejmując trud stworzenia republikańskiej formy rządów w Ameryce Północnej, znali historię upadku republiki rzymskiej i niepokoił ich problem cezaryzmu. Ich rozwiązaniem był konstytucyjny system kontroli i równowagi, który rozdzielał władzę i blokował możliwość koncentrowania jej w rękach jednego przywódcy. W 1992 roku zasugerowałem, że gospodarka rynkowa także zapewnia ujścia dla megalotymii. Przedsiębiorca może stać się bajecznie bogaty, przyczyniając się zarazem do wzrostu ogólnego dobrobytu. Albo może brać udział w triathlonowych zawodach Ironman lub ustanawiać rekordy w liczbie zdobytych szczytów himalajskich czy też zbudować najdroższą firmę internetową na świecie.
Tak naprawdę to wspomniałem w Końcu historii o Donaldzie Trumpie jako o przykładzie fantastycznie ambitnej osoby, której pragnienie zdobycia powszechnego uznania zostało bezpiecznie skanalizowane w działalności biznesowej (a później w przemyśle rozrywkowym). Nie podejrzewałem wtedy, że dwadzieścia pięć lat później, nieusatysfakcjonowany sukcesem w interesach oraz statusem celebryty, zajmie się polityką i zostanie wybrany na prezydenta. Ale wszystko to nie jest sprzeczne z moją ogólną argumentacją dotyczącą potencjalnych zagrożeń dla liberalnej demokracji i centralnego zagadnienia thymos w liberalnym społeczeństwie6. Podobne postaci, noszące takie nazwiska jak Cezar, Hitler czy Perón, istniały już w przeszłości i wiodły swoje społeczeństwa zgubną drogą do wojny lub upadku gospodarczego. Żeby zyskać na znaczeniu i wysunąć się na czoło, wykorzystywały one resentymenty zwykłych ludzi, którzy czuli, że ich naród albo religia bądź też sposób życia nie cieszą się szacunkiem innych. Tym samym megalotymia i izotymia podały sobie ręce.
W tej książce wracam do zagadnień, nad którymi zacząłem się zastanawiać w 1992 roku i o których od tamtej pory często pisałem: do kwestii thymos, pragnienia uznania, godności, tożsamości, imigracji, nacjonalizmu, religii i kultury. W szczególności zawiera ona wykład z cyklu Lipset Memorial Lecture, na temat imigracji i tożsamości, który dałem w 2005 roku, oraz wygłoszony przez mnie w roku 2011 w Genewie wykład dla Latsis Foundation na temat imigracji i tożsamości europejskiej7. W niektórych miejscach tej książki przytaczam fragmenty wcześniejszych prac. Przepraszam, jeśli niekiedy może się to wydać niepotrzebnymi powtórzeniami, ale jestem pewny, że niewiele osób poświęciło czas, by prześledzić ten konkretny ciąg myślowy i dostrzec w nim spójną argumentację odnośnie do rozgrywających się obecnie wydarzeń.
Żądanie uznania tożsamości jest główną ideą, która łączy wiele z tego, co się obecnie dzieje w światowej polityce. Nie jest to ograniczone do polityki tożsamościowej praktykowanej na kampusach uniwersyteckich albo do białego nacjonalizmu, którego rozwój ona sprowokowała, ale rozciąga się na szersze zjawiska, takie jak gwałtowny wzrost znaczenia staroświeckiego nacjonalizmu i upolitycznionego islamu. Duża część tego, co uchodzi za motywację ekonomiczną, jest tak naprawdę, moim zdaniem, zakorzeniona w pragnieniu uznania i dlatego nie może być po prostu zaspokojona środkami materialnymi. Ma to bezpośrednie konsekwencje dla sposobu, w jaki powinniśmy sobie radzić z populizmem w dzisiejszych czasach.
Według Hegla kołem napędowym historii ludzkości była walka o uznanie. Dowodził on, że jedynym racjonalnym rozwiązaniem tego problemu jest powszechne uznanie, w ramach którego wszyscy szanowaliby godność każdego człowieka. Od tamtej pory idea powszechnego uznania była podważana przez inne, częściowe formy uznania oparte na wspólnocie narodowej, religii, sekcie, rasie, przynależności etnicznej lub płci, bądź też przez osoby pragnące być uznane za lepsze od innych. Rozkwit polityki tożsamościowej we współczesnych demokracjach liberalnych jest jednym z głównych zagrożeń, z jakimi muszą się one zmierzyć, i jeśli nie zdołamy powrócić do uniwersalnego rozumienia ludzkiej godność, będziemy skazani na nieustający konflikt.

1
Polityka godnościowa

Mniej więcej w środku drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku polityka światowa uległa dramatycznej zmianie.
Od początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku do połowy pierwszego dziesięciolecia dwudziestego pierwszego wieku na całym świecie dało się zaobserwować to, co Samuel Huntington nazwał trzecią falą demokratyzacji, gdy liczba krajów, które można było zaklasyfikować jako demokracje przedstawicielskie, wzrosła z 35 do ponad 110. W tym okresie demokracja liberalna stała się standardową formą rządów w większości państw na świecie, jeśli nie w praktyce, to przynajmniej w aspiracjach1.
Równocześnie z tą zmianą w instytucjach politycznych następował towarzyszący jej wzrost gospodarczej współzależności między państwami, inaczej mówiąc: to, co nazywamy globalizacją. Ten drugi proces podtrzymywały liberalne instytucje gospodarcze, takie jak Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu (GATT) i jego kontynuacja, Światowa Organizacja Handlu (WTO). Uzupełniały je regionalne układy i organizacje handlowe, takie jak Unia Europejska i Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu (NAFTA). Przez ten okres tempo wzrostu międzynarodowego handlu i inwestycji pozostawiło w tyle wzrost globalnego PKB i było powszechnie postrzegane jako główne koło napędowe prosperity. Między rokiem 1970 a 2008 światowa produkcja dóbr i usług powiększyła się czterokrotnie, a rozwój gospodarczy objął praktycznie wszystkie regiony świata, podczas gdy liczba ludzi żyjących w skrajnej biedzie w krajach rozwijających się zmalała z 42 procent całej populacji w roku 1993 do 17 procent w roku 2011. Odsetek dzieci umierających przed piątymi urodzinami zmalał z 22 procent w 1960 roku do 5 procent w roku 20162.
Jednakże ten liberalny porządek świata nie przynosił korzyści wszystkim. W wielu krajach na całym globie, zwłaszcza w rozwiniętych demokracjach, dramatycznie wzrosły nierówności, gdyż korzyści ze wzrostu gospodarczego trafiały przede wszystkim do elit, wyróżniających się głównie wykształceniem3. Ponieważ wzrost gospodarczy łączył się z rosnącą ilością dóbr, pieniędzy i ludzi przenoszących się z miejsca na miejsce, wystąpiło wiele destrukcyjnych zmian społecznych. W krajach rozwijających się wieśniacy, którzy poprzednio nie mieli dostępu do elektryczności, nagle przenieśli się do wielkich miast, gdzie mogli oglądać telewizję i korzystać z Internetu, do którego zyskali dostęp dzięki wszechobecnym telefonom komórkowym. Rynki pracy dostosowały się do nowych warunków, przepędzając przez granice miliony ludzi szukających lepszego życia dla siebie i swoich rodzin lub też próbujących uciec od nieznośnych warunków panujących w domu. W krajach takich jak Chiny i Indie wyrosły ogromne nowe klasy średnie, ale praca, którą wykonywali ich członkowie, zastąpiła pracę wykonywaną poprzednio przez starsze klasy średnie w krajach rozwiniętych. Produkcja przemysłowa przenosiła się systematycznie z Europy i Stanów Zjednoczonych do Azji Wschodniej i innych regionów świata z tanią siłą roboczą. Jednocześnie kobiety wypierały mężczyzn ze stanowisk pracy w coraz bardziej nastawionej na usługi nowej gospodarce, a słabo wykwalifikowani robotnicy byli zastępowani przez inteligentne maszyny.
Poczynając od połowy pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku pęd do budowy coraz bardziej otwartego i liberalnego świata zaczął słabnąć, a potem się odwrócił. Ta zmiana zbiegła się w czasie z dwoma kryzysami finansowymi. Pierwszy rozpoczął się w 2008 roku na rynku kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych i doprowadził do Wielkiej Recesji, a drugi wyrósł z zagrożeń dla euro i Unii Europejskiej wywołanych przez niewypłacalność Grecji. W obu wypadkach polityka elit skutkowała ogromną recesją, dużym bezrobociem i spadkiem dochodów milionów zwykłych robotników na świecie. A ponieważ Stany Zjednoczone i Unia Europejska były jej głównymi modelami, kryzysy te szkodziły reputacji demokracji liberalnej.
Larry Diamond, socjolog polityki badający demokrację, scharakteryzował lata po tych kryzysach jako okres „demokratycznego odwrotu”, w którym łączna liczba demokracji zmniejszyła się praktycznie we wszystkich regionach świata4. Państwa autorytarne, z Rosją i Chinami na czele, stały się znacznie bardziej pewne siebie i asertywne: Chiny zaczęły propagować „model chiński” jako drogę do rozwoju i bogactwa, która była wyraźnie niedemokratyczna, podczas gdy Rosja atakowała liberalną dekadencję Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Pewna liczba krajów, takich jak Węgry, Turcja, Tajlandia i Polska, które w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku wydawały się dobrze prosperującymi demokracjami liberalnymi, cofnęła się do rządów skłaniających się ku autorytaryzmowi. Arabska wiosna roku 2011 skruszyła dyktatury na całym Bliskim Wschodzie, ale potem głęboko zawiodła nadzieje na większą demokratyzację w tym regionie świata, gdy w Libii, Jemenie, Iraku i Syrii wybuchły wojny domowe. Gwałtownego nasilenia działalności terrorystycznej, które zaowocowało atakami z 11 września, nie stłumiły inwazje Stanów Zjednoczonych na Afganistan i Irak. Wyrosło z tego Państwo Islamskie, które stało się światłem przewodnim dla gwałtownych, skrajnie nieliberalnych ruchów islamistycznych na całym świecie. Równie niezwykłe jak odporność Państwa Islamskiego było to, że tak wielu młodych muzułmanów porzucało względnie bezpieczne życie gdzieś na Bliskim Wschodzie i w Europie, by pojechać do Syrii i walczyć tam w jego imieniu.
Bardziej zaskakujące i być może ważniejsze były dwie wielkie wyborcze niespodzianki 2016 roku: wynik referendum, w którym Brytyjczycy zagłosowali za opuszczeniem Unii Europejskiej, i wybór Donalda J. Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. W obu wypadkach głosujących, zwłaszcza członków klasy robotniczej, którzy byli narażeni na utratę pracy i inne skutki deindustrializacji, interesowały kwestie gospodarcze. Jednakże równie ważny był sprzeciw wobec utrzymującej się i zakrojonej na dużą skalę imigracji, którą postrzegano jako odbieranie pracy rodowitym robotnikom i stopniowe niszczenie od dawna utrwalonych tożsamości kulturowych. W wielu rozwiniętych państwach europejskich nabrały sił partie antyimigranckie i antyunijne, przede wszystkim Front Narodowy we Francji, Partia Wolności w Holandii, Alternatywa dla Niemiec i Wolnościowa Partia Austrii. Na całym kontynencie można było zaobserwować zarówno lęk przed islamskim terroryzmem, jak i kontrowersje wokół zakazów uzewnętrzniania tożsamości muzułmańskiej, takich jak noszenie burek, burkini i nikabów.

 
Wesprzyj nas