Atmosferę wielkiego miasta na styku kultur Kai Strittmatter uchwycił w krótkich a zarazem celnych esejach. Zebrane w książce „Stambuł. Gdzie Europa spotyka Azję” stanowią malowniczą opowieść o miejscu, które zmienia się bez ustanku.
Nie istnieje jedna książka, która pomieściłaby w sobie wszystkie oblicza Stambułu. To miasto o skomplikowanej, fascynującej historii i wielowątkowej współczesności nie daje się ująć w sztywne ramy. Zaskakuje, uwodzi, zmienia się, dzięki czemu wciąż stanowi wdzięczny temat dla twórców literatury, pomimo tego, że na przestrzeni stuleci powstała o nim niezliczona ilość książek. Nieustanne transformacje miasta będącego w ciągłym ruchu przekładają się na możliwość nieskończonego opowiadania o Stambule na nowo. Skorzystał z tej możliwości Kai Strittmatter przygotowując eseje do książki pt. „Stambuł. Gdzie Europa spotyka Azję”.
Podróżnikom może ona wyostrzyć apetyt na poznawanie miasta, choć z pewnością nie można dopatrywać się w niej praktycznego przewodnika. To opowieść złożona z malowanych słowem miejskich pejzaży, nastrojów, refleksji, czasami także zabawnych spostrzeżeń, szczególnie w tych momentach, gdy Strittmatter wspomina własne zmagania z poznawaniem Stambułu i naukę funkcjonowania w jego zagmatwanej, międzykulturowej rzeczywistości. Ot taka wizyta u fryzjera. Czy w XXI wieku, w kraju, który stara się o przyjęcie do Unii Europejskiej może to być coś skomplikowanego? Otóż okazuje się, że może, o czym autor przekonał się na własnej skórze. Podobnie rzecz ma się z podróżowaniem po mieście. Mapa? Plan miasta? Jak zdradza Strittmatter istnieją takie, a nawet czasem można je znaleźć w taksówkach, ale zmuszenie taksówkarza do ich przestudiowania okazuje się rzeczą niemożliwą, a dotarcie pod wskazany adres – przygodą, którą długo się pamięta. Chyba, że trafi się na zawodowego kierowcę wyposażonego w urządzenie GPS, co jednak wcale nie jest w Stambule oczywistym udogodnieniem.
niemiecki dziennikarz nie potrzebuje wielu słów, by dobrze opisać to, co widzi, czego doświadcza
To jednak tylko dwa detale z przebogatej gawędy, jaką przygotował dla swoich czytelników Kai Strittmatter. Cechuje go lapidarność formy i zarazem celność obserwacji. Ten niemiecki dziennikarz nie potrzebuje wielu słów, by dobrze opisać to, co widzi, czego doświadcza. Z łatwością wplata obrazy z przeszłości, w tym anegdoty historyczne, pomiędzy bieżące wrażenia. Czytelnik podróżuje z nim na dawne przedmieścia Stambułu, dokąd w minionych wiekach udawali się jego zamożni mieszkańcy, by latem schronić się przed upałem w swoich wakacyjnych rezydencjach, do modnej i ociekającej nuworyszowskim bogactwem restauracji, gdzie spotykają się ponoć sławy tego świata i lokalni krezusi abo do dawnych osiedli, tak zwanych mahalle, hermetycznych wspólnot sąsiedzkich, gdzie obcy – poza nielicznymi wyjątkami, nie mieli wstępu, a każdy wiedział wszystko o każdym. Skala różnorodności opisywanych miejsc i zjawisk wiele mówi o tym, jak liczne oblicza ma Stambuł, a także i o tym, że to miasto, jakie można poznawać przez całe życie i nigdy nie poznać go do końca.
Poetycka nuta, przekradająca się między wierszami, każe autorowi zwracać uwagę na kolory miasta, zmysły wirują pod naporem zapachów, smaków i dźwięków. Starannie wyważone proporcje pomiędzy historycznym konkretem a ulotnym wrażeniem nadają tej książce lekkości a czytelnikowi pozwalają skutecznie zanurzyć się w atmosferze miasta. ■Nikodem Maraszkiewicz
Kai Strittmatter (ur. 1965) ukończył studia w Monachijskiej Szkole Dziennikarzy, pracuje w „Süddeutsche Zeitung”. Przez osiem lat był korespondentem tej gazety w Pekinie i opublikował cieszącą się dużą popularnością książkę “Chiny – instrukcja obsługi”. Od 2005 roku mieszka w Stambule jako korespondent „Süddeutsche Zeitung”.
Stambuł. Gdzie Europa spotyka Azję
Przekład: Viktor Grotowicz
Seria: Mundus
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Premiera: 27 lutego 2014
Data wydania e-booka: 10.06.2019
Lazur
Cóż za szczęście, to miasto. Skrywa ono w swoim wnętrzu brzegi Bosforu, którego azjatyckie i europejskie wybrzeża pasują do siebie jak ząbkowane linie złamanego serca na tatuażu.
Przemiany
Azja i Europa – tę parę wymyślili Grecy. Po tej i tamtej stronie Morza Egejskiego. Sami zaś osiedli na obu lądach, nie troszcząc się zbytnio o dzielące je różnice, w każdym razie dopóki Persowie siedzieli cicho. Splunąć z jednego kontynentu na drugi najwygodniej było w miejscu, które Grecy nazywali Bosforem, a które do dziś zapiera dech podróżnych nieprzygotowanych na jego widok.
„Jednym kluczem otwiera i zamyka dwa światy i dwa morza” – francuski podróżnik Pierre Gilles przed pięciuset laty.
„…” – ja po przylocie, oniemiały.
Przyleciałem z Pekinu, wcześniej sprawdziłem na planie miasta, gdzie się znajdują biuro i mieszkanie: w Yeniköy, na przedmieściu położonym nad Bosforem, około piętnastu kilometrów na północ od centrum. „Aha, nad wodą”, pomyślałem. Kiedy na starym mieście wsiadałem na prom, który miał mnie zawieźć do Yeniköy, byłem przygotowany na wszystko: urządzenia portowe, rafinerie, kilometry murów nabrzeży wysmarowanych ropą i smołą – po ośmiu latach pobytu w Chinach nic by mnie już nie zdziwiło. A potem to: Bosfor późnym latem. Nie zmyślam, niemal zaparło mi dech. Tutaj miałem zamieszkać? Ostatnim razem tyle endorfin wstrzeliło mi się do mózgu przed wieloma laty w Bangkoku. Wtedy przełknąłem pierwszą w życiu łyżeczkę zielonego tajskiego curry, a moje gałki oczne uciekły do tyłu, w czerń, w czerwień.
Eksplozja szczęścia.
Azja. Europa. Kiedy przybyłem do Stambułu, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to powszechne konsumowanie nasion słonecznika, zamiłowanie do wrzawy, a także wąska uliczka, na której dziesięć sklepików, jeden za drugim, oferuje ten sam rodzaj śrub, uliczka, z której na samym końcu wyrasta następna alejka, gdzie z kolei w tuzinie sklepików są sprzedawane takie same deski klozetowe… Handlarz warzyw układający swoje pomidory w piramidę, a artystycznie połączonym rzodkiewkom nakazujący tańczyć na liściach sałaty. Awaria prądu – jak każdego tygodnia. Liczne grupki starych maoistów. Święty założyciel Republiki (tutaj nazywał się Atatürk), którego wyryte w marmurze mądrości zastępowały słowa modlitwy.
„Coś takiego”, pomyślałem. „Zupełnie jak w Pekinie”.
A potem obłoki! Całe wieże, niebo o takiej głębi, jakiej nie widziałem już od ośmiu lat. W Pekinie nie ma obłoków. Na zboczu, niedaleko naszego mieszkania, krzewy leszczyny. W lecie poziomki na poboczu drogi, jesienią pękające kasztany, w zimie pół metra śniegu na ulicy, a na deptaku prażone migdały. Chałka wielkanocna u piekarza. Dźwięk dzwonów kościelnych w niedzielę. Syberyjskie fronty przynoszące zimny deszcz i nieustannie obłoki na niebie! Często czułem się, jakbym był znowu w domu, w Niemczech – tak wiele rzeczy wydawało mi się znajomych.
Kto od strony starego miasta przejeżdża przez jeden z dwóch mostów nad Bosforem, ten na drugim krańcu widzi tablicę z napisem: „Witamy w Azji!”. Potem jednak człowiek odkrywa, że Stambuł w azjatyckich dzielnicach – takich jak Kadıköy i Moda – wygląda dużo bardziej europejsko niż wiele miejsc po stronie europejskiej i że położone akurat w Europie stare miasto stanowi tę właśnie dzielnicę, która wielu zwiedzającym wydaje się orientalna. To ostrzeżenie: Stambuł rozbija stereotypy w pył, i to tak gruntownie, że chce się natychmiast wysłać tam każdego Niemca na przymusowy urlop. Nie tak łatwo rozszyfrować to miasto. Stambuł miesza człowiekowi w głowie. Stambuł uszczęśliwia. Właśnie to, co chaotyczne, gotowe tylko w połowie, wprawia owo miejsce w wibracje. „Tutaj otwierają się twoje pory”, jak uważa nasz przyjaciel Erdoğan. „To tak, jakbyś poszedł do hamam, łaźni parowej, i został wyszorowany. Potem wychodzisz na zewnątrz i twoja skóra znowu może oddychać”.
Z tym miastem jest tak, jak z jego bezdomnymi kundlami, uważa pisarka Perihan Mağden: „Wystarczy jedno spojrzenie i już po tobie”. Dalej od Bosforu Stambuł nie wydaje się już tak wyszczotkowany i wypucowany. Okazuje się pokryty strupami, a w wielu miejscach podupadły. Takiego bękarta chce się raczej omijać szerokim łukiem. Moloch Stambuł. Miejsce, które długo nic sobie nie robiło z reszty kraju, aż pewnego dnia ta reszta powiedziała: w takim razie ja przyjdę do ciebie. Teraz połowa Turcji siedzi w owym mieście oraz „na mieście” i czeka na swoje szczęście, lecz z reguły jest jej przeznaczone jedynie życie tak gorzkie, jak mocna turecka herbata.