“Serotonina” to najnowsza powieść Michela Houellebecqa, najsłynniejszego żyjącego francuskiego pisarza, kontestatora i uważnego krytyka kultury zachodniej.


SerotoninaOkrzyknięta najbardziej rozpaczliwą i mroczną powieścią w dorobku wybitnego pisarza, “Serotonina” to historia czterdziestosześcioletniego Florenta-Claude’a Labrouste’a, który pewnego dnia odkrywa, że partnerka zdradzała go z młodymi mężczyznami podczas filmowanych orgii.

Opuszcza ją i całymi dniami snuje się po barach, wygłaszając tyrady na temat związków miłosnych.

Bohaterowi udaje się funkcjonować jedynie dzięki regularnemu zażywaniu tabletki Captorix, która powoduje wydzielanie serotoniny, zwanej hormonem szczęścia.

Michel Houellebecq – najgłośniejszy i bez wątpienia najbardziej kontrowersyjny francuski autor ostatnich lat, który doskonale wskazuje i opisuje choroby Zachodu. Nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazała się większość jego tłumaczonych na polski powieści, łącznie z głośnymi “Cząstkami elementarnymi”, “Mapą i terytorium” czy “Uległością”.

Michel Houellebecq
Serotonina
Przekład: Beata Geppert
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 15 maja 2019
 
 

Serotonina


Mała biała owalna tabletka, dzielona na pół.
Czasami budzę się koło piątej lub szóstej rano, potrzeba jest wtedy wyjątkowo silna, to najbardziej bolesna chwila dnia. W pierwszej kolejności włączam elektryczny ekspres do kawy; poprzedniego wieczoru napełniam zbiornik wodą i wsypuję do filtra mieloną kawę (zazwyczaj Malongo, bo co do kawy nadal mam wysokie wymagania). Przed pierwszym łykiem nie zapalam papierosa, takie sobie narzuciłem ograniczenie i uważam to za swój codzienny sukces, który stał się moim głównym powodem do dumy (trzeba jednak przyznać, że dzisiejsze ekspresy do kawy działają bardzo szybko). Ulga, którą mi przynosi pierwsze sztachnięcie, jest natychmiastowa i oszałamiająco gwałtowna. Nikotyna to idealny narkotyk, prosty i twardy, niedający żadnej radości, określający się jedynie poprzez poczucie głodu i likwidację poczucia głodu.

Kilka minut później, po dwóch czy trzech papierosach, biorę tabletkę captorixu, którą popijam ćwiartką szklanki wody mineralnej, zazwyczaj volvikiem.

Mam czterdzieści sześć lat, nazywam się Florent-Claude Labrouste i nie znoszę swojego imienia; zawdzięczam je chyba dwóm członkom rodziny, których mój ojciec i matka chcieli uhonorować, każde ze swojej strony; jest to o tyle godne pożałowania, że skądinąd nie mam im nic do zarzucenia, jako rodzice byli pod każdym względem wspaniali, zrobili, co mogli, by mnie wyposażyć w broń konieczną do walki o życie, jeśli więc ostatecznie poniosłem porażkę, a moje życie kończy się w smutku i cierpieniu, nie mogę za to winić rodziców, tylko godny pożałowania ciąg okoliczności, do których pozwolę sobie jeszcze wrócić – prawdę mówiąc, to właśnie one będą przedmiotem tej książki – tak czy owak nie mam wobec rodziców żadnych pretensji z wyjątkiem tego drobnego, acz nieprzyjemnego epizodu z imieniem, bowiem nie dość, że kombinacja Florent-Claude jest śmieszna, to jeszcze nie podobają mi się jej człony; w sumie uważam, że moje imię jest kompletnie do dupy. Florent jest zbyt miękkie, zbyt podobne do żeńskiego imienia Florence, w pewnym sensie prawie androginiczne. Kompletnie nie pasuje do mojej twarzy o stanowczych, nieco brutalnych rysach, którą często uważano (w każdym razie niektóre kobiety uważały) za męską, ale na pewno pod żadnym pozorem nie uchodziła ona za twarz o urodzie botticellowskiego pedała. O imieniu Claude nawet nie wspominajmy, na sam jego dźwięk od razu przychodzą mi na myśl podrygujące na scenie Claudettes i stare klipy Claude’a François puszczane na okrągło na wieczorkach u starych ciot.
Zmiana imienia nie jest trudna, przy czym nie chodzi mi o stronę administracyjną, bo z administracyjnego punktu widzenia prawie nic nie jest możliwe, celem każdej administracji jest bowiem maksymalne ograniczenie możliwości życia człowieka, o ile nie da się całkowicie ich zniszczyć; z punktu widzenia administracji dobry obywatel to martwy obywatel, a ja mam na myśli po prostu praktyczny punkt widzenia: wystarczy zacząć się przedstawiać nowym imieniem, by po kilku miesiącach lub nawet tygodniach wszyscy się przyzwyczaili i nikomu nawet nie przychodziło do głowy, że dawniej człowiek nosił inne imię. W moim przypadku cała operacja byłaby o tyle prostsza, że moje drugie imię, Pierre, świetnie pasuje do wizerunku stanowczości i męskości, który chciałbym pokazywać światu. Niczego jednak w tym kierunku nie zrobiłem, dalej pozwalając, by używano wobec mnie tego obrzydliwego Florent-Claude; udało mi się jedynie skłonić niektóre kobiety (dokładnie mówiąc, Camille i Kate, ale jeszcze do nich wrócę, oj, wrócę), by ograniczały się do imienia Florent, ze strony społeczeństwa nie uzyskałem natomiast niczego: zarówno w tej kwestii, jak i niemal we wszystkich pozostałych pozwoliłem się unosić okolicznościom, dając jawny dowód, że nie potrafię zapanować nad własnym życiem, a męskość, która zdawała się malować na mojej kwadratowej twarzy o ostrych, pooranych zmarszczkami rysach, jest tylko przynętą, zwykłym oszustwem, za które – prawdę powiedziawszy – nie ponoszę żadnej odpowiedzialności, to Bóg zawsze mną rozporządzał, a ja nie byłem, nigdy nie byłem niczym innym jak pozbawioną charakteru szmatą, miałem już czterdzieści sześć lat, nigdy nie potrafiłem kontrolować własnego życia i w skrócie wyglądało na to, że druga połowa mojej egzystencji będzie na wzór i podobieństwo pierwszej bolesną i rozwlekłą zapaścią.

Pierwsze znane antydepresanty (seroplex, prozac) podwyższały poziom serotoniny we krwi, hamując jej reabsorpcję przez neurony 5-HT1. Na początku dwa tysiące siedemnastego roku odkryto capton D-L, co otworzyło drogę dla nowej generacji leków przeciwdepresyjnych o prostszym mechanizmie działania, sprzyjającym uwalnianiu serotoniny wytworzonej przez błonę śluzową przewodu pokarmowego w procesie egzocytozy. Pod koniec roku capton D-L znalazł się w sprzedaży pod nazwą handlową Captorix. Błyskawicznie okazał się lekiem niesłychanie skutecznym, umożliwiającym pacjentom powrót do podstawowych rytuałów normalnego życia w rozwiniętym społeczeństwie (higiena osobista, życie społeczne ograniczone do stosunków dobrosąsiedzkich, proste czynności administracyjne) z nową energią, bez wzmacniania tendencji do samobójstwa lub samookaleczeń, jak to miało miejsce w przypadku antydepresantów poprzedniej generacji.

Najczęściej spotykane niepożądane skutki uboczne captorixu to nudności, zanik libido oraz impotencja.

Nigdy w życiu nie cierpiałem na nudności.

*

Historia zaczyna się w hiszpańskiej prowincji Almería, dokładnie pięć kilometrów na północ od El Alquián, na drodze numer N340. Był początek lata, połowa lipca, pod koniec drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku – Emmanuel Macron był już chyba prezydentem Republiki. Panowała piękna pogoda i straszliwy upał, jak zwykle na południu Hiszpanii o tej porze roku. Było wczesne popołudnie, a mój mercedes G350 TD z napędem na cztery koła stał na parkingu stacji benzynowej Repsolu. Właśnie nabrałem do pełna oleju napędowego i stałem oparty o maskę, sącząc coca-colę zero z ponurą świadomością, że następnego dnia przyjedzie Yuzu, kiedy przy stanowisku do pompowania kół zatrzymał się volkswagen garbus.
Wysiadły z niego dwie dwudziestolatki, nawet z daleka było widać, że są śliczne, ostatnio zapomniałem, do jakiego stopnia dziewczyny bywają śliczne, doznałem szoku jak pod wpływem jakiegoś nienaturalnego, przesadnie teatralnego zdarzenia. Powietrze było tak rozgrzane, że aż zdawało się wibrować, podobnie jak asfalt na parkingu: w takich właśnie warunkach pojawiają się miraże. A przecież te dziewczyny były absolutnie rzeczywiste i kiedy jedna z nich ruszyła w moim kierunku, wpadłem w panikę. Była jasną szatynką o długich, lekko falujących włosach, na czole miała cienką skórzaną przepaskę w kolorowe geometryczne wzory. Biały bawełniany pas materiału jako tako przykrywał jej piersi, a króciutka przymarszczona spódniczka, też z białej bawełny, wyglądała na gotową, by się unieść przy najlżejszym podmuchu – tyle że żadnego podmuchu nie było. Pan Bóg bywa łaskawy i miłosierny.
Była spokojna, uśmiechnięta i wyglądało na to, że zupełnie się nie boi; powiedzmy sobie jasno – to ja się bałem. W jej wzroku były życzliwość i szczęście; od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że w swoim życiu miała tylko przyjemne doświadczenia ze zwierzętami, z ludźmi, nawet z pracodawcami. Dlaczego w to letnie popołudnie zmierzała w moim kierunku, taka młoda i godna pożądania? Ona i jej przyjaciółka chciały sprawdzić ciśnienie w swoich oponach (przepraszam, źle się wyraziłem, w oponach swojego samochodu). Słuszna ostrożność, zalecana przez organizacje bezpieczeństwa drogowego właściwie we wszystkich cywilizowanych krajach świata, a nawet w niektórych pozostałych. Czyli że ta dziewczyna była nie tylko dobra i godna pożądania, ale również ostrożna i rozsądna; mój podziw dla niej rósł z sekundy na sekundę. Czy mógłbym jej odmówić pomocy? Oczywiście, że nie.
Jej towarzyszka bardziej pasowała do standardowych oczekiwań wobec Hiszpanki: kruczoczarne włosy, ciemne oczy, matowa cera. Wyglądała mniej jak wyluzowana hipiska, to znaczy też wyglądała na wyluzowaną, ale mniej na hipiskę, za to miała w sobie coś z małej puszczalskiej, w lewym nozdrzu nosiła srebrne kółko, pas materiału okrywający jej piersi był kolorowy z agresywną grafiką i sloganami, które można by uznać za punkowe lub rockowe, nie pamiętam, na czym polega różnica, powiedzmy dla uproszczenia, że były punkrockowe. W przeciwieństwie do koleżanki miała na sobie szorty, co było jeszcze gorsze, nie rozumiem, dlaczego szyją tak obcisłe szorty, trudno było nie gapić się na jej tyłek. Trudno było, więc się gapiłem, ale szybko skupiłem uwagę na sytuacji. Pierwsza sprawa, wyjaśniłem, to sprawdzić, jakie powinno być ciśnienie w oponach w danym modelu samochodu: zazwyczaj jest to napisane na małej metalowej tabliczce przyspawanej u dołu lewych przednich drzwi.
Tabliczka faktycznie była na miejscu i poczułem, że szacunek dziewczyn do moich męskich kompetencji wzrasta. Ich samochód był niezbyt załadowany – można wręcz powiedzieć, że miały zaskakująco mało bagażu, dwie lekkie torby podróżne, pewnie kilka par stringów i kosmetyki – więc ciśnienie 2,2 bara powinno w zupełności wystarczyć.
Pozostawało już tylko dopompować. Od razu stwierdziłem, że w lewym przednim kole ciśnienie wynosi zaledwie 1,0 bara. Zwróciłem się do nich z powagą, a nawet lekką surowością, na którą zezwalał mój wiek: dobrze zrobiły, że poprosiły o pomoc właśnie mnie, była najwyższa pora, znalazły się bowiem w prawdziwym niebezpieczeństwie, zbyt niskie ciśnienie może spowodować utratę przyczepności i poślizg, a w takiej sytuacji o wypadek nietrudno. Zareagowały z niewinną emocją, szatynka położyła mi dłoń na przedramieniu.
Nie da się ukryć, że kompresory na stacjach benzynowych są cholernie upierdliwe w użyciu, trzeba uważać na syczenie i często macać, zanim się założy końcówkę na wentyl; prawdę mówiąc, bzykanie jest łatwiejsze, bardziej intuicyjne, jestem pewien, że w tej kwestii by się ze mną zgodziły, ale nie wiedziałem, jak wejść w temat, w końcu więc dopompowałem lewą przednią oponę, z rozpędu lewą tylną, a dziewczyny przykucnęły koło mnie i śledziły każdy mój ruch, ćwierkając w tym swoim narzeczu jakieś chulo i claro que si; potem przekazałem im pałeczkę, zachęcając, by pod moim ojcowskim nadzorem zajęły się pozostałymi kołami.
Brunetka – czułem, że jest bardziej impulsywna – z marszu zaatakowała prawe przednie i tu sprawy przybrały trudniejszy obrót, bo kiedy uklękła, jej oblepione szortami, idealnie okrągłe pośladki zaczęły się rytmicznie poruszać, kiedy próbowała utrzymać kontrolę nad końcówką, szatynka chyba współczuła mojemu zmieszaniu, bo nawet w pewnej chwili siostrzanym gestem objęła mnie w pasie.
Przyszła w końcu pora na prawe tylne koło, którym zajęła się szatynka. Napięcie erotyczne nieco osłabło, a w jego miejsce pojawiło się delikatne napięcie miłosne, ponieważ wszyscy troje zdawaliśmy sobie sprawę, że to już ostatnie i teraz nie będą miały innego wyjścia, jak ruszyć w dalszą drogę.
Przez kilka minut pozostały jednak ze mną, przeplatając podziękowania wdzięcznymi gestami, a ich postawa nie była czysto teoretyczna, przynajmniej tak mi się teraz, po upływie wielu lat wydaje, kiedy sobie przypominam, że niegdyś prowadziłem jakieś życie erotyczne.
Porozmawiały ze mną o mojej narodowości (jestem Francuzem, jeśli jeszcze o tym nie wspominałem), o rozrywkach, które mogę polecić w regionie, chciały się przede wszystkim dowiedzieć, czy znam tu jakieś sympatyczne lokale. W pewnym sensie tak, naprzeciwko mojego kondominium mieścił się bar tapas serwujący bardzo solidne śniadania. A trochę dalej klub nocny, który ewentualnie można było uznać za sympatyczny. No i u mnie, mogłem je przenocować przynajmniej przez jedną noc i mam wrażenie (chociaż patrząc na sprawę z dystansu, chyba trochę konfabuluję), że mogłoby być naprawdę sympatycznie. Ale nic z tego nie powiedziałem, wdałem się w jakieś ogólniki i wyjaśnienia, że region jest w sumie miły (to akurat była prawda) i jestem tu szczęśliwy (to akurat była nieprawda, a zbliżający się przyjazd Yuzu na pewno w niczym nie mógł pomóc).

W końcu odjechały, radośnie machając rękami na pożegnanie, garbus zawrócił na parkingu i ruszył w kierunku szosy.
W tym momencie różne rzeczy mogły się przydarzyć. Gdyby to była jakaś komedia romantyczna, po kilku sekundach dramatycznego wahania (ważna by była gra aktorska, myślę, że Kev Adams dobrze by sobie poradził) wskoczyłbym za kierownicę swojego mercedesa z napędem na cztery koła, dogoniłbym garbusa na autostradzie, wyprzedziłbym go, machając trochę głupkowato ramieniem (jak to mają w zwyczaju aktorzy w komediach romantycznych), garbus by się zatrzymał na pasie awaryjnym (swoją drogą w klasycznej komedii romantycznej samochodem jechałaby tylko jedna dziewczyna, zapewne szatynka), po czym nastąpiłoby mnóstwo wzruszających gestów wśród mijających nas o kilka metrów ciężarówek. W tej scenie scenarzysta powinien ostro popracować nad dialogami.
Gdyby to był pornol, ciąg dalszy byłby jeszcze bardziej przewidywalny, za to waga dialogów mniejsza. Wszyscy mężczyźni pragną dziewczyn świeżych, ekologicznych i lubiących trójkąty, no, powiedzmy, prawie wszyscy, a w każdym razie ja.

Była to jednak rzeczywistość, więc wróciłem do domu. Miałem wzwód, co biorąc pod uwagę przebieg popołudnia, niespecjalnie dziwiło. Poradziłem sobie z nim w powszechnie przyjęty sposób.

 
Wesprzyj nas