“Nie jesteśmy uchodźcami” to reportaż, w którym Agus Morales wraz z imigrantami przekracza granicę meksykańsko-amerykańską, żyje w obozach w Jordanii, pływa z uciekinierami barką po Morzu Śródziemnym.


Nie jesteśmy uchodźcamiAgus Morales próbuje zrozumieć, kim są, skąd przychodzą i dlaczego wyruszyli w tę niebezpieczną drogę. I odkrywa to, co jest najbardziej szokujące – że każdy z nas mógłby stać się uchodźcą…

Ulet – piętnastoletni Somalijczyk dostał się wreszcie na łódź z innymi uchodźcami. Był sam – bez rodziny i przyjaciół. Podróżujący z nim Somalijczycy wiedzieli, że w Libii był więziony, torturowany i głodzony. To nieprawdopodobne, że udało mu się dotrzeć do Europy. Gdy łódź zbliżała się do wybrzeży Włoch, Ulet obserwował ruch fal i majaczącą na horyzoncie ziemię. Wtedy stracił przytomność. Mimo półgodzinnej reanimacji nie udało się go uratować – zmarł na obrzęk płuc. Gdyby zmarł w Libii, nikt by o tym nie usłyszał.

W 2015 roku państwa członkowskie Unii Europejskie otrzymały ponad dwukrotnie więcej wniosków o azyl, niż rok wcześniej. Najwięcej imigrantów przybywało z Syrii, Afganistanu i Iraku – krajów pogrążonych w wieloletnim kryzysie.

Konwencja Genewska mówi, że uchodźcami są osoby zmuszone opuścić kraj pochodzenia. Definicja ta nie obejmuje osób stanowiących wśród uchodźców większość: tych, którzy nie mogą korzystać z ochrony międzynarodowej, którzy utknęli w Jemenie, Sudanie Południowym, Demokratycznej Republice Konga. To uchodźcy zapomniani, ponieważ nie są oni uchodźcami. Są przesiedleńcami wewnętrznymi…

Agus Morales
Nie jesteśmy uchodźcami
Życie w cieniu konfliktów zbrojnych
Przekład: Marta Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 24 kwietnia 2019
 
 

Nie jesteśmy uchodźcami


Mury świata
Morze Śródziemne nie jest murem,
ale jest granicą, na której w 2016 roku zginęło
najwięcej ludzi: ponad pięć tysięcy.

Prolog

Historia chwili obecnej.
Nie chcemy wiedzieć. Chcemy się najwyżej poinformować – co nieraz oznacza coś przeciwnego. Poznanie wymaga czasu i woli, chęci i wysiłku zrozumienia. Poznanie przeszkadza nam zająć zwykłą postawę, która polega na udawaniu, że nie wiemy, o co chodzi.
Nie chcemy wiedzieć. Tylu ludzi nie chce. Naprzeciw tej większości stoją nieliczni, małe grupki tych, którzy się nie zgadzają. Uważają, że trzeba opowiadać o wszystkim, co tak wielu woli zignorować, i niech słucha, kto chce, kto nie nauczył się być na to głuchym. Grupki, osoby – jedną z nich jest Agus Morales, spiritus movens takiego zespołu ludzi. „5W” to tytuł pisma, którego jest szefem, ale to przede wszystkim pewne nastawienie: dowiedzieć się – za wszelką cenę i o wszelkich trudnych sprawach.
I ta właśnie postawa daje impuls książce: mówić o migracjach, które nas poruszają. Dlatego jest to praca szczególna: zauważać rzeczy, których wielu nie zauważy nigdy – wielkie katastrofy i małe zdrady, stracone nadzieje i gorące oczekiwania, śmierć widzianą z odległości, z jakiej wielu ujrzy ją tylko raz. I szukać w różnych miejscach ważnych tematów, szukać sensu we wszystkim, co dociera do nas w postaci pojedynczych obrazów, małych historii, które się nie zapiszą w tej wielkiej, w postaci cyfr nie do odcyfrowania.
Migracja – dotycząca milionów ludzi zmiana miejsca zamieszkania z powodu wojen, nędzy, rozmaitych prześladowań – to zjawisko z ostatnich lat. Wcześniej, przez całe dekady, bogate państwa utrzymywały migracje „na kontrolowanym poziomie”. Cudzoziemcy przybywali – w możliwej do opanowania liczbie – do krajów, w których byli potrzebni, wykonywać tam najgorsze, najniższej płatne prace. Obecność tych ludzi powodowała zderzenie kultur, trudność; nie było to jednak nic, czego społeczeństwa – we własnej opinii prężne – nie uważałyby za możliwe do przyswojenia. Aż z nastaniem nowego wieku zaczęło się przeobrażanie islamu w głównego wroga: niektórzy spośród migrantów stali się wówczas ludźmi podejrzanymi, reprezentantami Uniwersalnego Zła. I wszystko się zawaliło.
Strach zagościł w głowach i w telewizorach. Od czasu do czasu wybuchała bomba, a za nią szły głosy, że odpowiedzialnością za to należy obarczyć dzieci tamtych imigrantów.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z chwilą, kiedy tysiące ludzi rzuciły się, aby płynąć, iść, wspinać się ku nowym krajom. Widzimy ich na ogół z daleka, w telewizji: sceny zatonięcia łodzi, forsowanie murów, obozy chorych i głodujących. Efektem były odruchy oporu, niechęci, które wielu Europejczykom kazały zrewidować zdanie na własny temat.
Za kilkadziesiąt lat ktoś uzna, że Europa przestała uważać się za Europę w ciągu tamtych miesięcy lata 2015 roku, kiedy stwierdziła, że nie może już dłużej udawać ziemi schronienia i swobód – gdyż ci, którzy o schronienie i swobody prosili, byli obcymi, stanowili zagrożenie. Za kilkadziesiąt lat ktoś powie, że to właśnie poczucie zagrożenia sprawiło, że wyrosła populistyczna prawica, zwiększyła się kontrola społeczna, życie stało się bardziej mętne. Za kilkadziesiąt lat ci, którzy będą chcieli się dowiedzieć, jak było, sięgną po książkę taką jak ta. Teraz też relacje Agusa Moralesa stanowią bezcenne źródło poznania – poznania, nie informacji – gdy mowa jest o ludziach, których chcemy zignorować, odrzucić. To źródło wiedzy o tym, skąd przybywają, dlaczego, jak, kiedy, dokąd docierają. Jeśli docierają.
I materiał do refleksji nad tym, jak ich określić. Sam Morales mówi, że uważał ich za uchodźców, póki nie zrozumiał, że uchodźcami nie byli albo się za nich nie uważali, że nie powinien przyczepiać im etykietki, tylko ich wysłuchać, dowiedzieć się, jak postrzegają sami siebie, jak się definiują – i zdać z tego relację. Opowiedzieć dziesiątki historii ludzi takich jak Ulet, ludzi, których istnienie bardzo łatwo nam przeoczyć, którzy, jak mówi Morales, „gdyby zginęli w Libii, nikt by się nie dowiedział”. I przekazać związane z tymi opowieściami ogólne informacje, tak by stały się one zrozumiałe, ważne, czytelne – słowem: pomocne. Mówiąc o wszystkim z jasnością i spokojem rasowego reportażysty – dziennikarza z prawdziwego zdarzenia.
Parę lat temu miałem szczery zamiar spróbować napisać coś podobnego: książkę o nowych murach, i od tamtej pory co pewien czas zadawałem sobie pytanie, dlaczego tego nie robię. Teraz mogę odpowiedzieć jednoznacznie: ponieważ Agus Morales już to uczynił. Dlatego odczuwam dumę, zadowolenie, a także pewną gorycz, prezentując tę książkę – którą wolałbym raczej napisać sam.
Martín Caparrós

A l’Anna, companya de viatge i vida, per fer-me millor periodista i, sobretot, millor persona.
[Dla Anny, towarzyszki podróży i życia, za to, że czyni mnie lepszym dziennikarzem, a przede wszystkim lepszym człowiekiem].

Dla Magdaleny i Antonia, migrantów
 
and grant me my second
starless inscrutable hour
[i daruj mi moją drugą
bezgwiezdną, nieprzeniknioną godzinę

SAMUEL BECKETT, Whoroscope

Zanim zacznę:
Nie jesteśmy uchodźcami

Jego ostatnim aktem wolności było popatrzenie na Morze Śródziemne.
Ulet był piętnastoletnim Somalijczykiem, który dostał się do niewoli w Libii. Widziałem, jak wchodzi na statek ratowniczy, w żółtej kamizelce z cienkimi tasiemkami i czarnymi znakami na plecach. Nie mógł iść o własnych siłach: niezgrabny ptak z połamanymi skrzydłami. Pielęgniarki umieściły go na oddziale i z początku wydawało się, że jego stan się poprawia. „Mama” i „coca-cola” to jedyne słowa, jakie potrafił wymówić.
Był sam. Niepełnoletni bez rodziny ani przyjaciół. Somalijczycy podróżujący razem z nim mówili, że torturowano go w ośrodku detencyjnym w Libii, zmuszano do pracy, nie dawano mu wody ani jedzenia. Według przebywającej na pokładzie ekipy lekarskiej Ulet cierpiał również na jakąś przewlekłą chorobę; nigdy się nie dowiemy na jaką.
Trudno uwierzyć, że w tym stanie dotarł aż tutaj, do przejścia między Europą a Afryką, punktu na mapie, gdzie każde życie zaczyna się liczyć – choć nie tak znowu bardzo – do miejsca, w którym śmierć jest pokazywana i nagłaśniana. Do symbolicznych drzwi między Północą a Południem – kapryśnej linii pośrodku morza, wyznaczającej różnicę między „istnieć: a „nie istnieć”, między ziemią Europy a otchłanią Afryki.
Ileś tam mil morskich. Cały świat.
Kiedy Ulet znalazł się na statku, coś mamrotał, majaczył, o coś prosił. Ze śladami przemocy odciśniętymi na plecach, w masce tlenowej, walczył o przetrwanie, trzymał się życia. Nie miał przy sobie żadnej znajomej twarzy kogoś, kto natchnąłby go otuchą
Po akcji ratunkowej statek długie godziny płynął w kierunku Włoch. Ulet poczuł się lepiej i poprosił pielęgniarkę, żeby pomogła mu wyjść na pokład. Obserwował stamtąd rytmiczne falowanie wody, czuł na twarzy śródziemnomorską bryzę. Będąc już daleko od Libii, piekła, które naznaczyło jego życie, stracił przytomność.
Przez pół godziny próbowano go reanimować, ale zmarł na skutek obrzęku płuc – jak stwierdzał akt zgonu.
Gdyby Ulet zmarł w Libii, nikt by się nie dowiedział.

*

Chciałem napisać książkę o ludziach, którzy – jak Ulet – uciekają od wojny, od prześladowań politycznych i tortur. Książkę, która opowiadałaby o ich dalszych losach, nie zatrzymywałaby się na traumatycznym momencie wojny czy na radości z dotarcia do celu.
Książkę zawierającą historie, które nigdy się nie kończą. Książkę o ludziach, których na Zachodzie – oficjalnie i nieoficjalnie – chce się zamienić we wroga XXI wieku.
Chciałem napisać książkę o uchodźcach. Miałem już prawie wszystko gotowe, kiedy przypomniał mi się Ulet. I zrozumiałem, że nie był uchodźcą.
Przypomniał mi się Ronyo, nauczyciel z Sudanu Południowego, który był ciągle w swoim kraju. I zrozumiałem, że nie był uchodźcą.
Przypomniała mi się Julienne, Kongijka zgwałcona przez bojówkarzy z Interahamwe. I zrozumiałem, że ona też nie była uchodźczynią.
Potem przypomnieli mi się ci, którzy teoretycznie uchodźcami byli: Sonam – tybetański bibliotekarz w Indiach, Akram – przedsiębiorca z Aleppo w greckim porcie na Lesbos, Salah – młody Syryjczyk, któremu Norwegia udzieliła azylu. I zdałem sobie sprawę, że oni wszyscy nie czuli się uchodźcami.
Bibliotekarz urodził się na emigracji i czuł się wyłącznie Tybetańczykiem; jego sytuacja nie miała nic wspólnego z sytuacją Syryjczyków czy Afgańczyków.
Przedsiębiorca z Aleppo był przed wojną bardzo bogaty i powtarzał, że nic go nie łączy z tłumami uciekającymi do Europy.
Młody Syryjczyk, któremu Norwegia przyznała azyl, należał już do tej mniejszości ludzi, którzy mogą się poruszać po świecie ze względną swobodą. Wiedział, że jest kimś innym niż cała ta masa ludzka ryzykująca życie podczas przeprawy przez morze.
Po odwiedzeniu siedemnastu krajów i przeprowadzeniu około dwustu rozmów uświadomiłem sobie, że słowem „uchodźca” żonglowano przede wszystkim w krajach, które tych ludzi przyjmowały. Dla nich samych, dla tych, którzy tutaj mówią, słowo to nabiera sensu tylko w kontekście dochodzenia swych praw, starań o międzynarodową ochronę.
Czy terminem „uchodźca” zastosowanie posługuje się tylko świat zachodni?
Według słynnej konwencji genewskiej, z 1951 roku za uchodźcę uważana jest osoba, która „w rezultacie zdarzeń, jakie nastąpiły przed dniem 1 stycznia 1951 r., oraz na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami państwa, którego jest obywatelem”.
Te „zdarzenia” to druga wojna światowa. Konwencja genewska oraz urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (United Nations High Commissioner for Refugees, UNHCR) powstały z myślą o Europejczykach. Wśród uchodźców były znakomitości: pisarze, malarze, naukowcy – ludzie otoczeni aurą prestiżu, wybitni, prześladowani, uciekający przed barbarzyństwem.
Teraz wojna ma inne oblicze; uchodźcy (ci, którzy nimi nie są) również. Ponad połowa wywodzi się z trzech krajów – Syrii, Afganistanu, Somalii. Ogromna większość pochodzi z krajów rozwijających się. Dziś uchodźcy to ludzie spoza Europy: niespecjalnie wybitni, choć tak samo prześladowani, uciekający przed barbarzyństwem. Stanowią niemal jeden procent ludności świata. Ponad 65 milionów. Zaledwie jedna trzecia z nich to typowi uchodźcy (osoby, które przekroczyły jakąś granicę), prawie cała reszta to przesiedleńcy wewnętrzni. Niemal dziewięciu na dziesięciu mieszka w krajach rozwijających się. Kryzys nie dotyczy tylko Europy.
Niemal jeden procent ludności świata? Ale oficjalne statystyki ONZ nie obejmują na przykład mieszkańców Ameryki Środkowej, którzy uciekają przed gangami i usiłują przez Meksyk dostać się do Stanów Zjednoczonych. Ludzi, którym grozi śmierć, jeśli odważą się wrócić do domu, w krajach takich jak Honduras, gdzie każdego dnia dokonywanych jest więcej zabójstw niż w Iraku.
Nigdy nie było tylu uchodźców co teraz.
Nigdy nie było tylu uchodźców w krajach ubogich co teraz.
Nigdy nie było tylu ludzi, których nie wiemy, jak nazwać, a którzy uciekają przed przemocą i nie mogą liczyć na żadną ochronę.
Książka mówi o jednych i o drugich. O tych, którzy dotarli, i o tych, którzy nigdy nie dotrą. O tych, którzy są w Hamburgu, Oslo, Barcelonie, ale także tych – tych przede wszystkim – którzy są w Bangi, Dharamsali, Tapachuli albo Zaatari. W tej książce nie znajdziemy portretu wroga najeżdżającego nasze kraje, jaki chciałaby stworzyć część prawicy: nie ma w niej islamofobii, rasizmu, żądania uszczelnienia granic.
W tej książce nie znajdziemy portretu bezbronnego, przyjaźnie nastawionego gościa, jaki chciałaby stworzyć część lewicy: nie ma w niej anielskich istot, nie ma litościwych kłamstw, żądania otwarcia granic.
W tej książce nie ma fałszywej ujednolicającej perspektywy: są ludzie, ludzie, którzy walczą, płaczą, wybuchają gniewem, nie poddają się, próbują od nowa, od nowa i od nowa.
I jest też niesprawiedliwość. Bo czasem ten świat to bagno.

*

Kiedy statek przybił do włoskiego portu Vibo Valentia, zwłoki Uleta, piętnastoletniego Somalijczyka wyratowanego na pełnym morzu, zostały wyniesione w drewnianej trumnie.
Policja włoska powiedziała, że szuka miejsca, gdzie można by go pochować, że wcale nie jest to łatwe, bo miejscowość jest niewielka, że na okolicznych cmentarzach nie ma miejsca dla tego Somalijczyka, który przejechał Róg Afryki i dotarł do Libii, który został ciężko pobity w ośrodku detencyjnym, który już nie miał rodziny, który pracował, gotował, sprzątał dla ludzi pozbawionych skrupułów, który był maltretowany i upokarzany, który zdołał się dostać na łódź i przepłynąć Morze Śródziemne, w którym się łączą wszystkie migracje świata. Nie ma miejsca dla tego Somalijczyka, który miał absurdalne marzenie o dotarciu do Europy przez morze, będąc na krawędzi śmierci, chronionego jedynie przez żółtą kamizelkę z tasiemkami, Somalijczyka, który umarł, uciekając od zniewolenia, umarł, kiedy znajdował się o krok od zwycięstwa.
Dla tego Somalijczyka, który nigdy nie był uchodźcą.

I. POCZĄTKI. DLACZEGO UCIEKAJĄ?

 
Przemoc jest coraz bardziej sprawą marginalnych grup.
GILLES LIPOVETSKY, L’ère du vide

Dlaczego zabijamy? Co mogłoby cię popchnąć do zabójstwa? Chwyciłbyś za broń w obronie własnego kraju? W obronie określonych wartości? Sztandaru? Rodziny? Zabiłeś kiedyś człowieka? Przyszłoby ci to bez trudu? Myślisz, że dosięgłoby cię ramię sprawiedliwości? Masz w domu broń? A gdybyś miał? Jakie wyznaczyłeś sobie granice? Zabijałbyś, gdyby robili to wszyscy dookoła ciebie? Sądzisz, że twój sąsiad byłby zdolny cię zabić? A ktoś z twoich bliskich? Grożono ci kiedyś? Myślałeś kiedyś o tym, żeby uciec? Jak długo wytrzymałbyś w sytuacji skrajnej przemocy? W którym momencie doszedłbyś do punktu granicznego: gdyby spadły bomby na twój dom? gdyby wojsko otoczyło dzielnicę, w której mieszkasz? gdyby grupa terrorystyczna objęła kontrolę nad twoim miastem? Zostawiłbyś swoje dzieci? Zostałbyś? A gdyby twoja córka nie chciała uciekać? Wiedziałbyś, dokąd się udać? Jak zorganizowałbyś ucieczkę? Na co czekasz? Czułbyś potem, że masz prawo prosić o azyl? Dach nad głową? Wyżywienie? Do kogo byś się zwrócił? Zabijałbyś tych, którzy cię zmusili do ucieczki? Dlaczego nie? A gdyby do ucieczki zmusili cię ci, którzy zabili twojego przyjaciela z dzieciństwa? Albo którzy zgwałcili twoją bratanicę? A gdybyś ich zabił, czy przyznałbyś się do tego przed ludźmi, do których się zwracasz o pomoc? Jak wiele gotów byłbyś przebaczyć? Czy twoja rodzina, przyjaciele zaakceptowaliby to, że przebaczyłeś? Ile energii włożyłbyś w przygotowanie zemsty? Jeślibyś nie zabił, miałbyś odwagę opowiedzieć o tym, co ci zrobiono? W prywatnej rozmowie? Wobec prasy? Miałbyś wrażenie, że jesteś wykorzystywany? Myślisz, że ktoś by ci pomógł? Że ludzie by cię słuchali? Dlaczego ciebie mieliby słuchać, a innych nie? Jak daleko sięga twoje poczucie solidarności? Gdybyś się zdecydował na ucieczkę, pomógłbyś innym, którzy też uciekają? Jaką cenę gotów byłbyś zapłacić? Przyjąłbyś pod swój dach inną rodzinę? A gdyby nie było miejsca dla twoich dzieci? A gdyby była to rodzina z drugiej strony barykady? Czułeś się kiedyś prześladowany? Należysz do jakiejś mniejszości? Szantażowałeś kiedyś kogoś? Twoja rodzina była celem ataków? Czy skłamałbyś na temat tego, co przeżyłeś, żeby dostać azyl? Byłeś przedmiotem ataków rasistowskich? Nadstawiłeś drugi policzek? Możesz sobie na to pozwolić? Czy w twoim kraju toczy się wojna? Na pewno kiedyś się toczyła. Czy twoi rodzice są emigrantami? Uciekli od nędzy albo przemocy? Albo jednego i drugiego? Jesteś emigrantem? Jak zostałeś przyjęty? Mówisz w języku nowego kraju? Ktoś mówi w twoim? Przyjąłbyś muzułmanina do swojego domu? Sądzisz, że mury są potrzebne? A granice? Co począć z wielkimi ruchami migracyjnymi? Uważasz, że ktoś powinien je kontrolować? Czujesz się zagrożony przez uciekinierów? Ryzykowałbyś życie swoje i swoich dzieci i wsiadł do łodzi, nie umiejąc pływać? Co dzieje się w tej chwili w Kabulu? A w San Pedro Sula? A w Aleppo? Calais? Bangi? Peszawarze? Dadaab? Co sądzisz o obozach dla uchodźców? Czy obojętność jest przemocą?
Jesteś uchodźcą? Masz pewność, że nigdy nie będziesz?

*

– Dlaczego jesteście tutaj?
„Tutaj” znaczy w największym obozie dla uchodźców syryjskich na świecie. W obozie Zaatari, w Jordanii, w jednej z przyczep stojących wzdłuż jego ulic i alej, nazywanych Downing Street albo Champs-Élysées – nigdy nie wiadomo, z ironią czy nutą romantyzmu. „Tutaj” znaczy w domu przebywającej na wygnaniu rodziny syryjskiej, która uciekła przed bombardowaniami.
– Dlaczego jesteście tutaj?
„Tutaj” znaczy na arabskiej macie. Siedzący obok mnie ojciec rodziny uśmiecha się, patrzy na czteroletnią córkę, obmyślając najtrafniejszą odpowiedź.
– Powiedz panu. Wytłumacz mu, dlaczego tutaj jesteśmy – mówi drwiąco.
– Sawarikh. Pociski – mówi dziewczynka po arabsku. Nie odrywając nawet wzroku od zabawek, wypowiada miękko to słowo: sawarikh.

*

Dla uciekinierów pytanie, co robią poza swoim krajem, brzmi obraźliwie. Wyjechali z powodu wojny.
Przez wszystkie wieki, we wszystkich cywilizacjach – mimo najbardziej nawet radykalnych przeobrażeń społecznych – przemoc zbiorowa wyrażała się nieodmiennie w – akceptowanej społecznie – wojnie. Wojny trwają i dotykają ludzi, nawet jeśli oglądamy je na ekranie. Czasem, mówimy, są nawet potrzebne. Raptem jednak jakiś obraz wywołuje w nas dyskomfort: martwy chłopiec na plaży w Turcji, ludzie ściśnięci w pociągu jadącym przez Macedonię, kuter rybacki, który idzie na dno na Morzu Śródziemnym. Ogarnia nas współczucie. Jednocześnie myślimy o tym, że Europę zalewa ogromna fala uciekinierów wojennych. Dziesiątki milionów ludzi, którzy migrują. Skupiska uchodźców, ucieczki, exodus. Cierpienie oglądane z bezpiecznego oddalenia – związane z cudzymi wojnami – zaczyna dosięgać świata, w którym żyjemy.
Wtedy pojawiają się pytania, z reguły egoistyczne.
Dlaczego teraz? Dlaczego wszyscy przyjeżdżają do Europy? Czy znajdujemy się w obliczu największego zagrożenia w historii? Czy inne nieznane nam kraje przeżywają właśnie swoją drugą wojnę światową? Co można zrobić, żeby przestali przyjeżdżać? Jak można zatrzymać te wojny?
(Zatrzymać nie po to, aby zapobiec śmierci ludzi, tylko po to, żeby tutaj nie przyjeżdżali).
Dopiero kiedy przestajemy być skupieni na samych sobie, kiedy wychodzimy z klatki własnych myśli, czujemy chęć dotarcia do źródeł. Dlaczego uciekają? To pytanie zaczyna nabierać sensu.

 
Wesprzyj nas