Do kogo powinna należeć intelektualna spuścizna po wielkim twórcy? Benjamin Balint podjął ten temat w książce “Ostatni proces Kafki” omawiającej bój o rękopisy tego wybitnego pisarza, stoczony w sądzie przez Niemcy i Izrael, a także wcześniejsze starania jednego człowieka, który postanowił ocalić je dla potomności.
Bycie dobrem narodowym to nie jest łatwa sprawa, szczególnie w sytuacji, gdy prawa do danego twórcy rości sobie więcej niż jedna nacja. Taka sytuacja zaistniała w stosunku do Franza Kafki i potrzeba było, o ironio, kuriozalnego procesu pomiędzy dwoma narodami, aby zdecydować komu osoba posiadająca rękopisy tego wybitnego artysty może je przekazać. „Od samego początku chodziło o konflikt między prawem własności a interesami dwóch państw” – pisze Benjamin Balint, relacjonując czytelnikom z pozycji dziennikarza potyczki adwokatów mające na celu ustalenie czy rękopisy powinny trafić do Niemieckiego Narodowego Archiwum Literatury w Marbach am Neckar czy do Biblioteki Narodowej Izraela w Jerozolimie.
Ten niedawny spór, sam w sobie był pasjonujący dla sporej grupy miłośników literatury, ale też podniósł szereg uniwersalnych pytań o to, w jaki sposób należy obchodzić się z dorobkiem znakomitych twórców i gdzie przebiega granica pomiędzy racjonalnymi działaniami mającymi chronić intelektualne dziedzictwo, a krokami zmierzającymi do ograniczania spadkobierców czy wręcz ich wywłaszczania. Benjamin Balint zgromadził w swojej książce racje wszystkich stron konfliktu, pozostawiając je czytelnikowi do własnej oceny.
Książka Balinta nie mówi jednak wyłącznie o procesie, ale dokumentuje również całą długą drogę rękopisów Franza Kafki od jego śmierci do chwili obecnej. A to już opowieść o nieprzeciętnej determinacji, jaką wykazał się pisarz Maks Brod, by ocalić spuściznę po swoim utalentowanym przyjacielu: najpierw od fizycznego zniszczenia, a później od zapomnienia. I ta część historii niewolna jest od dylematów: Kafka prosił Broda by ten, po jego śmierci, spalił wszystkie manuskrypty.
Brod sprzeciwił się tej prośbie, a co więcej, uczynił wszystko co mógł, by twórczość Kafki zajęła zasłużone miejsce pośród najwybitniejszych dzieł literatury. Tylko czy miał do tego prawo? Co jest ważniejsze – zachowanie i upublicznienie dzieł, które będą stanowić istotny element światowego dziedzictwa czy zniszczenie ich zgodnie z wolą twórcy? Także w tej kwestii Benjamin Balint przytacza wypowiedzi znawców prawa i kultury zaangażowanych w spór wokół rękopisów, prezentując złożoność zagadnienia.
„W odróżnieniu od jemu współczesnych Jamesa Joyce’a i Marcela Prousta Kafka rygorystycznie przestrzega zasady pozbawiania bohaterów rozpoznawalnych cech narodowościowych czy etnicznych, świadomości ich pochodzenia i tradycji, a zazwyczaj nawet ich nazwisk” – zauważa Balint podnosząc jeszcze jeden wątek, a mianowicie prób zaszufladkowania Kafki jako pisarza żydowskiego – a starania takie podjął jako jeden z pierwszych Maks Brod, jak również pozyskania go, jeszcze za jego życia, dla żydowskich spraw narodowościowych.
Książka Balinta nie mówi jednak wyłącznie o procesie, ale dokumentuje również całą długą drogę rękopisów Franza Kafki od jego śmierci do chwili obecnej.
„Ten brak zakorzenienia i cech dystynktywnych sprzyja uniwersalnemu odczytywaniu tekstów, zupełnie jakby twórczość Kafki polegała na przekładaniu własnych żydowskich doświadczeń na język uniwersalny (…)” – dodaje dziennikarz, trafnie wskazując jeden z powodów, dla których książki tego pisarza po dziś dzień budzą tak wiele emocji i pomimo upływu czasu wciąż głęboko poruszają kolejne pokolenia czytelników – w wielu miejscach na świecie, ale niekoniecznie w Izraelu. To kolejna frapująca kwestia omówiona przez Balinta: dlaczego kraj, który przez wiele lat nie wykazywał większego zainteresowania twórczością Kafki nagle przystąpił do zaciekłej batalii o jego spuściznę? Jaki powód popychał reprezentantów Izraela do tak zawziętego boju, skoro mowa o twórcy przez wiele lat nie cieszącym się popularnością ani wśród tamtejszych czytelników, pragnących innych bohaterów niż kafkowscy nieudacznicy i ludzie pokonani, ani wśród krytyków?
Przyglądanie się motywacjom stron procesu i ich argumentacji ma w sobie coś z thrillera. Narracja Benjamina Balinta dodatkowo umiejętnie podkreśla niesłabnące napięcie w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie tej niejednoznacznej sprawy. ■Tomasz Orwid
Ostatni proces Kafki
Ostatni proces Kafki
Przekład: Krzysztof Kurek
Wydawnictwo Agora
Premiera: 27 marca 2019
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatnia instancja
Sąd Najwyższy Izraela, ulica Shaarei Mishpat 1, Jerozolima,
27 czerwca 2016 roku
„Słowo «być» ma w języku niemieckim dwa równoważne znaczenia: bycie tutaj i bycie Jego własnością”
– Franz Kafka, Aforyzm 46[1]
Pewnego letniego ranka w Jerozolimie osiemdziesięciodwuletnia Eva Hoffe siedziała ze splecionymi dłońmi na gładko wypolerowanej
drewnianej ławie we wnęce wysoko sklepionego holu Sądu Najwyższego Izraela. Przyjaciel, który przybył, aby ją wesprzeć, przed rozpoczęciem rozprawy dla zabicia czasu przeglądał strony dziennika „Ma’ariv”. Eva zasadniczo unikała prasy. Nie mogła ścierpieć steku kłamstw, które rozpuszczali dziennikarze zdecydowani zrobić z niej ekscentryczną kociarę, oportunistkę łaknącą szybkiego zarobku na skarbach kultury zbyt cennych, by można je było pozostawić w prywatnych rękach. Uwagę Evy zwrócił jednak nagłówek wydrukowany dużą czerwoną czcionką na pierwszej stronie gazety. „Oddali na aukcję nawet pukiel włosów Davida Bowiego”, odezwała się z wyraźną nutą oburzenia w głosie. „Tak, zupełnie jakby to była święta relikwia”, odpowiedział jej towarzysz.
Tego dnia sędziowie mieli przesądzić o losie relikwii nieco innego rodzaju. Trzy miesiące wcześniej, 30 marca 2016 roku, Eva dowiedziała się, że Sąd Najwyższy rozpatrzy jej sprawę „z uwagi na społeczną doniosłość powództwa”. Co dziwne, Eva nie odnalazła interesującego ją postępowania na wokandzie. Na cyfrowym monitorze w hali głównej tuż przy wejściu do Sądu Najwyższego widniała jedynie informacja o rozprawie w procesie „anonim przeciwko anonimowi”.
Eva przybyła na miejsce prawie godzinę przed czasem i być może przegapiła po drodze monitor. Dzisiaj jednak nie mogła liczyć na anonimowość, nieważne, jak gorliwie pragnęła jej pociechy. Ośmioletnia batalia prawna wchodziła w fazę kulminacyjną. Prasa izraelska i międzynarodowa obszernie opisywały wcześniejsze etapy procesu – gęste od dylematów prawnych, etycznych i politycznych – gdy rozprawy odbywały się w Sądzie Rodzinnym w Tel Awiwie (od września 2007 roku do października 2012 roku) oraz w Sądzie Okręgowym w Tel Awiwie (od listopada 2012 roku do czerwca 2015 roku). Od samego początku chodziło o konflikt między prawem własności a interesami dwóch państw. Zasadnicze pytanie brzmiało: czy dorobek praskiego, lecz niemieckojęzycznego pisarza Maksa Broda (1884–1968) w pełni należał do Evy Hoffe, czy raczej powinien przypaść Bibliotece Narodowej Izraela, czy też byłoby mu najlepiej w Niemieckim Narodowym Archiwum Literatury w Marbach am Neckar (Deutsches Literaturarchiv Marbach)? Stawkę w tej grze stanowiło coś więcej niż tylko spuścizna po Maksie Brodzie, niegdysiejszej osobistości życia kulturalnego Europy Środkowej. Brod był bowiem przyjacielem, redaktorem i wykonawcą testamentu literackiego innego praskiego pisarza, którego nazwisko samo w sobie uchodzi za synonim nowoczesnej literatury europejskiej: Franza Kafki.
Do majątku Broda należały nie tylko jego osobiste rękopisy, lecz także archiwum Franza Kafki zachowane na arkuszach papieru tak delikatnych i kruchych jak jesienne liście. Dziewięćdziesiąt dwa lata po śmierci Kafki oczekiwano, że manuskrypty te pozwolą rzucić nowe światło na osobliwy świat twórcy, który stworzył niepowtarzalny, natychmiast rozpoznawalny styl surrealnego realizmu i nakreślił nim najbardziej oryginalne i zarazem przejmujące dwudziestowieczne opowieści o absurdzie, dezorientacji i bezosobowej tyranii; twórcy tak wybitnego, że jego nazwisko stało się przymiotnikiem. Na niezwykłą historię przejścia owych manuskryptów w ręce rodziny Hoffe składały się perypetie nieznanego wówczas, lecz obdarzonego geniuszem pisarza, którego ostatnie życzenie zdradził jego najbliższy przyjaciel; dramatyczna ucieczka przed nazistami u zatrzaskujących się wrót Europy; romans między uchodźcami ugrzęzłymi w Tel Awiwie; a także dwa państwa, których obsesje na punkcie przezwyciężenia dawnych traum dobitnie dały o sobie znać tego dnia w Sądzie Najwyższym. Przede wszystkim jednak rozprawa doprowadziła do postawienia innego, nadzwyczaj istotnego pytania: do kogo właściwie należy Kafka?
Eva, która znalazła się w oku tego cyklonu, urodziła się w Pradze 30 kwietnia 1934 roku, z grubsza dziesięć lat po tym, jak Kafka spoczął na tamtejszym cmentarzu żydowskim. Miała pięć lat, kiedy uciekła z opanowanego przez nazistów miasta wraz ze swoimi rodzicami, Esther (Ilse) i Ottonem Hoffe, oraz starszą siostrą Ruth. Eva pozwoliła mi obejrzeć zdjęcia jej matki Esther – jako młodej piękności przechadzającej się po Pradze z psem, dogiem niemieckim nazwanym Tasso po XVI-wiecznym włoskim poecie najlepiej znanym z eposu Jerozolima wyzwolona z 1581 roku. „Jednemu z moich kotów także dałam na imię Tasso”, podkreśliła Eva.
Po przybyciu do Palestyny Eva uczęszczała do szkoły w Gan Shmu’el, kibucu znajdującym się nieopodal miasta Hadera w północnej części kraju. Następnie do piętnastego roku życia pobierała nauki w szkole rolniczej z internatem we wsi młodzieżowej Ben Szemen (Ben Shemen Youth Village) w Dystrykcie Centralnym Izraela. Artystka Noemi Smilansky (1916–2016), ulubiona tamtejsza nauczycielka Evy, wzięła dziewczynę pod swoje skrzydła. Mimo to czas spędzony w Ben Szemen był dla Evy okresem dręczącego osamotnienia. „Cierpiałam z powodu straszliwej tęsknoty za domem i płakałam niemal każdej nocy”, wyznała. W 1948 roku, po wybuchu pierwszej wojny izraelsko-arabskiej nazywanej przez Izraelczyków wojną o niepodległość, kiedy wojska Legionu Arabskiego otoczyły wieś młodzieżową Ben Szemen, Evę wraz z pozostałymi młodymi ludźmi ewakuowano stamtąd w opancerzonych autobusach.
Po wojnie Eva pełniła służbę w Siłach Obronnych Izraela w jednostce działającej w ramach programu Nahal (takie jednostki pod dowództwem Korpusu ds. Edukacji i Młodzieży łączyły służbę wojskową z ochotniczą działalnością społeczną, organizowaniem lokalnych społeczności oraz pracami rolniczymi). Po zakończeniu służby zdecydowała się studiować muzykologię w Zurychu. Jednak zanim ją ukończyła, wróciła do Izraela w 1966 roku, między innymi po to, żeby zaopiekować się ojcem, który obawiał się rychłego wybuchu konfliktu między Izraelem a sąsiadującymi z nim państwami arabskimi. „Nękał go potworny strach przed wojną”, opowiadała. „Obawiał się, że zwyczajnie dorżną nas wszystkich”.
Latem 1967 roku wybuchła nowa wojna izraelsko-arabska, zwana sześciodniową. Codziennie przez owych sześć dramatycznych dni Eva wychodziła do Café Kassit przy ulicy Dizengoffa w Tel Awiwie i tam sączyła espresso przy jednym z małych stolików rozstawionych pod lokalem. Lubiła tak przesiadywać pod sześcioma obrazami marionetkowych arlekinów i muzyków, które Yosl Bergner namalował z myślą o frontowej ścianie kawiarni. Lokal służył za miejsce spotkań i plotek dla długowłosych przedstawicieli miejscowej bohemy, wymizerowanych intelektualistów, drobnych handlarzy i wysokich rangą oficerów takich jak Mosze Dajan. (Major Ariel Szaron, późniejszy premier Izraela, któregoś razu zganił pewnego podoficera: „Spędzasz wolny czas w Kassit i rozprawiasz o wszystkim, opowiadasz o naszych tajnych operacjach dziennikarzom «Haolam Hazeh»”[2] [był to tygodnik publikowany przez Uriego Awneriego]). Każdy był tu kimś – jak to ujął wspomniany Uri Awneri, który należał do stałych bywalców kawiarni – „ocierał się tam o wszystkich innych liczących się gości i w samym takim ocieraniu już była pewna inspiracja”. Z Café Kassit Eva codziennie przynosiła do domu strzępki zasłyszanych rozmów oraz bieżące informacje na temat rozwoju działań wojennych. Jej ojciec z niedowierzaniem przyjmował doniesienia o izraelskich zwycięstwach.
Po wojnie sześciodniowej Eva zaczęła prowadzić zajęcia z muzyki i rytmiki dla pierwszo- i drugoklasistów, znajdując uciechę w ich improwizacjach. W następnym roku poniosła jednak podwójną stratę: najpierw zmarł jej ojciec, a niespełna pięć miesięcy później odszedł pisarz Maks Brod, imigrant z czeskiej Pragi, który był dla niej niczym drugi ojciec. Eva nie potrafiła już odnaleźć przyjemności w muzykowaniu ani w nauczaniu.
Gdy była pogrążona w żałobie, izraelski poeta i pieśniarz Chaim Chefer, kolejny z bywalców Café Kassit, zarekomendował ją do pracy w El Al, izraelskich liniach lotniczych. Przez mniej więcej trzydzieści lat służyła jako członkini personelu naziemnego. „Nie chciałam pracować na pokładzie samolotu”, stwierdziła, „ponieważ wolałam być blisko mojej matki”. Zamiast latać, odnajdywała niemal dziecięcy zachwyt w przysłuchiwaniu się rykowi samolotowych silników, przypatrywaniu się pracy obsługi naziemnej, a zwłaszcza sygnalistów w jaskrawych, odblaskowych kamizelkach ochronnych i redukujących hałas nausznikach, którzy wymachiwali świecącymi pałkami, by poprowadzić samolot na odpowiednie stanowisko. Na emeryturę przeszła w 1999 roku, w wieku sześćdziesięciu pięciu lat.
Przez wszystkie lata pracy w El Al Eva nigdy nie miała ochoty polecieć do Niemiec. „Nie potrafiłam wybaczyć”, stwierdziła. Nigdy też nie wyszła za mąż. „Kiedy usłyszałam, jak zgryźliwie Felix Weltsch [przyjaciel Kafki, który uciekł z Pragi do Palestyny razem z Maksem Brodem] mówił o swojej żonie Irmie, wiedziałam, że nie chcę nigdy wziąć ślubu”. Pogodziwszy się z bezdzietnością, zdecydowała się wieść życie w swoistej symbiozie z matką, Esther – oraz swoimi i jej kotami – w niedużym, zagraconym mieszkaniu przy ulicy Spinozy w Tel Awiwie.
Eva Hoffe obracała się w kręgach miejscowych intelektualistów – do grona jej przyjaciół należeli między innymi urodzony w Berlinie poeta hebrajski Natan Zach i artysta Menasze Kadiszman – ale sama nie pretendowała do miana intelektualistki. Wyznała mi zresztą, że nie przeczytała zbyt wielu książek Broda. Eva nie miała dzieci; jej potrzeby zaspokajała grupa oddanych przyjaciół, którzy ją hołubili. Trzech z nich przesiadywało z nią teraz w zakamarku holu Sądu Najwyższego, czekając na rozpoczęcie rozprawy. „Cokolwiek się stanie”, przestrzegł ją ten, który trzymał gazetę, „nie odzywaj się ani słowem; żadnych wybuchów”. Eva skinęła głową i ujęła własną frustrację w cudze słowa. „Gdyby Maks Brod wciąż żył”, rzuciła pod nosem, „przyszedłby do sądu i zawołał: Jetzt Schluss damit! (z niem. Dość już tego!)”.
Pewna izraelska powieściopisarka powiedziała mi, że uważała Evę Hoffe za „wdowę po duchu Kafki”. Tymczasem Eva, dręczona perspektywą wydziedziczenia, nabrała kafkowskiego zwątpienia w przejrzystość działań wymiaru sprawiedliwości. W słynnym Procesie – niedokończonej powieści Kafki, którą już po śmierci autora zredagował i opublikował właśnie Maks Brod – stryj głównego bohatera, Józefa K., mówi mu: „Ktoś z takim procesem już przegrał z kretesem”[3]. Dziś Eva dawała do zrozumienia, że łamie się pod ciężarem podobnej rozpaczy. „Gdyby to był konkurs przeciągania liny, nie miałabym najmniejszych szans”, orzekła. „Staję tutaj przeciwko ogromnie potężnym przeciwnikom, wprost ogromnie”. Odnosiła się w tych słowach do państwa Izrael, które twierdziło, że sporne rękopisy, odziedziczone przez matkę Evy po najbliższym przyjacielu Kafki, nie należą do niej, lecz do Biblioteki Narodowej w Jerozolimie.
Wrzawa towarzysząca poprzedniej rozprawie już ustąpiła i zapanował większy spokój. Nadszedł czas, żeby na salę rozpraw weszła Eva, z twarzą wyraźnie pobladłą, ale i zdradzającą czujność. „Jeśli chodzi o mnie”, rzekła Eva, przeciskając się przez ciężkie drzwi, które wiodły z holu na salę rozpraw, „słowa «sprawiedliwość» i «uczciwość» zniknęły z mojego słownika”.
W Procesie Kafki w sądowych pomieszczeniach panuje półmrok. Sala sądu w Jerozolimie dla kontrastu przypominała wysoko sklepioną kaplicę, której niczym nieprzystrojone, surowe ściany rozjaśniało naturalne światło. Nie było tu zdobień, żadnych złoceń, żadnego blichtru. Prostokątna budowla ufundowana przez mieszkającą w Londynie filantropkę Dorothy de Rothschild została wybudowana z lokalnego kamienia. Budowlę wieńczy pokryta miedzianą blachą piramida inspirowana wyglądem grobowca biblijnego proroka Zachariasza, pomnika starożytnej historii wyciosanego w litej skale Doliny Cedronu.
Dziewięciu prawników w czarnych szatach zasiadało przy półokrągłym stole. Zebrali się, żeby wyartykułować roszczenia trzech – niekoniecznie równorzędnych – stron prawnego sporu: przedstawicieli Biblioteki Narodowej Izraela (którzy mieli przewagę, nazwijmy to, własnego boiska, jako że wszystkie etapy procesu rozgrywano w Izraelu); reprezentantów Niemieckiego Narodowego Archiwum Literatury w Marbach (którzy z kolei mieli przewagę w postaci ogromnych zasobów finansowych, jakimi nie dysponowała żadna z pozostałych stron); oraz Evy Hoffe (która przynajmniej na razie posiadała skarb upragniony przez pierwszych i drugich). Wszyscy uczestnicy zaczęli ze sobą polemizować z wykorzystaniem wszelkich środków prawnych i jednocześnie każdy (w odpowiednim czasie również sędziowie) starał się lawirować między dwoma retorycznymi rejestrami: prawniczym i symbolicznym. Postępowanie miało rzucić nowe światło na kwestie o żywotnym znaczeniu dla Izraela i Niemiec oraz dla wciąż trudnych i delikatnych relacji między oboma państwami. Zarówno archiwum z Marbach, jak i Biblioteka Narodowa Izraela zaakcentowały w sądzie troskę o narodową przeszłość (choć zrobiły to w bardzo różny sposób); obie strony starały się wykorzystać Kafkę jak cenną zdobycz dla uhonorowania owej przeszłości, tak jakby pisarz był narzędziem budowy narodowego prestiżu.
Prawnicy, odwróceni plecami do rzędów publiczności, stali naprzeciwko trzech sędziów zasiadających na podwyższonym podeście: Yorama Danzigera (wcześniej doskonałego adwokata) po lewej stronie, Elyakima Rubinsteina (byłego prokuratora generalnego) pośrodku oraz Zviego Zylbertala (wcześniej orzekającego w Sądzie Okręgowym w Jerozolimie) po prawej. Właśnie ci ludzie mieli za zadanie ocenić zasadność poszczególnych roszczeń.
Eva zasiadała samotnie w pierwszym rzędzie. Kilka miesięcy wcześniej miałem okazję spotkać ją na telawiwskiej ulicy Ibn Gvirola, niedaleko jej mieszkania. Wówczas wędrowała po mieście, jak się zdawało, beztrosko i bez żadnego towarzystwa. Dzisiaj zaś na jej twarzy, naznaczonej przebarwieniami, malował się wyraz niezmąconej uwagi i przenikliwości. Zajęła miejsce w ławie tuż za swoim adwokatem Elim Zoharem, śmiałym procesualistą, a do tego człowiekiem świetnie ustosunkowanym, który reprezentował rozmaitych członków zarządów firm, wysokiej rangi oficerów Sił Obronnych Izraela, wpływowych ludzi z kręgów izraelskiego przemysłu wojskowego czy osoby należące do Shabak (czyli Służby Bezpieczeństwa Ogólnego zajmującej się kontrwywiadem i bezpieczeństwem wewnętrznym). Z niezbyt wielkim powodzeniem reprezentował również byłego premiera Izraela Ehuda Olmerta. (Olmert, skazany za nadużycie zaufania w 2012 roku oraz przyjmowanie łapówek w 2014, w lutym 2016 roku rozpoczął odbywanie kary dziewiętnastu miesięcy więzienia). Eva w ciągu ośmiu lat kilka razy zmieniała adwokatów: zanim ostatecznie zdecydowała się na Zohara, reprezentowali ją w różnych okresach: Yeshayahu Etgar, Oded Cohen i Uri Zfat. Eva powiedziała mi, że ustanowiła na swoim mieszkaniu zastaw, aby Zohar otrzymał wynagrodzenie w razie jej śmierci przed końcem procesu.
Zohar, z rzednącymi włosami sczesanymi na bok i czarną togą, która zwisała idealnie prostopadle do wypolerowanej posadzki, chrząknął i przemówił bez przesadnej kurtuazji – w sposób raczej prostolinijny niż popisowy. Rozpoczął swoje wystąpienie od stwierdzenia, że sąd nie musi podejmować żadnej decyzji. W istocie bowiem rozstrzygnięcie zapadło już przed czterdziestu laty. Kiedy Franz Kafka zmarł na gruźlicę w 1924 roku, miesiąc przed swoimi czterdziestymi pierwszymi urodzinami, jego najbliższy przyjaciel i orędownik Maks Brod – który sam był płodnym i uznanym pisarzem – zdecydował nie wypełniać ostatniej instrukcji Kafki, by spalić wszystkie pozostałe po nim rękopisy, dzienniki i listy – bez ich czytania. Zamiast tego Brod zachował wspomniane pisma i poświęcił resztę swojego życia na to, by wynieść Kafkę na piedestał jako najbardziej proroczego i niepokojącego kronikarza XX stulecia. Kiedy Brod zmarł w Tel Awiwie w 1968 roku, wspomniane rękopisy trafiły w ręce jego sekretarki i powierniczki Esther Hoffe, matki Evy.
W 1973 roku, pięć lat po śmierci Broda – kontynuował Zohar – Izrael pozwał Esther Hoffe, oskarżając ją o posiadanie rękopisów Kafki, które odziedziczyła. Sprawę skierowano do Sądu Okręgowego w Tel Awiwie i zajmował się nią sędzia Yitzhak Shilo. W styczniu 1974 roku sędzia Shilo uznał, że ostatnia wola Broda „pozwala pani Hoffe za życia rozporządzać tym majątkiem wedle jej własnej woli”.
Przywołując ten precedens, Zohar przed obliczem sądu przekonywał, że bieżące postępowanie było – jeśli wolno mu tak z całym szacunkiem stwierdzić – niepotrzebne. Nie było powodu, by ponownie rozsądzać sprawę, która przyznała Esther prawo do tego, co już i tak znajdowało się w jej posiadaniu.