“Trwaj przy mnie” to subtelna powieść o ojcowskim poświęceniu, cichej utracie wiary i skaleczonej miłości.


Trwaj przy mnieJakże kuszące jest życie cudzym życiem, gdy własne jest banalne i porażająco nudne.

Pastor Tyler Caskey wiedzie życie wypełnione ciężką pracą i miłością Boga. Sam ją gorliwie w sobie pielęgnuje i prowadzi wiernych ku jej źródłom. Przystojny, skromny i wielkoduszny – cieszy się szacunkiem w małym miasteczku w Nowej Anglii.

Kiedy umiera jego żona, osieracając dwie córeczki, społeczność wiernych okazuje mu zrozumienie i wsparcie. Z czasem jednak małomiasteczkowa podejrzliwość i żądza sensacji biorą górę nad rozsądkiem czy współczuciem i każą w każdej decyzji pastora doszukiwać się drugiego, brudnego dna.

Pojawiają się plotki na temat romansu pastora z gospodynią i jej tajemniczego zniknięcia, a jego córki stają się ofiarą okrucieństwa, którym podszyta jest hipokryzja sąsiadów.

***

Strout zauważa wszystkich poranionych ludzi i opisuje ich z przejmującą szczerością. Podchodzi do nich ze zrozumieniem i daje nadzieję na pocieszenie.
„The Washington Post”

ELizabeth Strout jest autorką kilku powieści: uhonorowanej Nagrodą Pulitzera “Olive Kitteridge”, “Bracia Burgess”, “Mam na imię Lucy”, “To, co możliwe”. “Amy i Isabelle” to książka, która zdobyła nagrodę Arta Seidenbauma przyznawaną przez „Los Angeles Times” oraz Nagrodę Heartland „Chicago Tribune”. Strout była finalistką nagrody literackiej im. Faulknera, a także Orange Prize w Anglii. Jej opowiadania ukazywały się m.in. w „The New Yorker” i „O: The Oprah Magazine”. Pisarka jest członkiem rady programowej studiów magisterskich w dziedzinie sztuk pięknych na Uniwersytecie Queens w Charlotte, w stanie Karolina Północna. Mieszka w Nowym Jorku.

Elizabeth Strout
Trwaj przy mnie
Przekład: Ewa Westwalewicz-Mogilska
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 19 września 2018
 
 

Trwaj przy mnie


KSIĘGA PIERWSZA

1

Pewnego razu, a działo się to wiele lat temu, w mieście na północy, nad rzeką Sabbanock, w górnym jej biegu, gdzie nurt jest wąski, a zimy trwają szczególnie długo, mieszkał pastor z córeczką. Pastor nazywał się Tyler Caskey i przez pewien czas jego historię opowiadano w miastach położonych wzdłuż całej rzeki aż po jej ujście do oceanu; powielano ją w tak licznych wersjach, że straciła walor oryginalności, a na żywotność zdarzeń, rzecz jasna, podziałał też upływ czasu. Lecz w mieście West Annett nadal żyje kilka osób, które twierdzą, że dokładnie pamiętają wydarzenia rozgrywające się w ciągu ostatnich miesięcy 1959 roku. I jeśli będziecie je wypytywać z wystarczającą dozą cierpliwości oraz powściągniecie nadmierne wścibstwo, prawdopodobnie w końcu opowiedzą wam to, co im na ten temat wiadomo, chociaż szczegółów będziecie musieli domyślić się sami.
Wiemy, że wielebny Tyler Caskey miał dwie córki, ale młodsza z nich, wtedy zaledwie niemowlę, mieszkała z matką Tylera w odległości kilku godzin drogi, nad dolnym biegiem rzeki, w mieście o nazwie Shirley Falls, gdzie nurt staje się szeroki, a drogi i budynki pojawiają się częściej i są bardziej okazałe; w miarę zbliżania się do Shirley Falls wszelkie sprawy nabierają wagi. Natomiast wyżej możesz jechać całymi milami, a wzdłuż bocznych krętych dróg nie napotkasz nic poza domem farmera oraz akrami pól i lasów. W jednym z takich domów mieszkała dziewczynka o imieniu Katherine.
Budynek liczył co najmniej sto lat; wybudowała go i przez wiele dziesięcioleci uprawiała tamtejszą farmę rodzina Joshuy Locke’a. Ale pod koniec wielkiego kryzysu, gdy farmerzy nie mieli pieniędzy, by opłacać ręce do pracy, gospodarstwo zupełnie podupadło. Kuźnia, którą prowadzili jeszcze przed pierwszą wojną światową, także uległa zniszczeniu. Wreszcie, i tak było przez wiele lat, dom zamieszkiwał jedyny dziedzic majątku, Carl Locke, mężczyzna, który rzadko bywał w mieście i który gdy ktoś zastukał do jego drzwi, otwierał je, trzymając w rękach strzelbę. Ale w końcu zostawił wszystko – dom, stodołę i kilka akrów pola – Kościołowi kongregacyjnemu[*], chociaż nikt nie pamiętał, by był on w kościele więcej niż dwa razy w ciągu całego życia.
Tak czy siak West Annett, chociaż posiadało trzy białe budynki Akademii Annett, było niewielkim miastem, zawartość kościelnej kasy także była znikoma. Gdy wielebny Smith, tamtejszy pastor od dawien dawna, wreszcie dosłużył się emerytury i zabrał swą głuchą żonę do Karoliny Południowej, gdzie niewątpliwie jakiś bratanek czekał, by się nimi zająć, członkowie rady kościelnej zdawkowo pomachali im na do widzenia, a potem z entuzjazmem dobili dobrego interesu z agentem handlu nieruchomościami. Dotychczasowa plebania przy Main Street została sprzedana miejscowemu dentyście, a nowy pastor miał zamieszkać za miastem, w starym domu Locke’a, przy Stepping Stone Road.
Komitet Ambony zarekomendował Tylera Caskeya, licząc na to, że jego młody wiek, poczciwa natura oraz zakłopotanie, jakie okazywał, omawiając kwestie finansowe, sprawią, że nie będzie się uskarżał na to, że umieszczono go dwie mile za miastem, w domu pośród pól, i co do tego się nie omylił. Przez sześć lat pastor ani razu się nie skarżył i z wyjątkiem pozwolenia na to, by pomalować salon i jadalnię na różowo, nigdy o nic nie poprosił.
To stanowiło jeden z powodów, dla których dom pozostał nieco zrujnowany od wewnątrz i na zewnątrz. Miał złamaną balustradę werandy i krzywe stopnie od frontu. Ale charakteryzowały go owe harmonijne kształty, jakie czasami miewają stare domostwa: był dwupoziomowy, o wielkich oknach i ładnym spadzistym dachu. Przyjrzawszy mu się lepiej – zwrócony był bokiem ku południu, a przybudówka miała wystawę północną – dochodziło się do wniosku, że ludzie, którzy go zbudowali przed laty, wiedzieli, co robią: dom cechowała miła dla oka, pozbawiona zbędnych ozdób symetria.
Zacznijmy tedy od pewnego dnia na początku października. Wyobraźmy sobie otaczające dom pastora pola, złociste i brązowe w jaskrawych promieniach słońca, oraz mieniące się w odcieniach żółci i czerwieni drzewa na pobliskich wzgórzach. Jak zawsze jest wiele powodów do niepokoju. Dwa lata wcześniej Rosjanie wystrzelili satelity Sputnik – jeden z nich właśnie krąży wokół naszej planety z nieszczęsną nieżywą psiną w środku – i wieść niesie, że jesteśmy szpiegowani z przestrzeni kosmicznej, jak również z ziemi w naszym własnym kraju. Nikita Chruszczow, przysadzisty i wielce niepociągający, przybył kilka tygodni temu z wizytą do Ameryki, czy ludziom się to podoba, czy nie – a wielu się nie podoba, obawiają się bowiem, że zostanie on uśmiercony przed powrotem do siebie, i jakież okropieństwa mogłyby z tego wyniknąć! Eksperci, kimkolwiek są i jakkolwiek to robią, ustalili, że zdalnie sterowany pocisk z Moskwy do Nowego Jorku trafiłby do celu z dokładnością do siedmiu i trzech dziesiątych mili i chociaż dobrze jest mieszkać poza owym zasięgiem, trzy rodziny w West Annett i tak posiadają na podwórku schrony przeciwatomowe, bo w końcu nigdy nic nie wiadomo.
Jednakże jest to pierwszy rok od wielu lat, w którym liczba wyznawców Kościoła nie wzrosła w większym stopniu niż liczba ludności, co, jeśli się zastanowić, nie jest pozbawione znaczenia. Prawdopodobnie świadczy to o tym, że ludzie nie panikują. Możliwe, że chcą wierzyć i najwyraźniej wierzą – zwłaszcza tutaj, na północnym skraju Nowej Anglii, gdzie niektórzy mieszkają od wielu lat i gdzie niewielu jest komunistów (choć znalazłoby się kilku) – że po trwającym pół wieku horrorze świat wreszcie może być uczciwy, bezpieczny i dobry.
Dzisiaj, w dniu, od którego postanowiliśmy zacząć tę opowieść, jest pogodnie i słonecznie, a korony drzew w oddali pięknie się złocą i czerwienią. Nawet pamiętając o tym, jak okropny może być jesienny dzień, ostry i przeszywający niczym tłuczone szkło, to teraz niebo jest tak błękitne, jakby miało się nad nami rozstąpić, a dzień jest doskonale piękny. Dzień, w którym bez trudu możemy sobie wyobrazić wysokiego pastora, który spaceruje, myśląc: „Podniosę wzrok na wzgórza”. Owej jesieni wielebny Caskey faktycznie miał w zwyczaju spacerować o poranku wzdłuż Stepping Stone Road, a potem wracać dookoła stawu Ringrose. Bywały też ranki, gdy szedł dalej, aż do miasta, zmierzając do swego biura w suterenie kościoła i pozdrawiając po drodze ludzi, którzy odpowiadali mu trąbieniem klaksonów, lub zatrzymywał się, by pochyliwszy swą wysoką postać, zajrzeć przez okno i pogawędzić z kierowcą przejeżdżającego samochodu, uśmiechając się, kiwając głową i wspierając ją o drzwi, dopóki nie podniesiono szyby i nie pomachano mu na do widzenia.
Ale nie tego ranka.
Tego ranka pastor siedział w domu, w swoim gabinecie, postukując piórem w blat biurka. Zaraz po śniadaniu otrzymał wiadomość telefoniczną z przedszkola, do którego uczęszczała jego córeczka. Młoda nauczycielka dziewczynki, pani Ingersoll, zapytała pastora niezwykle czystym głosem – choć jak na jego gust brzmiącym nieco nazbyt piskliwie – czy zechce późnym popołudniem zajść do szkoły, aby porozmawiać o zachowaniu Katherine.
– Są jakieś kłopoty? – zapytał pastor. A po chwili milczenia, która nastąpiła po tym pytaniu, dodał: – Oczywiście przyjdę. – Jednocześnie wstał i trzymając w ręce czarny aparat telefoniczny, rozejrzał się po pokoju, jakby coś w nim przestawiono. – Dziękuję za wiadomość – powiedział jeszcze. – Naturalnie, że chcę się dowiedzieć, co się wydarzyło.
Powrócił słaby piekący ból pod obojczykiem i przykładając tam dłoń, pastor chwilowo doznał osobliwego wrażenia, że składa Przysięgę na Wierność Fladze. Następnie przez kilka minut spacerował tam i z powrotem wzdłuż biurka, dotykając palcami ust. Ma się rozumieć, że nikt nie chce w ten sposób zaczynać poranka, zwłaszcza wielebny Caskey, który ostatnio ucierpiał z powodu rozmaitych zmartwień, o czym wiedzieli ludzie z jego trzódki, i który był umęczony znacznie bardziej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

Gabinet pastora w dawnym domu farmera Carla Locke’a poprzednio przez wiele lat pełnił funkcję sypialni właściciela. Ten przestronny pokój mieścił się na pierwszym piętrze, a jego okna wychodziły na ogród, który swojego czasu musiał być bardzo przyjemnym miejscem. Pośrodku ułożonego na ziemi wzoru z popękanych obecnie cegieł nadal stało poidełko dla ptaków, a po pochyłym treliażu wiły się pnącza, za którymi widać było kawałek łąki i stary, ginący z pola widzenia kamienny mur.
Pomimo opowieści o zrzędliwym i jak niektórzy mówili sprośnym staruchu, który mieszkał tu przed nim, i chociaż żona pastora przez wiele miesięcy po wprowadzeniu się do tego domu uskarżała się, że w ciepłe dni pomieszczenie cuchnie uryną, Tyler Caskey bardzo upodobał sobie ten pokój. Lubił roztaczający się z jego okien widok, a nawet zaczął odczuwać coś w rodzaju więzi ze swym starym poprzednikiem. W dniu, od którego zaczynamy naszą opowieść, Tyler pomyślał, że nie uda się na poranną przechadzkę, lecz zostanie tutaj, gdzie kilka lat przed nim inny człowiek najwyraźniej zmagał się z poczuciem prawości i prawdopodobnie z samotnością.
Musiał przygotować kazanie – jak zawsze. W jedną z nadchodzących niedziel pastor miał zamiar mówić o niebezpieczeństwach próżności. Skomplikowany temat, wymagający dyskrecji – do jakich przykładów powinien nawiązać? – zwłaszcza że miał nadzieję zażegnać swymi naukami kryzys, który zawisł nad kościołem w West Annett, a dotyczył kupna nowych organów. W niewielkim miasteczku, w którym znajduje się tylko jeden kościół, decyzja o tym, czy ów kościół potrzebuje nowych organów, może nabrać wielkiego znaczenia: organistka – Doris Austin – gotowa była uznać wszelką opozycję wobec ich kupna za atak na nią samą; jej stanowisko niezwykle irytowało tych, którzy obawiali się wszelkich zmian. Nie mając chwilowo innego tematu do roztrząsania, tutejsi ludzie skłonni byli zająć się tym problemem. Wielebny Caskey należał do przeciwników kupna nowych organów, lecz nie powiedział tego publicznie, usiłował tylko wpłynąć na wiernych swym nauczaniem.
Tydzień temu była Niedziela Ekumenizmu i pastor tuż przed zbieraniem datków, zwrócił na to uwagę swojej kongregacji. Są chrześcijanami w jedności ze światem. Wedle tradycji w piątek poprzedzający Niedzielę Ekumenizmu w południe odbywała się msza dla pań z Kółka Dobroczynnego i pastor miał nadzieję, że właśnie wtedy powie o niebezpieczeństwach próżności, odwodząc ową grupę kobiet – odpowiedzialnych za zbiórkę większości pieniędzy na kościół – od wydatków na błahostki. (Jane Watson zażądała nowych lnianych obrusów na odbywające się w przykościelnej świetlicy spotkania przy kawie). Lecz nie był zdolny do zebrania myśli i mimo wyobrażania sobie, że, mówiąc w przenośni, łagodnie chwyta swych słuchaczy za ich białe nowoanglikańskie karki – „Słuchajcie, gdy do was mówię” – jego piątkowe wystąpienie okazało się rozczarowaniem: wypowiedział tylko słowa ogólnikowej pochwały dla ciężkiej pracy i zebranych pieniędzy.
Ora Kendall, której ucieszny głosik zawsze zadziwiał Tylera jako niepasujący do jej drobnej twarzyczki i nieposkromionych czarnych włosów, zatelefonowała do pastora w godzinę po mszy, aby, jak to miała w zwyczaju, zdać mu relację z nastrojów wiernych.
– Dwie sprawy, Tylerze – powiedziała. – Po pierwsze, Alison nie podobało się, że cytowałeś katolickich świętych.
– Cóż – odparł Tyler – myślę, że nie muszę się tym przejmować.
– Po drugie – ciągnęła Ora – Doris chce tych nowych organów jeszcze bardziej niż rozwodu z Charliem i ślubu z tobą.
– Sprawa organów zależy od decyzji rady.
Ora wydała nieartykułowany dźwięk.
– Nie udawaj głupiego, Tylerze. Jeśli okażesz choć trochę entuzjazmu, rada w mig zatwierdzi ich kupno. Doris uważa, że powinieneś go okazać ze względu na nią, bo jest wyjątkową osobą.
– Wszyscy są wyjątkowi.
– Aha. Właśnie dlatego jesteś pastorem, a ja nie.
Tego ranka Tyler Caskey znowu usiłował skreślić kilka linijek na temat próżności. Zrobił notatki z dwunastu rozdziałów Księgi Eklezjastesa o pozornym bezsensie życia oglądanego z perspektywy człowieka „pod słońcem”. „Pod słońcem – zapisał – wszystko jest marnością nad marnościami”. Postukał piórem i nie dopisał ani słowa o spojrzeniu „sponad słońca”, które powinno ukazywać życie jako dar od Boga. Nie dopisał, a tylko siedział, wyglądając przez okno.
Jego wielkie, zapatrzone w dal oczy nie zauważały poidełka dla ptaków ani kamiennego muru czy czegokolwiek innego; Tyler po prostu utkwił niebieskie tęczówki w przestrzeni. W jego pamięci wzlatywały niewyraźne strzępki wspomnień – plakat z napisem GRZECZNY CHŁOPCZYK NIGDY SIĘ NIE ODSZCZEKUJE, który wisiał w jego dziecinnej sypialni, piknikowe stoły na polu państwa Applebych, gdzie podawano na kolację zupę fasolową, bordowe zasłony w salonie domu rodziców, w którym nadal mieszkała jego matka, obecnie z niemowlakiem o imieniu Jeannie… Tu jego myśl zatrzymała się: władcza natura wielkich dłoni matki objawia się w sposobie, w jaki przytrzymuje małe ramionka prowadzonego wokół pokoju dziecka.
Pastor spojrzał na pióro. Było to „najlepsze rozwiązanie w owej trudnej sytuacji”, jak to sformułował na początku, ale nie powinien był formułować nigdy więcej. Wszyscy parafianie wiedzą, gdzie przebywa jego młodsza córeczka, i nikt, o ile mu wiadomo, nie marszczy czoła z powodu takiego rozwiązania. Faktycznie nikt się nie oburzał. W owym czasie nie oczekiwano od mężczyzny, by samotnie wychowywał małe dziecko, zwłaszcza mając tak niewiele pieniędzy, i chociaż panie z Kółka Dobroczynnego przysłały mu Connie Hatch, która wykonywała drobne domowe prace (za groszowym wynagrodzeniem), wierni zgodnie uznali, że najlepiej będzie, jeżeli niemowlę na razie zostanie u babci Caskey – która, nawiasem mówiąc, nigdy nie zaproponowała, że weźmie do siebie również małą Katherine.
Nie, Katherine była jego.
Krzyż pański, pomyślał nagle i się skrzywił, ponieważ córeczka nie była krzyżem, który przyszło mu dźwigać. Była darem od Boga.
Wyprostował przygarbione plecy i usiłował wyobrazić sobie, jak rozmawia z młodą przedszkolanką. Widział, jak słucha jej z powagą, ze złożonymi na kolanach dłońmi. Ale jego mankiety są postrzępione. Jak mógł tego nie zauważyć? Przyjrzawszy się im dokładniej, zdał sobie sprawę, że koszula jest po prostu stara; doczekała chwili, gdy powinna ją była przejąć jego żona i obciąwszy rękawy w połowie, nosić do jaskraworóżowych obcisłych rajtuzów bez stóp.

 
Wesprzyj nas