Książka “Kawiarnia egzystencjalistów” ożywia postaci, które ukształtowały nową filozofię egzystencjalistyczną, sposób myślenia o codziennym życiu, który ma na celu opisanie ludzkiego doświadczenia w sposób jak najbardziej żywy i pełny.


Kawiarnia egzystencjalistów„Idee są ciekawe, ale ludzie – znacznie bardziej”. Słowa te przyświecają pasjonującemu reportażowi historycznemu o jednym z najważniejszych ruchów intelektualnych XX wieku.

Sarah Bakewell zabiera czytelnika do kawiarni przy rue de Montparnasse, gdzie nad morelowymi koktajlami rozmawiają młodzi Jean-Paul Sartre, Simone de Beauvior i Raymond Aron.

Aron powróciwszy dopiero z Berlina opowiada pozostałym o nowej i ekscytującej szkole z Freiburga, gdzie niejaki Edmund Husserl naucza studentów fenomenologii. Sartre jest urzeczony. Nuży go uniwersytecka filozofia, a w fenomenologii odkrywa świeżość i iskrę dla przyszłego egzystencjalizmu – ruchu, który przedrze się do jazzowych klubów i kawiarni lewego brzegu Sekwany, zanim dotrze do reszty świata.

Na kartach książki pojawiają się również Maurice Merleau-Ponty, Albert Camus, Martin Heidegger i Karl Jaspers. To właśnie z anegdot o ich życiu zbudowana jest fascynująca narracja o intelektualnym dorobku najwybitniejszych myślicieli XX wieku.

***

Erudycyjna książka, od której nie można się oderwać… Książka Bakewell ożywia (…) postaci, które ukształtowały nową filozofię egzystencjalistyczną, sposób myślenia o codziennym życiu, który ma na celu opisanie ludzkiego doświadczenia w sposób jak najbardziej żywy i pełny.
Los Angeles Review of Books

Z dzisiejszego punktu widzenia egzystencjalizm – podobnie jak większość młodzieżowych subkultur z przeszłości – wydaje się przestarzały i naprawdę głupawy. To nie jest jednak książka głupawa, a momentami nawet bardzo głęboka. […]
W egzystencjalizmie tak naprawdę chodzi o dokonywanie wyborów. Jak żyć? Jak być wolnym? Jak być “naprawdę” człowiekiem? Te pytania pozostają wciąż tak samo ważne, jak były kiedyś.
The Guardian

Sarah Bakewell
Kawiarnia egzystencjalistów. Wolność, Bycie i koktajle morelowe
Przekład: Aleksandra Paszkowska
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Seria Historyczna [32]
Premiera: 22 sierpnia 2018
 
 

Kawiarnia egzystencjalistów


ROZDZIAŁ 1

EGZYSTENCJALIZM – CÓŻ ZA OKROPNOŚĆ, PROSZĘ PANA!

W którym trzy osoby piją koktajle morelowe, więcej osób długo w noc rozmawia o wolności, a jeszcze więcej – zmienia swoje życie. Zastanawiamy się też, czym jest egzystencjalizm.


Czasem mówi się, że egzystencjalizm to bardziej nastrój niż filozofia i że należy upatrywać jego genezy już u udręczonych powieściopisarzy dziewiętnastowiecznych, przed nimi u Błażeja Pascala, przerażonego ciszą nieskończonych przestrzeni, jeszcze wcześniej u Świętego Augustyna w jego duchowych poszukiwaniach, a wreszcie w Starym Testamencie, u znużonego życiem Koheleta oraz u Hioba, mężczyzny, który ośmielił się zakwestionować zasady boskiej gry i terrorem został zmuszony do poddania się1. Krótko mówiąc, genezę tę można odnaleźć u każdego, kto kiedykolwiek czuł się niezadowolony, zbuntowany bądź wyobcowany z jakiegokolwiek powodu.
Można jednak pójść w drugą stronę i zawęzić czas narodzin nowoczesnego egzystencjalizmu do momentu tuż przed sylwestrem roku 1932, kiedy to troje młodych filozofów siedziało w barze Bec-de-Gaz na rue de Montparnasse w Paryżu, plotkując i sącząc koktajle morelowe, specjalność lokalu2.
Historię tę w najdokładniejszych szczegółach opowiedziała później Simone de Beauvoir, wtedy około dwudziestopięcioletnia i skłonna do uważnego patrzenia na świat wielkimi oczami o ciężkich powiekach. Była tam z kochankiem, Jeanem-Paulem Sartre’em, dwudziestosiedmiolatkiem o zaokrąglonych barkach, rybich ustach z opadającymi kącikami, wygniecionej skórze, wydatnych uszach i oczach patrzących w przeciwne kierunki. Oko prawe, niemal ślepe, zwykło wędrować na zewnątrz z powodu poważnej egzotropii, czyli zeza rozbieżnego. Rozmowa z Sartre’em dezorientowała niespodziewających się tego przybyszów, ale jeśli udało się komuś zmusić do zadowolenia się uwagą oka lewego, niezmiennie napotykał ciepłe, inteligentne spojrzenie: oko człowieka ciekawego wszystkiego, co można mu powiedzieć.
W tamtej chwili w 1932 roku Sartre i Beauvoir byli niewątpliwie zaciekawieni, ponieważ trzecia osoba przy stoliku miała dla nich wiadomość. Był to Raymond Aron, człowiek elegancki, szkolny kolega Sartre’a z École normale supérieure. Tak jak Sartre i Beauvoir, Aron przyjechał do Paryża na ferie zimowe. Jednak podczas gdy tych dwoje uczyło w szkołach na francuskiej prowincji – Sartre w Hawrze, a Beauvoir w Rouen – Aron studiował w Berlinie. Właśnie opowiadał swoim znajomym o filozofii, którą odkrył w Niemczech, noszącej sinusoidalną nazwę fenomenologii – tak długą, lecz tak elegancko wyważoną, po francusku i po angielsku, że sama z siebie tworzyła trymetr jambiczny.
Aron mógł mówić tak: tradycyjna filozofia często wychodzi od abstrakcyjnego aksjomatu albo teorii, ale niemieccy fenomenolodzy idą prosto po życie, doświadczając go chwilka po chwilce. Odkładają na bok to, co napędzało filozofię od czasów Platona: dociekania, czy rzeczy są prawdziwe albo jak możemy dowiedzieć się o nich czegokolwiek pewnego. Zamiast tego wskazują, że filozof zadający te pytania  j u ż  został wrzucony w świat wypełniony rzeczami, a przynajmniej wypełniony jawieniem się rzeczy, czyli „fenomenami” (od greckiego słowa znaczącego „rzeczy, które się jawią”). Więc dlaczego by nie skupić się na fenomenach, pomijając całą resztę? Dawne zagadki nie muszą popaść w niepamięć, można je jak gdyby wziąć w nawias, aby filozofowie mogli zająć się sprawami bardziej przyziemnymi.
Czołowy fenomenolog tamtych czasów Edmund Husserl wzywał nowych adeptów postulatem: „chcemy cofnąć się do rzeczy samych”3. To znaczy: nie traćcie czasu na interpretacje osiadające na rzeczach, a zwłaszcza na zastanawianie się, czy rzeczy są realne. Patrzcie tylko na  t o,  co wam się jawi, czymkolwiek  t o  jest, i opisujecie  t o  tak precyzyjnie, jak to tylko możliwe. Inny fenomenolog, Martin Heidegger, stworzył własną wariację na ten temat. Filozofowie w toku dziejów marnowali czas na pytania drugorzędne – pisał – zapominając zadać to, które liczy się najbardziej: pytanie o bycie. Czym dla rzeczy samej w sobie jest  b y ć?  Co zatem znaczy, że ty sam  j e s t e ś?  Nie dojdzie się nigdzie, utrzymywał Heidegger, dopóki nie zada się tego pytania. On też polecał metodę fenomenologiczną: zlekceważ intelektualne szpargały, zważaj na rzeczy i pozwól im się przed tobą odsłonić.
– Widzisz, mon petit camarade – powiedział Aron do Sartre’a, pieszczotliwie nazywając go „towarzyszkiem”, tak jak w szkole – jeśli jesteś fenomenologiem, możesz zrobić filozofię z tego koktajlu!
Beauvoir napisała, że usłyszawszy to, Sartre zbladł. Przydała całej sytuacji dramatyzmu, sugerując, jakoby nigdy wcześniej nie słyszeli o fenomenologii.
W rzeczywistości próbowali już trochę czytać Heideggera. W 1931 roku tłumaczenie jego wykładu Czym jest metafizyka? pojawiło się w tym samym numerze czasopisma „Bifur” co wczesny esej Sartre’a. Ale, napisze Beauvoir, „nie wydał się nam ciekawy, bo nic z tego nie zrozumieliśmy”4. Teraz wreszcie ją dostrzegli: fenomenologia była sposobem uprawiania filozofii, który na powrót łączył ją ze zwyczajnym, żywym doświadczeniem.
Byli aż nadto gotowi na ten nowy początek. W szkole i na uniwersytecie Sartre, Beauvoir i Aron przeszli surowy program filozofii francuskiej, zdominowany przez pytania o poznanie oraz nieskończone reinterpretacje dzieł Immanuela Kanta. Kwestie epistemologiczne wyłaniały się jedna z drugiej niczym obrazki w obracającym się kalejdoskopie, zawsze wracając do tego samego punktu: myślę, że coś wiem, ale jak mogę  w i e d z i e ć,  że wiem to, co wiem? Było to wymagające, ale daremne ćwiczenie i cała trójka studentów – mimo wybitnych wyników egzaminów – czuła się nieusatysfakcjonowana. Dotyczyło to zwłaszcza Sartre’a. Po ukończeniu studiów dawał do zrozumienia, że opracowuje jakąś „filozofię destruktywną”5, ale dosyć ogólnikowo wyrażał się o tym, jaki kształt ona przybierze, a to z tego prostego powodu, że sam miał o tym niewielkie pojęcie. Ledwie rozwinął ją poza ogólną atmosferę buntu. A teraz wyglądało na to, że ktoś dotarł tam przed nim. Jeśli Sartre zrobił się biały na wieści Arona o fenomenologii, to zapewne w równej mierze z ekscytacji, co z urażonej dumy.
Tak czy inaczej, tej chwili nigdy nie zapomniał i ponad czterdzieści lat później skomentował ją w wywiadzie: „mogę powiedzieć, że zwaliło mnie to z nóg”6. Oto wreszcie pojawiła się prawdziwa filozofia. Według Beauvoir Sartre pobiegł do najbliższej księgarni i powiedział coś w tym rodzaju: „Dajcie mi wszystko, co macie o fenomenologii, natychmiast!”. Otrzymał cienki tom napisany przez ucznia Husserla, Emmanuela Levinasa, La théorie de l’intuition dans la phénoménologie de Husserl, czyli Teorię intuicji w fenomenologii Husserla. Nowe książki miały wtedy jeszcze nieporozcinane strony. Nie bawiąc się w noże do papieru, Sartre rozdarł krawędzie kartek w książce Levinasa własnymi palcami i zaczął czytać, idąc ulicą7. Mógł być jak Keats zapoznający się z nowym przekładem Homera autorstwa George’a Chapmana:

Przemówił Chapman – naglem zamarł, jak widokiem
Niespodzianej planety olśniony astronom;
Albo jak śmiałek Cortez na wzgórzu wysokiem
Panamskiego przesmyku, gdy jego legionom
Podziw odebrał mowę – a on orlim okiem
Mknął ponad Pacyfikiem ku nieznanym stronom.

Sartre może nie miał sokolego wzroku i niespecjalnie potrafił milczeć, ale za to był zawsze pełen przypuszczeń. Aron, widząc jego entuzjazm, zaproponował mu pójście w swoje ślady, czyli podróż do Berlina nadchodzącej jesieni i studia w Instytucie Francuskim. Sartre miał uczyć się języka niemieckiego, czytać prace fenomenologów w oryginale i z bliska przechwytywać ich filozoficzną energię.
Ze względu na dojście nazistów do władzy rok 1933 nie był najlepszy na przeprowadzkę do Niemiec. Jednak Sartre’owi nadarzył się dzięki temu dobry moment na zmianę kierunku życia. Nudziło go nauczanie, nudziła go wiedza nabyta na uniwersytecie oraz to, że dotychczas nie rozwinął się w genialnego pisarza, którym spodziewał się stać już od dzieciństwa. Wiedział, że aby pisać, co chciał – powieści, eseje, wszystko – musiał wpierw mieć przygody. Fantazjował o trudzie i znoju wśród dokerów w Konstantynopolu, medytacji z mnichami na górze Athos, przemykaniu ulicami wśród pariasów w Indiach oraz walce ze sztormami w grupie rybaków na przybrzeżnych wodach Nowej Fundlandii9. Na razie jednak przerwa w nauczaniu chłopców w Hawrze starczyła mu za przygodę.
Poczynił odpowiednie przygotowania, przeszło lato i wyjechał na studia do Berlina. Kiedy wrócił po roku do Francji, przywiózł ze sobą nową mieszankę filozoficzną: metody niemieckiej fenomenologii połączone za pomocą wyraźnie francuskiego spoiwa jego własnej literackiej wrażliwości między innymi z poglądami dziewiętnastowiecznego duńskiego filozofa Sørena Kierkegaarda. Sartre stosował fenomenologię do ludzkiego życia w bardziej ekscytujący, osobisty sposób, niż kiedykolwiek projektowali to jej wynalazcy, a tym samym uczynił siebie ojcem założycielem filozofii, która mimo swoich międzynarodowych wpływów zachowała paryski posmak: nowoczesnego egzystencjalizmu.

Geniusz wynalazku Sartre’a polegał na tym, że rzeczywiście udało mu się przemienić fenomenologię w filozofię koktajli morelowych oraz kelnerów je podających. A także w filozofię oczekiwań, zmęczenia, niechęci, ekscytacji, spaceru pod górkę, namiętności wobec upragnionej kochanki oraz obrzydzenia wobec niechcianej, paryskich ogrodów, zimnego jesiennego morza w Hawrze, uczucia siedzenia na zbyt mocno wypchanej kanapie, tego, jak układają się piersi kobiety leżącej na wznak, dreszczyku emocji na meczu bokserskim, filmu, jazzowego kawałka, zerknięcia na dwie nieznajome osoby spotykające się pod lampą uliczną. Zrobił filozofię z zawrotu głowy, voyeuryzmu, wstydu, sadyzmu, rewolucji, muzyki i seksu. Mnóstwa seksu.
Filozofowie przed nim skrupulatnie spisywali swoje postulaty i argumenty. Natomiast Sartre układał teksty jak powieściopisarz – nic dziwnego, bo przecież nim był. W swoich powieściach, opowiadaniach i dramatach, tak jak w traktatach filozoficznych, pisał o fizycznym odczuwaniu świata oraz strukturach i nastrojach życia człowieka. Przede wszystkim jednak pisał na wielki, ważny temat: co to znaczy być wolnym.
Wolność, według Sartre’a, znajduje się w samym sercu wszelkiego ludzkiego doświadczenia, co odróżnia istoty ludzkie od innych obiektów. Inne rzeczy siedzą na swoim miejscu, czekając na to, aż ktoś je zacznie popychać i przestawiać. Sartre uważał, że nawet zwierzęta inne niż człowiek kierują się głównie instynktem i przejawiają behawior charakterystyczny dla ich gatunku. Ja jako człowiek nie mam natomiast żadnej uprzednio zdefiniowanej natury. Tworzę tę naturę przez to, co postanawiam robić. Oczywiście może na mnie wpływać moja biologia albo pewne aspekty mojej kultury i własnego pochodzenia, ale nic z tego nie składa się na kompletny schemat do wytworzenia mnie. Jestem zawsze o krok przed sobą, robiąc siebie po drodze.
Sartre zamknął tę zasadę w trzywyrazowym sloganie, który dla niego stanowił definicję egzystencjalizmu: „egzystencja poprzedza esencję”10. Co ta formuła zyskuje w zwięzłości, traci w zrozumiałości. Ogólnie rzecz biorąc, oznacza ona, że będąc wrzuconą w świat, zaczynam tworzyć własną definicję (albo naturę, albo esencję) siebie w taki sposób, w jaki nigdy nie zdarza się to innym przedmiotom czy formom życia. Możecie myśleć, że zdefiniowaliście mnie jakąś etykietką, ale nie macie racji, ponieważ zawsze jestem dziełem w procesie tworzenia. Wytwarzam siebie bez ustanku poprzez działanie, a jest to tak fundamentalne dla mojej ludzkiej kondycji, że – według Sartre’a – samo to  j e s t  kondycją ludzką, od pierwszej chwili świadomości aż do chwili, kiedy wymaże ją śmierć. Jestem swoją własną wolnością, nie mniej, nie więcej.
Pomysł był upajający, a kiedy Sartre udoskonalił go w ostatnich latach drugiej wojny światowej, został gwiazdą. Czczono go, zabiegano o niego jak o guru, robiono z nim wywiady, fotografowano, zlecano mu pisanie artykułów i przedmów, zapraszano do rozlicznych komitetów i audycji radiowych. Często proszono go o wypowiedź na tematy wykraczające poza jego specjalność, ale nigdy nie brakło mu słów. Simone de Beauvoir również pisała beletrystykę, słuchowiska, dzienniki, eseje i traktaty filozoficzne, które łączyła filozofia najczęściej bliska Sartre’owskiej, choć Beauvoir rozwinęła większość własnej myśli samodzielnie i kładła nacisk na inne kwestie niż on.
We dwoje jeździli na wykłady i wieczory autorskie, gdzie czasem sadzano ich pośród dyskutantów na krzesłach przypominających trony, jak przystało na króla i królową egzystencjalizmu11.
Sartre zorientował się, jaką został gwiazdą, 28 października 1945 roku, kiedy wygłosił publiczny odczyt dla Club Maintenant (Klubu Teraz) w Salle des Centraux w Paryżu. Zarówno on, jak i organizatorzy nie docenili zainteresowania publiczności, która miała zjawić się na występie. Tłum rzucił się na kasę biletową. Wielu ludzi weszło za darmo, ponieważ nie mogli dostać się do lady. W przepychankach uszkadzano krzesła, a kilka osób z widowni zemdlało z nieznośnego gorąca. Jak głosił podpis pod zdjęciem opublikowanym w magazynie „Time”: „Filozof Sartre. Kobiety mdlały”12.
Odczyt okazał się wielkim sukcesem. Sartre’a, który wzrostem ledwo przekraczał półtora metra, musiało prawie nie być widać wśród tłumu, ale swoje pomysły przedstawił porywająco, by później zawrzeć je w książce pod tytułem L’existentialisme est un humanisme, czyli Egzystencjalizm jest humanizmem. Zarówno wykład, jak i książka stały się nośnikiem anegdoty brzmiącej bardzo znajomo dla publiczności, która niedawno przeżyła okupację nazistowską i wyzwolenie spod niej. Historyjka ta podsumowuje zarówno skandalizujący charakter, jak i urok filozofii Sartre’a.
Pewnego dnia podczas okupacji – mówił Sartre13 – jego były uczeń przyszedł do niego po radę. Brat tego młodego człowieka został zabity w bitwie w roku 1940, przed kapitulacją Francji; potem jego ojciec został kolaborantem i porzucił rodzinę. Młodzieniec został jedynym towarzyszem i jedynym wsparciem swojej matki. Jednak pragnął przekraść się przez granicę hiszpańską, a stamtąd dotrzeć do Anglii, by zaciągnąć się do sił Wolnej Francji i walczyć z nazistami. Wreszcie byłaby to szansa na pełnokrwistą walkę i pomszczenie brata, sprzeciwienie się ojcu i pomoc w wyzwoleniu ojczyzny. W ten sposób jednak zostawiłby matkę samą i narażoną na niebezpieczeństwa w czasie, gdy trudno było nawet o coś do jedzenia. Mogło jej to też narobić problemów z Niemcami. Czy zatem powinien działać dla dobra matki, z czego tylko ona odniesie ewidentne korzyści, czy zaryzykować i przyłączyć się do walki, by potencjalnie zadziałać dla dobra wielu?
Filozofowie do tej pory zachodzą w głowę, próbując rozwiązać dylematy etyczne takie jak ten. Zagadka Sartre’a ma coś wspólnego ze słynnym eksperymentem myślowym, dylematem wagonika14: widzisz odczepiony pociąg albo wagon toczący się po torach; w pewnej odległości od niego przywiązano do torów pięć osób; jeśli nie zrobisz niczego, pięcioro ludzi umrze – ale dostrzegasz dźwignię, którą możesz przestawić, by sprowadzić pociąg na boczny tor. Jednak jeśli to zrobisz, zabijesz jedną osobę, która jest przywiązana do właśnie tego odcinka toru i która w przeciwnym razie byłaby całkowicie bezpieczna. Czy więc powodujesz śmierć tego jednego człowieka, czy nie robisz niczego i pozwalasz umrzeć pięciorgu? (Istnieje też wariant tego problemu, „dylemat grubasa”, który polega na tym, że można zmienić bieg pociągu, jedynie zrzucając z pobliskiego mostu na tor ciężkiego osobnika. Tym razem trzeba położyć ręce na osobie, którą ma się zabić, co czyni dylemat trudniejszym i bardziej emocjonalnym). Decyzja do podjęcia przez ucznia Sartre’a przypomina dylemat wagonika, z tym że jeszcze komplikuje ją niepewność, czy wyjazd do Anglii komukolwiek pomoże i czy opuszczenie matki bardzo jej zaszkodzi.
Sartre’a nie interesowało jednak uprawianie etycznej algebry na tradycyjny sposób filozofów – a już zwłaszcza „wagonikowców”, jak czasem się ich nazywa. Poprosił publiczność, by myślała o tym bardziej osobiście. Jak to jest mierzyć się z takim wyborem? W jaki dokładnie sposób rozdarty młody człowiek ma zabrać się za podjęcie decyzji o tym, jak postępować? Kto może mu pomóc i jak? Sartre zbliżył się do tego ostatniego pytania, rozpatrując inne: kto  n i e  może mu pomóc.

 
Wesprzyj nas