Więzienia dla kobiet to w naszej literaturze faktu teren wciąż nieodkryty. Teraz mamy okazję przyjrzeć się mu z bliska dzięki książce “Skazane na potępienie”.


Skazane na potępienieZakład Karny nr 1 dla Kobiet w Grudziądzu jest jak Alcatraz. Jego mury skrywają tajemnice, które zwykle nie przedostają się do świata ludzi wolnych.

Wiele spośród osadzonych tam kobiet znamy z pierwszych stron gazet. Jaki los spotkał za więziennymi murami matkę małej Madzi z Sosnowca czy siostrę Bernadettę ze zgromadzenia boromeuszek? Jak traktowane są „dziecioboje” i czy to dobrze być „księżniczką na zamku”? Co to znaczy trafić na „dźwięki” lub do „świńskiego transportu”? Czy za kratami możliwe są burzliwe romanse i seks?

Więzienia dla kobiet to w naszej literaturze faktu teren wciąż nieodkryty. Teraz mamy okazję przyjrzeć się mu z bliska.

Narratorką najnowszej książki Ewy Ornackiej i jej rozmówczynią jest skazana prawniczka, która niegdyś wydawała wyroki w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej, a potem sama trafiła do więzienia.

Ewa Ornacka to dziennikarka śledcza i scenarzystka. Autorka książek “Tajemnice zbrodni” i “Alfabet mafii”, scenariusza filmu “Świadek” w reżyserii Andrzeja Kostenki i serialu dokumentalnego “Zbrodnie niedoskonałe”. Autorka reportaży telewizyjnych o przestępczości zorganizowanej i białych kołnierzykach. Publikowała na łamach „Głosu Szczecińskiego”, „Życia Warszawy”, „Prawa i Życia”, „Wprost”, „Newsweeka”, „Uważam Rze” i „Śledczego” („Focus”). Nagrodzona Srebrną Kaczką SDRP za odwagę w opisywaniu mafii. W 2007 roku chroniona przez Centralne Biuro Śledcze.

Ewa Ornacka
Skazane na potępienie
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 8 maja 2018
 
 

Skazane na potępienie


SKAZANE NA POTĘPIENIE

Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek trafię do więzienia w innym charakterze niż jako prawnik przychodzący do klienta – zaczyna swoją opowieść narratorka tej książki. – Życie pisze jednak zaskakujące scenariusze.
W więzieniu trudno nie okazywać strachu. On jest wszechobecny. Najgorsze są noce, gdy czyjś krzyk lub płacz rozrywa ciszę i nie pozwala zasnąć do świtu. Ktoś szlocha, bo tęskni za domem, ktoś kogoś krzywdzi lub wiesza się w celi obok na prześcieradle. Strach udziela się wszystkim.
Wychowałam się w porządnym domu, pod kloszem. Rodzice wpoili mi wiarę w ludzi i przekonanie, że słabszym trzeba pomagać. Ale świat za kratami jest jak inna planeta, obowiązują w nim twarde reguły.
Początek tego świata wyznacza wieżyczka z uzbrojonym strażnikiem i wielka, rozsuwająca się brama. Dalej są tylko mur, zasieki i kraty w oknach. Wszystko wokół wydaje się nierzeczywiste, niezrozumiałe, straszne. Dźwięk trzaskającej przy otwieraniu i zamykaniu metalowej kraty zastępuje śpiew ptaków i odgłosy ulicy. Zło i dobro skupiają się tam jak w soczewce. Szybciej niż gdziekolwiek indziej traci się dotychczasową tożsamość i buduje nową, uczy odróżniać wrogów od przyjaciół.
Człowiek, który trafia tam po raz pierwszy, jest jak rozbitek nieumiejący pływać. Rzucony na głęboką wodę albo przeżyje, albo utonie.
Kiedy usłyszałam szczęk zamykającej się za mną bramy, pomyślałam: Co ja tutaj robię, przecież to nie jest miejsce dla grzecznych dziewczynek. Stare mury aresztu śledczego dla kobiet w Kamieniu Pomorskim, zbudowane z czerwonej cegły jak zamek krzyżacki, kojarzyły mi się z fortecą, której nawet szwedzkie kule armatnie nie byłyby w stanie skruszyć. Poczułam, jak uginają się pode mną kolana, a oczy gubią drogę, którą mnie prowadzono. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w więzieniu nie można być słabym, bo gdy ludzie wokół to wyczują, zniszczą każdego, kto nie potrafi się obronić.
W młodości, po zakończeniu aplikacji sędziowskiej, pracowałam w Sądzie Rejonowym w Gryficach na etacie asesora. Nosiłam łańcuch z godłem państwowym i togę, wydawałam wyroki w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej. Z czasem zmieniłam zawód, ale nadal pracowałam jako prawnik. Po latach zarobione pieniądze zainwestowałam w prywatną aptekę w Świnoujściu, w dzielnicy Posejdon. Poznałam ludzi, których nigdy nie chcielibyście spotkać. Jednemu z nich zaufałam.
Zawsze ufałam na wyrost. Pobyt w celi i wydarzenia, które mnie do niej doprowadziły, zburzyły moje życiowe fundamenty. Dopiero na ich gruzach zbudowałam nowe. Teraz nie ufam nikomu.
Moja historia jest dowodem na to, że wolność nie jest dana raz na zawsze. Zamknę tamten rozdział w życiu tylko w jeden sposób – gdy o nim opowiem.
Zawsze było mi łatwiej mówić o innych niż o sobie, dlatego przedstawię tamten świat przez pryzmat kobiet, które spotkałam w areszcie i więzieniu. Wiele z nich opinia publiczna poznała już wcześniej z przekazów medialnych. Ich twarze, z oczami przesłoniętymi czarnym paskiem, pojawiały się na pierwszych stronach gazet i w czołówkach programów informacyjnych.
Były wśród nich potwory, ale też anioły.

Rozdział 1

Królowa jest tylko jedna

Moja cela wyglądała jak nora, kryjówka z czasów drugiej wojny światowej. Stały w niej dwa paskudne metalowe łóżka z takimi materacami, że lepiej nie mówić. Ściany brudne, okna malutkie, na podłodze wytarte linoleum, łazienka mikroskopijna, bez kotary, w kranie wyłącznie zimna woda. Chłód przeszywający do szpiku kości, żadnego światła, powietrza. Zimą wiatr hulał po wszystkich kątach, a szaliki, którymi zatykałyśmy dziury, przymarzały do szyb. Spędziłam tam pięć miesięcy, a każdą noc w dresach i grubych skarpetach. Pewnego dnia do aresztu przyjechała reprezentacja z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jedna z pań biorących udział w inspekcji na widok naszych cel miała odruch wymiotny. Wszechobecna wilgoć zaowocowała grzybami na ścianach i smrodem, który zawłaszczał koce, pościel i nasze ubrania. Do dziś nie mogę pojąć, jak to możliwe, żeby w XXI wieku przetrzymywać kobiety w takich warunkach.
Nie wiem, kim była skazana, która jako pierwsza wyczuła moją słabość i niczym wampir wysysała ze mnie soki życiowe. Wyrzuciłam z pamięci wspomnienia o niej, jednak wypowiadane przez nią słowa jeszcze długo po opuszczeniu więzienia wracały do mnie po nocach. Świetnie za to pamiętam dziewczynę, która mnie wtedy obroniła, a potem była w areszcie moją tarczą. Bez niej przepadłabym z kretesem.
– Taka stara krowa, a naiwna jak dziecko z downem. Niby prawniczka, a zwykła kryminalistka – drwiła kobieta-wampir, a ja kuliłam się w sobie, nie mając sił, aby odpyskować.
To był mój najgorszy czas. Nie mogłam się pozbierać, pogodzić z wyrokiem i utratą wolności. Żal mi było życia na zewnątrz. Całymi dniami leżałam na łóżku odwrócona twarzą do ściany, tak żeby nikt nie widział, co przeżywam. Tamta kobieta próbowała mnie zdołować, zdominować i była bliska osiągnięcia celu.
Pewnego dnia w celi zagrzmiało.
– Jeszcze raz, kurwo, odezwiesz się do niej w ten sposób, to tak ci jebnę w ryj, że się nie podniesiesz!
Czy to możliwe, żeby któraś z dziewczyn stanęła w mojej obronie? Do tej pory wszystkie milcząco przyzwalały, aby tamta robiła ze mną, co chciała. Odwróciłam głowę z niedowierzaniem. Zobaczyłam, że najwyższa i najładniejsza z osadzonych aż się trzęsła, taka była wkurzona. Stała w rozkroku, z pięściami przygotowanymi do walki i spoglądała z góry na moją prześladowczynię. Kobieta-wampir, zawsze taka mocna w gębie, wtedy skurczyła się do rozmiarów robaka. Burknęła coś pod nosem i już jej nie było. Nigdy więcej mnie nie prześladowała.
– Ogarnij się, kobieto – powiedziała do mnie moja wybawicielka. – Przestań się w końcu nad sobą rozczulać. W przeciwnym razie staniesz się przekąską dla więziennej szarańczy.
– Dziękuję – wydukałam z trudem, bo z wrażenia głos mi odjęło.
– Hej, głowa do góry! Udźwigniesz to, dziewczyno. Damy radę! – Roześmiała się, a we mnie jakby nowe życie wstąpiło.
Wiedziałam o niej jedynie, że ma na imię Magda, jest po trzydziestce i grała kiedyś w pierwszoligowym klubie siatkarskim. Właśnie ona uświadomiła mi reguły obowiązujące w więzieniu i to, że chcąc tam przeżyć, nie można opowiadać o swoich lękach i problemach, nie można płakać.
Tamtego dnia przyrzekłam sobie, że za parasol ochronny i wsparcie odwdzięczę się jej kiedyś po stokroć.
Po raz pierwszy zobaczyłam ją jakieś pół roku wcześniej w areszcie śledczym w Kamieniu Pomorskim. Schodziła o kulach po schodach. Miała nogę w gipsie i w takim stanie trafiła za kraty.
– Jak się tu znalazłaś? – spytałam, gdy zaczęłyśmy się bliżej poznawać.
– Normalnie, sama się zgłosiłam do odsiadki – odpowiedziała ze śmiechem.
– Jak to „sama”?
– Przyszłam pod bramę i powiedziałam, że chcę odbyć karę, ale mnie nie przyjęli, więc wróciłam do domu niepocieszona.
Myślałam, że moja nowa koleżanka – mówiąc kolokwialnie – robi sobie ze mnie jaja, ona jednak mówiła poważnie. Kiedy zapadł wyrok w jej sprawie, poprosiła sąd o odroczenie kary do czasu, aż zapewni opiekę swojemu jedenastoletniemu synowi. Plan był taki, aby babcia chłopca (od strony ojca) zakończyła pracę w urzędzie skarbowym i poszła na wcześniejszą emeryturę. Procedury były już w toku, więc sąd przychylił się do jej prośby.
Magda opłaciła czynsz za dwa lata z góry, przekazała babci chłopca pieniądze na jego utrzymanie, obozy i kolonie, a następnie zadzwoniła do Kamienia Pomorskiego z pytaniem, jakie rzeczy wolno wnieść do aresztu. Chodziło o kosmetyki, ciuchy i jedzenie – żeby potem jej niczego nie wyrzucili. Spakowała walizkę według listy, zamknęła drzwi na klucz i pożegnała tonącego we łzach narzeczonego – miłego chłopaka o kilkanaście lat od niej młodszego. Miała z nim stanąć na ślubnym kobiercu, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła.
W terminie wyznaczonym przez sąd, nastawiona psychicznie na odbycie kary, stanęła przed więzienną bramą.
– Dzisiaj już nie przyjmujemy, zapraszamy w godzinach pracy administracji – oznajmił funkcjonariusz Służby Więziennej, odprawiając ją z kwitkiem.
A ona stała przed tamtą koszmarną bramą jak słup soli, bo uparła się, że wejdzie teraz albo nigdy. Strażnik nie miał ochoty na dalszą wymianę uprzejmości, więc zamknął jej przed nosem okienko, przez które rozmawiali.
– Jak wy ze mną tak, to ja was pierdolę! – wykrzyczała Magda, patrząc w oko kamery. – Sami będziecie mnie szukać. Ja już z własnej woli się tu nie stawię. Jak zechcecie mnie posadzić, to najpierw będziecie musieli mnie złapać. A tymczasem BYE!
Pokazała środkowy palec i wróciła z walizką na dworzec. Złapali ją dopiero po pół roku, chociaż określenie „złapali” nie jest najszczęśliwsze. Policja nie musiała specjalnie się gimnastykować – Magda przez cały czas przebywała w miejscu zameldowania.
Stróże prawa mieli nakaz doprowadzenia jej do aresztu, lecz najwyraźniej się do tego nie palili. Policjanci rzadko sami inicjują procedury poszukiwawcze. Działają dopiero wtedy, gdy sąd na nich naciska. Liczą na szczęśliwy traf, że osoba poszukiwana sama się znajdzie, na przykład podczas kontroli drogowej, sprawdzania dokumentów, ewentualnie w związku z wezwaniem do awantury domowej lub zakłócania porządku publicznego. Wtedy funkcjonariusze mają sprawę z głowy.
Po Magdę przyszli do jej domu.
– Jestem zatrzymana? – spytała, a oni przytaknęli. – Dobrze, dajcie mi tylko chwilę, panowie.
Wyciągnęła z szafy od dawna spakowaną walizkę, chwyciła kule i stanęła w przedpokoju gotowa do wyjścia.
– Skąd pani wiedziała, że po nią przyjdziemy? – nie mogli się nadziwić policjanci.
– Kochani, ja od pół roku jestem gotowa, żeby pójść do więzienia, tylko wam się nie spieszyło – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
W walizce miała wszystko, co potrzebne, by przetrwać pierwsze tygodnie za kratami: środki higieny osobistej, coś do pisania, do czytania. Tylko jedzenia nie zapakowała, bo przez tyle czasu w szafie by się zepsuło.
Narzeczonemu powiedziała, że nie wymaga od niego wierności po grobową deskę.
– Jesteś młody, a młodość musi się wyszumieć – stwierdziła, ocierając mu łzy. – Oczekuję od ciebie, że będziesz odwiedzał mnie w więzieniu i przywoził mi syna. I że będziesz wpłacał pieniądze na moje wypiski [zakupy w więzieniu – przyp. aut.]. Nie przysyłaj Bóg wie jakich paczek. Odbędę karę i wrócę do domu, to będę sobie żyła jak wielka pani. Za kratami potrzebuję wyłącznie tego, co jest mi niezbędne: papierosów, kawy i zupek chińskich. Reszta mnie nie interesuje.
Narzeczony odwiedzał ją co dwa tygodnie, ale po kilku miesiącach sam trafił do aresztu. Wdał się w jakąś bójkę w tramwaju i Magda została bez wsparcia.
Nie od razu znalazłyśmy się w jednej celi – ja byłam jeszcze przed prawomocnym wyrokiem, a jej sprawa w sądzie już się zakończyła, zatem przebywałyśmy na innych oddziałach.
– Proszę mnie nie sadzać z żadnymi lesbijkami i dzieciobójczyniami, bo nie ręczę za siebie i którejś wpierdolę – wymusiła na administracji.
W tych sprawach nie przewidywała kompromisów. Miała przez to sporo problemów, lecz nigdy nie ustąpiła.
Warto było czekać pół roku, żeby wreszcie ją spotkać.

 
Wesprzyj nas