Florence Williams w książce “Natura leczy” udowadnia, że najlepsze sposoby na poprawę naszego zdrowia są na wyciągnięcie ręki. Ta książka dowodzi, że obcowanie z naturą wpływa na ciało i umysł.


Natura leczyWraz z Florence Williams odkrywamy „leśne terapie” w zaciszu koreańskich gajów cyprysowych; pozytywny wpływ obozów survivalowych oraz korzyści płynące ze spacerów po miejskich parkach.

Drzewa za oknem, śpiew ptaków czy zapach sosny mają niebagatelne znaczenie dla naszego samopoczucia. Ta książka dowodzi, że obcowanie z naturą wpływa na ciało i umysł – wzmacnia odporność, obniża ciśnienie krwi, a do tego redukuje stres i pobudza do kreatywnego myślenia.

Od wieków wiedzieli o tym m.in. Ludwik van Beethoven, Nikola Tesla czy Theodore Roosevelt, którzy zachwalali korzyści płynące z długich spacerów i spędzania czasu na świeżym powietrzu.

W dzisiejszych czasach coraz częściej pozostajemy zamknięci w czterech ścianach naszych biur, domów albo galerii handlowych i… wiele na tym tracimy. Najwyższa pora to zmienić!

***

“Natura leczy” to pięknie napisana, dogłębna prezentacja ważnej dla życia ludzi zasady, którą obecnie potwierdzają dowody z zakresu biologii, psychologii i medycyny.
Edward O. Wilson, University Research Professor Emeritus, Uniwerystet Harvarda

Zazwyczaj nie przytulam się do drzew, ale Natura leczy sprawiła, że miałem ochotę wybiec na zewnątrz i objąć najbliższy dąb. Nie ze względu na drzewo, ale dla mojego własnego dobra. Florence Williams w przekonujący i elegancki sposób prezentuje pogląd, że przyroda jest nie tylko piękna, ale także wywiera na nas zbawienny wpływ.
Eric Weiner, autor książki Genialni. W pogoni za tajemnicą geniuszu, która znalazła się na liście bestsellerów dziennika „New York Times”

Florence Williams – dziennikarka i redaktorka współpracująca z magazynem Outside. Autorka artykułów publikowanych na łamach m.in. The New York Times i National Geographic. W swojej pracy zajmuje się tematyką natury i technologii. Jej poprzednia książka znalazła się na liście Notable Books 2012 wg The New York Times oraz zdobyła nagrodę Los Angeles Times Book Prize in Science and Technology. Wraz z rodziną mieszka w Waszyngtonie (USA).

Florence Williams
Natura leczy
czyli co sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi, zdrowsi i bardziej kreatywni
Przekład: Andrzej Homańczyk
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Premiera: 16 maja 2018
 
 

Natura leczy


Kiedy wyobrażałam sobie shinrin-yoku, „leśną kąpiel”, przywoływałam obraz Śpiącej Królewny na etapie zwłok, otoczonej prastarymi drzewami, ćwierkającymi ptakami i snopami słonecznego światła. Po prostu było wiadomo, że w jakiś sposób ona to wszystko wchłania i obudzi się odświeżona, oświecona i gotowa na swojego przystojnego księcia. Myliłam się pod tak wieloma względami. Po pierwsze, w Japonii nie ma już zbyt wielu pierwotnych puszcz, a po drugie – trzeba się trochę przy takiej kąpieli napracować, choć chwilowe obumarcia nie są odradzane. W Parku Narodowym Chichibu-Tama-Kai, półtorej godziny pociągiem od Tokio, miałam się skupić na cykadach i dźwięku płynącego strumienia, kiedy nagle tuż obok mnie przejechał z warkotem bus marki Mitsubishi. Wypluł z siebie kolejnych biwakowiczów, którzy wysypali się z niego na skraju miasteczka namiotowego; wokół biegały dzieciaki z wędkami i różowymi poduszkami. To właśnie była przyroda w japońskim stylu.

Zamieszanie najwyraźniej nie przeszkadzało pozostałym kilkunastu uczestnikom mojej wyprawy shinrin-yoku. Japończycy mają bzika na punkcie tego rozwiązania, które jest tutaj standardowym środkiem profilaktycznym. To doskonalenie zmysłów w taki sposób, aby otwierały się na otaczający człowieka las. Nie chodzi o zupełnie dzikie miejsca, lecz o hybrydę przyrody i cywilizacji, którą Japończycy tworzą od tysięcy lat. Można się przespacerować, napisać haiku, przełamać gałązkę lindery trójklapowej i wdychać jej leśny, elegancki zapach. Cała koncepcja opiera się na pradawnej więzi, którą można wydobyć na światło dzienne za sprawą kilku sensorycznych trików.

„Ludzie wyjeżdżają z miasta i dosłownie kąpią się w zieleni” – wyjaśnił mi Kunio, nasz przewodnik. „W ten sposób stają się zdolni do odprężenia”. Żeby nam w tym pomóc, Kunio – leśnik-ochotnik – ustawił nas na wzgórzu, twarzą do strumienia, z opuszczonymi po bokach rękami. Rozejrzałam się dokoła. Wyglądaliśmy jak Ziemianie porażeni światłami statku-matki. Kunio, ogorzały i radosny, polecił nam wdychać powietrze przez siedem sekund, wstrzymać na pięć, wypuścić. „Skupcie się na swoich brzuchach” – doradził.

Potrzebowaliśmy tego. W większości byliśmy miastowymi ujeżdżaczami biurek. Wyglądaliśmy jak słabe, obrane nasiona soi, tacy zmęczeni i bladzi. Obok mnie stał Ito Tatsuya, czterdziestojednoletni biznesmen z Tokio. Podobnie jak wielu innych tamtejszych uczestników jednodniowych wycieczek niósł ze sobą nadmiernie dużo sprzętu, którego znaczna część dyndała mu u pasa: telefon komórkowy, aparat fotograficzny, butelka na wodę, komplet kluczy. Japończycy byliby świetnymi skautami i prawdopodobnie dlatego są świetnymi pracownikami biurowymi. Pracują więcej niż ktokolwiek inny w krajach o wysokim poziomie rozwoju. Zaszli już tak daleko, że ukuli termin karōshi – śmierć z przepracowania. Zjawisko to odkryto w okresie bańki ekonomicznej lat osiemdziesiątych, kiedy pracownicy w sile wieku zaczęli padać jak muchy, a w następnych latach w krajach rozwiniętych szerzyła się wieść: cywilizacja może nas zabić. Wraz z Ito odetchnęliśmy sosnami, a potem zanurkowaliśmy w pudełka z bentō, pełne ośmiornic i marynowanych warzyw korzeniowych. Kunio chodził między nami i pokazywał zdumiewająco gałązkowatego patyczaka. Wydawało się, że barki Ito rozluźniają się z minuty na minutę.

– Kiedy jestem tutaj, na świeżym powietrzu, nie myślę o rzeczach – powiedział, zręcznie zagarniając kawałki rzodkiewki, podczas gdy ja rozrzucałam je po opadłych liściach dookoła.
– Jak jest po japońsku „stres”? – zapytałam.
– „Stres” – odpowiedział.

Park, w którym się znajdowaliśmy, jest największym skupiskiem drzew-olbrzymów w Japonii. To idealne miejsce do wprowadzania w życie najnowszych reguł japońskiej nauki o „wellness”. W zagajniku prostych jak tyczki kryptomerii Kunio wyjął ze swojego niewielkiego plecaka termos i poczęstował nas zebraną w górach herbatą o smaku kory i chrzanu japońskiego. Istotą shinrin-yoku, koncepcji nazwanej tak przez rząd w 1982 roku, ale opartej na dawnych praktykach sintoizmu i buddyzmu, jest chłonięcie natury wszystkimi pięcioma zmysłami – w tej części chodziło o smak. Wyciągnęłam się na szczycie porośniętego mchem głazu. Zakwakała kaczka. Może nie była to odległa i skalista dzika okolica, jaką wolał John Muir, ale nie było takiej potrzeby. Czułam się całkiem odprężona, a wkrótce miały to potwierdzić naukowe testy: pod koniec wycieczki moje ciśnienie krwi było o kilka milimetrów słupa rtęci niższe niż na początku. W przypadku Ito spadek był jeszcze większy.

Wiemy o tym, ponieważ uczestniczyliśmy w czterdziestej ósmej oficjalnej wyprawie „Leśnej Terapii” przygotowanej z myślą o shinrin-yoku przez Japońską Agencję Leśną. Instytucja ta chciała przysłużyć się Japończykom i znaleźć sposób na nieinwazyjne wykorzystanie lasów, które pokrywają 68 procent powierzchni lądowej kraju. W tym celu od 2003 roku przeznaczyła na badania poświęcone leśnym kąpielom około czterech milionów dolarów i w ciągu dziesięciu lat zamierza wyznaczyć sto szlaków Leśnej Terapii. Gości rutynowo zaciąga się do chatki, gdzie wkładają ręce w aparaty do pomiaru ciśnienia krwi, co stanowi element dążenia do zwiększenia zasobu danych dotyczących projektu. Do finansowanych przez rząd badań i kilkudziesięciu specjalnych szlaków należy dodać także niewielką liczbę japońskich lekarzy, którzy uzyskali certyfikaty w dziedzinie medycyny leśnej. Trudno przecenić niezwykłość tej sytuacji.

„Japońskie prace są w mojej opinii kluczowe; to kamień z Rosetty” – powiedział mi Alan Logan, wykładowca z Uniwersytetu Harvarda, naturopata, członek rady naukowej Międzynarodowego Towarzystwa Medycyny Naturalnej i Leśnej (z siedzibą w Japonii, rzecz jasna). „Musimy potwierdzić te koncepcje naukowo przez fizjologię stresu albo nadal będziemy nad stawem Walden”.

Japończycy mają dobry powód, żeby badać sposoby na rozluźnienie. Długie dni spędzane w pracy wraz z presją oraz rywalizacją o szkoły i posady skutkują trzecim najwyższym odsetkiem samobójstw na świecie (po Korei Południowej i Węgrzech). Jedna piąta mieszkańców Japonii żyje w wielkim Tokio, a 8,7 miliona ludzi musi codziennie korzystać z metra. W godzinach szczytu tłok jest tak wielki, że specjalni funkcjonariusze w białych rękawiczkach pomagają upchnąć pasażerów w pociągu, co także ma swoją specjalną nazwę, tsukin jigoku – piekło dojeżdżania.

 
Wesprzyj nas