Pełna cierpienia historia Shirin oddaje grozę, jaką sieje tak zwane Państwo Islamskie. W tym opartym na terrorze reżimie nie ma miejsca na litość dla ludzi, którzy nie chcą mu się poddać.


ShirinMiała właśnie przystąpić do matury, a potem studiować prawo, gdy terroryści z Państwa Islamskiego napadli na jej wioskę i uprowadzili wraz z innymi jazydzkimi kobietami i dziećmi. To wstrząsająca historia. Daje wgląd w psychikę młodej kobiety po wyjątkowo traumatycznych przejściach.

Shirin była kilkakrotnie sprzedana kolejnym bojownikom, gwałcona i traktowana jak niewolnica seksualna, nim przy pomocy ostatniego z „mężów” zdołała uciec z piekła zgotowanego przez terrorystów. Obecnie mieszka w Niemczech, gdzie otrzymała wsparcie w ramach specjalnego projektu niesienia pomocy ofiarom IS.

Pełna cierpienia historia Shirin oddaje grozę, jaką sieje tak zwane Państwo Islamskie. W tym opartym na terrorze reżimie nie ma miejsca na litość dla ludzi, którzy nie chcą mu się poddać.

W sierpniu 2014 roku IS skierowało swoje działania przeciwko z dawna osiadłym w Iraku mniejszościom religijnym, w szczególności przeciwko jazydom. Wielu mężczyzn zamordowano, a tysiące kobiet i dzieci uprowadzono i poddano przemocy seksualnej. Mniejszość religijna miała zostać unicestwiona, a wola ofiar złamana. Terroryści jednak nie zawsze osiągają swój cel, czego dowodzi historia Shirin, która chce dodać odwagi innym ocalałym i mówi: „Nie traćcie wiary, bo życie jest piękne!”.

***

„Ten nowy islamski terror wykracza poza nasze ludzkie zrozumienie okrucieństwa i cierpienia na niespotykaną dotąd skalę”
– prof. dr Jan Kizilhan

„Moi bracia, zapomnijmy o sporach politycznych. Przemawiam do was w imieniu ludzkości. Ratujcie nas! Jesteśmy mordowani. Jesteśmy unicestwiani. Nasza religia wkrótce zniknie z powierzchni ziemi. Błagam was w imieniu ludzkości, ratujcie nas!”
– fragmenty przemówienia jazydzkiej posłanki Vian Dakhil w irackim parlamencie w sierpniu 2014r.

Shirin pochodzi z jazydzkiej wioski położonej w regionie Sindżar w północnym Iraku. W sierpniu 2014 roku została uprowadzona przez terrorystów IS. Swoją historię opowiada pod pseudonimem, aby nie narażać na niebezpieczeństwo pozostawionych w Iraku krewnych.

Alexandra Cavelius jest pisarką i dziennikarką. Publikuje w renomowanych czasopismach.

Prof. dr Jan Kizilhan pochodzi z Kurdystanu i cieszy się międzynarodowym uznaniem jako specjalista w dziedzinie psychiatrii transkulturowej i traumatologii. Jest orientalistą i psychologiem.

Alexandra Cavelius, Jan Kizilhan
Shirin. Pozostanę córką światła
Moja ucieczka z rąk terrorystów IS
Posłowie prof. dr. Jana Kizilhana
Przekład: Magdalena Jatowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 27 września 2017
 
 

Shirin


Autorka Alexandra Cavelius przez wiele dni przeprowadzała wywiad z Shirin. Na podstawie tych rozmów spisała jej historię.

NIEMCY
Czuć się bezpiecznie – tego musimy się nauczyć od nowa

O życiu w Niemczech

Gdy w telewizji dwoje ludzi całuje się, przytula albo zbliża do siebie, tracę panowanie nad sobą. Chcę uciec. Robi mi się niedobrze, gdy muszę przyglądać się takim intymnym scenom. Pozostałe dziewczęta przytrzymują mnie wtedy i szybko wyłączają odbiornik. Wszystkie zostałyśmy pojmane przez oddziały tak zwanego Państwa Islamskiego (IS) i byłyśmy gwałcone i niewolone. Niektórym z nas udała się ryzykowna ucieczka przez góry Sindżar (w języku kurdyjskim: Şingal) w pobliżu granicy z Syrią. Ludzie w panice nie zdołali nic ze sobą zabrać. Kto mógł, chwytał swoje dzieci i biegł. W ciągu kilku godzin z regionu Sindżar uciekło ponad czterysta tysięcy osób.
Od kilku miesięcy wraz z szesnastoma innymi jazydkami mieszkam w wielopiętrowym bloku w Badenii-Wirtembergii. Najmłodsza ma półtora roku, najstarsza czterdzieści trzy lata. Mniej więcej połowa z nas to dzieci. Przez pierwsze dziesięć dni nie odważałyśmy się wyjść z domu. Bałyśmy się, że zostaniemy napadnięte albo uprowadzone i że ludzie będą do nas krzyczeć: „Czego tu szukacie?!”. Początkowo lęk przysłaniał wszystko inne. Mieszkamy w zacisznej małej miejscowości, na skraju lasu.
Mniej więcej po dwóch tygodniach pewna wolontariuszka zdołała nauczyć nas kilku słów po niemiecku. Starała się też zapoznać nas z nowym otoczeniem. Spotykamy tu także ludzi, którzy odwracają się do nas plecami, nie odpowiadają na powitanie i spoglądają na nas z wyższością. Z drugiej strony od kilku dni przychodzą do nas nauczycielki języka niemieckiego, a mam wrażenie, jakbyśmy znały się z nimi od dziesięciu lat – tak są serdeczne i otwarte. To cudowne uczucie. Bardzo lubię ten kurs językowy.
Powoli, bardzo powoli zdobyłyśmy się na odwagę, by przejść same kilka kroków po ulicy. Początkowo potrafiłyśmy to zrobić tylko w grupie. Pomogło przede wszystkim to, że ludzie dookoła wciąż podkreślają: „W Niemczech jesteś bezpieczna”.
Kierowniczka naszej grupy uważa mnie za kogoś w rodzaju przywódczyni tych kobiet. Sama nie zwróciłabym na to uwagi. Owszem, dziewczęta przychodzą do mnie i proszą o radę. Słuchają tego, co mam do powiedzenia; nawet ta czterdziestotrzyletnia jazydka pytała mnie na przykład o to, jak podróżuje się pociągiem. Branie na siebie odpowiedzialności za innych nie sprawia mi przyjemności, ale cóż, tak najwyraźniej musi być. Może dzieje się tak dlatego, że mówię po angielsku lepiej niż pozostałe kobiety, więc mogę tłumaczyć ich słowa i zapisywać ich prośby.
W domu, w północnym Iraku, miałam właśnie zdawać maturę, a potem chciałam skończyć studia prawnicze, by móc bronić praw innych ludzi. Wszystkie jazydki bardzo się cieszą, że będą mogły uczęszczać w Niemczech do szkoły, mnie jednak cieszy to w szczególny sposób. Chciałabym jak najszybciej nauczyć się tego języka, ale w mojej głowie tkwi jeszcze tyle gniewu i nienawiści, że z trudem zapamiętuję nowe informacje.
Moje myśli krążą stale wokół tych samych spraw. Czy moje rodzeństwo żyje? Gdzie jest matka? Znów przypominam sobie nasze pożegnanie. W tradycyjnej białej chuście narzuconej luźno na ciemne włosy i w długiej spódnicy stoi przede mną i każe uciekać. „Ratuj się, Shirin!”. Znów poznaję po jej głosie, że nie chce się rozpłakać, bo w przeciwnym razie nie potrafiłabym jej zostawić. Znów czuję, jak w samochodzie wykręcam szyję, by patrzeć na nią, dopóki nie zniknie mi z oczu…
Chciałabym pewnego dnia sprowadzić do Niemiec moich najbliższych. Mam nadzieję, że zdołają przeżyć. Mam nadzieję, że nadal żyją. Moje serce wyrywa się do nich. Powinnam jednak być gotowa na najgorsze. Wracać nie chcę. Bo i dokąd? Zostały tam tylko popioły i gruzy.

Pokój

W Niemczech pragniemy przede wszystkim jednego: żyć w pokoju. Jest to dla mnie największy dar! Pozostałe dziewczęta i kobiety codziennie rozmawiają między sobą o tym, co się wydarzyło. Próbuję je powstrzymać: „Przestańcie już! Nie chcę tego słuchać”, ale wciąż o tym mówią. Wszystkie chcą się uwolnić od tego horroru, lecz on nas nie opuszcza. Ciągle musimy sobie o tym przypominać. Tak jakby coś w naszych głowach nie poddawało się kontroli.
Niektórzy z nas przynieśli ze swojej niewoli w IS zbyt wielki ciężar. Mieszka z nami na przykład pewien trzylatek, który gryzie i szczypie innych i niszczy swoje zabawki. Jego matka nie ma już siły, by bronić się przed agresją dziecka. Często wpatruje się pustym wzrokiem w ścianę. Gdy tylko chłopiec usłyszy słowo „modlitwa”, klęka jak modlący się muzułmanie i zaczyna mamrotać wersety z Koranu.
W naszym schronisku spotkało się wiele dziewcząt i tyle samo różnych historii. Każda mieszkanka opowiada o tym, czego doświadczyła, co widziała albo o czym słyszała. O pojmanych kobietach, które palono żywcem. O odcinaniu piersi i rozcinaniu brzuchów ciężarnym. Wszystkie mówią, jak długo były w niewoli i ilu członków rodziny straciły. Trudno to znieść. Przeżyłyśmy, ale mamy wrażenie, jakbyśmy były martwe.
Co dziwne, w pierwszych dniach pobytu Niemczech poczułam się znacznie gorzej niż w Iraku. Wcześniej nie uświadamiałam sobie, jak wyczerpujące były dla mnie te ostatnie miesiące. W obozach dla uchodźców w północnym Iraku pracowałam nawet w niemieckiej organizacji niosącej pomoc, ale gdy już znalazłam tutaj spokój, ogarnęło mnie dziwne otępienie. Czułam tylko, że nie czuję zupełnie nic. Jakbym wędrowała przez świat snu i przestała istnieć na jawie. W takich momentach marzę, że cała moja rodzina zostaje uwolniona ze szponów tamtego oddziału zabójców. Wiem jednak dobrze, że tak nie może się stać, bo niektórzy moi krewni dawno już zostali zamordowani.
Nocą zasypiam bardzo późno i często wybudzam się ze snu. Rano zrywam się na nogi o szóstej, choć jestem potwornie zmęczona. Nie wiem, czy coś mi się śni. Moje współlokatorki twierdzą, że mówię i krzyczę przez sen. Budzi je to. Są przerażone moimi słowami.
Na zewnątrz nie da się niczego po mnie poznać. No cóż, wypadają mi włosy, ale wypadają prawie wszystkim z nas. Kasztanowe loki. Garściami. To wina stresu, jak wyjaśnił nam lekarz. Choć odczuwam ból, fizycznie nic mi nie dolega. Tylko psychicznie jestem bardzo rozchwiana. To dziwne uczucie otępienia czasami nie chce mnie opuścić. Myślę sobie wtedy, że śmierć jest wybawieniem, że ulgą byłoby zakończyć życie. Nie rozumiem, dlaczego nie chcą podarować mi śmierci.

Dzięki ukierunkowanej terapii jesteśmy w stanie sprawić, że kobiety odzyskują kontrolę nad wspomnieniami, że mogą znowu wyjść na zakupy, zacząć się uczyć niemieckiego albo pójść do szkoły. Bez terapii wiele z tych kobiet nie potrafi wyrzucić z głowy obrazów swoich strasznych przeżyć. Pewna dwudziestosześcioletnia matka, wielokrotnie zgwałcona, opowiadała mi o emirze IS, który zmuszał ją, by codziennie czytała Koran. Ponieważ jednak nie znała języka arabskiego i podczas czytania popełniała błędy, terrorysta za karę wsadził jej dwuletnią córkę Lozin do blaszanej skrzyni. Dziewczynka była tam zamknięta przez siedem dni w temperaturze od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu stopni. Wieczorem wolno jej było coś zjeść, ale natychmiast zwracała posiłki. Ta młoda kobieta powiedziała mi, że żyje tylko ze względu na swojego pięcioletniego syna i siedmioletnią córkę, którzy musieli się temu wszystkiemu przyglądać. Do dziś widzi przed sobą leżące na ziemi zwłoki córeczki. Gdy tylko zobaczy na ulicy lub w supermarkecie dziecko w wieku swojej córki, koszmar zaczyna się dla niej od nowa.
Jan Kizilhan

Przed dziewczętami ze schroniska biorę się w garść. A przynajmniej próbuję. Wciąż staram się dodawać im sił i odwagi. Jeśli sama zaczęłabym użalać się nad swoim losem, nie miałabym prawa udzielać im mądrych rad. W takim wypadku zarzuciłby mi: „Dlaczego twierdzisz, że nie powinnyśmy płakać, skoro sama to robisz?”. Zatem gdy płaczę, robię to w samotności. Czasami jednak nie zauważam, że łzy same ciekną mi po policzkach. Nie dociera do mojej świadomości, że w takiej chwili ponownie przypominam sobie wszystko to, czego nie da się znieść.
Jedna z moich współlokatorek, której kuzynka, podobnie jak moja siostra, ma dopiero dziewięć lat i trafiła w łapy bojowników IS, ostatnio stwierdziła przy wszystkich: „Kobietom i dziewczynkom, które nadal są w niewoli, życzę śmierci”. Odpowiedziałam na to: „Jeśli się stamtąd nie wydostaną, śmierć będzie dla nich lepsza niż wszystko inne. Jeżeli jednak zostaną uwolnione, wierz mi, że będą chciały dalej żyć”.
Niestety sama nie zawsze pamiętam swoje rady.

Gdy w północnym Iraku badałem tę dwudziestosześcioletnią matkę, jej siedmioletnia córka podeszła ze smartfonem w ręce i pokazała mi zdjęcie prześlicznej dziewczynki. „To Lozin”, powiedziała. Pięcioletni syn kobiety schował się, drżąc, za płaczącą matką. Po siedmiu dniach emir IS wyciągnął Lozin z blaszanej skrzyni, zanurzył w lodowatej wodzie, a potem bił tak długo, że złamał jej kręgosłup. Dwa dni później zmarła. Na oczach matki i rodzeństwa emir uniósł drobne zwłoki i cisnął je na ziemię. „Tak muszą umrzeć wszyscy niewierni!”, krzyknął.
Jan Kizilhan

Czuć się bezpiecznie – tego musimy się nauczyć od nowa

W pierwszych miesiącach nie udzielano nam pomocy psychologicznej. Chciałyśmy, żeby przepisano nam leki, abyśmy mogły się uspokoić i spać nocą. Gdy się skarżymy, nasza opiekunka radzi: „Wypijcie trochę wody albo pójdźcie na spacer”. Nie potrafię jeszcze w pełni cieszyć się nowym otoczeniem, ponieważ w moim życiu brakuje najważniejszego: rodziny. Bez niej czuję się czasami bardzo zagubiona i nie wiem, gdzie szukać oparcia.
Nasze emocje są niezwykle rozchwiane. W jednej chwili śmiejemy się, a już w następnej śmiech milknie jak po wciśnięciu guzika. Twarze wokół mnie stają się wtedy nieobecne. Do naszych głów zakrada się zwątpienie. Jak możemy się śmiać, kiedy nasi bliscy cierpią? Jak możemy żyć w pokoju, gdy oni doświadczają koszmaru? Czy zdołamy same stawić czoła przyszłości?

Maltretowane kobiety zwykle cierpią z powodu koszmarów sennych, stale powracających wspomnień i obaw, że ponownie trafią w ręce IS. Typowy jest dla nich brak radości, zainteresowań, utrata zaufania do ludzi i wiary w ludzkość, ciągła nieufność wobec innych osób i zwiększona czujność, ponieważ wciąż spodziewają się jakiegoś nagłego nieszczęścia. Do tego dochodzą dolegliwości fizyczne, takie jak bóle głowy, pleców i brzucha, brak energii, skłonność do pogrążania się w myślach, zaburzenia snu oraz unikanie sytuacji postrzeganych jako niebezpieczne.
Jan Kizilhan

Bywają chwile, gdy nie mam nawet ochoty uczestniczyć w moim ulubionym kursie języka niemieckiego, gdy nie opuszczam pokoju i mam potrzebę się schować. Zawsze przychodzi wtedy do mnie jedna z dziewcząt i mówi łagodnie: „Jestem przecież dla ciebie jak siostra i wszystkie pozostałe kobiety tutaj też. Przestań płakać. Wszystkie jesteśmy z tobą”. Jestem za to bardzo wdzięczna. Czuję się tu bezpieczna.
Gdy wprowadzałyśmy się do naszego lokum, prawie się nie znałyśmy. Pochodzimy z różnych wiosek. Wszystkie czułyśmy się sobie trochę obce, ale na miejscu zaprzyjaźniłyśmy się, właśnie dlatego że połączył nas wspólny los. Stałyśmy się jakby małą rodziną zastępczą. Nie wiemy tylko, co będzie dalej. Jakie mamy perspektywy? Czy możemy same poszukać sobie mieszkania? Chciałybyśmy pójść do pracy i zacząć zarabiać, bo to, co dostajemy, nie wystarczy na życie. Jedyna odpowiedź, jaką usłyszałyśmy do tej pory na nasze pytania, brzmiała: „Macie dwa lata, potem możecie wrócić albo zostać”.
Ale co ma się z nami dziać w ciągu tych dwóch lat? I co będzie później?
Chciałybyśmy porozmawiać o naszej przyszłości z doktorem Kizilhanem, który sprowadził nas tu z Iraku, ale on jest bardzo zajęty. Musi uratować jeszcze wiele kobiet.

Jako specjalista w dziedzinie terapii osób dotkniętych traumą kursuję tam i z powrotem pomiędzy moją ojczystą Badenią-Wirtembergią a północnym Irakiem. W moim biurze w Dahuku wysłuchuję historii ocalałych – kobiet i dzieci, które zostały porwane i były maltretowane przez IS. Nasze zadanie jest trudne, ponieważ nie możemy zabrać wszystkich, a niemal wszyscy chcą wyjechać. Kraj związkowy Badenia-Wirtembergia zadeklarował gotowość przyjęcia do końca 2014 roku tysiąca potrzebujących ochrony kobiet i dzieci. To akcja pomocowa, jakiej dotąd w Niemczech jeszcze nie było.
Jan Kizilhan

Flaga ISIS przed domem

Na początku dużym problemem dla nas, nowo przybyłych, było porozumiewanie się. Najpierw przydzielono nam tylko jednego tłumacza. Mężczyznę, w dodatku muzułmanina. Prawie wszystkie zostałyśmy zgwałcone w imię islamu. Nasze zaufanie do mężczyzn zostało gruntownie zniszczone. Podchodzimy nieufnie nawet do wielu jazydów. Tłumaczowi zadawałyśmy tylko pytania dotyczące dnia codziennego, na przykład kwestii związanych z pieniędzmi lub z organizowanymi dla nas zajęciami. Jednak o tym, co nas spotkało, co widziałyśmy i co wycierpiałyśmy, nie chcemy rozmawiać z żadnym mężczyzną.
Podczas naszych pierwszych wycieczek prześladował nas prawdziwy pech. W pewnym sklepie natknęłyśmy się na Araba i Kurda. Mężczyźni spytali, skąd pochodzimy. Moja przyjaciółka odparła: „Jesteśmy jazydkami”. Gdy znalazłyśmy się przed sklepem, ofuknęłam ją: „Jak mogłaś im to wyjawić?”. Tak bardzo bałam się, że ci dwaj odszukają nas i uprowadzą.
Następnym razem podczas spaceru w pobliżu naszego lokum zobaczyłyśmy w pewnym przydomowym ogródku czarną flagę IS z charakterystyczną pieczęcią i wyznaniem islamskiej wiary. Kilkakrotnie przechodziłyśmy już obok tego domu, ale nigdy wcześniej nie zauważyłyśmy niczego niezwykłego. Natychmiast zrobiłam kilka zdjęć telefonem komórkowym i przesłałam je do Jalila, znajomego jazydy z Frankfurtu. „Znalazłyśmy ISIS”, napisałam do niego przez WhatsApp. „W Niemczech to zabronione”, odpisał. Ponownie ogarnął nas dawny lęk, że terroryści są pośród nas.
Jalil zawiadomił policję i funkcjonariusze zjawili się w naszym schronisku. Uspokoili nas, że rozmawiali już z mieszkańcami tamtego domu i że flagę natychmiast zdjęto. Policjanci sami byli bardzo zdziwieni. Był to podobno pierwszy raz, gdy odkryto w Niemczech flagę IS. Symbole Państwa Islamskiego są tu zakazane. Funkcjonariusze wyjaśnili nam, że w Niemczech rzeczywiście mieszkają radykalni muzułmanie. Ludzie ci nie odważają się jednak popełniać przestępstw w państwie prawa. Czy to przekonanie zmieniło się po listopadowych zamachach przeprowadzonych przez IS w Paryżu?
Policjanci nadmienili też, że wielu z tych tak zwanych bożych bojowników wyjechało do Syrii lub Iraku na „świętą wojnę”. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie pokonują tysiące kilometrów, by dać się zastrzelić. Prędzej czy później czeka ich śmierć. Bojownicy IS nie akceptują ani krytyki, ani odrębnego zdania, nie mówiąc już o najdrobniejszych błędach. Eliminują każdego, kto im nie odpowiada. Jazydów, Kurdów, szyitów, chrześcijan czy nawet sunnitów i wszystkich myślących inaczej. Kto nie chce mówić, jest torturowany tak długo, aż powie to, co chcą usłyszeć.

Ten nowy islamski terror wykracza poza nasze ludzkie zrozumienie okrucieństwa i cierpienia. (…) Na niespotykaną dotąd skalę dżihadyści giną w samobójczych zamachach, maltretują, gwałcą i sprzedają młode dziewczęta albo przed kamerami ścinają ludziom głowy i chwalą się takimi filmami w sieci. Terroryzm obejmuje swoim zasięgiem cały świat. Coraz częściej posługuje się nowymi środkami, a liczba potencjalnych sprawców i zwolenników jest ogromna.
Jan Kizilhan

Na szczęście policjanci każdego wieczora patrolują ulice w naszej miejscowości. Gdybym dziś zobaczyła kogoś z tej bandy morderców, nie uciekłabym. Zawdzięczam to poczuciu bezpieczeństwa i oparciu, jakie zyskałam w tym kraju. Tutaj nie czuję już strachu. Nawet jeśli moje towarzyszki twierdzą, że co noc krzyczę przez sen.
W ciągu dnia potrafię spędzić kilka godzin sama poza domem. To cudowne, że można czuć się bezpiecznie. Musimy jednak nauczyć się tego od nowa. My, dziewczęta, nawet w Niemczech czujemy się znacznie pewniej, gdy śpimy we cztery lub pięć w jednym pokoju, choć właściwie jest on przeznaczony dla dwóch osób.

Im młodsza osoba, tym większa szansa, że terapia i integracja się powiodą. Szacuję, że dziewięćdziesiąt procent osób, które przyjeżdżają w ramach projektów, w Niemczech całkowicie się zintegruje. Przede wszystkim szkoła oddziałuje na dzieci jak psychoterapia.
Jan Kizilhan

 
Wesprzyj nas