Książka Witolda Gapika „Pijany martwym Gruzinem” to wyjątkowa opowieść o miejscach, ludziach, kulturze i tradycji byłych republik Związku Radzieckiego.


Pijany martwym GruzinemPełna humoru i niezwykle ciekawych przygód książka jest mistrzowskim połączeniem książki podróżniczej i powieści łotrzykowskiej.

Niewiarygodne historie, dramatyczne przeżycia, opisani ludzie i miejsca czynią ją jedyną w swoim rodzaju.

***

„(…) Przedstawione tu historie są momentami tak niewiarygodne i dramatyczne, że zastanawiamy się, czy one rzeczywiście mogły się wydarzyć. Książka, łącząca cechy reportażu, powieści łotrzykowskiej i opowieści podróżniczej, wciąga tak bardzo, że ani na chwilę nie pozwala się od siebie oderwać”
Andrzej Dębkowski, Związek Literatów Polskich

„Pijany martwym Gruzinem uzmysławia nam w brawurowym stylu, że książka podróżnicza to zdecydowanie więcej niż nawet najlepszy przewodnik. Podróżujący wyznaczonym i sprawdzonym szlakiem z pewnością powinni mieć ze sobą przewodnik. Dzieło Witolda Gapika jest dla tych, którzy szukają natchnienia, by rozpocząć najpiękniejszą z podróży… w nieznane.”
Marcin Tercjak (Radio Łódź)

„Książka pełna jest anegdot opisujących nieprawdopodobne sytuacje, które nie miałyby prawa wydarzyć się na uporządkowanym, a więc nudnym i przewidywalnym Zachodzie. Z nich autor potrafił złożyć opowieść, którą czyta się jednym tchem. Przygód jest tu dużo więcej niż w typowej książce podróżniczej, ba… znacznie więcej niż w dobrej opowieści awanturniczej. Są bazarowi naciągacze i upominający się o łapówki lokalni kacykowie, jest brawurowy przemyt waluty i szalone wypady ,,w step”, albo w celu porwania kandydatki na żonę dla brata azerskiego przyjaciela. Uczestniczymy w rozróbach na zapyziałych dansingach w prowincjonalnych restoranach i przesłuchaniach na dorównujących im rangą komisariatach. Jest nawet krótki pobyt w więzieniu w którejś ze środkowoazjatyckich republik, i wreszcie – tak to nie pomyłka… – trup (i to nie jeden)! Debiutancka książka Witolda Gapika znalazła swoje zasłużone miejsce w mojej biblioteczce pomiędzy Taksimem, handlowo-łotrzykowską epopeją Andrzeja Stasiuka, a Opisaniem świata Marco Polo.”
Wojciech Knapik (twórca Festiwalu Podróży i Przygody BONAWENTURA oraz dyrektor festiwalu folkowego PANNONICA)

***

Przemykaliśmy po błotnistych dróżkach pomiędzy skąpo oświetlonymi domami. Dla kurażu piliśmy. Całkiem sporo. Okrutnie mocnej owocowej samogonki. Wreszcie stanęliśmy. Z wyłączonym silnikiem i zgaszonymi światłami czekaliśmy sam nie wiem na co. Z bagażnika Ahmed wyciągnął czarną, wełnianą chustę.
– Weź to! – zakomenderował.
– Ale co będziemy robić? – zapytałem wreszcie, przeczuwając przybycie do celu naszej wyprawy.
Przewracając podchmielonymi oczami, Ahmed uśmiechnął się szpetnie i zapowiedział.
– Będziemy kraść żonę dla mojego brata.
Mój mocno nietrzeźwy mózg nie ocenił należycie niebezpieczeństwa.
– Dobra. Którą bierzemy?
– Staniemy tu i poczekamy. Powinna niedługo wyjść. (…)
Nagle trącenie pod bok. Wyszła. Smukła kaukaska piękność z kruczoczarnymi włosami do połowy pleców. Przeszła obok nas, rozsiewając niewidoczną mgiełkę dziewczęcych perfum.
– Dawaj! – syknął Ahmed.
(fragment książki)

Witold Gapik (ur. 1974) – zelowianin, prawnik, nauczyciel, menadżer eksportu. Jako handlowiec podróżował po Ukrainie, Rosji, Azji Środkowej, Kaukazie, Bliskim Wschodzie, Afryce Północnej. Od 2011 roku właściciel firmy Caspian Trade, importer win z Gruzji i Węgier.

Witold Gapik
Pijany martwym Gruzinem
Wydawnictwo Bezdroża
Premiera: 14 czerwca 2017
 
 

Pijany martwym Gruzinem


Porwanie

Tego dnia Ahmed powitał mnie tajemniczym uśmiechem.
– Ty moj nastajaszczyj drug? – zapytał na dzień dobry.
Jak zwykle zapewniłem go o sile i wieczystości mojego oddania.
 – Jest zadanie. Poważne zadanie – powiedział – pojedziemy w góry.
Pojechaliśmy we czwórkę: Ahmed, Rasim „Kak dieła”, Gurban w czapce uszance i ja. Po drodze zastolje. Zakuska i zapojka. Chyba ze trzy razy. Z obowiązkowym zapewnieniem się o przyjaźni i odwadze, której nam nie zbywa dla przeprowadzenia trudnego zadania. Przejeżdżaliśmy przez wszystkie strefy klimatyczne kaukaskiego międzymorza: step z pustynią, góry i doliny ozdobione malowniczymi ostańcami, podobne afrykańskim sawanny i nadmorskie laguny otoczone gajami oliwnymi, przywodzącymi na myśl uroki dalekiej Italii lub Lazurowego Wybrzeża.
Mijaliśmy maleńkie miasteczka, święte gaje z meczetami ukrytymi w cieniu drzew, wioszczyny zapomniane przez cywilizację i majaczące w oddali zbiorowiska chałup dolepionych do górskich stoków. Prawdziwi Argonauci w wyprawie po złote runo.
Na miejsce dotarliśmy po zmierzchu. W maleńkiej czajchanie wzmocniliśmy się herbatą, a chłopaki zagrali kilka partii domino. Z nieodłącznym wrzaskiem, złowrogimi gestami, zgrzytaniem zębów.
Potem znów wsiedliśmy do jeepa i pojechaliśmy przez ciemne uliczki górskiej osady. Przemykaliśmy po błotnistych dróżkach pomiędzy skąpo oświetlonymi domami. Dla kurażu piliśmy. Całkiem sporo. Okrutnie mocnej owocowej samogonki. Wreszcie stanęliśmy. Z wyłączonym silnikiem i zgaszonymi światłami czekaliśmy sam nie wiem na co. Z bagażnika Ahmed wyciągnął czarną, wełnianą chustę.
 – Weź to! – zakomenderował.
 – Ale co będziemy robić? – zapytałem wreszcie, przeczuwając przybycie do celu naszej wyprawy.
Przewracając podchmielonymi oczami, Ahmed uśmiechnął się szpetnie i zapowiedział.
 – Będziemy kraść żonę dla mojego brata.
Mój mocno nietrzeźwy mózg nie ocenił należycie niebezpieczeństwa.
 – Dobra. Którą bierzemy?
 – Staniemy tu i poczekamy. Powinna niedługo wyjść. Staliśmy i czekaliśmy. Ikona jak ze szpiegowskiego dreszczowca. Ciemność rozświetlana ognikiem papierosa. Kwintesencja banału zmaterializowana w kaukaskiej rzeczywistości.
Nagle trącenie pod bok. Wyszła. Smukła kaukaska piękność z kruczoczarnymi włosami do połowy pleców. Przeszła obok nas, rozsiewając niewidoczną mgiełkę dziewczęcych perfum.
 – Dawaj! – syknął Ahmed. Zarzuciliśmy chustę na dziewczynę. Wrzasnęła nawet niezbyt głośno. Wszystko banalnie proste. Wzięliśmy ją pod ręce, szamoczącą się i krzyczącą. Nawet nie zauważyłem, kiedy wokół nas rozbłysły światła w oknach. Zawyły psy. Gurban już czekał z zapalonym silnikiem. Wrzuciliśmy dziewczynę na tylne siedzenie i ruszyliśmy całą parą naprzód.
Nagle huk! Jeden, a potem cała kanonada strzałów. W tyle, za nami zabłysły oślepiające światła reflektorów. „Kurwa mać! – pomyślałem – ale z tego to się nie wywinę”. Gurban pędził, ile fabryka dała, a dla uspokojenia popijał koniak z piersiówki. Pędziliśmy tak chyba ze dwadzieścia kilometrów. Miałem wrażenie, że kule świszczą koło nas, ale to chyba nasze pijane oddechy, a może ciche pojękiwanie porwanej dziewczyny? Niedaleko za wsią dołączyły do nas nieznane samochody. Ścigający przepadli gdzieś w mrokach nocy, a my zatrzymaliśmy się na poboczu. Najpierw okrzyki, wódka rozlana do stakanów na masce wozów i wystrojony Hakani przyklękający przed drzwiami naszej limuzyny, który delikatnym głosem mówił do dziewczyny, wysuwając przed siebie pudełko ze złotym pierścionkiem. Akcept. Znów wódka, a ja zorientowałem się, że wziąłem udział w zgrabnie wyreżyserowanym show, o którym wiedzieli wszyscy: rodzina uprowadzonej, najbliżsi sąsiedzi, ona sama i moi „dzielni” druzja. Jedynym niewtajemniczonym byłem oczywiście ja. Adrenalina wraz z wódką kamiennym strumieniem spływa do stóp. Sformowaliśmy konwój i ruszyliśmy w stronę Baku.
Zacząłem dopytywać o tradycje ślubne. Małżeństwo z wyboru dokonanego przez młodych wcale nie jest oczywistością. Rodzice dają swoim dzieciom określony czas na poszukiwania wybranki(a) swego serca. Jednak jeśli dokonywanie wyboru się przedłuża, biorą sprawy w swoje ręce i przy pomocy tradycyjnych swatów doprowadzają do spotkań młodych – rzecz jasna pod czujnym okiem przyzwoitek z jednej i drugiej strony.
Działanie takie, zwłaszcza w przypadku młodych mężczyzn, ma swój powód praktyczny. W kulturze islamu młodzieniec ma prawo spędzać wolny czas z przyjaciółmi na fajkach wodnych, herbacie czy modnych ostatnio grach komputerowych, jednak przedłużanie stanu kawalerskiego mogłoby doprowadzić do przeciągającej się zależności od rodziców, braku życiowej zaradności, a w końcu do późnego ojcostwa (czy w przypadku kobiet macierzyństwa), co odebrałoby dziadkom radość z wnuków. Dlatego swatowie wciąż krążą nie tylko po ulicach wsi i miasteczek, ale są mile widzianymi gośćmi pod dachami domów stolicy. Profesja swata traktowana jest z wielką atencją i szacunkiem, a ci najlepsi prowadzą specjalne rejestry panien i kawalerów na wydaniu. Przy czym swat to nie tylko osoba kojarząca małżeństwa, to jednocześnie instytucjonalny odpowiednik katolickich zapowiedzi. Jego obowiązkiem jest nie tylko doprowadzić do spotkania młodych ludzi, ale także rozgłosić ten fakt pośród opinii publicznej oraz zbadać, czy nie istnieją jakiekolwiek przeszkody do zawarcia małżeństwa.
Załóżmy jednak, że mamy już młodą parę. Kolejnym elementem tradycji jest tzw. szirin, czyli „słodka herbata”. Jest to pierwsze spotkanie rodziców państwa młodych, którzy oficjalnie podejmują decyzję o zawarciu związku małżeńskiego przez ich dzieci. Podczas szirin ustala się długość czasu narzeczeństwa, czyli niszan. Krótki okres pomiędzy pierwszym spotkaniem a oficjalnymi zaręczynami to tzw. chebra.
Zaręczyny mogą zostać zawarte podczas oficjalnej ceremonii w domu, restauracji albo przez porwanie… Co jednak ważne, w przeciwieństwie do porwań w Azji Środkowej, przyszła panna młoda może w tym momencie odmówić zamążpójścia. W takiej sytuacji mężczyźni biorący udział w porwaniu, bez uszczerbku na moralności i honorze panny, powinni odtransportować porwaną dziewczynę do domu, obdarowując ją podarkami w celu uniknięcia odwetu jej najbliższych. Jeśli oświadczyny zostały przyjęte, porwaną przewozi się do domu najczęściej najstarszego brata przyszłego pana młodego, który odpowiada za bezpieczeństwo dziewczyny, a także, rzecz jasna, za organizację przyjęcia ślubnego.
Azerbejdżańskie wesele znacząco różni się od naszych. Pomijam liczbę gości: trzystu, czterystu to absolutna norma. Z reguły zaczyna się wczesnym popołudniem i kończy najpóźniej o północy. Sama ceremonia zawarcia małżeństwa najczęściej odbywa się podczas przyjęcia. Urzędnik stanu cywilnego przyjmuje oświadczenia młodych, zbiera podpisy i wygłasza krótką mowę. Dopiero po tym następuje wręczenie podarków i kopert, poprzedzane indywidualnymi mowami i życzeniami dla nowożeńców. Zdarzają się też toasty, niektóre szczególnie piękne. Małe bajki lub refleksje nad ludzkim losem z obowiązkową głęboką pointą. Na przykład taki:
Oto kieliszek. Gdy go napełnić przypomina człowieka: ciało i duszę. Jak dla kielicha ważnym jest alkohol, który w nim podajesz, tak dla ciała istotna jest czystość duszy, która je wypełni. Wypijmy za to, aby kielichy były zawsze pełne, a nasze ciała zamieszkane przez piękne dusze, pełne chwalebnych uczynków i uczuć!
Czas w tany! W obowiązkowych jednopłciowych kręgach. Najpierw mężczyźni z uniesionymi wysoko ramionami przypominający tokujące żurawie. Przytupywanie, podrygiwanie, unoszenie rąk na podobieństwo ptasich skrzydeł, noga do góry, a na twarzy dumna mina kaukaskiego zdobywcy. Potem coraz szybsze kroki w takt opętańczej, kaukaskiej lezginki, zakończone charakterystycznym uniesieniem czubków butów, drobione z szybkością serii z automatu – muszą podobać się kobietom, które wkraczają na parkiet w drugiej kolejności, bujając biodrami i zaplatając dłonie w zmysłowym tańcu wschodnich serwgilim. Spoglądają z ukosa, uśmiechają się, kokietując w odwiecznym rytuale przerywanym obowiązkową salwą z konfetti i fajerwerków oglądaną z restauracyjnego balkonu…
Bankietnyj zał jako pierwsi opuszczają młodzi, udając się do wcześniej wynajętego apartamentu lub luksusowego hotelu. Przez najbliższe trzy dni nikt nie ma prawa do nich dzwonić. Pan młody powinien mieć czas, by spokojnie skonsumować małżeństwo i cieszyć się wdziękami swej wybranki. Czwartego dnia młodzi wracają do domu, by spotkać się z rodzicami, najbliższymi, a przyjaciółki panny młodej w sobie znany sposób potwierdzają fakt jej przedślubnego dziewictwa podczas oficjalnego wystąpienia.
Cóż więcej? I ja tam byłem, i wino piłem…

 
Wesprzyj nas