Dziesięć dni w sercu Stambułu. Dziesięć dni w podziemnym więzieniu, w którym przebywa czterech więźniów.


Stambuł, StambułKiedy nie są torturowani, snują – na podobieństwo bohaterów “Dekameronu” – opowieści o życiu i mieście, jakie znali w przeszłości.

Stopniowo ich historie wyłaniają się z podziemi, mówiąc równie wiele o opowiadających, co o samym Stambule.

– Dayi Küheylan, czy ty pomyślałeś, że ta cela to Stambuł? Jesteśmy pod ziemią, nad nami są ulice. Miasto rozpościera się od jednej strony horyzontu po drugą. Nawet niebo ma trudności, żeby pomieścić je pod sobą. Pod ziemią wschód i zachód słońca to jedno i to samo, ale jeżeli poczujesz wiatr, to napotkasz wody Bosforu i zobaczysz szafirowe fale. Dayi Küheylan, gdybyś miał szansę zobaczyć Stambuł, o którym ojciec tyle ci opowiadał, patrzeć na niego nie z tej celi, lecz z pokładu statku, zrozumiałbyś, o czym mówię. To miasto to nie tylko trzy ściany i żelazne drzwi.
Przypływający z daleka najpierw widzą po prawej stronie pogrążone we mgle Wyspy Książęce. Mógłbyś pomyśleć, że to stada ptaków, które przysiadły tam, żeby odpocząć. Wzdłuż brzegu po lewej stronie mury rozciągające się jak wąż spotykają się z latarnią morską. W miarę jak mgła się rozrzedza, kolory stają się coraz bardziej wyraźne. Tak jak w swojej wsi przyglądałeś się kilimom na ścianach, tak samo teraz podziwiałbyś kopuły i smukłe minarety.
Gdy zapatrzysz się na obrazek na kilimie, zdarza ci się pomyśleć, że w innym świecie toczy się bez ciebie życie, o którym nie masz najmniejszego pojęcia. Właśnie w tej chwili statek zabiera cię do samego serca tego życia. Człowiek to powietrze wydychane podczas westchnienia. Powiesz sam sobie, że życia nie starczy, żeby poznać Stambuł.

***

“Stambuł, Stambuł” to opowieść o sile ludzkiej wyobraźni, o ocalającej roli śmiechu i o tym, że wszędzie jest tyle samo nadziei, co cierpienia. Burhan Sönmez robi to, co wielu autorów na świecie chciałoby robić, ale naprawdę tylko niewielu z nich umie osiągnąć: oddaje głos tym, którzy są go pozbawieni, skupia uwagę na zapomnianych i wskrzesza nie tylko opowieści tej krainy, lecz również leczy jej poturbowane sumienie. Pisarz z pasją, sercem i dobrą pamięcią.
Elif Şafak

Głęboko poruszająca powieść o przeobrażającej roli słów w czasach rozpaczy.
Ece Temelkuran

Stambulskie podziemne więzienie przypomina marokański Tazmamart z prozy Tahara Ben Jellouna. Burhan Sönmez opowiada zresztą o tym samym, co Ben Jelloun, zderzając okrucieństwo z duchową łagodnością. To opowieść o mieście i o upływie czasu. O heroicznych próbach zachowania człowieczeństwa, którego istotę zgłębiają więźniowie opowiadający sobie historie. Przejmująca powieść.
Jarosław Czechowicz, „Krytycznym okiem”

Niedola była ich nieuniknionym przeznaczeniem, raną, która ropiała bez końca.

Burhan Sönmez (ur. 1956, centralna Anatolia) – studiował prawo na uniwersytecie w Stambule, pisywał i nadal pisuje do wielu czasopism i dzienników, ma swoją kolumnę w „BirGün”, jednym z najważniejszych dzienników tureckich. Członek Human Rights Society (IHD), założyciel TAKSAV (Fundacji na rzecz Rozwoju Społecznego, Kultury i Sztuki). Ciężko ranny podczas policyjnej napaści w 1996 roku, otrzymał pomoc w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał przez długi czas, wspierany przez organizację Freedom from Torture. Jako prozaik debiutował w 2009 roku powieścią „Północ”, drugą książkę – „Grzeszni i niewinni” – opublikował w 2011, a “Stambuł, Stambuł” w 2015 roku. Jego teksty są przekładane na francuski, niemiecki, duński, włoski, rumuński, albański, arabski, kurdyjski, chorwacki, węgierski, serbski, macedoński, azerski i amharski. Wykłada literaturę na ankarskiej politechnice (METU), jest członkiem tureckiego i angielskiego PEN, mieszka w Cambridge i Stambule.

Burhan Sönmez
Stambuł, Stambuł
Przekład: Paulina Dominik
Seria: Tureckie Klimaty
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 10 marca 2017

Stambuł, Stambuł


Niedola była ich nieuniknionym przeznaczeniem, raną, która ropiała bez końca. Zamiast zaakceptować życie takim, jakim było, szamotali się z nim, a kiedy wymierzyło im kopniaka, próbowali doprowadzić do rozlewu krwi i splamić nią jego twarz. I właśnie to życie otworzyło mi teraz nową, czystą stronę. Szlag by to trafił! Bądźcie trochę bardziej wyrozumiali, nie patrzcie na mnie jak ci straceńcy z piekła! Od trzech dni słucham waszych historii i znoszę wasze jęki. Teraz wy też mnie posłuchajcie!
Kamo patrzył na nas z pogardą, napił się wody i mówił dalej:
– Nie wiem, co się stanie. Czy mnie stąd wypuszczą, czy tak jak was zaczną torturować. Ból weźmie w niewolę ciało, a strach duszę. Ludzie, żeby uratować swoje ciała, sprzedają dusze. Ja się nie boję. Oprawcom wyjawię tajemnice, o których wam nie opowiedziałem. Powiem im to, co chcą usłyszeć, w odpowiedzi na ich pytania własnymi rękoma oddam im swoją duszę. Jak krawcy, którzy rozpruwają podszewkę, żeby przeszyć jedną stronę marynarki na drugą, tak samo ja wyciągnę swoją wątrobę i położę ją przed nimi, opowiadając więcej, niż chcą wiedzieć. Najpierw będą słuchać z zainteresowaniem, będą zapisywać wszystkie moje słowa, myśląc, że się im przydadzą, ale z czasem to, co im powiem, zacznie ich drażnić. Zrozumieją, że to jest prawda o nich samych, prawda, której nie chcą znać. W życiu człowiek najbardziej boi się siebie. Oni też będą się bali i będą próbowali mnie uciszyć. Ludzie, którzy na początku torturowali mnie, żebym zaczął mówić, teraz będą mnie krzyżować, serwować mi elektrowstrząsy i rozkrwawią każdy centymetr mojego ciała, żebym zamilkł. Prawda będzie dla nich tak samo przerażająca jak dla mnie. Opowiem im wszystko o sobie i każę im się zmierzyć ze sprawami, o których nie chcą wiedzieć. Zdziwią się jak trędowaci, którzy po raz pierwszy przejrzeli się w lustrze, odwrócą się w stronę ściany i wiedząc, że nie mogą zmienić siebie samych, nie znajdą innego rozwiązania niż roztrzaskanie lustra, czyli zbicie na kwaśne jabłko mojej twarzy i doszczętne połamanie kości. Obcinając mi język, też niczego nie wskórają. Moje jęki ich ogłuszą, a ich myśli skupią się na jednej jedynej prawdzie. Nawet we własnych domach w środku nocy będą budzić się oblani potem i do ostatniej kropli wypijać butelki najmocniejszych alkoholi. Dokąd mogą uciec? Prawda płynie w aorcie każdego człowieka. Albo się z tym pogodzą, albo podetną sobie żyły. Każdy z nich zapewne ma czułą żonę, która go przytuli i pocieszy. Zapali papierosa i włoży mu go między palce. Z przerażeniem boją się poznać prawdę o sobie. Teraz już wiem, dlaczego od trzech dni nie wzięli mnie na przesłuchanie. Oni się mnie boją.
Fryzjer Kamo mówił z najdalszych głębin. Ukrywał się, został zdławiony, zraniono go. Chował się dlatego, że go zraniono, czy ukrywając się, coraz bardziej się ranił, tego nie wiem. Ja dusiłem się w ciemności, którą Kamo tak uwielbiał. Kiedy zawiązywali mi oczy i wyprowadzali mnie przez żelazne drzwi, opuszczałem świat, który znałem. Po omacku próbowałem rozpoznawać kierunki, trzymać się chaotycznych słów w mojej głowie. Człowiek nie wie, jak myśleć w ciemności. Świat był tuż obok, to do niego chciałem wrócić.
Kamo przymknął oczy, rozglądał się, był zmęczony. Przeszkadzała mu nawet najcieńsza smuga światła wpadająca do środka. Może dlatego cały czas chciało mu się spać.
Znowu zaczął opowiadać:
– Moja matka tylko raz nie zdenerwowała się, kiedy poszedłem do studni. Tego dnia przyśniło jej się płonące drewno. To oznaczało, że problemy minęły. Dziwne, to tu, w tej celi, po raz pierwszy śniłem o płonącym drewnie. Skoro moja przeszłość już się nie zmieni, którego z problemów mogę się pozbyć?
– Tak jak upłynęła nam przeszłość, tak minie teraźniejszość – powiedział Doktor. – Twój sen zapowiada, że stąd wyjdziesz, że znów będziesz wolny.
– Wolny? Od kiedy straciłem Mahizer, nic nie ma dla mnie sensu.
– Sam siebie zamęczasz. Każdy ma podobne kłopoty. – Doktor zamilkł na moment. Po chwili dodał: – Kamo, tutaj trzeba myśleć pozytywnie. Wyobraź sobie, że teraz jesteśmy na zewnątrz. Na przykład rozmawiamy na wybrzeżu w Ortaköy, patrząc na azjatycką stronę Bosforu.
Doktor lubił odwracać naszą uwagę i kierować ją na zewnątrz. Je też się tego nauczyłem od niego. Dużo większą otuchę niż rozmowa o bólu przynosiło marzenie o życiu poza tymi murami. Ponieważ w celi swoboda ruchów była bardzo ograniczona, czas też stał w miejscu. Kiedy nasze myśli wychodziły na zewnątrz, nasze mózgi zaczynały działać. Rozum był silniejszy od ciała. Doktor powiedział, że zostało to udowodnione naukowo. Będąc tutaj, często marzyliśmy o świecie zewnętrznym i na przykład dzieliliśmy radość ludzi spacerujących brzegiem Bosforu. Machaliśmy do tych, którzy przepływali obok nas statkiem i tańczyli na pokładzie w rytm głośnej muzyki. Przechodziliśmy koło przytulającej się pary zakochanych. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, Doktor kupił trochę zielonych kwaśnych śliwek od przydrożnego sprzedawcy. Poczęstował mnie, uśmiechając się łagodnie.
W zeszłym tygodniu przyprowadzili mnie do celi na wpół przytomnego. Miałem tak wyschnięte usta, że wymamrotałem tylko niezrozumiałe słowa. Gdy Doktor, który myślał, że proszę o wodę, nachylił się nade mną i próbował mnie napoić, otworzyłem oczy i powiedziałem:
– Nie chcę wody, chcę zielonych śliwek.
Przez dwa dni się z tego śmialiśmy.
– Ty też chciałbyś zielonych śliwek? – Doktor zapytał Kamo.
Fryzjerowi nie spodobała się nasza rozmowa. Myślami był gdzie indziej.
– Przeszłość, Doktorze, nasza przeszłość… – powiedział tylko.
Doktor opuścił rękę, którą wyciągnął w powietrzu tak, jakby podawał śliwki.
– Do przeszłości już nie dotrzemy, została daleko w tyle. Zamiast niej musimy myśleć o przyszłości.
– Wiesz co, Doktorze? Bóg też nie może zmienić przeszłości. Jest wszechmocny, rządzi teraźniejszością i przyszłością, ale nie ma wpływu na przeszłość. Skoro nawet on nie posiada wystarczającej mocy, by zmienić przeszłość, czym my jesteśmy?
Doktor po raz pierwszy spojrzał na Kamo z politowaniem, a po chwili się uśmiechnął.
– Wszyscy fryzjerzy, których znam, są gadatliwi. Opowiadają albo o piłce nożnej, albo o kobietach. Czemu ty mówisz o takich rzeczach? Gdybym był twoim klientem, nie wróciłbym do twojego salonu. Może fryzjerzy nie powinni studiować na uniwersytecie, bo rozmowy o piłce i kobietach zanikną?
– Nawet gdybym nie studiował, zadawałbym te same pytania.
– Pomyśl, Kamo. Narzekałeś na dzieciństwo spędzone z matką, ale gdy poznałeś swoją żonę, uciekłeś od przeszłości. Teraz będzie tak samo. Jutro znajdziesz nowe źródło szczęścia i zapomnisz o tym, co było.
– Nowe źródło szczęścia?
Doktor wziął głęboki wdech. Potarł jedną zmarzniętą dłoń o drugą. Spojrzał w górę, jakby zastanawiał się, jak sobie poradzić z upartym pacjentem w przychodni. W tej samej chwili doszedł do nas dźwięk otwierania ciężkich żelaznych drzwi.
Spojrzeliśmy po sobie. Z korytarza dobiegały zadowolone głosy tych, którzy nas torturowali. Zaczęliśmy przysłuchiwać się ich rozmowie.
– Zaczął gadać.
– Jeszcze trochę, może kilka dni.
– Co było w ofercie?
– Prąd, wieszak, woda pod ciśnieniem.
– Nazwisko, adres?
– Znamy je.
– To gruba ryba czy narybek?
– Jedna z najgrubszych.
– Która cela?
– Czterdziesta.
To był numer naszej celi.
Położyliśmy jedna na drugiej nasze zmarznięte stopy. Chcieliśmy ogrzać się nawzajem przez tę ostatnią chwilę. Zawsze była taka możliwość, że już nie wrócimy. Mogliśmy wyjść zdrowi na umyśle, a wrócić szaleni, albo pójść jako ludzie, a wrócić jako zwierzęta z duszą rozbitą na kawałki.
– Przyszli po mnie. W samą porę – oznajmił Kamo, zwracając twarz w stronę otworu w drzwiach.
Kroki były coraz bliżej. Drzwi celi się otworzyły. Dwóch strażników trzymało za ramiona masywnego starszego mężczyznę, z trudem go prowadzili. Jego głowa zwisała bezwładnie, był cały we krwi.
– Macie, to wasz nowy kolega.
Wstaliśmy z Doktorem i przytrzymaliśmy mężczyznę. Położyliśmy go na ziemi. Strażnicy zamknęli drzwi i odeszli.
– Prawie zamarzł – powiedział Doktor. Sprawdził, czy mężczyzna krwawi, czy ma połamane kości. Uniósł jego powieki i w półmroku spojrzał mu w oczy. Złapał go za stopę i zaczął masować. Wziąłem w dłonie drugą. Była zimna jak lód.
– Położę się na ziemi, a wy ułóżcie go na mnie. Musimy chronić go przed zimnem ciągnącym od betonu – zaproponował Fryzjer.
Razem z Doktorem złapaliśmy mężczyznę i ułożyliśmy go na plecach Kamo. Potem położyliśmy się po jego obu stronach i przytuliliśmy się do niego. Dawniej ludzie, by się ogrzać, kładli się obok krów i psów. W tej celi wróciliśmy do początków cywilizacji. Staraliśmy się przywrócić do życia nieznanego nam mężczyznę, tuląc się do niego.
– Wszystko w porządku, Kamo?
– W porządku, Doktorze. Chyba kazali mu czekać na śniegu.
– Śniegu?
– Tak, tego dnia, kiedy mnie złapali, padał bez przerwy.
– W tym roku zima przyszła wcześnie. Kiedy mnie pojmali, było słonecznie.
Gdy Doktor rozmawiał z Fryzjerem, tylko się przysłuchiwałem. Nie wiedziałem, jak wejść im w słowo. Od trzech dni Kamo albo mnie ignorował, albo rugał. Czasami nazywał mnie „studentem”, ale głównie „dzieciakiem”. Miałem osiemnaście lat i oczekiwałem, że okaże mi choć trochę szacunku, jakim darzył Doktora. Kiedy mnie złapali, wyobrażałem sobie, co może mnie tu spotkać. W tej celi nie było współwięźnia, który stwarzałby problemy. Ból przeszywał do szpiku kości, wiedziałem, że albo go wytrzymam, albo się poddam. Ale prawda jest taka, że nie miałem pojęcia, jak mam się zachowywać w stosunku do Kamo.

 
Wesprzyj nas