Seria “Skrzydła ognia” Tui T. Sutherland znakomicie wprowadza młodego czytelnika w krąg opowieści fantasy, pokazując przez pryzmat powieściowego świata naszą współczesną, niezbyt przyjemną rzeczywistość bez nachalnej dydaktyki.




Niech czytelnika nie zmylą rysunkowe, miłe dla oka i przyjazne okładki, utrzymane w baśniowym stylu, sugerujące przyjemne opowiastki dla dzieci.

Świat smoków wykreowany w cyklu Tui T. Sutherland to świat przemocy, w którym na porządku dziennym są podstępy, intrygi i oszustwa, dzieci walczą o władzę z rodzicami, a w smoczych wojnach nie brak okrucieństwa i przemocy. W powieściach nie występują co prawda zbyt okrutne i krwawe sceny, niemniej dla co bardziej wrażliwych młodszych czytelników niektóre fragmenty mogą okazać się zbyt brutalne.

Główny wątek fabularny nie odbiega od standardów fantasy – mamy tu piątkę młodocianych smoczych bohaterów, wybranych i przygotowywanych od dzieciństwa przez tajemniczą organizację Szpony Pokoju do ważnej misji zakończenia wojny o władzę w smoczym królestwie. Świat, w którym toczy się akcja nie jest skomplikowany, autorka postawiła raczej na przedstawienie dylematów i skutków wyborów dokonywanych przez smoczęta.

Lekturę ułatwia zamieszczony na wstępie leksykon siedmiu smoczych ras zamieszkujących Pyrrię, zawierający rysunki i opisy gatunków, ich cechy szczególne i zawarte między nimi wojenne sojusze. To przydatna rzecz, która znacznie ułatwia zrozumienie fabuły.

Tui T. Sutherland pokazuje młodemu czytelnikowi świat w sposób nieco inny, niż zwykle zdarza się to w powieściach dla młodzieży, gdzie życie jest proste, rozróżnienie czynów i bohaterów pozytywnych i negatywnych jest dość oczywiste, a fabuła przewidywalna. W “Skrzydłach ognia” śmierć jest sprawą codzienną, organizacja broniąca pokoju sięga czasami po środki nacisku niezbyt miłe, podziały na dobro i zło bynajmniej nie są bezdyskusyjne, a życie nie składa się z przyjemności i drobnych kłopotów. Tu silniejszy sięga po władze bez skrupułów, także po trupach przeciwników (dosłownie), trwa krwawa wojna, smok zabija smoka, a młodzi bohaterowie stają przed wyzwaniami, które wymagają dokonywania niełatwych wyborów.

Taki sposób przedstawiania wydarzeń posłużył autorce do uwypuklenia przesłania o ważności wartości uniwersalnych – przyjaźni, lojalności i – choć może to zabrzmi dziwnie w kontekście smoczych bohaterów – człowieczeństwa.

Cykl “Skrzydła ognia” to dobry wybór dla tych młodych czytelników, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z fantastyką

Cykl “Skrzydła ognia” to dobry wybór dla tych młodych czytelników, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z fantastyką, prezentuje bowiem w sposób przystępny i zrozumiały zasadnicze cechy światów, bohaterów i fabuł stale obecnych w tym nurcie literatury. Powieści Tui T. Sutherland, napisane potoczyście i prostym językiem, przedstawiają jasno i w sposób zrozumiały wykreowany świat i rządzące nim prawa, tak więc mogą stać się początkiem przygody z bardziej zaawansowanymi powieściami fantasy.
Tomasz Wojciechowski

Tui T. Sutherland, Smocze proroctwo, Seria: Skrzydła ognia – księga pierwsza, Przekład: Małgorzata Strzelec , Wydawnictwo MAG, Premiera: 13 stycznia 2016
Tui T. Sutherland, Zaginiona sukcesorka, Seria: Skrzydła ognia – księga druga, Przekład: Małgorzata Strzelec , Wydawnictwo MAG, Premiera: 16 marca 2016
Tui T. Sutherland, Ukryte królestwo, Seria: Skrzydła ognia – księga trzecia, Przekład: Małgorzata Strzelec , Wydawnictwo MAG, Premiera: 1 czerwca 2016

Tui T. Sutherland
Smocze proroctwo
Seria: Skrzydła ognia – księga pierwsza
Przekład: Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo MAG
Premiera: 13 stycznia 2016

Prolog

Smok próbował ukryć się w burzy.
Błyskawice migotały wśród ciemnych chmur. Lecąc, Hvitur mocniej chwycił trzymany kurczowo delikatny ładunek. Jeśli przeleci nad górami, będzie bezpieczny. Nikt nie widział, jak wymknął się z pałacu smoków nieba. A sekretna jaskinia znajdowała się tak blisko…
Jednakże czarne jak obsydian oczy już obserwowały go z dołu.
Smoczyca na górskiej półce miała bladozłote łuski, które drżały od żaru jak horyzont na pustyni. Zmrużyła czarne oczy, obserwując błysk srebrnych skrzydeł wysoko w chmurach.
Machnęła ogonem i dwa smoki za jej plecami wzbiły się w niebo, po czym zanurkowały w serce burzy. Przeszywający krzyk rozległ się echem wśród gór, kiedy ich szpony pochwyciły jasnego jak księżyc lodowego smoka.
– Zwiążcie mu paszczę – rozkazała smoczyca, widząc, jak jej żołnierze rzucają Hvitura na śliską, mokrą półkę przed nią.
Już nabierał powietrza, szykując się do ataku.
– Szybko!
Jeden z żołnierzy chwycił łańcuch ze stosu żarzących się węgli. Zarzucił go na pysk lodowego smoka, zatrzaskując mu szczęki. Poniósł się smród przypalanych, skwierczących łusek. Hviturowi wyrwał się stłumiony krzyk.
– Za późno. – Rozwidlony język wysuwał się i znikał w paszczy smoczycy w kolorze piasku. – Nie posłużysz się przeciwko nam śmiercionośnym, zamrażającym oddechem, lodowy smoku.
– Oto, co niósł, królowo Pożogo – powiedział jeden z żołnierzy, podając jej smocze jajo.
Pożoga zerknęła na jajo w strugach ulewy.
– To nie jest Lodoskrzydłe jajo – syknęła. – Ukradłeś je z pałacu Nieboskrzydłych.
Lodoskrzydły spojrzał na nią. Sycząca para kłębiła się wokół jego paszczy, gdzie gorące łańcuchy stykały się z zimnymi, srebrnymi łuskami.
– Myślałeś, że wymkniesz się niepostrzeżenie? – spytała Pożoga. – Moja Nieboskrzydła sojuszniczka nie jest głupia. Królowa Czerwień wie o wszystkim, co dzieje się w jej królestwie. Jej zwiadowcy zgłosili, że widziano uciekającego Lodoskrzydłego złodzieja, a ja postanowiłam sprawdzić, czy nie ubarwisz odrobiną przemocy mojej nudnej wizyty.
Pożoga podniosła wielkie jajo do światła ognia i obróciła je powoli.
Czerwień i złoto migotały pod bladą, gładką powierzchnią…
– Tak, to Nieboskrzydłe jajo, z którego niedługo wykluje się smoczę – dumała na głos. – Dlaczego moja siostra wysłałaby cię, żebyś ukradł Nieboskrzydłę smoczę? Iskra nienawidzi wszystkich smoków, które są od niej młodsze i ładniejsze.
Zamyśliła się. Deszcz bębnił o skalną półkę wokół nich.
– Chyba że… Jutro jest najjaśniejsza noc…
Machnęła ogonem jak skorpion i trujący kolec zatrzymał się kilka cali przed oczami Hvitura.
– Nie należysz do armii Iskry, co? Należysz do tych nudnych podziemnych pokojowych podżegaczy.
– Do Szponów Pokoju? – zdumiał się jeden z żołnierzy. – To znaczy, że one naprawdę istnieją?
Pożoga parsknęła.
– Parę jaszczurek płaczących nad kroplą krwi. Usuńcie łańcuchy. Nie będzie w stanie nas zamrozić, dopóki nie wystygną mu łuski. – Ogromna piaskowa smoczyca przysunęła się do Hvitura, kiedy jej żołnierze usunęli łańcuchy. – Powiedz mi, lodowy smoku, naprawdę wierzysz w tę napuszoną starą przepowiednię Nocoskrzydłego?
– Czy nie dość smoków zginęło w waszej wojnie? – warknął Hvitur, krzywiąc się z powodu bólu w szczękach. – Cała Pyrria cierpi od co najmniej dwunastu lat. Przepowiednia mówi…
– Nic mnie to nie obchodzi. Żadne proroctwo nie będzie decydować o moim losie – przerwała mu Pożoga. – Nie pozwolę, żeby garstka słów albo małe smoczki zdecydowały o chwili mojej śmierci albo dyktowały mi, przed czym mam skłonić głowę. Możemy zacząć żyć w pokoju, kiedy moje siostry umrą, a ja zostanę królową Piaskoskrzydłych. – Jej jadowity ogon wygiął się mocniej nad srebrnym smokiem.
Deszcz uderzał o łuski Hvitura, który spiorunował wzrokiem smoczycę.
– Smoczęta nadchodzą, czy ci się to podoba, czy nie. I one zdecydują, kto powinien zostać następną królową Piaskoskrzydłych.
– Naprawdę? – Pożoga cofnęła się i powoli obróciła jajo w szponach. Jej rozwidlonych język wysunął się i schował, kiedy się uśmiechnęła. – A zatem, Lodoskrzydły, czy to jajo stanowi część twojej żałosnej przepowiedni?
Hvitur zamarł.
Pożoga popukała lekko w skorupę jaja długim szponem.
– Halo?! – zawołała. – Czy w środku znajduje się smoczę przeznaczenia? Gotowe wyjść i zakończyć wielką złą wojnę?
– Zostaw je w spokoju – wykrztusił Hvitur.
– Powiedz mi – mówiła Pożoga – co się stanie z twoją bezcenną przepowiednią, jeśli jedno z pięciorga smocząt nigdy się nie narodzi?
– Nie zrobiłabyś tego. Nikt nie skrzywdziłby smoczego jaja.
Rozpaczliwie wpatrywał się niebieskimi oczami w jej szpony.
– Nie będzie „skrzydeł nieba”, by ocalić świat – powiedziała Pożoga. – Jaka smutna, smutna historia. – Zaczęła przerzucać jajo z łapy do łapy. – To chyba znaczy, że trzeba zachować wielką ostrożność w kontakcie z tym straszliwie ważnym małym… O rety!
Szarpnęła się przesadnym gestem do przodu, udając, że mokre jajo wyślizguje się z jej szponów… A potem pozwoliła, żeby jajo spadło ze skalnej półki w skalistą ciemność na dole.
– Nie! – wrzasnął Hvitur.
Odepchnął dwóch żołnierzy i rzucił się ku krawędzi urwiska. Pożoga uderzyła potężnymi łapami w jego szyję, nim zdążył rzucić się za jajem.
– To tyle, jeśli idzie o przeznaczenie – zaszydziła. – Tyle, jeśli idzie o twój tragiczny błahy ruch pokojowy.
– Jesteś potworem – wykrztusił Lodoskrzydły, wijąc się pod jej szponami. Głos mu się łamał z rozpaczy. – Nigdy się nie poddamy. Smoczęta… Smoczęta nadejdą i przerwą wojnę.
Pożoga pochyliła się i syknęła mu do ucha:
– Nawet jeśli nadejdą, dla ciebie będzie już zdecydowanie za późno.
Szponami rozdarła na strzępy skrzydła srebrnego smoka. Hvitur wrzeszczał z bólu. Szybkim ruchem wbiła jadowity kolec na ogonie w jego czaszkę i zrzuciła długie srebrne ciało z krawędzi urwiska.
Krzyki srebrnego smoka ucichły na długo przed tym, jak echo przyniosło odgłosy uderzenia jego ciała o skały na dole.
Piaskoskrzydła skierowała spojrzenie czarnych oczu na żołnierzy.
– Doskonale – powiedziała. – To powinien być ostatni raz, kiedy usłyszymy o tej głupiej przepowiedni. – Wystawiła szpony na deszcz, żeby zmyć lśniącą smoczą krew. – Poszukajmy czegoś innego, co można by zabić.
Trzy smoki rozłożyły skrzydła i odleciały ku ciemnym chmurom.

***

Jakiś czas potem daleko w dole wielgachna smoczyca w kolorze zachodzącego słońca wpełzła na skały i zbliżyła się do połamanego ciała lodowego smoka. Szturchnęła jego ogon i wyjęła spod niego odłamek skorupy jaja, a potem wślizgnęła się z powrotem do labiryntu jaskiń pod urwiskiem. Kamienne ściany ocierały się o jej skrzydła. Wypuszczała z paszczy pióropusz ognia, żeby oświetlić sobie ciemne przejście głęboko pod górami.
– Służę Szponom Pokoju – syknął ktoś w mroku. – Pustułko? To ty?
– Czekamy na skrzydła ognia – odpowiedziała czerwona smoczyca.
Niebieskozielony Morskoskrzydły wynurzył się z bocznej jaskini, a ona rzuciła mu skorupę jaja pod nogi.
– Chociaż teraz na niewiele nam się to zda – warknęła. – Hvitur nie żyje.
Morskoskrzydły spojrzał na skorupę jaja.
– Ale… Nieboskrzydłe jajo…
– Stłuczone. Przepadło. To koniec, Płetwonogu.
– To niemożliwe – odpowiedział. – Jutro jest najjaśniejsza noc. Wszystkie trzy księżyce będą w pełni po raz pierwszy w tym stuleciu. Smoczęta z przepowiedni muszą wykluć się jutro.
– Cóż, jedno z nich już nie żyje – odrzekła Pustułka. Gniew rozbłysnął w jej oczach. – Wiedziałam, że sama powinnam wykraść Nieboskrzydłe jajo. Znam Królestwo Nieba. Drugi raz by mnie nie złapali.
Płetwonóg się skrzywił, drapiąc się szponem po skrzelach na szyi.
– Asza też nie żyje.
– Asza? – Z nozdrzy Pustułki buchnął płomień. – Jak?
– W drodze tutaj natrafiła na bitwę między siłami Iskry i Żag­wi. Dotarła z czerwonym jajem Błotoskrzydłych, ale wkrótce potem zmarła na wskutek odniesionych ran.
– Zatem zostaliśmy tylko ty, ja i Barchan, żeby wychować te małe jaszczurki – warknęła Pustułka. – Dla przepowiedni, która nigdy się nie spełni. Stłuczmy od razu te przeklęte jaja i skończmy z tym. Znikniemy bez śladu, zanim Szpony Pokoju wrócą po smoczęta.
– Nie! – syknął Płetwonóg. – Utrzymanie przy życiu smocząt przez następne osiem lat to najważniejsze zadanie. Jeśli nie chcesz brać w tym udziału…
– Och, zamknij się – warknęła Pustułka. – Jestem najsilniejszym smokiem wśród Szponów Pokoju. Potrzebujecie mnie. Nieważne, co myślę o tych paskudnych małych smokach. – Spojrzała na skorupę jaja na podłodze, pocierając pobliźnione przednie łapy. – Chociaż myślałam, że przynajmniej jedno z nich będzie Nieboskrzydłe.
– Znajdę nam piąte smoczę. – Płetwonóg przepchnął się obok niej, szorując łuskami o skałę.
– Nie masz szansy wrócić do Królestwa Nieba, durniu – powiedziała smoczyca. – Teraz będą pilnie strzegli wylęgarni.
– To zdobędę jajo skądinąd – odparł ponuro. – Deszczoskrzydłe nawet nie liczą swoich jaj. Mogę zabrać jedno z lasu deszczowego i nikt nawet niczego nie zauważy.
– To najpotworniejszy z pomysłów – odrzekła Pustułka z drżeniem. – Deszczoskrzydłe to żałosne stworzenia. Daleko im do Nieboskrzydłych.
– Musimy coś zrobić – odparł Płetwonóg. Syknął, trącając ogonem kawałek skorupy, który przeleciał po podłodze. – Za osiem lat Szpony Pokoju zjawią się po pięcioro smocząt. Przepowiednia mówi o piątce i piątkę będziemy mieli… Za wszelką cenę.

Część pierwsza
Pod górą

Sześć lat później…

Rozdział 1

Łupek nie uważał, że jest smokiem o Wielkim Heroicznym Przeznaczeniu.
Och, chciał takim być. Chciał być wielkim zbawcą smoczego świata, wspaniałym i odważnym. Chciał dokonać tych wszystkich cudownych rzeczy, jakich się po nim spodziewano. Chciał spojrzeć na świat, zorientować się, co jest zepsute, i to naprawić.
Jednakże nie wykluł się jako bohater. Nie miał żadnych legendarnych przymiotów. Bardziej lubił spać niż się uczyć i wiecznie gubił kurczaki w jaskiniach podczas nauki polowania, bo więcej uwagi zwracał na przyjaciół niż na pióra.
Przyzwoicie radził sobie w walce. Niestety, „przyzwoicie” nie wystarczy, żeby zakończyć wojnę i ocalić smocze plemiona. Musiał być nadzwyczajny. Był największy ze smocząt, więc powinien być tym przerażającym i twardym. Opiekunowie chcieli, żeby był przerażająco niebezpieczny.
Łupek czuł, że jest mniej więcej równie niebezpieczny jak kalafior.
– Walcz! – zawyła jego przeciwniczka, rzucając się na niego przez jaskinię.
Łupek wpadł na skalną ścianę i z trudem się podniósł, próbując rozłożyć skrzydła w kolorze błota dla złapania równowagi. Czerwone szpony omal nie przeorały mu pyska, ale zdążył się uchylić.
– Dalejże! – szydziła czerwona smoczyca. – Przestań się powstrzymywać. Musisz być bezwzględny. Znajdź w sobie zabójcę i go uwolnij.
– Staram się! – odpowiedział Łupek. – Może, gdybyśmy przestali walczyć i porozmawiali o tym…
Znowu go zaatakowała.
– Zamarkuj atak w lewo i przeturlaj się na prawo! Wykorzystaj ogień!
Łupek spróbował uskoczyć pod jej skrzydło, żeby zaatakować ją od dołu, ale oczywiście przeturlał się w niewłaściwą stronę. Przyszpiliła go do ziemi łapą i Łupek zaskamlał z bólu.
– W które lewo skoczyłeś, niezguło?! – ryknęła mu do ucha Pustułka. – Wszystkie Błotoskrzydłe są takie głupie? Czy po prostu jesteś głuchy?!
Cóż, jeśli dalej będziesz tak wrzeszczeć, to z pewnością wkrótce ogłuchnę, pomyślał Łupek.
Nieboskrzydła uniosła łapę, żeby mógł się podnieść.
– Niby skąd miałbym wiedzieć, jakie są inne Błotoskrzydłe? – zaprotestował, oblizując obolałe szpony. – Może moglibyśmy powalczyć bez tego całego wrzasku i przekonać się…
Urwał, słysząc znajomy syk, który zawsze rozlegał się przed ogniowym atakiem Pustułki.
Osłonił głowę skrzydłami, schował długą szyję i przeturlał się w gąszcz stalagmitów wyrastających z podłoża jaskini w jednym kącie.
Płomienie rozlały się po skałach wokół niego, przypalając mu czubek ogona.
– Tchórz! – ryknęła stara smoczyca.
Roztrzaskała jedną ze skalanych kolumn, sypiąc gradem ostrych czarnych kamyków. Łupek zakrył oczy i niemal natychmiast poczuł, że przydepnęła mu z całej siły ogon.
– Auć! – wrzasnął. – Mówiłaś, że przydeptywanie ogonów jest nieuczciwe!
Złapał się najbliższego stalagmitu szponami i wdrapał się na niego. Spod sklepienia jaskini spiorunował wzrokiem ogromną Nieboskrzydłą.
– Jestem twoją nauczycielką – warknęła Pustułka. – Każde moje zagranie jest uczciwe. Złaź tu i walcz jak Nieboskrzydły.
Tyle że ja nie jestem Nieboskrzydły, zbuntował się w myślach Łupek. Jestem Błotoskrzydły! Nie lubię niczego podpalać ani latać w kółko i wgryzać się w smocze szyje.
Zęby nadal go bolały po tym, jak próbował wgryźć się w twarde jak klejnoty łuski Pustułki.
– Nie mogę walczyć z którymś z pozostałych? – spytał. – Wtedy o wiele lepiej sobie radzę.
Pozostałe smoczęta były jego rozmiarów (prawie) i nie oszukiwały (przeważnie). Walkę z nimi naprawdę lubił. Chociaż nigdy nie udawało mu się wygrać, gdy obserwowała go Pustułka. W jej obecności za bardzo się denerwował.
– Tak? A na którego przeciwnika miałbyś ochotę? Karłowatą Piaskoskrzydłą czy leniwą Deszczoskrzydłą? – spytała Pustułka. – Bo jestem pewna, że będziesz mógł wybierać na polu bitwy.
Jej ogon jarzył się jak czerwone węgielki, kiedy machała nim w tę i z powrotem.
– Gloria nie jest leniwa – lojalnie bronił przyjaciółki Łupek. – Po prostu nie jest zbudowana do walki. Płetwonóg mówi, że w lesie deszczowym nie ma specjalnie o co walczyć, bo Deszczoskrzyd­łe mają tyle jedzenia, ile zechcą. Mówi, że to dlatego do tej pory trzymały się z dala od wojny. Zresztą żadna z rywalizujących królowych nie chce Deszczoskrzydłych w swojej armii. Mówi…
– Przestań pytlować i złaź tutaj! – ryknęła Pustułka.
Uniosła się na tylnych łapach i rozłożyła skrzydła, przez co wyglądała na trzy razy większą.
Przerażony Łupek próbował z krzykiem przeskoczyć na sąsiedni stalagmit, ale za wolno rozwinął skrzydła i tylko uderzył w skalny naciek. Posypały się iskry, kiedy, zjeżdżając w dół, ­przeszorował szponami po poszarpanej skale. Znowu zawył z bólu, gdy Pustułka wsunęła głowę między skalne kolumny, złapała go zębami za ogon i wyciągnęła z powrotem na otwarty teren.
Zacisnęła szpony na jego szyi i syknęła mu do ucha:
– Gdzie ten mały agresywny potwór, którego widziałam, kiedy się wyklułeś? Takiego smoka potrzebujemy do przepowiedni.
– Jejku – pisnął Łupek, szarpiąc się w jej chwycie.
Wyczuwał dziwne blizny po oparzeniach na jej przednich łapach.
Tak zawsze kończyła się nauka walki z Pustułką – Łupek tracił przytomność, a potem chodził obolały albo kulał przez kilka następnych dni. Odpowiedz atakiem, zagrzewał siebie w myślach. Oszalej! Zrób coś! Chociaż był największym ze smocząt, wszystkim im brakowało roku do osiągnięcia pełnych rozmiarów i Pustułka zdecydowanie nad nim górowała.
Próbował przywołać trochę pomocnej agresji, wściekłości, ale jedyne, o czym myślał, to że wkrótce to się skończy i będzie mógł iść na kolację. Nie był to najbardziej heroiczny tok myślenia.
Nagle czerwona smoczyca ryknęła i go wypuściła. Ogień buchnął nad głową Łupka, który uderzył z hukiem o podłogę.
Pustułka obróciła się błyskawicznie. Za nią, dysząc wyzywająco, stała młodziutka Morskoskrzydła smoczyca, Tsunami. Czerwonozłota łuska utkwiła między jej ostrymi białymi zębami. Wypluła ją i zgromiła wzrokiem nauczycielkę.
– Przestań znęcać się na Łupkiem – warknęła – bo znowu cię ugryzę.
W świetle pochodni jej ciemnoniebieskie łuski lśniły jak szkło kobaltowe. Skrzela na długiej szyi pulsowały jak zawsze, gdy była rozgniewana.
Pustułka przysiadła i podwinęła ogon, żeby sprawdzić ślad po ugryzieniu. Wyszczerzyła zęby na Tsunami.
– Ależ ty jesteś słodka. Bronisz smoka, który próbował cię zabić, kiedy jeszcze siedziałaś w jajku.
– Na całe szczęście, wy, wielkie smoki, byłyście na miejscu, żeby ocalić nam życie – odparła z przekąsem Tsunami – i bez wątpienia doceniamy to teraz, bo bez przerwy o tym słyszymy.
Obeszła Pustułkę dumnym krokiem i stanęła między nią a Łupkiem.
Łupek się skrzywił. Nie cierpiał słuchać tej historii. Nie rozumiał jej. Nigdy nie chciał skrzywdzić pozostałych smocząt. Dlaczego więc zaatakował ich jaja w czasie wylęgu? Naprawdę gdzieś w jego wnętrzu krył się zabójczy potwór?
Pozostali opiekunowie, Płetwonóg i Barchan, powiedzieli, że był naprawdę zajadły w czasie wylęgu; musieli wrzucić go do rzeki, żeby chronić przed nim pozostałe jaja. Pustułka chciała, żeby odnalazł w sobie tego potwora i posłużył się nim w czasie walki. Bał się jednak, że gdyby to zrobił, znienawidziłby siebie i znienawidziliby go pozostali. Myśl, że o mały włos nie zamordował swoich przyjaciół, sprawiała, że czuł się, jakby uszedł z niego cały ogień.
Nieszczególnie chciał się stać maszyną do zabijania, nawet jeśli Pustułka uznałaby to za zdecydowaną poprawę.
A może to był jedyny sposób, żeby wypełnić przepowiednię?
– W porządku – rzuciła lekceważąco Pustułka. – Zresztą i tak na dziś skończyliśmy. Zaznaczę kolejną porażkę na twoim zwoju, Błotoskrzydły.
Wypuściła płomyk ognia w powietrze, odwróciła się i dostojnie wymaszerowała z jaskini.
Łupek sfrunął na podłogę, kiedy tylko jej czerwony ogon zniknął mu z oczu. Miał wrażenie, że pali go od poparzeń każda łuska na ciele.
– Jutro w czasie treningu będzie dla ciebie wyjątkowo wredna – powiedział do Tsunami.
– O rety! – Morskoskrzydłej wyrwał się słaby okrzyk. – Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby Pustułka była wredna! To byłoby takie nieoczekiwane i zupełnie do niej niepodobne!
– Jejku – jęknął Łupek. – Nie rozśmieszaj mnie. Mam chyba połamane żebra.
– Nie masz połamanych żeber – powiedziała Tsunami, szturchając go w bok nosem. – Smocze kości są prawie tak twarde jak diamenty. Nic ci nie będzie. Wstawaj i skocz do rzeki.
– Nie! – Łupek schował głowę pod skrzydłem. – Woda jest za zimna!
„Skocz do rzeki” – to była odpowiedź Tsunami na każdy kłopot. Nudzisz się? Bolą cię kości? Masz suche łuski? Głowa ci pęka od wkuwania historii wojny? „Skocz do rzeki!” – wykrzykiwała, kiedy tylko któreś z pięciorga smocząt narzekało. Z pewnością nie przejmowała się tym, że jako jedyna z nich potrafiła oddychać pod wodą i że większość smoczych plemion nie cierpi się moczyć.
Łupek nie miał nic przeciwko, ale nie cierpiał marznąć, a podziemna rzeka, która płynęła przez ich jaskinię, była zawsze lodowata.
– Wskakuj – rozkazała Tsunami. Złapała jego ogon w przednie łapy i zaczęła go ciągnąć do rzeki. – Od razu lepiej się poczujesz.
– Nieprawda! – krzyknął Łupek, drapiąc szponami gładką skałę, żeby się zatrzymać. – Będzie mi zimniej! Przestań! Puszczaj! Aj!
Jego protesty zamieniły się w chmurę bąbelków, kiedy Tsunami wrzuciła go do lodowatej wody.
Gdy się wynurzył, Tsunami dryfowała obok niego, zanurzając głowę i opryskując wodą łuski niczym piękna, przerośnięta ryba. Łupek czuł się przy niej jak niezdarna brązowa klucha.
Z pluskiem przelazł na płyciznę i położył się na zatopionej skalnej półce, opierając głowę na brzegu rzeki. Nie przyznałby się do tego, ale Tsunami miała rację: poparzenia i otarcia mniej mu dokuczały w wodzie. Prąd pomagał wymyć dymiący skalny pył spomiędzy wysuszonych łusek.
Niemniej było mu zimno. Łupek podrapał skałę pod sobą. Dlaczego nie ma tu nawet odrobiny błota?
– Pustułka pożałuje pewnego dnia, kiedy zostanę królową Morskoskrzydłych – powiedziała Tsunami, podpływając, a potem odpływając wąskim korytem.
– Myślałem, że tylko córka królowej może rzucić jej wyzwanie, żeby zająć tron – powiedział Łupek.
Tsunami pływała naprawdę szybko. Żałował, że nie ma jak ona błon pławnych między szponami, skrzeli ani jej ogona – tak silnego, że niemal wychlapywała całą wodę z rzeki jednym uderzeniem.
– Cóż, może Morskoskrzydła królowa rzeczywiście jest moją matką, a ja jestem zaginioną księżniczką – odrzekła. – Jak w tej opowieści.
Wszystko, co smoczęta wiedziały o zewnętrznym świecie, pochodziło ze zwojów zebranych przez Szpony Pokoju. Ulubiona opowieść Tsunami nosiła tytuł „Zaginiona księżniczka” i była to legenda o młodziutkiej Morskoskrzydłej smoczycy, która uciekła z domu, a jej królewska rodzina przetrząsała całe morze w jej poszukiwaniu. Ostatecznie smoczyca znalazła drogę do domu i rodzice powitali ją z otwartymi skrzydłami, a potem radowano się i ucztowano.
Łupek zawsze pomijał środek opowieści – przygody księżniczki. Podobała mu się tylko końcówka – szczęśliwa matka i szczęśliwy ojciec. I ucztowanie. Ucztowanie też brzmiało naprawdę fantastycznie.
– Ciekawe jacy są moi rodzice – powiedział.
– Ciekawe, czy którekolwiek z naszych rodziców jeszcze żyje – dodała Tsunami.
Łupek nie lubił o tym myśleć. Wiedział, że smoki codziennie giną w wojnie – Pustułka i Płetwonóg wracali z wieściami o krwawych bitwach, wypalonej ziemi i płonących stosach smoczych ciał. Musiał jednak wierzyć, że jego rodzice nadal żyją i są bezpieczni.
– Myślisz, że czasem za nami tęsknią?
– Na pewno. – Tsunami machnęła ogonem i opryskała go wodą. – Założę się, że moi oszaleli z niepokoju, kiedy Płetwonóg ukradł moje jajo. Jak w tej historii.
– A moi przetrząsnęli całe moczary – dodał Łupek.
Odkąd byli małymi smoczętami, wszyscy wyobrażali sobie sceny z rodzicami, którzy rozpaczliwie ich szukają. Łupkowi podobała się myśl, że ktoś tam w świecie go szukał… Że ktoś za nim tęsknił i chciał go odzyskać.
Tsunami obróciła się na grzbiet i zapatrzyła się w kamienne sklepienie półprzezroczystymi zielonymi oczami.
– Cóż, Szpony Pokoju wiedziały, co robią – rzuciła z goryczą. – Tutaj nikt nas nigdy nie znajdzie.
Przez chwilę słuchali, jak rzeka bulgocze, a pochodnie trzaskają.
– Nie będziemy wiecznie siedzieć pod ziemią – powiedział Łupek, próbując pocieszyć Tsunami. – Znaczy, jeśli Szpony Pokoju chcą, żebyśmy zakończyli wojnę, to kiedyś muszą nas wypuścić. – Podrapał się w zamyśleniu za uchem. – Gwiezdny Lotnik mówi, że zostały nam tylko dwa lata.
Dwa lata zniewag i ataków. Tylko tyle musiał jeszcze wytrzymać.
– A potem będziemy mogli wrócić do domu i zjeść tyle krów, ile zechcemy.
– Najpierw musimy ocalić świat – zauważyła Tsunami. – A potem możemy wrócić do domu.
– Racja.
To, w jaki właściwie sposób mieli ocalić świat, było dość mgliste, ale najwyraźniej wszyscy uważali, że dojdą do tego we właściwym czasie.
Łupek wyszedł z rzeki. Jego mokre skrzydła były ciężkie i oklapnięte. Powlekł się pod ścianę i rozłożył je przed pochodnią, wyginając szyję i próbując się rozgrzać. Słabe fale ciepła przepłynęły po jego łuskach.
– Chyba że… – zaczęła Tsunami.
Łupek pochylił głowę, żeby na nią spojrzeć.
– Chyba że co?
– Chyba że odejdziemy wcześniej.
Obróciła się i wyszła z wody jednym płynnym ruchem.
– Odejdziemy? – powtórzył zdumiony Łupek. – Jak? Sami?
– A czemu nie? Gdybyśmy zdołali znaleźć wyjście z jaskiń, to czemu mielibyśmy czekać kolejne dwa lata? Jestem gotowa ratować świat. A ty nie?
Łupek nie był pewien, czy kiedykolwiek będzie gotowy ratować świat. Myślał, że Szpony Pokoju powiedzą im, co trzeba zrobić. Tylko trójka smoczych opiekunów – Pustułka, Płetwonóg i Barchan – wiedziała, gdzie ukryto smoczęta, ale istniała cała siatka Szponów szykujących się do wypełnienia proroctwa.
– Nie zdołamy sami zakończyć wojny – powiedział. – Nie wiedzielibyśmy od czego zacząć.
Tsunami ze złością zatrzepotała skrzydłami, opryskując go zimnymi kropelkami wody.
– Możemy też sami zakończyć wojnę – obstawała. – O to właś­nie chodzi w przepowiedni.
– Może za dwa lata – powiedział Łupek.
Może do tego czasu odnajdę swoją niebezpieczną naturę. Może do tej pory stanę się zajadłym wojownikiem, jakiego chce Pustułka.
– A może wcześniej – upierała się Tsunami. – Zastanów się tylko nad tym, dobrze?
Przestąpił z nogi na nogę.
– W porządku, zastanowię się.
Przynajmniej dzięki temu mógł zakończyć tę sprzeczkę.
Tsunami przekrzywiła głowę.
– Słyszę obiad!
Słaby dźwięk przerażonego muczenia rozlegał się echem w tunelu za nimi. Szturchnęła wesoło Łupka.
– Kto pierwszy, ten lepszy!
Obróciła się i pognała przed siebie, nie czekając na jego reakcję.
Pochodnie w sali do walk jakby przygasły, a spod łusek Łupka sączyła się zimna woda. Złożył skrzydła i przesunął ogonem po rumoszu ze strzaskanej skalnej kolumny.
Tsunami oszalała. Ich piątka nie była gotowa, żeby zakończyć wojnę. Nie zdołaliby nawet samodzielnie przetrwać. Może Tsunami była dostatecznie odważna i twarda, jak prawdziwy bohater, ale Słonko, Gloria i Gwiezdny Lotnik… Łupek pomyślał o wszystkim, co mogło wyrządzić im krzywdę, i żałował, że nie może oddać im własnych łusek, szponów i zębów, żeby mieli dodatkową ochronę.
Poza tym nie było jak uciec z jaskiń. Szpony Pokoju już o to zadbały.
Mimo to jakaś cząstka jego istoty wbrew wszystkiemu zastanawiała się, jak to by było wrócić do domu, zamiast czekać jeszcze dwa lata. Nigdy nie poznał niczego poza jaskiniami, w których się wykluł, ale dostatecznie często wyobrażał sobie świat na zewnątrz. Wróciłby na moczary, na bagna, do plemienia Błotoskrzydłych, które było podobne do niego i myślało jak on… Z powrotem do rodziców, kimkolwiek byli…
A gdyby im się udało?
Gdyby smoczęta zdołały uciec, przetrwać i ocalić świat… po swojemu?

Rozdział 1

Fala uderzyła z rykiem o plażę i rozbiła się o łapy Tsunami. Jej połączone błoną pławną szpony zanurzały się w mokrym piasku, niebieskie skrzydła wydymały się na wietrze.
Uniosła głowę, wdychając wzburzone morskie powietrze.
Tu było jej miejsce. To było jej morze.
– Niech zgadnę – rzuciła kpiąco Gloria, która stała za jej plecami. – Oto zapach wolności.
– Wolność zalatuje rybami – zauważył Gwiezdny Lotnik. – I dla jasności dodam, że od tego smrodu aż wykręca smokowi nos.
– A mnie się podoba – odpowiedziała Tsunami.
Oto co Szpony Pokoju jej ukradły. Całe życie trzymały ją uwięzioną w zatęchłym, ponurym powietrzu pod górą, kiedy powinna być tutaj, latać, pływać i żyć jak prawdziwy Morskoskrzydły.
Gwiezdny Lotnik zerknął na niebo i przesunął się w stronę ciemnego listowia okalającego plażę.
– Nie powinniśmy zostać pod drzewami? A jeśli wypatrzy nas patrol? Znaczy… – Urwał i głęboko odetchnął. – Musimy zostać pod drzewami. W porządku. Tak. W tej chwili wracamy pod drzewa!
Smoczęta udały, że go nie słyszą, chociaż Słonko rzuciła mu litościwe spojrzenie.
Tsunami pochyliła głowę, żeby przyjrzeć się falom obmywającym jej szpony.
Małe kształty, srebrne, zielone i żółte śmigały po płyciznach. Zapach morza miał w sobie znacznie więcej życia niż podziemna rzeka.
Naprawdę minął tylko tydzień od ich ucieczki od opiekunów? Trudno było przypomnieć sobie, jak dużo czasu spędzili w więzieniu Nieboskrzydłych.
Jednakże jedno Tsunami pamiętała doskonale: trzask łamanej kości pod swoimi łapami.
Wykopała szponem dziurę w piasku.
Musiałam zabić tego Morskoskrzydłego. Królowa Czerwień zmusiła nas do walki. Nie było innego wyjścia z areny. A on oszalał. Musiałam wybrać: on albo ja.
Te myśli krążyły jej po głowie jak smoki o połamanych skrzydłach. Pokręciła głową i rozłożyła skrzydła. To było idiotyczne. Była smokiem czy wyskrobkiem? Smoki powinny być zaciekłymi wojownikami; jedna mała śmierć nie powinna nią tak wstrząsnąć.
Poza tym Gloria narobiła większych szkód swoim jadem i nie sprawiała wrażenia ani trochę poruszonej.
– Wiecie, co mnie by się spodobało? – zapytał ponuro Łupek. – Ryby. Mnóstwo ryb. Ogromne ryby, które mógłbym zjeść, zamiast tego drobiazgu.
Błotoskrzydły usiadł na piasku obok Tsunami. W brzuchu zaburczało mu tak głośno, że wszyscy usłyszeli.
Słonko zachichotała.
– Przecież dopiero co złapałeś wczoraj tę ogromną świnię dla nas wszystkich.
– Nie była ogromna – powiedział Łupek. Westchnął i opuścił skrzydła. – To była najmniejsza świnka na całym świecie.
– Trzeba było zjeść moje marchewki. – Słonko wspięła się po jego grzbiecie i zerknęła na morze.
Słońce właśnie wstawało na jasnobrzoskwiniowym niebie, rzucając przerywane ścieżki światła na wodę. Dwa księżyce, zaledwie odpryski jak cieniutkie szpony, znikały za górami.
– Mówię poważnie – odezwał się Gwiezdny Lotnik. – Na plaży nie jest bezpiecznie. Szukają nas Błotoskrzydłe i Nieboskrzydłe.
Sam stał daleko poza zasięgiem fal i próbował strząsnąć z łap piasek.
Z punktu widzenia Tsunami już stracili dzień, lecąc na południe od delty Diamentowej Mgiełki, ponieważ Gwiezdny Lotnik zamartwiał się i narzekał tak długo, aż wszyscy ustąpili. Tak, Nieboskrzydłe ich szukały. I bez wątpienia były dość rozgniewane z powodu Glorii, która być może zabiła ich królową podczas ucieczki.
Tyle że Tsunami nie chciała ciągle uciekać. Chciała odnaleźć rodzinę. Kiedy już bliscy dowiedzą się, kim Tsunami jest, z pewnością ochronią ją i jej przyjaciół.
A przede wszystkim chciała, żeby Gwiezdny Lotnik przestał marudzić, narzekać i się szarogęsić. Pozostali denerwowali się przez to i trudniej było ich zorganizować. Niemal żałowała, że Nocoskrzydłe go zwróciły.
– Dlaczego akurat ty tak bardzo się martwisz? – zapytała go Tsunami. – Twoi Nocoskrzydli przyjaciele nie przylecą ci znowu na ratunek, jeśli Nieboskrzydłe jeszcze raz nas złapią?
Gwiezdny Lotnik zatrzepotał z oburzeniem skrzydłami.
– Nie martwię się o siebie – powiedział. – Staram się zadbać o bezpieczeństwo nas wszystkich. – Zerknął na Słonko i schylił głowę.
– Wystarczy, że ja dbam o nasze bezpieczeństwo! – zaprotestowała Tsunami. – Czy kiedykolwiek źle nas poprowadziłam?
– No wiesz – odezwała się Gloria – był taki moment, kiedy złapały nas Nieboskrzydłe i ich królowa omal nas nie zabiła…
Tsunami uderzyła ogonem w wodę, ochlapując Glorię zimną falą. Deszczoskrzydła syknęła i odskoczyła od morza.
– Przestańcie! – krzyknęła Słonko. – Przestańcie się kłócić. Łupek, powiedz im coś. – Poklepała go po głowie, żeby oderwał wzrok od maleńkich rybek pływających wokół jego stóp.
– A, tak, posłuchajmy naszego skrzydliska – zakpiła Gloria.
Jej łuski tego ranka były złote jak łuski Słonka, ale przesuwały się po nich rozbryzgi morskiego błękitu. Usiadła i ziewnęła, patrząc na Tsunami i odsłaniając zęby jadowe.
– Ej – powiedział Łupek, szturchając Tsunami skrzydłem. – Gwiezdny Lotnik ma prawo się martwić. Nie wiemy nawet, czy królowa Czerwień umarła, czy nadal żyje. Ale – dodał szybko – wiem, że chcesz jak najszybciej odnaleźć Morskoskrzydłe. No to poszukajmy ich, zamiast kłócić się o to, i wtedy szybciej znajdziemy się w bezpiecznym miejscu.
Tsunami rzuciła jeszcze jedno spojrzenie spod zmrużonych powiek Gwiezdnemu Lotnikowi, a potem odwróciła się do morza. Łupek miał rację; najistotniejsze było znalezienie jej rodziny i bezpiecznej kryjówki dla całej piątki.
– Rety, taki mądry i taki duży – pokpiwała Gloria.
– Właśnie, że tak – powiedziała Słonko, obejmując Łupka za szyję.
Gwiezdny Lotnik usiadł, smutno owijając ogon wokół łap.
Gloria złożyła skrzydła barwy słońca.
– To co teraz? Powinniśmy zawołać: „Ej, Morskoskrzydłe, mamy waszą zaginioną księżniczkę!” i poczekać, aż smoki wyskoczą radośnie z morza?
– Z ucztą! – wykrzyknął Łupek, płosząc mewę, która poderwała się w powietrze. – Pod koniec historii była uczta! Kiedy zaginiona Morskoskrzydła księżniczka wróciła do domu, jej rodzice tak się ucieszyli, że urządzili ucztę. Pamiętam ucztę. Zjedli całego wieloryba. To była świetna uczta. Założę się, że zjadłbym wieloryba. Myślicie, że będzie uczta?
– „Zaginiona księżniczka” to tylko historyjka na zwoju – powiedział Gwiezdny Lotnik. – Nie mamy pojęcia, na co tak naprawdę natrafimy w Królestwie Morza.
– To prawda. – Łupkowi oklapły skrzydła. – Możesz nie znaleźć tego, na co masz nadzieję, Tsunami. Tak jak kiedy ja się dowiedziałem, że matka sprzedała mnie za krowę.
– Ejże – upomniała go Gloria – za co najmniej dwie krowy.
– Hm. Pocieszyłaś mnie.
Tsunami była pewna, że jej się coś takiego nie przytrafi. Może marzenia Łupka na temat rodziny okazały się całkiem nierealne, ale jej rodzina będzie idealna. Nabrała pewności zwłaszcza teraz, kiedy się dowiedziała, że jej jajo wykradziono z Królewskiej Wylęgarni.
Była córką Morskoskrzydłej królowej.
I to nie koniec – według Gwiezdnego Lotnika żadna z pozostałych córek królowej nie dożyła dorosłości. Tsunami była jedyną żywą następczynią tronu Morskoskrzydłych. Pewnego dnia zostanie ich królową.
Prawda, to znaczyło, że pewnego dnia będzie musiała walczyć z własną matką na śmierć i życie, żeby zostać królową. Ten dzień mógł być jednak tak odległy, jak tego zechce. Nie musiała myśleć o tym teraz.
Rozłożyła skrzydła i znowu odetchnęła słonym powietrzem. Kątem oka widziała maleńkie stworzenia wyskakujące spomiędzy drobinek piasku i znikające wśród nich ponownie.
– Mogłabym po prostu zanurkować i poszukać pałacu Morskoskrzydłych – zaproponowała.
– Tam? – Gwiezdny Lotnik sprawiał wrażenie zaniepokojonego.
Rozłożył skrzydła i strzepnął z nich piasek, mrugając nerwowo.
– A gdzie proponujesz, żebym szukała Morskoskrzydłych? – zapytała Tsunami.
– Pływanie w morzu nie przypomina pływania w podziemnej rzece – pouczył ją Gwiezdny Lotnik. – Są tam silne prądy i nieprzewidywalne fale, i wielkie stworzenia z zębiskami…
– Ja jestem wielkim stworzeniem z zębiskami. – Tsunami wyszczerzyła do niego zęby w uśmiechu.
Nie roześmiał się.
– To nie jest bezpieczne. A jeśli cię stracimy?
Tsunami chciała szturchnąć jego zmarszczony z troski pysk najostrzejszym szponem.
– Rozchmurz się – odezwała się do Nocoskrzydłego Słonko. – Tsunami wszystko potrafi. I jak ma dotrzeć do domu i swojej rodziny, jeśli nie wejdzie do morza?
– O, nie! – Łupek podniósł się, rozrzucając piasek i prawie zrzucając Słonko, która złapała się z krzykiem jego szyi.
Piasek, muszelki i maleńkie, zdumione krabiki poleciały na wszystkie strony, kiedy machnął ogonem.
– Ej! Przestań! – rozkazała Gloria, osłaniając oczy.
– A co z nami? – Łupek zatrzepotał wielkimi brązowymi skrzydłami. – Nie pomyślałem o tym! Tsunami, nie możemy udać się z tobą do pałacu Morskoskrzydłych. Nie potrafimy oddychać pod wodą! Jak mamy trzymać się razem, jeśli zejdziesz pod wodę? – Przejechał szponami po płytkiej wodzie, zostawiając głębokie rowki w mokrym piasku. – Co zrobimy?
Tsunami uwielbiała Łupka, kiedy tak się gorączkował. Uwielbiała też to, że potrzebował całego dnia, żeby dotarło do niego, że Królestwo Morza znajduje się pod wodą.
– Serio pytasz? – zapytała Łupka Gloria. – Tyle było tych lekcji geografii i nic ci nie zapadło w pamięć?
Zdumiony Łupek zatoczył kółeczko, obracając się. Kraby uciekały przed jego ogromnymi łapami.
– Co?
– Morskoskrzydłe mają też pałac nad wodą – rzekł Gwiezdny Lotnik tonem, który mówił „powinieneś był więcej się uczyć”. – Żeby przyjmować w nim gości, takich jak ich Piaskoskrzydła sojuszniczka Żagiew. Znajduje się gdzieś w Zatoce Tysiąca Łusek.
– Aha.
Łupek usiadł z powrotem i westchnął głęboko.
Słonko poklepała go po ramieniu.
– Ja też o tym nie pamiętałam – pocieszyła go. – Czyli lecimy tam, zgadza się?
– To nie takie łatwe – powstrzymał ją Gwiezdny Lotnik. – Oba pałace Morskoskrzydłych, podwodny i naziemny, są ukryte. Dzięki temu Morskoskrzydłe smoki przetrwały do tej pory w tej wojnie, chociaż nie dysponują ogniem jak inne plemiona. Nikt nie może ich odnaleźć i zaatakować ich domów.
– To coś w stylu Nocoskrzydłych – dogryzła mu Gloria.
– To nie ma nic wspólnego z Nocoskrzydłymi! – krzyknęła Tsunami. – Morskoskrzydłe nie próbują odgrywać tajemniczych i nie zachowują się pretensjonalnie. Po prostu rozsądnie chronią swoje domy.
– Mamy ponad tysiąc wysp do przeszukania, ale pewnie i tak… – Gwiezdny Lotnik urwał w połowie zdania i zerknął znowu w niebo. – Czy ktoś jeszcze czuje zapach ognia?
– Na trzy księżyce, nie będę się chować pod drzewami za każdym razem, kiedy przestraszy cię jakiś drobiazg. – Tsunami westchnęła.
– Czekaj, wydaje mi się, że Gwiezdny Lotnik ma rację – powiedziała Słonko, unosząc głowę. – Słyszę łopot skrzydeł.
– Ja też – dodał Gwiezdny Lotnik.
Zaniepokojony zjeżył kolczasty grzebień na grzbiecie i śmignął pod drzewa najszybciej jak potrafił.
– Z takiej odległości? – powątpiewała Tsunami. – Niczego tam nie widzę.
Kiedy to powiedziała, dostrzegła grupkę czerwonych kropek, niczym rozbryzg krwi na niebie, lecącą od strony gór na północnym zachodzie.
Ku nim nadlatywał patrol Nieboskrzydłych.


Rozdział 1

Od pięciu dni padało.
Gloria oficjalnie miała tego serdecznie dość.
Nie była także zachwycona komentarzami pozostałych smocząt, że jako „Deszczoskrzydła” powinna uwielbiać deszczową pogodę.
Z całą pewnością nie uwielbiała takiej pogody. W jaskiniach pod górą na smoczęta nigdy, przenigdy nie padało. Ta ulewa wydawała się wręcz nienaturalna, niepowstrzymana i potwornie, nieprzyjemnie mokra.
W nosie mam, czy „prawdziwy” Deszczoskrzydły powinien to lubić, myślała, kiedy kropelki spływały jej po pysku, przesączały się przez łuski, przemaczały skrzydła tak, że ciągnęły się za nią ciężko. Jeśli lubią taką pogodę, to coś z nimi jest nie tak. Żaden rozsądny smok nie cieszyłby się z pogody, w której tak trudno się lata.
Na trzy księżyce, błagam, niech to będą rozsądne smoki. Niech nie okażą się takie, jak te przedstawione we wszystkich opowieściach, rozmyślała.
Wszyscy mówili, że Deszczoskrzydłe są bezużyteczne i leniwe. Jednakże jej plemię mieszkało samotnie w lasach deszczowych, gdzie nikt go nie widział, więc wszyscy mogli się mylić. Gloria miała szczerą nadzieję, że się mylili.
Zadrżała na całym ciele i zgromiła wzrokiem okryte mgłą niebo. Chciała więcej słońca. Całe życie brakowało jej słońca i nie wiedziała o tym, dopóki promienie nie dotknęły jej łusek w dniu, kiedy opuścili jaskinie. Więcej długich, słonecznych dni – to by jej odpowiadało.
A zamiast tego miała to. Deszcz. Błoto. Jeszcze więcej deszczu. Jeszcze więcej błota.
Na dokładkę dostała jeszcze jęczącego, zawodzącego, ociekającego wodą ślamazarę – rannego Morskoskrzydłego.
– Możemy się zatrzymać? – jęknął Płetwonóg. – Muszę odpocząć.
Przebrnął przez błoto do trochę suchszego miejsca pod drzewem.
Gloria patrzyła spod zmrużonych powiek, jak niebiesko-zielony smok pada na ziemię. Pozostałe smoczęta też się zatrzymały, patrząc po sobie. Tego dnia szli, zamiast lecieć, bo Płetwonóg powiedział, że to dla niego łatwiejsze z uwagi na ranę. Mimo to prosił, żeby się zatrzymali, niemal co dziesięć kroków. Gloria zaczęła podejrzewać, że Morskoskrzydły nie chce dojść do lasu deszczowego.
Ale dlaczego? – zastanawiała się. Coś ukrywa? Czy to ma coś wspólnego z moimi rodzicami?
Jako opiekun, który wykradł ją Deszczoskrzydłemu plemieniu, powinien okazać się pomocną fontanną informacji na temat jej pochodzenia. Zamiast tego tylko mamrotał i ciągle zapominał, o czym mowa, kiedy pytali go o smoki z lasu deszczowego.
Łupek podszedł do Płetwonoga i zerknął na jego ranę. Opatrywali ją wodorostami nasączonymi morską wodą tak długo, jak się dało, ale teraz znajdowali się zbyt daleko w głębi lądu. Zatrute zadrapanie koło ogona Płetwonoga stało się paskudną raną otoczoną poczerniałymi łuskami i każdego dnia czerń rozlewała się nieco dalej. Żadne z nich nie miało pojęcia, jak zwalczyć jad Piaskoskrzydłych.
Nie wspominając już o tym, że nie mamy pojęcia, dlaczego Żagiew tak bardzo chciała zabić Płetwonoga. To fakt, że jest okropny, ale ona nawet go nie zna, myślała Gloria.
Zerknęła na Gwiezdnego Lotnika, czarnego Nocoskrzydłego, który był najmądrzejszym smoczęciem, jakie znała… I pewnie nawet gdyby znała więcej niż czworo smocząt, nadal by tak uważała. Zastanawiała się, czy miał jakieś podejrzenia odnośnie do Żagwi i Płetwonoga.
Zmartwiony Łupek przesunął ogonem po błocie.
– Mam nadzieję, że Deszczoskrzydłe zdołają mu pomóc – powiedział. – Ich własna trucizna jest inna. Może jednak będą miały więcej pomysłów niż my.
Gloria potrząsnęła skrzydłami i odwróciła wzrok. Miała to w nosie. Pozostałe smoczęta z jakichś niemądrych powodów czuły się zobowiązane wobec starego opiekuna, jakby ich obowiązkiem było go uratować.
Najwyraźniej tylko ona pamiętała, że był gotowy stanąć z boku i pozwolić, żeby ją zabito.
Kradzież jej jaja także była jego pomysłem. Proroctwo wymagało Nieboskrzydłego, ale kiedy Szpony straciły Nieboskrzydłe jajo, zanim smoczę się wykluło, Płetwonóg postanowił zastąpić je Deszczoskrzydłym. Gloria była zmuszona dorastać pod górą, z dala od domu i rodziny, ucząc się o przepowiedni, która nawet jej nie uwzględniała.
Innym było łatwo. Ich przeznaczenie nie podlegało dyskusji. Jednak Glorii… Jeśli było jej pisane pomóc w ocaleniu świata, to dlaczego przepowiednia nie wymagała Deszczoskrzydłej? A jeżeli nie była niezbędna do wypełnienia wielkiego wspaniałego proroctwa, to jaki w ogóle sens miało jej życie?
Może to była jedna wielka pomyłka, ale kiedy tak myślała, kończyła, mając krwawe sny, w których rozrywała Płetwonoga na strzępy. Lepiej więc o tym nie myśleć. Przeznaczenie samo się wyklaruje.
W tej chwili wracała do domu.
Konar nad głową Glorii nagle się ugiął i na jej głowę spadło całe jezioro wody.
Z sykiem odskoczyła do tyłu i spiorunowała wzrokiem drzewo.
– Ciii – powiedziała z góry Tsunami. Opadła na ziemię i rozejrzała się po ponurym bagnie. – Dwa Błotoskrzydłe smoki leciały w tym kierunku, ale za nic nie zobaczą nas przy tej pogodzie.
Kłęby gęstej mgły wisiały nad błotem, spowijając karłowate drzewka jak dym kłębiący się wokół smoczych rogów. Trudno było orzec, jaka pora dnia nastała. Niebo było szare, a mżawka siąpiła nieustannie. Gloria zgadzała się z Tsunami – smok ledwie widział końce własnych skrzydeł, już nie wspominając o drugim smoku.
– Mimo wszystko powinniśmy się schować – zaproponował niespokojnie Gwiezdny Lotnik. – Znajdujemy się teraz raptem dzień lotu od pałacu królowej Pardwy. Gdyby nas złapano…
– Znowu więzienie – westchnął Łupek.
Jak na razie każda smocza królowa, jaką spotkali, koniecznie chciała uwięzić smoczęta i trzymać je w garści. Uciekli z więzienia królowej Czerwieni w Królestwie Nieba tylko dzięki jadowi Glorii, tajnej broni, o której istnieniu sama nie wiedziała, dopóki jej nie potrzebowała.
Dotknęła rozwidlonym językiem zębów jadowych i zerknęła w niebo. Nadal nie mieli pojęcia, czy królowa Czerwień przetrwała atak Glorii. Gloria była przekonana, że przy ich szczęściu Czerwień przeżyła i planuje straszliwą zemstę.
Po ucieczce poszli szukać bezpiecznego miejsca u matki Tsunami, królowej Korali z Morskoskrzydłych. Oczywiście Korala też postanowiła ich uwięzić. Gloria nie była zaskoczona. Nawet rodzinie nie można ufać, gdy w grę wchodzi przepowiednia. Wszyscy mieli własne pomysły odnośnie do sposobu zakończenia wojny.
Zatem gdyby królowa Pardwa z Błotoskrzydłych znalazła ich na swoim terytorium, pewnie nie zaprosiłaby ich na herbatkę i nie odesłała potem w dalszą drogę.
Błotoskrzydła królowa miała dwór nad wielkim jeziorem na południowym krańcu Królestwa Błot. Gloria przypomniała ­sobie mapę Pyrrii i przeszedł ją dreszcz, gdy coś zrozumiała. Jeśli Gwiezdny Lotnik miał rację i znajdowali się raptem dzień lotu od pałacu, to w takim razie znajdowali się także dzień lotu od lasu deszczowego. Od lasu deszczowego i… Plemienia Glorii.
Wreszcie znajdę swoje miejsce, pomyślała. Deszczoskrzydłe nie będą dbały o to, czy wymieniono mnie w jakiejś przepowiedni.
– Glorio – zbeształa ją Tsunami. – Jaskrawożółte łuski to akurat coś, co mogą dostrzec. Wracaj do barw ochronnych.
Gloria zerknęła po sobie i zobaczyła złote rozbłyski, które wypłynęły na jej łuski. Oznaczyły szczęście lub podniecenie, z tego co się zorientowała, ponieważ bardzo rzadko widywała je w swoim życiu. Doprowadzało ją do szału, kiedy łuski zmieniały kolor bez jej wiedzy. Zdecydowanie zbyt często to robiły. Musiała tłumić każdą silną emocję, by nie rozlała się kolorem po jej łuskach.
Skupiła się na nieustannym kapaniu na otaczających ich bag­nach, wpatrując się w gęste, brązowe błoto między szponami. Wyobraziła sobie mgłę snującą się między jej skrzydłami, przesączającą się przez szpary między łuskami i rozlewającą się jak szare chmury na niebie.
– No i zniknęła – powiedziała Tsunami.
– Nadal tu jest – wtrąciła Słonko. Podeszła odrobinkę bliżej do Glorii i wpadła na jej skrzydło. – Widzisz? Tutaj.
Wyciągnęła łapę, żeby dotknąć Glorii, ale ona się odsunęła. Słonko macała w powietrzu przez chwilę, aż w końcu się poddała.
Mała Piaskoskrzydła była niezwykle jak na siebie milcząca przez ostatnie kilka dni. Gloria domyślała się, że Słonko też nie cierpi deszczu – pustynne smoki były stworzone do palącego skwaru, płonącego słońca i niekończących się dni czystego nieba. Nawet w tak dziwnie wyglądającej Piaskoskrzydłej jak Słonko nadal musiały budzić się instynkty typowe dla jej plemienia.
Tak naprawdę tylko Łupek był zadowolony z tej pogody. Jedynie Błotoskrzydły mógł doceniać pluskanie i chlupotanie pod łapami, kiedy szli przez bagna.
Gwiezdny Lotnik obrócił nagle głowę.
– Chyba wyczuwam czyjś zapach. Ktoś się zbliża – szepnął i zadygotał od rogów po szpony.
– Nie panikuj – odpowiedziała szeptem Tsunami. – Łupek, schowaj mnie i Słonko. Gwiezdny Lotniku, znajdź sobie cień i zrób to co zawsze: niewidzialnego, skamieniałego Nocoskrzydłego. Glorio, ty możesz osłonić Płetwonoga.
– Nie, dzięki – odpowiedziała natychmiast Gloria. Nie zamierzała zbliżać się do Płetwonoga, a już na pewno nie po to, by uratować mu życie. – Zasłonię Słonko.
Nie lubiła dotykać innych smoków, ale lepsza Słonko od Płetwonoga.
– Ale… – zaczęła Tsunami, tupiąc.
Gloria ją zignorowała. Uniosła skrzydło i przysunęła małą złotą smoczycę do swojego boku. Opuściła skrzydło i Słonko skryła się pod szaro-brązowym kamuflażem Glorii.
– Rety – powiedział Łupek – to wyglądało naprawdę dziwnie. Jakby mgła pożarła Słonko.
W brzuchu zaburczało mu żałośnie przy słowie „pożarła” i Błotoskrzydły przestąpił z nogi na nogę wyraźnie skrępowany.
Gwiezdny Lotnik zerknął w miejsce, w którym znajdowała się Słonko, przedeptując niespokojnie w błocie.
– Nic jej nie jest – uspokoiła go Gloria. – Idź wypełniać rozkazy jak dobre smoczę, bo inaczej Tsunami rzuci cię węgorzom na pożarcie.
Tsunami spojrzała chmurnie w jej kierunku, ale Gwiezdny Lotnik wymknął się chyłkiem, znalazł dziuplę w ciemnym drzewie i tam jego czarne łuski stopiły się z cieniami.
Teraz Gloria też słyszała – bam-chlup-bam-chlup ogromnych łap maszerujących przez bagno w ich kierunku. Żar łusek Słonka był nieprzyjemnie ciepły u jej boku.
Płetwonóg nie poruszył się, gdy rozmawiali. Leżał zwinięty u korzeni drzewa, opierając pysk na ogonie. Wyglądał żałośnie.
Łupek zagnał Tsunami do Płetwonoga i rozłożył skrzydła w kolorze błota, żeby ukryć ich oboje. To nie było idealne rozwiązanie – niebieski ogon wystawał z jednej strony, skraj niebiesko-zielonego skrzydła z drugiej. Jednakże w takiej mgle wyglądali właściwie jak niewyraźny kopiec błota, co powinno wystarczyć.
Bam. Chlup. Bam. Chlup.
– Nie podoba mi się ten patrol – narzekał ktoś basowym głosem.
Gloria omal nie podskoczyła. Miała wrażenie, że rozbrzmiał raptem dwa drzewa od niej.
– Za blisko tego upiornego lasu deszczowego, jeśli chcesz znać moje zdanie.
– Wcale nie jest nawiedzony – rozległ się drugi głos. – Przecież wiesz, że mieszkają tam tylko ptaki i leniwe Deszczoskrzydłe.
Lata nauki panowania nad sobą pozwoliły Glorii nie wzdrygnąć się. Dostatecznie często słyszała epitety w rodzaju „leniwe Deszczoskrzydłe” od swoich opiekunów pod górą. Jednakże gdy padły z paszczy kogoś zupełnie obcego, były bolesne jak cios w oko.
– Gdyby to była prawda, to Jej Wysokość pozwoliłaby nam tam polować. Wie jednak, że to nie jest bezpieczne. I słyszałeś hałasy nocą. Mówisz mi, że to Deszczoskrzydłe tak krzyczą?
Krzyczą? – pomyślała Gloria. Słonko pod jej skrzydłem obróciła lekko głowę, jakby chciała lepiej słyszeć.
– Nie wspominając już o martwych ciałach – mruknął pierwszy smok.
– To żaden potwór z lasu deszczowego – powiedziała jego towarzyszka, ale w jej tonie zabrzmiało wahanie. – To wojna. To jakieś działania partyzanckie, które mają nas nastraszyć.
– Tak daleko? Dlaczego Morskoskrzydłe albo Lodoskrzydłe leciałyby tak daleko, żeby zabić jednego albo dwa Błotoskrzydłe smoki to tu, to tam? Kiedy wszędzie indziej toczą się o wiele poważniejsze walki.
– Przyśpieszmy trochę kroku. Naprawdę powinni pozwolić nam patrolować w trójkach albo czwórkach.
– Nawet mi nie mów. – Bam-chlup-bam-chlup. – A co myślisz o sytuacji u Nieboskrzydłych? Jesteś za Rubinią czy myślisz…
Gloria nadstawiała uszu, ale mgła stłumiła głosy oddalających się z chlupotem Błotoskrzydłych żołnierzy. Tak bardzo chciała pójść za nimi i dowiedzieć się, jak wygląda „sytuacja u Nieboskrzydłych”. Może przyjaciele nie zauważyliby, gdyby wymknęła się na chwilę?
– Zaraz wracam – szepnęła do Słonka, unosząc skrzydło i odsuwając się.
Słonko złapała ją za ogon, patrząc wielkimi jak spodki oczami.
– Nie odchodź! – szepnęła. – To nie jest bezpieczne! Słyszałaś, co mówili!
– O potworach z lasu deszczowego? – Gloria przewróciła oczami. – Nie mogę powiedzieć, że okropnie się tym zmartwiłam. Nie pójdę daleko.
Wyrwała się Słonku i ruszyła za żołnierzami, ostrożnie stając tylko na suchych miejscach, żeby jej łapy nie chlupotały w błocie.
Na bagnach panowała upiorna cisza, zwłaszcza gdy mgła tłumiła większość dźwięków. Gloria próbowała podążać za odległym dudnieniem głosów i tym, co uznała za odgłosy smoczych kroków. Jednak po paru chwilach nawet tego nie dało się usłyszeć.
Przystanęła, nadstawiając uszu. Kapało z drzew. Mżyło kapryś­nie przez gałęzie. Gdzieniegdzie w błocie coś bulgotało, jakby bag­no miało czkawkę.
I wtedy powietrze przeszył krzyk.
Glorii kryza zjeżyła się ze strachu i bladozielone paski wypłynęły zygzakami na łuski. Zwalczyła przerażenie, skupiając się na przywróceniu szarości i brązów.
– Glorio! – wrzasnęła Słonko gdzieś z tyłu.
Zamknij się, pomyślała ze złością Gloria. Nie zwracaj ich uwagi. Niech nikt się nie dowie, że tu jesteśmy.
Pozostałe smoczęta musiały pomyśleć to samo i uciszyły Słonko, bo więcej nie zawołała.
Chyba że to jedno z nich krzyknęło, przyszło jej na myśl.
To jednak było niemożliwe. Krzyk rozległ się gdzieś z przodu.
Gloria sprawdziła łuski, żeby się upewnić, że dobrze się ukryła, i przyśpieszyła, biegnąc między drzewami w stronę, z której dobiegł krzyk.
Mgła była tak gęsta, że Gloria omal nie przegapiła dwóch ciemnych kształtów, które wyglądały jak obalone pniaki. Jej łapy natrafiły na coś, co zdecydowanie było smoczym ogonem, i Gloria odskoczyła.
Dwa brązowe smoki leżały wyciągnięte na błocie, otoczone kałużami krwi, którą już zmywał deszcz. Ich gardła zostały rozerwane tak bestialsko, że głowy prawie odpadły od ciał.
Gloria wbiła wzrok w kłębiącą się szarą mgłę, ale nie zauważyła żadnego ruchu poza deszczem.
Błotoskrzydli żołnierze nie żyli i nigdzie nie było śladu ich mordercy.

 
Wesprzyj nas